{04} Tylko ty, ja i palący się stół
[13 września 2018, czwartek. Zaraz po treningu lacrosse'a. Szkolne boisko. Godzina 15:23]
"Wszystko jest w rękach człowieka, dlatego należy je myć często."
Alex's POV
Kiedy wracam na boisko, żadnego z chłopców już tam nie ma, trenera także. Najwyraźniej rozeszli się, kiedy ja i Sean pomagaliśmy Gale'owi dostać się do pielęgniarki. Jego kostka była wykręcona pod dziwnym kątem i kiedy zdjął przy nasbuta, aż mnie zemdliło.
Czemu ludzie zawsze czując irytującą potrzebę chwalenia się wszystkimi obrażeniami? Zwłaszcza sportowcy. Jakby obdarcie kolan podczas meczu, czyniło nas gladiatorami z ranami po walce.
Przechodzę przez boisko, kierując się w stronę trybun, gdzie leży moja bluza. To że ubrałem ją dziś do szkoły było głupią decyzją. Już w samej koszulce i sportowych spodenkach czuję się jakby Jaś i Małgosia wepchnęli mnie do pieca razem z czarownicą. (Tak swoja drogą co za rodzice czytają swoim pociechom bajkę, w której sceną kulminacyjną jest spalenie kobiety żywcem przez dwójkę małych włamywaczy?) Cóż, tak czy inaczej dzisiejszy dzień był zdecydowanie zbyt gorący na noszenie dodatkowych warstw.
Już miałem czmychnąć z powrotem do szkoły, gdzie czekał na mnie chłód i cień, jednak coś przykuło moją uwagę. Na sąsiednim boisku, trener Gauche krzyczała coś do pocących się w słońcu dziewcząt. Zapomniałem, że trening lacrosse'a żeńskiej drużyny niedawno się zaczął.
Uśmiechnąłem się szeroko, spojrzeniem szukając Perrie. Mój wzrok wędrował po dziewczynach w białych strojach, robiących okrążenia wokół boiska. Odnalazłem Edwards biegnącą na równi z jakąś brunetką. Obydwie pędziły ile sił w nogach i już teraz wyglądały na nieźle zmęczone. Kiedy blondynka zaczęła delikatnie wysuwać się na prowadzenie, poczułem głupią dumę.
Teraz Perrie prowadziła, a uśmiech na jej twarzy był jaśniejszy niż słońce. Długie włosy, związane w kucyk, teraz powiewały za nią niczym flaga zwycięstwa. Szybko przebierała nogami, a z każdym uderzeniem jej adidasów o podłoże, w górę unosiły się drobne odłamki suchego piachu. Klika włosów przykleiło się jej do spoconego czoła, ale ona nie zwracała na to uwagi. Dziewczyna, która zazwyczaj wyglądała jak świeżo ściągnięta z wybiegu, teraz biegała w pełnym słońcu, z nieidealną fryzurą i zaczerwienionymi policzkami.
Jeżeli ktoś zapytałby mnie, kiedy Perrie Edwards wygląda najpiękniej, zdecydowanie wskazałbym na momenty jak te. Kiedy pędziła przed siebie, kiedy jej nienaganny wygląd nie miał dla nikogo najmniejszego znaczenia, kiedy uśmiechała się, z trudem łapiąc oddech podczas wyścigu.
Jednak oczywiście nikt nigdy mnie o to nie zapyta. Nie, kiedy jestem najlepszym przyjacielem jej byłego chłopaka. Nie, kiedy dla niej jestem tylko jednym spośród tysiąca śliniących się na jej widok facetów w tej szkole.
Usiadłem na trybunach, dalej przyglądając się trenującym dziewczynom.
To nie fair, że przez Zayna, nie mogłem nawet spokojnie myśleć o umówieniu się z nią. Zwłaszcza, że kiedy zaczęli ze sobą chodzić, ja kochałem się w niej już od półtorej roku. Malik zainteresował się Perrie wyłącznie dlatego, że to ja ciągle o niej gadałem. Kiedy pierwszy raz powiedziałem mu, że Edwards jest chyba najładniejszą dziewczyną w tej szkole, on tylko podniósł swoją brew i zapytał: "Tak uważasz?", jakby nigdy do tej pory nie zwrócił na to uwagi.
"Tak uważasz?" zapytał wtedy, a ja pozwoliłem sobie na cholerną szczerość.
"Och, jasne! Cholera, tylko na nią spójrz - każdy facet chciałby się z nią umówić."
Od tamtej pory Malik nagle się nią zainteresował. Miesiąc później byli już parą, a wszystko co mi pozostało, to pluć sobie w brodę.
Cholera, nie powinienem pozwolić na to, żeby coś takiego mnie stopowało. Szleję za tą dziewczyną od prawie trzech lat. Nie mogę pozostać frajerem do końca życia.
W przypływie odwagi, spontanicznie wyjmuję swój telefon z kieszeni bluzy i szybko odnajduję jej numer. Ostatni sms jaki jej przysłałem jest sprzed dwóch miesięcy, z godziną rozpoczęcia imprezy. Byłem pewien, że się nie pojawi. Zwłaszcza, że Zayn zerwał z nią kilka godzin wcześniej. Jednak przyszła. A ja robiłem co tylko mogłem, żeby nie rzucić się na nią z pocałunkami.
"Hej :) Tak sobie myślałem, masz może czas w piątek? Tylko ty, ja i palący się stół"
Piszę i wysyłam, zanim zdążę to porządnie przemyśleć. Czytam sms jeszcze raz i jestem o krok od zrzucenia się z tych cholernych trybun.
"miałem na myśli świece na stole. nie palący się stół"
Wzdycham głęboko i czuję się jak największy frajer świata. I oczywiście, jak każdy geniusz, zamiast dać już sobie spokój, wysyłam kilka kolejnych wiadomości, pogrążając się jeszcze bardziej.
"Wiesz, kolacja. Ze świecami"
"Dobra, zapomnij o tych głupich świecach. żadnego ognia"
"Randka. Perrie, co powiesz na randkę ze mną?"
Wyłączam ekran telefonu i przymykam oczy. Co jest ze mną nie tak? Poważnie.
Próbuję się uspokoić i wmówić sobie, że wcale nie zrobiłem z siebie największego debila na świecie. Liczę do dziesięciu. Potem jeszcze raz i od tyłu. Marnuję kwadrans na pieprzenie się z tym. Zaczynam wystukiwać palcami jakiś niespójny rytm, na tyle mojego telefonu, aż w końcu poddaję się.
Zrywam się do biegu, starając się pozostać jak najmniej widocznym dla ćwiczących na boisku obok dziewczyn. W jednej dłoni ściskam bluzę, w drugiej ten nieszczęsny telefon.
Jestem pewien, że gdyby teraz Perrie mnie zobaczyła, na pewno nie pomyślałaby sobie "właśnie taki jest najpiękniejszy". Cholera, pomyślałaby sobie "Chryste, co to za wariat?!".
I zdecydowanie miałaby rację. Bo tego co mam zamiar zrobić, nie można nazwać inaczej niż wariactwem.
Wbiegam do szkoły i staram się uspokoić oddech. Mam nadzieję wyglądać jak najmniej podejrzanie, kiedy przechodzę przez prawie pusty korytarz. Mijam siedzącego na schodach Nialla i macham do niego ręką. Chłopak kiwa mi głową, zaraz potem wracając do czytania czegoś na swoim telefonie. Po tym jak bawi się kolczykiem w wardze, zgaduję, że jest nieco zestresowany.
W takim razie jest nas dwóch.
Zanim popycham drzwi, rozglądam się wokół, chcąc mieć pewność, że nikt mnie nie zobaczy. Po uzyskaniu jako-takiej pewności, wślizguję się do środka.
Szatnia dziewczyn wygląda tak samo jak nasza. Przy ścianach stoją białe szafki, na drewnianych ławkach między nimi, zostawione są ręczniki i bluzy. Okno jest szeroko otwarte, a na drzwiach powieszony jest plakat dotyczący zdrowej diety. Jedyne dwie różnice jakie rzucają mi się w oczy to brak różowych majtek, które ktoś kiedyś przywiesił do lampy w męskiej szatni (i z jakiegoś powodu sprzątaczki nigdy nie wysiliły się na tyle, by je zdjąć) oraz otwarte szafki.
Bingo.
W naszych szatniach, każdy stara się zamykać swoją szafkę. Może to z uwagi na nasz naturalny instynkt chronienia tego co nasze, może chodzi o fakt, że rok temu jakiś idiota miał zwyczaj wykradania ubrań z szafek. Oczywiście jako żart. Średnio zabawny, jeśli mnie zapytacie.
Tak czy inaczej, dziewczyny chyba nie miały w swoim gronie takiego żartownisia. Wszystkie ich szafki są otwarte, ułatwiając mi zadanie. Kiedy sprawdzam każdą z nich, szukając sukienki z wzorkami ananasów, jaką miała na sobie dziś Perrie, czuję się jak złodziej. Jednak to nie sprawia, że przestaję robić swoje.
Kiedy wreszcie znajduję odpowiednią szafkę, czas jakby się zatrzymał. Znów czuję się cholernie żałośnie, tak jakby blondynka wiedziała co planuję. Chociaż oczywiście nie chcę zrobić niczego złego. Tylko usunąć kompromitujące wiadomości, które jej wysłałem. A że to ja je napisałem, mam do tego prawo. W końcu należą do mnie, prawda?
Kogo ja oszukuję?
Schylam się i wygrzebuję z szafki brązowy plecak. Uśmiecham się na widok doczepionej do niego przyczepki z małą pandą.
Wewnątrz panuje nieład. Na wierzchu leży ulotka z National Wildlife Refuge, kilka zeszytów, jakaś książka i portfel. Przez sekundę zastanawiam się nad rzuceniem spojrzenia na jej dowód, ale w końcu rezygnuję. To byłoby dziwne.
To znaczy, dziwniejsze niż włamanie się do szatni, żeby usunąć z jej komórki smsy.
Chyba.
W końcu znajduję telefon na samym spodzie plecaka. Obawiam się, że może mieć blokadę ekranu, ale nic takiego mnie nie spotyka. Idzie mi zaskakująco gładko.
Na ekranie pojawiają się uśmiechnięte twarze Perrie i jakiegoś starszego mężczyzny. Zakładam, że to jej dziadek i po raz kolejny dzisiaj jestem dosyć zaskoczony. Oczywiście, Zayn wspominał o jej bliskiej relacji z nim (co w sumie nie dziwi jakoś bardzo, biorąc pod uwagę fakt, że mężczyzna jest jej jedynym opiekunem), jednak to mimo wszystko, nie jest coś, co spodziewałem się zobaczyć. Pezz to jedna z najbardziej popularnych dziewczyn w tej szkole, bardziej obstawiałbym fotkę z Nią i Louisem, jej przyjaciółmi, niż to.
Przez to jest mi jeszcze trudniej. Te małe rzeczy jak zdjęcie jej dziadka, przywieszka z pandą czy nawet ta głupia ulotka, przypominają mi o tym, jak słodka i cudowna jest. Oraz o tym, jak ci wszyscy ludzie naokoło traktują ją jak gówno, tylko przez plotki krążące na jej temat. Czy naprawdę zasłużyła jeszcze na to, żebym ja grzebał jej teraz w telefonie?
Decyzja zostaje podjęta za mnie.
Godzina na wyświetlaczu zmienia się na szesnastą. Przez otwarte okno dociera do mnie cichy pisk gwizdka trener Gauche. Za chwilę koniec treningu. Teraz albo nigdy.
Szybko wchodzę w wiadomości i usuwam wszelkie ślady mojego żałosnego zachowania. Następnie wrzucam telefon do plecaka i zasypuję stertą wcześniej wyciągniętych zeszytów. Plecak chowam do szafki, a moje serce wali jak oszalałe.
Słyszę kroki.
Lekkie, dziewczęce, nieśpieszne kroki.
Chwytam zapomnianą ulotkę i wciskam ją sobie do kieszeni. Pośpiesznie łapię moją bluzę i w ostatniej chwili wpadam na plan B. (Oczywiście, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Czy ja kiedykolwiek zacznę myśleć?)
Drzwi otwierają się w momencie, kiedy ja pakuję swoje ciało do jednej z tych (cholernie małych, swoją drogą) szafek. Wstrzymuję oddech i drżącą ręką trzymam blaszane drzwiczki.
Wchodzi dziewczyna, jedna. Rozmawia przez telefon i nie wydaje się zbytnio czujna. Jakie są szanse, że wlazłem akurat do jej szafki?
- Stuart! Uspokój się, jutro zrobię test. - Mówi do telefonu i brzmi na podminowaną. - Przecież nie jestem idiotką. Wiem jak nasikać na patyczek.
Wydaje się, jakby wszytko szło po mojej myśli. Dziewczyna wyjmuje coś z szafki (na szczęście dosyć oddalonej od tej, w której sam jestem ukryty) i kieruje się do wyjścia. Zatrzymuje się przy koszu i słyszę jak coś uderza w jego dno.
Nawet nie potrafię wytłumaczyć co jest takiego w tej sytuacji. Może to adrenalina, może uczucie bycia największym idiotą na świecie. Po prostu w jednej sekundzie wstrzymuję oddech, kurczowo trzymając drzwi szafki, a już moment później wybucham głośnym śmiechem.
Wypadam z szafki, rechocząc głośno i trzymając się za bolący brzuch. Patrzę na zszokowaną twarz dziewczyny. Jest ładna. Ma ciemną skórę i pulchne usta. Wygląda jak rybka.
Co śmieszy mnie jeszcze bardziej.
Kiedy się otrząsa, zaczyna krzyczeć. Krzyczeć głośniej, niż mógłbym się spodziewać. Na chwilę nawet mnie zagłusza, więc dopiero po paru sekundach zaczynam rozumieć, co woła.
- Zboczeniec! - Piszczy, machając rękami z wyrazem paniki na twarzy. Jakby nie miała na sobie ubrań i minutę temu nie tłumaczyła Stuartowi, że umie nasikać na patyczek.
Dociera do mnie jak to wygląda. Że to ja wypadłem z szafki w szatni dziewcząt, zaraz przed tym, jak miały wrócić z treningu lacrosse'a.
Nim jednak zrobię krok, do szatni wpada wściekły (co za niespodzianka) trener i każe zamknąć się wciąż alarmującej o zagrożeniu, dziewczynie.
- Chamberlain, idziesz ze mną, debilu.
°°°°°
Trener wpycha mnie do gabinetu psychologa i warczy coś o tym, że nie mogę zostać wyrzucony z drużyny. Mężczyzna za biurkiem podnosi swoje spojrzenie znad magazynu "Uroda i zdrowie" i wlepia je we mnie.
- Więc... - Zaczynam niepewny, ale on uśmiecha się do siebie głupkowato, więc milknę.
- Przed chwilą wyszli stąd twoi koledzy z drużyny. - Mówi, wskazując na moją koszulkę. - Dosłownie kilka minut temu. Mam dziś całe mnóstwo uczniów. Powinienem dostać podwyżkę. Albo powiększyć gabinet.
- Słucham? - Pytam niekomfortowo przeskakując z nogi na nogę.
Psycholog uśmiecha się do swoich myśli i nic nie mogę poradzić na to, że trochę mnie przeraża. Wygląda teraz trochę Willy Wonka.
- No? Na co czekasz? - Pyta, w końcu zwracając na mnie uwagę. - Posadź tu swój tyłek i opowiedz mi, co takiego strasznego zrobiłeś.
°°°°°
Zgubiłam telefon. Cudownie prawda? A w środku były notatki na temat tego opowiadania, fragmenty, które wcześniej napisałam i szkielety postaci. Wspaniale :)))
Czwarty rozdział za nami, jej! Dodaję nieco późno, ale wciąż w terminie xD Następny w sobotę (a przynajmniej tak mi się wydaje)
Wczoraj wpadłem na pomysł napisania one shota o Muke'u. Ogólnie klimaty depresji, chorób psychicznych, szaleństwa i samookaleczenia. Chcę, żeby to było coś, ryjącego psychę. Zobaczymy jak wyjdzie. Opis na tą chwilę:
"Michael jest tylko dziwnym, depresyjnym dzieciakiem, który nie oczekuje od życia zbyt wiele. Aż pewnego okropnego dnia pojawia się jeszcze dziwniejszy Luke, który łamie jego serce na pół.
Michael Clifford nie czuje potrzeby istnienia.
Luke Hemmings w pełni popiera jego tok myślenia."
Zastanawiam się czy ktoś byłby zainteresowany. Muszę tylko znaleźć trochę czasu i chęci. :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Wiktoria xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro