Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

{03} Traktuj ludzi z życzliwością

[13 września 2018, czwartek. Trening lacrosse'a. Szkolne boisko. Godzina 14:42]

[...] nie zawsze trzeba wygrywać, żeby zostać zwycięzcą. Czasem wystarczy, że inni przegrają.


Zayn's POV

Oddycham głęboko, moje serce wali jak oszalałe. Boję się, że zaraz wypadnie mi z piersi. Cieszę się, że inni go nie słyszą. Że on nie słyszy.

- Malik, nie opierdalaj się! - Wrzeszczy trener, chociaż daję z siebie wszystko.

Widzę oczami wyobraźni lekceważący uśmieszek Payne'a i to wystarcza. Ignoruję ból w nogach i ramionach, biegnę szybciej niż zazwyczaj, szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Szybciej niż powinienem. Czuję jakby moje płuca trawił ogień, kiedy gnam najprędzej jak potrafię.

Przejmuję piłkę od Alexa, omijam biegnącego w moją stronę zawodnika i skupiam się na bramce przeciwnika. A raczej na Liamie Payne, który stoi gotowy na mój atak, z lekko ugiętymi kolanami.

Staram się zignorować głos w mojej głowie i skupić na rzeczywistości. Tylko piłka, bramka i ja. Odcinam się od napływających do mojego umysłu wspomnień. Tylko ja, piłka i Liam. Biegnę w jego stronę i chyba zaczynam tracić czucie w nogach. Tylko ja, Liam i jego rozgrzany oddech na mojej szyi... Cholera!

Całkowicie zapominam o wszystkich otaczających nas ludziach. Przez moment nie pamiętam nawet, że jestem na boisku. Zapominam, że jest wrzesień, że ja i Liam jesteśmy swoimi najgorszymi wrogami. Zapominam, że trener wrzeszczy na mnie ile sił w płucach.

Nieświadomie zatrzymuję się na boisku, a moja chwila zapomnienia kończy się w ciągu mikrosekundy.

- Kurwa, Malik! - Krzyczy trener, kiedy moje ciało z hukiem ląduje na podłożu. Chłopak który we mnie wpadł jęczy i klnie na zmianę. Nasze głowy zderzają się boleśnie, przywracając mnie do rzeczywistości. - Co. Ty. Odpierdalasz. - Warczy mężczyzna w niebieskim dresie szybko do nas podchodząc. Najwyraźniej nasz mecz dobiegł końca.

Wszyscy zawodnicy zbliżają się do nas i pomagają Gale'owi wstać. Chłopak najwyraźniej kuleje na prawą nogę i jest mi cholernie głupio. Zwłaszcza, że powód mojego roztargnienia stoi metr przede mną z wściekłą twarzą. Jak zawsze zresztą.

Podnoszę się do siadu, ściągam z głowy kask i przecieram twarz dłonią. Zamykam oczy i wypuszczam powietrze z ust.

- Cholera, przepraszam. - Mówię do Gale'a, a on kiwa mi głową na znak, że jest okay.

- Zabierzcie go do pielęgniarki. - Rozkazuje trener, a Alex i Sean pomagają Gale'owi dokuśtykać w stronę szkoły. - Malik, ty debilu. - Wzdycha mężczyzna, będąc całkowicie rozczarowany. I to nie tak, że to pierwszy raz. Odkąd zaczął się nowy rok szkolny, byłem beznadziejny i zupełnie nieprzydatny na boisku. - Koniec treningu na dziś, dziewczęta.

Chłopcy z drużyny ściągają swoje ochraniacze i zaczynają zbierać się w kierunku trybun, gdzie leżą ich napoje.

- A ty czego jeszcze chcesz?! - Warczę widząc, że Liam wciąż nie ruszył się z miejsca.

- Ja... Nieważne. - Rzuca szorstko chłopak i odwraca się by odejść. Kolejny raz. A ja naprawdę ma już dość tych jego ucieczek.

Od kiedy dwa miesiące temu na jednej z imprez przespaliśmy się ze sobą, Liam traktował mnie jak powietrze. Ewentualnie jak wroga, jeśli miał dobry dzień. Nie wspominając o tym, że udawał, jakby nic takiego nie miało miejsca. Albo może był już na tyle pijany, by nic nie pamiętać następnego dnia. (Pominę milczeniem opcję, że to wydarzenie mogło dla niego znaczyć zbyt mało, by je zapamiętał)

Tak czy inaczej, nie moglem już więcej znieść tej ciągłej pogardy z jaką na mnie patrzył. A dzisiejszy wypadek dolał oliwy do ognia.

- Stój. - Rozkazuję, szybko wstając i chwytając Payne za ramię, zanim mogę to przemyśleć.

Nasze głowy zbliżają się do siebie, dzięki czemu mogę dokładnie przyjrzeć się twarzy wykrzywionej w grymasie złości. Piwne oczy Liama rzucają piorunami, a wokół nich tworzą się malutkie zmarszczki. Nie chcę się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale uważam, że stojący przede mną chłopak jest piękny. A raczej cudownie olśniewający. Jak władca serc, mógłby zostać męską wersją Afrodyty.

- Puszczaj mnie. - Warczy na to Payne, wyrywając swoje ramię z uścisku.

Nie, obrzydzenie w jego oczach wcale mnie nie zabolało.

- Jakiś problem, chłopcy?! - Krzyczy do nas trener z drugiego krańca boiska, brzmiąc równie groźnie co za każdym razem, kiedy otwiera usta. Dłonią zasłania trzymany w dłoni telefon, więc zgaduję, że jest w trakcie rozmowy.

- Wszystko okay. - Odpowiadam mu głośno, ponieważ wcale nie mam ochoty na karne okrążenia wokół boiska.

- Może dla ciebie, pedale. - Szepcze z obrzydzeniem stojący przy mnie chłopak.

Sztywnieję i patrzę na niego w szoku. To jedno słowo wystarcza, żeby krew zawrzała w moich żyłach. Czuję jakby mnie spoliczkował.

- Co powiedziałeś?! - Pytam, choć może odpowiedniejszym słowem byłoby 'warczę'.

- Słyszałeś - syczy na to Liam. - Pieprzony idiota, nawet nie potrafisz przebiec boiska bez uszkodzenia osób z twojej drużyny.

Zaciskam swoje dłonie w pięści i za wszelką cenę staram się nie wybuchnąć. Czuję jak mój puls ponownie przyśpiesza, a twarz staje się czerwona.

- Ciężko uwierzyć, że ktoś taki jest synem... - Zaczyna, ale ja nie pozwalam mu skończyć.

Kolejna głupia, spontaniczna decyzja. Liam nawet nie zdążył się zasłonić. Moja pięść ląduje na jego twarzy w ułamku sekundy. Ale to mi nie wystarcza. Ryk narasta w w moim gardle, gdy z wściekłością rzucam się na chłopaka. Oboje lądujemy na trawie w akompaniamencie naszych jęków i krzyków trenera.

To już mój drugi upadek tego dnia, więc czuję się jakby zderzył się z ciężarówką. To daje mu przewagę. Blondyn przetacza się nade mnie i jego pięść zderza się z moim brzuchem. Widzę wściekłość na jego twarzy i nawet czuję to w sile jego uderzeń.

To chyba pierwszy raz w moim życiu kiedy wzdycham z ulgą na widok trenera.

- Payne, debilu, złaź z niego! - Wrzeszczy wściekły i spycha ze mnie chłopaka. - Oboje idziecie do dyrektora. TERAZ. - Warczy wkurzony, a jego żyła szaleńczo pulsująca na szyi nie pozwala nam się zawahać.

°°°°°

Coś jest zdecydowanie nie tak z systemem panującym w naszej szkole.

Po pierwsze: dlaczego dyrektor nigdy sam nie zajmuje się wrzeszczeniem na uczniów, a zamiast tego odsyła ich do szkolnego psychologa?

Po drugie: dlaczego w ostatni czwartek miesiąca w stołówce zawsze podawane jest tylko meksykańskie żarcie?

No i trzecie, najważniejsze: Dlaczego szkolny psycholog każe nam czekać na siebie w gabinecie przez dwadzieścia minut, mówiąc, że 'musi coś szybko załatwić', kiedy dobrze wie, że jesteśmy dwójką spoconych nastolatków po godzinnym treningu, którym przerwano w czasie bójki? Już pomijając fakt, że moglibyśmy znów skończyć atakując się, 'ktoś' tutaj nieźle śmierdzi.

- Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak prysznic, Payne? - Pytam cicho naburmuszonym głosem.

- Spierdalaj. - Odpowiada on, nawet nie zerkając w moją stronę. Nie odrywa spojrzenia od różowego długopisu leżącego na biurku psychologa.

- Świetna riposta... - Zaczynam zirytowany, a wtedy chłopak wreszcie odrywa spojrzenie od tego pierdolonego długopisu.

- Czy możesz na moment zamknąć swoją pieprzoną twarz, Malik? - Warczy odwracając się w moją stronę. Zdecydowanie nie jest choćby w połowie tak wściekły jak na boisku, dlatego nie obawiam się, że znów spróbuje mnie uderzyć.

Marszczę zły swoje brwi, mając zamiar subtelnie i kulturalnie wyjaśnić mu jakim gburem i pieprzonym kutasem jest, kiedy drzwi gabinetu stają otworem, z głośnym trzaskiem uderzając o ścianę.

Do środka wchodzi Harry Stylesa, szkolny psycholog, a moje usta otwierają się szeroko na jego widok. Zresztą w przypadku Liama jest tak samo.

Mężczyzna wpada do środka tanecznym krokiem, nie ściągając słuchawek z uszu, przy okazji robiąc kilka obrotów. W trakcie swojego tańca, potyka się o moją nogę, ale szybko odzyskuje równowagę. Śmieje się głośno, kiedy radośnie opada na swój fotel.

Payne rzuca mi pytające spojrzenie, na co ja wzruszam ramionami ze zdezorientowaniem. Ten facet jest popieprzony.

Styles wyjmuje ze swojej szafki dwa notatniki i nam je podaje. W rytm muzyki, (która jest na tyle głośna, że ją słyszę, więc zgaduję, że mężczyzna niedługo ogłuchnie) zaczyna śpiewać swoje własne słowa.

- "Traktuj ludzi z życzliwością" - cytuje wielki plakat za jego plecami. - Napiszcie sto razyyy. I możecie iśććć...

Między nami na chwilę zapada cisza, którą w końcu postanawia przerwać Liam.

- Serio? Jest pan poważny? - Wypytuje z wysoko uniesionymi brwiami i wyrazem zdezorientowania na twarzy.

Brunet ruszający się w rytm melodii, kiwa głową z szerokim uśmiechem i wykonuje serię dziwnych ruchów rękami.

- Albo to, albo dwugodzinna koza codziennie przez tydzień. - Stwierdza udając, że ma przed twarzą mikrofon. Poważnie, jak ktoś taki został psychologiem?

Wzdycham męczennico i z utęsknieniem zerkam na zegar. Jednak uśmiecham się w duchu, kiedy widzę, jak Liam sięga po długopis.

Różowy.


°°°°°

OMG, album Nialla to życieee. Dziś jestem takim Harrym. :)

Nawet nie wyobrażacie sobie jak gówniany miałam tydzień. Fakt, że wracam do szkoły dopiero w czwartek bardzo mnie pociesza. Ugh, mam dość wszystkiego. A i jeszcze powiem wam tylko, że hiszpański to gówno. A Mickiewicz niech sobie palec w oko wsadzi za te Dziady.

Mam nadzieję, że u was było lepiej.

Kocham was, Wiktoria xx

PS: Do zobaczenia za tydzień! Wydaje mi się, że jestem już na tyle silna, żeby utrzymać regularność dodawania rozdziałów. Także następnego spodziewajcie się w sobotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro