IV
Julita
Wchodzimy do samolotu. W rzędzie foteli są po dwa miejsca. Wika siada z Przemkiem a ja... Chyba jestem skazana na Patryka. Zajmuje miejsce za naszymi znajomymi a ja siadam koło niego.
Samolot startuje.
J: Wika, na powrocie siedzimy razem, no nie?
Odwraca głowę w moją stronę.
W: Brzmisz jak dwunastolatka pytająca się koleżanki czy siedzi z nią w autokarze na wycieczce szkolnej. Ale tak, siedzimy.
***
Łazimy po amerykańskich ulicach próbując dotrzeć do hotelu który opłaciliśmy. Wreszcie go znajdujemy, idziemy do recepcji, meldujemy się i idziemy do pokoju nr cztery.
Idziemy chwilę po schodach i docieramy do owego pokoju. Wika otwiera drzwi. Kurwa, tego to ja się nie spodziewałam. Tam jest jakby luksusowo (przepraszam musiałam).
Ale była jedna wada. Dwa pojedyńcze łóżka, i jedno dwuosobowe...
Wika szybko wskakuje ze swoją torbą (walizkę zostawiając w przejściu) na jedno z pojedyńczych łóżek krzycząc:
W: Szachuje je!
Nie minęło dziesięć sekund, gdy Przemek rzucił swoją walizke, podobnie jak Wiktoria i usiadł szybko na drugim pojedynczym łóżku.
P: Zajmuję!
O kurwa...
No to mamy problem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro