Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ptaki [one-shot]

Miał tę dziwną aurę, do której zlatywały się wszystkie ptaki, ale od której stronili wszyscy ludzie. Dlatego nauczył się latać, nie odrywając stóp od ziemi.

Miał pięć lat i przy narodzinach dano mu na imię Yoongi, ale nikt tak do niego nie mówił. W domu był tym „niewyskrobanym gówniakiem," w przedszkolu „dziwnym dzieciakiem, do którego lepiej się nie odzywać," a wszędzie indziej niezauważonym fragmentem krajobrazu, który plątał się pod nogami przez całe popołudnie.

Nie czuł się samotny – w samotności zawsze jest tęsknota za ludźmi, dotykiem, rozmową, a Yoongiemu wszystkie powyższe kojarzyły się źle.

***

Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby ktoś w porę zauważył ślady ojczynego pasa na jego chudym ciele. Głowy dorosłych patrzyły jednak zawsze wyżej, a on przemykał między ich gruboskórnymi ciałami niedostrzeżony przez kolejne lata szkoły.

Rówieśnicy czuli, że jest inny. Z czasem lęk przed innością przerodził się w agresję. Nie pasował do nich – nigdy się nie odzywał, miał puste oczy i wiecznie karmił te przeklęte ptaki. Żaden z nich nie pamiętał, jak to się zaczęło, ale w pewnym momencie postanowili go zniszczyć.

„Te, chujku," krzyknęli w jego stronę, „lubisz ptaki, co?"
Dziesięcioletni Yoongi wzruszył ramionami i oderwał od przyschniętego już chleba kawałek skórki. Wystawił rękę, a wtedy mały, czarny ptaszek przyskakał w jego stronę.
To nie tak, że nie rozumiał, że go obrażają. Po prostu wiedział, że nie jest w stanie tego zmienić. Kiedy mały dzióbek kuł go w dłoń, mała część jego serca poczuła się cieplej. Dotyk ptaków był miły – ich dzioby nie zostawiały sinych pręg, pióra były miękkie i aksamitne, a pazurki nie wbijały się w jego skórę do krwi. Nie to, co ludzie. Ludzie zawsze pozostawiali ślady.
„Pewnie jesteś jebanym pedałem, co?"
Zbita grupka chłopców ryknęła śmiechem. Jeden z nich schylił się po kamień i cisnął w jego stronę. Trafił.

Mała, czarna główka ptaka leżała na jego dłoni, skrzydła nieudolnie próbowały wznieść się w górę, plamiąc chodnik krwią. Przez jakąś minutę ptak miotał się, a on, nawet jeśli wiedział, że nie zda się to już na nic, próbował wytrzeć tę krew rękawem starej bluzy. To był moment, kiedy Yoongi zdał sobie sprawę, jak bardzo nienawidzi ludzi.

***

Yoongi miał piętnaście lat, kiedy zrobił to pierwszy raz. Wtedy nikt już nie rzucał w jego stronę kamieniami – to on rzucał nimi w innych, niekoniecznie mając ku temu powód. Wystarczyło mu to, że mała część jego serca czuła się cieplej, kiedy świeża, czerwona krew zaczynała spływać po ich skroniach.

Niebo było czarne, tak jak eyeliner na jego powiekach i skórzana kurtka. Najpierw przez kilka minut szedł za nim ulicą – z małego plecaczka na jego plecach wystawał rulon papieru, a koło chudych pośladków dyndał pluszowy brelok . Miał tę dziwną aurę, do której ciągnęli wszyscy ludzie – słodką, pachnącą cynamonem. Ciepłą. Yoongi oblizał wargi.

„Jeśli będziesz krzyczał, to cię zabiję," szepnął, zbliżając scyzoryk do jego gardła. Przybliżył wargi do ucha chłopaka. Było miękkie i smakowało słodziej, niż najlepsze słodycze. W tunelu było zbyt ciemno, by mógł dojrzeć jego twarz, ale to nie miało dla Yoongiego żadnego znaczenia. Nie potrzebował jego twarzy. Pragnął tylko jego ciepła. Chłopak zastygł pod jego dłońmi, czując zimne ostrze muskające jego gardło, a potem wilgotne wargi zasysające się na jego ustach. Yoongi poczuł ogień wędrujący wzdłuż jego ciała.
„Na kolana szmato."

Zaciskał uda na jego biodrach, trąc porwaną koszulką po betonie. Był taki ciepły. Wił się pod nim, próbując wypluć z ust pluszowy brelok, którym brutalnie zatkał mu usta. Kiedy dochodził, miał wrażenie, że stado czarnych ptaków wzbija się w nim do lotu, uderzając wilgotnymi skrzydłami o jego serce.

Pragnął miłości, ale nie wiedział, gdzie jej szukać. Męskie ciała były ciepłe, a ślady paznokci, które bezimienni pozostawiali na jego plecach były inne, niż te, które ukrywał pod zbyt dużymi ubraniami w dzieciństwie. Jednak wszystkie ptaki, które wznosiły się w nim do lotu, zawsze ostatecznie opadały. Był rozczarowany. Substytut miłości, który spijał z przypadkowych naczyń, zaspokajał pragnienia tylko na chwilę.

Dlatego pewnego razu, kiedy Yoongi miał siedemnaście lat i składał się w całości z martwych ptaków, poszedł krok dalej. Potrzebował ciepła.

Biała pościel taniego motelu pachniała intensywnym, kwiatowym płynem do płukania. Kiedy później o tym myślał, nie potrafił przypomnieć sobie jego twarzy, choć z pewnością to ona sprawiła, że zaproponował mu spotkanie na internetowym portalu. Gruby sznurek boleśnie wżynał się w chude ręce chłopaka, kiedy Yoongi posuwał go mechanicznie, starając się poczuć cokolwiek. Nie czuł nic.

Przez chwilę tamten miotał się, wierzgając szczupłymi nogami po materacu. Yoongi przejechał ostrzem po jego szyi. Ciepła strużka wypłynęła żywo z przeciętej skóry, przyozdobionej śladami jego warg. Jedną ręką zatkał mu usta, a drugą wbił scyzoryk najgłębiej, jak potrafił. Biała pościel stała się czerwona i kiedy po wszystkim strącił jego ciało z łóżka, przypominała współczesny obraz.

Za każdym razem, kiedy oni w końcu przestawali się wić pod jego dłońmi, Yoongi czuł, jak jeden martwy ptak z jego wnętrza wylatuje na zewnątrz.

W końcu latał.

Wiedział, że go szukają, mimo to nie potrafił przestać.

***

Yoongi miał dwadzieścia dwa lata, gdy poznał go w jednym z klubów – miał tę samą aurę, co tamten chłopiec z plecaczkiem, choć woń cynamonu była o wiele bardziej intensywna. Kiedy na niego patrzył, coś piekło go od środka, ale czuł się z tym dobrze. Lubił na niego patrzeć. Wyblakłe, rude pasma opadały mu na czoło. Kiedy z nim tańczył, odgarniał je do tyłu pulchną dłonią. Yoongi pragnął jego ciepła jak nikogo wcześniej.

Tamtej nocy na tylnym siedzeniu samochodu nie wyciągnął scyzoryka. Chciał poczuć to znowu.

Ptaki wznoszą się do góry i zabierają go ze sobą, kiedy pełne, cynamonowe wargi chłopaka zostawiają ślady ciepła na jego ciele. Kiedy tamten wymyka się w czerni nocy do domu, myśli Yoongiego podążają za nim i nie odchodzą, dopóki tamten nie wraca. Wracał zawsze.

***

Nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło. Może to rozpacz, że tak naprawdę nic się nie zmieniło – zalewał swoje puste ciało tanim substytutem miłości, nie potrafiąc zrobić nic więcej. Nie potrafił rozmawiać. Nie potrafił trzymać się za rękę. Nie potrafił się przytulić, jeśli chwilę później tamto cynamonowe ciało nie miotało się w pościeli pod jego własnym.

Czuł ciepło, ale wszystko inne było zimne.

Znów wyciągnął scyzoryk i przyłożył go do mokrego od potu gardła. Oczyma wyobraźni już widział wzory, w jakie ułożą się strumienie jego krwi na pomiętym materiale poszewki.

„Poczekaj," wydyszał chłopak i wziął głęboki wdech. Yoongi czekał. Czuł, jak ostrze scyzoryka ślizga mu się w wilgotnej dłoni.
„Nie rób tego."

Tylko jedna rzecz mogła go powstrzymać. To, czego szukał całe życie, ale nigdy nie znalazł.

„Kocham cię, Yoongi."

Yoongi ma dwadzieścia trzy lata, kiedy scyzoryk wysuwa się z jego dłoni, a trzęsące wargi zatapiają się w cynamonowym pocałunku. Nie wie, czy to miłość, ale nigdy wcześniej nie usłyszał takich słów, więc postanawia w nie uwierzyć. Są słodkie, gorące, parzą go w język, kiedy ten wślizguje się do warg tamtej cudownej istoty. Po raz kolejny lata.

Yoongi czuje ciepło, kiedy tamten nagle przewraca go na plecy, a scyzoryk wnika miękko w jego pierś. Przez chwilę miota się po pościeli, ale nikt go nie trzyma. Ostatnie co słyszy, to jego cynamonowy mężczyzna rozmawiający przez telefon.

„Tak, to był on komendancie. Chuj jest już martwy, bez odbioru."

Miał tę dziwną aurę, do której nawet po śmierci, zlatywały się tylko ptaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro