Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

-Lizzie-


Wtorek. Tuż po wstaniu miałam ochotę nie iść do pracy, ale wybiłam sobie ten pomysł z głowy.. Nie miałam ochoty nawet na uczesanie się i pomalowanie, a co dopiero wyjście z domu.

Wyglądam dziś koszmarnie i mam nadzieję, że nie spotkam Jamesa lub innego super przystojniaka.


Otwieram drzwi biura i pierwsze co widzę to Austin. Chryste, dlaczego zawsze mam takiego pecha?

- Cześć, Lizzie - Austin szczerzy się od ucha do ucha, a ja wywracam oczami.

- Dzień dobry Austin - prycham i przechodzę obok niego obojętnie.

Biorę ze stolika kubek z kawą i ruszam do windy.

Mam ogromną nadzieję, że Harry nie zawita dziś do mojego gabinetu, bo będę zmuszona wezwać ochronę.


Kieruję się w stronę mojego pokoju i nagle widzę Harrego, opierającego się o ścianę.

- Cholera - mamroczę pod nosem i otwieram drzwi, wchodząc do środka.

Już mam zamykać, ale ktoś uniemożliwił mi to swoją stopą. Harry.

- Czego chcesz? - syczę w jego stronę, a on patrzy na mnie...

Chwila.. CO?! Czy on płakał? Ma przekrwione oczy.


- Lizz, chciałem Cię przeprosić - szepcze, a moje serce łamie się na kawałki.

Sposób w jaki jego usta formują się, wymawiając moje imię jest.. przeuroczy. Pierwszy raz powiedział do mnie Lizz. Co się dzieje?

- Za? - pytam i wpuszczam go do środka.

Harry niepewnie spogląda na mnie i przekracza próg gabinetu. Staje pod ścianą, jakby bał się usiąść na fotelu.


- Za to, że musiałaś to widzieć.

- Wiesz co? Nie przepraszaj za to - mówię i siadam na krześle, stawiając kubek na biurku - Przeproś za to, że tutaj przyszedłeś. Bo dobrze wiesz, że wypisałam Cię z mojej listy.

Mierzę go wzrokiem i czekam, aż w końcu zrozumie i wyjdzie.

- Josh mnie wpisał - nagle nastrój mu się zmienia i zaczyna się szczerzyć.

- Co?

- Mój ojciec był u Josha. Wpisał mnie do Ciebie - mówi dumnie, a ja mam ochotę go kopnąć.

- Nie.. Nie zrobił tego - szepczę i wstaję z miejsca.

- Oh, zrobił.

- Wyjdź stąd, dobra? Biorę dziś wolne! - krzyczę i wypycham go z gabinetu.

Chyba muszę poważnie porozmawiać z moim szefuńciem, bo na za dużo sobie pozwala.


- Lizzy, daj spokój - wywraca oczami i staje w drzwiach, a ja walę pięściami w jego tors.

- Wyjdź stąd, kurwa - syczę i zamieram.

Czy ja to powiedziałam?

- Stajesz się coraz bardziej pyskata - uśmiecha się i przygryza wargę.

- Nienawidzę Cię! - wrzeszczę i zaczynam płakać.

Już nawet tego nie kontroluję. Wyglądam może jak psychopatka, ale nie ważne.. Nienawidzę go i tyle.


- Lizz - mówi nagle i zaciska swoje dłonie wokół w moich nadgarstków.

Pcha mnie na ścianę i dociska swoje ciało do mojego. O nie. Tego za wiele.

- Puszczaj mnie psycholu - warczę i zaczynam kopać go po kostkach.

- Cii - szepcze.

Spoglądam w jego oczy i nie widzę tych złych iskierek, które zawsze mu towarzyszyły. Tym razem na jego twarzy widnieje uśmiech, również oczy mu się śmieją.

Co go do cholery tak śmieszy?!


- Przeprosiłem - mamrocze.

Jego loki gilgoczą moją twarz, na co mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale stwierdzam, że to nie jest odpowiednia pora.

- Myślisz, że wystarczą przeprosiny? - prycham - Przeprosisz mnie i wszystko będzie okej? Rzucę Ci się w ramiona i nie wiem co tam jeszcze sobie wymyśliłeś?

- Kurwa, nie o to chodzi.. Po prostu daj mi tą jebaną szansę, okej? Staram się, nie widzisz?

- Nie.

- To patrz - szepcze i wpija się w moje usta.


________________________________

30 votes = next ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro