22 XII
22 XII, port. Młodość pewnego gołębia.
Dlaczego to drewno jeszcze nie płonie żywym ogniem?
Kulę się obok zegara i ogrzewam się przy nim jak przy ognisku. Śnieg dookoła rozpuścił się zupełnie pod wpływem temperatury.
Siedzę w porcie i obserwuję załadunek jakichś skrzyń na statek. Pachną owocami. Znowu robię się głodny.
Dzisiaj stawiam na obserwowanie. Jestem zmęczony. Wigilia już niedługo, a ciepło działa tak usypiająco...
Oho, idzie załoga. Wloką za sobą niewolników – w większości młodych chłopaków skazanych na wiosłowanie w pocie czoła, bez wytchnienia.
Moją uwagę przykuwa ostatni w szeregu. Drobny, nieco chuderlawy, o śniadej cerze i jasnych oczach, ocierający ukradkiem ślady łez.
Przecież to Clovis. Młodszy i przerażony, ale to on.
Nie zabierajcie go!
Biegnę ku sznurowi powiązanych ze sobą jak zwierzęta chłopców. Kobiety rozbiegają się z piskiem, gdy prawie przewracam je jak kręgle. Zatrzymuje mnie dopiero mężczyzna ze szpadą i podkręconym wąsem. Cuchnie od niego.
Tłukę go pięściami, ale niewiele to daje. On krzyczy coś do mnie, ale nie rejestruję jego słów.
Clovis jest ciągnięty na statek jak zwierzę na rzeź. Jak ptak zaganiany do klatki.
Kopię śmierdzącego wąsacza w nogę. Rozluźnia uścisk, więc wyrywam się i biegnę.
Biegnę, jak jeszcze nigdy w życiu. Krzyczę jego imię.
Patrzy na mnie, zdezorientowany. Przez chwilę widzę w jego oczach nadzieję.
Nie mogę uwierzyć, że to ten sam mrukliwy, doświadczony przez życie mężczyzna. Zmienił się. Ogolono go z piórek.
Ale ja dostrzegłem w nim gołębie serce.
Czuję ssanie w żołądku i patrzę, jak ten gołąbek powoli znika. Nie teraz!...
Pochłania go czerń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro