Spowiedź [8]
Związałeś całą jedenastkę. Używając taśmy pozaklejałeś im buzie, skleiłeś ich ręce i nogi, ułożyłeś bardzo blisko siebie na podłodze w pozycji siedzącej i związałeś liną, żeby na pewno nie uciekły.Poszedłeś do Florisa, śpiącego w innym pokoju, i bardzo gwałtownie go obudziłeś.
- C-co się dzieje?! - zawołał bardzo zdezorientowany i zdenerwowany.
- Chodź ze mną, a się przekonasz..
Floris szybko wstał i szedł tak jak go prowadziłeś, do pokoju w którym znajdowała się cała reszta dzieci. Gdy weszliście do pokoju, szybko zamknąłeś drzwi na klucz. Wyciągnąłeś broń z kieszeni i przyłożyłeś lufę do tyłu głowy.
- Witaj w swoim piekle, "Floris" - powiedziałeś zapalając skierowaną na dzieciaki lampkę biurową. Przybliżyłeś się do jego ucha - Czy może raczej powinienem powiedzieć: witaj w swoim piekle, Aiden.
Chłopak nie wiedział co zrobić. Stał nieruchomo, oddychał płytko. W końcu, po dłuższej chwili bardzo gwałtownie się obrócił w twoją stronę i spróbował wytrącić Ci broń z ręki. Jednak mu się to nie udało. Jedynie obudził dzieci, będące teraz tuż za nim. Wyjął szybko z wewnętrznej kieszeni otrzymanej od Ciebie bluzy nóż survivalowy, który, jak raz wspominał, zawsze ma przy sobie, jednak nigdy nie powiedział gdzie go trzyma. Teraz staliście do siebie twarzami, Ty z bronią z pustym magazynkiem i on, z nożem.
- Skąd wiesz... - zaczął
- ...że tak naprawdę jesteś Aiden? Trochę pokopałem, trochę połączyłem i widzę, że się nie myliłem.
"Floris" patrzał na Ciebie wściekły i przerażony jednocześnie. Chyba nie spodziewał się, że ktoś będzie w stanie dokopać się do niektórych informacji.
- Także dowiedziałem się, że... Masz jakąś chorobę genetyczną, o której trochę pogrzebałem i... Oj... Byłoby naprawdę niemiło, jakby niektórzy się dowiedzieli o tym, że... to przez Ciebie znaleźli się w tym bagnie...
- Przestań... - szepnął, jego głos coraz bardziej się załamywał. Nie chciał, by dzieci dowiedziały się prawdy.
- ...Oraz myślę, że mogłoby być bardzo niemiło gdyby okazało się, że próbowałeś zabić własną matkę, bo "przez nią" rozpadła się wasza rodzina. i "przez nią" trafiłeś do laboratorium...
- Przestań... - powiedział nieco głośniej, jednak nadal zbyt cicho by dzieci go usłyszały.
- ...A nie, przepraszam, ty nawet tam nie trafiłeś. Bo to przez Ciebie, na Twoją prośbę ono powstało.
- Przestań! - krzyknął.
Zauważyłeś, że jego oczy są mocno zaszklone, zaciskał mocno zęby oraz łapki na rączce noża. Ręce trzęsły mu się. Nie jest w stanie utrzymać go.
- Floris...? To wszystko... To jest prawda...? - usłyszeliście cichy, lekko łamiący się głos Minx.
Była jedyna, której nie zakleiłeś buzi. Dlaczego? Ktoś musiał przyprzeć go do muru razem z Tobą. A wydaje się, że Floris najbardziej z nich wszystkich lubi właśnie nią.
Chłopak nie odezwał się ani słowem. Stał jak wryty, nogi pod nim się załamywały. Już teraz nie tylko ręce mu się trzęsły. Teraz wyglądał jak galareta, przez to jak bardzo się trząsł. W końcu, po dłuższej chwili milczenia i znoszenia Twojego bardzo zimnego wzroku, i zmieszanych wzroków dzieci, po prostu upadł na kolana, upuszczając przy tym nóż. Podniósł nieco ręce na znak poddania się i tak siedział, czekając na nie wiadomo co. W końcu zaczął bardzo mocno płakać i przez nagły napływ emocji, przemienił się w około 14-letnie dziecko. Brązowe włosy, grzywka z miarę możliwości zakrywająca lewe oko, bardzo blada cera, cały poraniony. Na futrze nie było aż tak widać tych wszystkich blizn, szwów czy innych ran, za to na skórze... Widać i to za dobrze.
- Ja... Przepraszam... Wszystkich was zmieniono w tak zwanych "zmiennokształtnych", czyli takich co mogą się zmieniać... I to wszystko przeze mnie.... - powiedział bardzo łamiącym się głosem. - Nigdy nie rozumiałem o co chodzi z tą "chorobą", nie chciałem też być sam w tym wszystkim, więc... Na moją prośbę, mój ojciec stworzył laboratorium, do którego brał dzieci z biednych rodzin czy z różnych domów adopcyjnych i... Używając komórek z mojego organizmu "przemieniał" ich wszystkich w te monstra... W płynie z kapsuł był zapalnik, który umożliwiał natychmiastową przemianę... Dlatego też nie mogłem dopuścić byś ty - tu spojrzał na Ciebie - z jakiegoś powodu spożył to. Bo to by znaczyło koniec Ciebie, koniec ostatniej nadziei na... moje odpokutowanie... Ja... Nie wiedziałem, że to tak wszystko pójdzie... Nie wiedziałem, że ojciec posunie się do czegoś takiego...
- Wiesz jak to wyleczyć...? - zapytała Minx
Aiden tylko pokręcił głową.
- Nigdy nie miałem dostępu do dokumentacji, a zapewne tam było gdzieś lekarstwo zapisane...
Patrzyłeś na niego tak samo chłodnym wzrokiem jak wcześniej, wewnętrznie wściekły na chłopca. Rozumiesz jego intencje, chciał tylko zrozumieć co jest z nim nie tak i chciał mieć kogoś, kto byłby taki sam. Rozumiesz też dlaczego tak starał się pomóc im wszystkim. Czuł się winny.
- Czyli... Prawdopodobnie nie ma na to leku...? - zapytała z coraz mocniej gasnącą nadzieją w oczach i głosie
- Jest. - odezwałeś się w końcu.
Wszystkie dzieci nagle spojrzały się na Ciebie. Przejrzałeś wszystkie dokumenty, jakie tylko były dostępne i znalazłeś tam spisane antidotum. Niewiele z tego rozumiałeś, ale... Jest jedna osoba, która mogłaby Wam przy tym pomóc.
- Nie wiem jak się je robi. W sensie, nie rozumiem zbyt wiele z dokumentacji. Ale jest pewna osoba, która by wiedziała coś na ten temat...
- Masz na myśli... Swojego dziadka?
- Dokładnie tak.
Floris spojrzał na ciebie z niemałym przerażeniem w oczach.
- Zamierzasz... Wtajemniczyć go w to? Zamierzasz wyjawić mu nasze istnienie?
- Nie tylko to zamierzam wyjawić. Powiem mu też, że ten "najcenniejszy" eksperyment to dzieciak z sąsiedztwa, którego niegdyś traktował jak własne dziecko, czy nawet wnuka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro