Rozdział 53!
Coś udało mi się wyskrobać :)
Mam nadzieje, że wciąż jesteście ze mną :)
Dziękuje wam!
Miłego czytania! :)
Bruno
Patrzę na Laurę, która w dalszym ciągu ze spokojem starannie składa swoje ubrania i pakuje jej do walizki. Nic już więcej nie mówię, tylko po prosto na nią patrzę. To co przed chwilą powiedziała, wprawia mnie w kompletne osłupienie i dezorientacje.
Spodziewałem się wielkiej awantury, kiedy tylko tu przyjadę. Kilkugodzinnych, krzyków, kłótni i płaczu ze strony Laury, a ona jak gdyby nigdy nic ze spokojem przyjmuje mój rozkaz i pakuje swoje rzeczy do walizki.
Powinienem się cieszyć... ale to nie jest zachowanie podobne do mojej żony. Laura jest bardzo emocjonalną osobą, a nie taką obojętną jak teraz.
Przyglądam się jej wciąż bez słowa i siadam na stojącym za mną fotelu. Wyciągam telefon z kieszeni spodni i w między czasie wysyłam sms do Jaspera, żeby potwierdził nasz prywatny lot powrotny do Bostonu. Już wczoraj wszystko było tak naprawdę dograne, tylko czekaliśmy na zielone światło, aż Laura się znajdzie. Teraz to zielone światło właśnie nadeszło, choć w obecnej sytuacji tak właściwie moglibyśmy lecieć normalnym lotem skoro Laura nie stawia oporu. Ale niech już zostanie jak jest.
Po niespełna chwili dostaję sms, że najszybciej nasz lot może odbyć się za około pięć godzin, a to jeszcze kupę czasu. Powinienem teraz spróbować z Laurą porozmawiać, ale ja kompletnie nie wiem jak mam zacząć z nią rozmowę, co mam jej powiedzieć, jak z nią rozmawiać.
Musimy za max trzy godziny wyjechać z tej agroturystyki, żebym jeszcze zdążył oddać samochód do wypożyczalni. Chociaż w sumie, myślę że będzie to realne, aby ktoś z wypożyczalni odebrał, ode mnie samochód z lotniska. Tak czy inaczej, mamy jeszcze sporo czasu na rozmowę przed wylotem...
– Już jestem spakowana, kiedy wylatujemy? – pyta nie patrząc na mnie i dosuwając swoją walizkę. Tak po prostu sobie pyta.
–Żeby zdążyć na samolot, musimy wyjechać stąd za około 3 godziny. – odpowiadam.
– Przejdę się nad staw. – chyba nie myśli, że po tym wszystkim pozwolę jej na samotny spacer. Ma mnie za kompletnego idiotę? A może jej zachowanie jest celowe i chce tylko uśpić moją czujność? Nie zamierzam jej teraz odstępować ani na krok.
– Możesz iść ale ze mną. – odpowiadam krotko i staje dumnie naprzeciw niej.
– Nie mam ochoty na Twoje towarzystwo, tym bardziej, że muszę je znosić do końca życia. – jej wypowiedź nie jest dla mnie szokująca, jedynie co jest szokujące to, ton głosu jakim to wypowiada. Gdyby wypowiedziała te słowa w złości nie było by w tym niczego dziwnego, ale ona wypowiada je po prostu obojętnym tonem.
– Idziesz ze mną albo siedzimy tu razem przez kolejne trzy godziny. Wybieraj. – zakładam ręce na piersiach i nie spuszczam wzroku z mojej żony. Laura tylko wzrusza ramionami, po czym odwraca się do drzwi aby wyjść. Biorę głęboki oddech i podążam za nią wychodząc z założenia, że akceptuje moje warunki.
Schodzimy po drewnianych schodach, a każde skrzypnięcie schodów wprawia mnie w lekką irytacje. Gdy mijamy recepcje, właścicielka choć stara się robić to dyskretnie, doskonale widzę, że obserwuje nas przez drzwi, co jeszcze bardziej zaczyna mnie irytować.
Laura kieruję się do wyjścia i od razu po wyjściu z pensjonatu kieruje swoje kroki nad staw. Rozglądam się dookoła posiadłości agroturystyki i stwierdzam, że całkiem tu ładnie. Mimowolnie w mojej głowie pojawia się myśl w której widzę siebie Laurę i nasze dziecko... widzę jak leżymy na dużym kocu nad stawem i wspólnie spędzamy czas. Czy kiedyś się doczekam, aby te myśli się spełniły? Tak cholernie bym tego chciał.
Laura
Irytuje mnie jego ciągła obecność za moimi plecami. Bruno nie spuszcza mnie ani na sekundę z wzroku, a ja już naprawdę nie zamierzam uciekać. Doskonale zdałam sobie sprawę, że uciekanie przed nim nie ma już jakiekolwiek sensu.
Właśnie dlatego z tak wielkim spokojem, przyjęłam wiadomość, że czy chce czy nie wracamy do Bostonu. Wiedziałam, że prędzej czy później mnie tu znajdzie. Miałam jednak nadzieje, że będzie to dłużej. Tak naprawdę ja nawet nie wiem czy ja chce, czy nie chce wracać. Mi stało się to wszystko już obojętne. Tam przynajmniej mam zapewniony byt. Tu nie mam nic.
Sofii nie będzie mogła mi przecież przez cały czas pomagać, nie mogłabym się jej zwalić z całym swoim życiem na głowę. Ona też ma dosyć swoich problemów na głowie. Więc lepszym rozwiązaniem będzie, wrócenie do Bostonu. Przynajmniej tam mi niczego nie zabraknie. Wrócę na razie na studia, zajmę się czymś do czasu aż...
Ta myśl bardzo ciężko przechodzi mi przez głowę, ale coraz bardziej upewniam się, że to mi pomoże... Tak będzie dobrze. Wszystkim to na dobre wyjdzie... Mnie i tak już nic nie czeka, bo Bruno i tak nigdy nie da mi takiej swobody jakiej bym chciała, więc co to za różnica? Zresztą ten brak swobody wcale nie robi już na mnie takiego wrażenia, przyzwyczaiłam się już do tego.
– Laura... zatrzymaj się. – Bruno łapie mnie za ramiona i zatrzymuje, kiedy idziemy wzdłuż stawu. Czuje jego oddech za plecami a po chwili dotyk dłoni na moich ramionach. Od razu wzdrygam się na jego dotyk, a oddech uwięzga mi w gardle. – Proszę cię, już nigdy więcej mi nie uciekaj. – mówi niemalże szeptem i mocniej zaciska dłonie na moich ramionach. Odwraca mnie do siebie przodem i podnosi podbródek, tak żeby na niego patrzyła. – Porozmawiamy?
– Wszystko jest jasne przecież. Nie przeciwstawiam Ci się, nie krzyczę, przyjmuję każdą Twoją decyzje. Nie tego chciałeś? – odpowiadam spokojnie.
– Tak dokładnie tego chciałem, ale ja Cię nie pokochałem za posłuszność bo nigdy taka nie byłaś. To nie jest twoje normalne zachowanie...– mówi spokojnym głosem, a ja nie reaguje kompletnie na jego słowa. Nie reaguje z zewnątrz, bo w środku niemalże żołądek mi się zaciska.
Nagle Brunowi zaczyna dzwonić telefon co na szczęście przerywa kontynuacje naszej rozmowy. Mój mąż ciężko wzdycha, słysząc swój dzwoniący telefon, ale kiedy spogląda na wyświetlacz, bez zawahania go odbiera. Tak jak by wiedział, że to będzie coś pilnego. Podczas rozmowy wypowiada zaledwie jedno zdanie po czym się rozłącza.
– Polecimy 2 godziny wcześniej. – oświadcza mi.
– Więc jedźmy już stąd. – nie czekając na odpowiedź z jego strony podążam w stronę pensjonatu.
– Nie musimy się, aż tak spieszyć. – słyszę za sobą lekko zirytowany głos Bruna.
– Chce się jeszcze spotkać z Sofii przed wylotem do Bostonu.
– W porządku, ale przy mnie. Powiedziałem Ci, że nie spuszczę Cię z oka, więc nawet nie próbuj żadnych sztuczek.
– Dobrze. – wzruszam jedynie ramionami na jego słowa.
Nie mam siły kwestionować jego decyzji. Po prostu przestało mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Między nami panuje całkowita cisza, kiedy wracamy do pokoju. Bruno zabiera z niego mojego rzeczy, potem płaci z nawiązką w recepcji za mój pobyt i tak naprawdę po niespełna 15 minutach siedzimy już w samochodzie.
W samochodzie zdejmuje buty i podciągam na siedzeniu kolana do brody. W dalszym ciągu milczymy, ale to dobrze. Rozmowa pewnie i tak nas nie ominie, ale wolę odwlecz to w czasie. Bruno o dziwo w samochodzie nie próbuje kontynuować rozmowy, może sam stwierdził, że na jej odbycie mamy jeszcze czas?
Tak jest dobrze.
Podjeżdżamy pod blok Sofii, przed którym ona już czeka, paląc papierosa. W równoczesnym czasie łapiemy z Brunem za klamki od samochodu.
– Mógłbyś poczekać w samochodzie? Będziemy tutaj rozmawiać. – wskazuje na ławkę, która znajduje się zaledwie parę metrów od auta.
– Laura... – zaczyna, a ja już po głosie wiem co chce mi powiedzieć. Mimo wszystko dobrze go znam.
– Chce z nią porozmawiać, nie będę mogła tego zrobić przy Tobie. Przecież nawet jak bym zaczęła uciekać dogonisz mnie w kilka sekund. – przecież to jest śmieszne co właśnie mówię... Zdaje sobie z tego sprawę.
– Idż, ja w tym czasie zapalę papierosa. – unosi dłoń w geście poddania i pozwala mi pójść samej. Jak widać mój argument był dla niego wystarczająco przekonujący.
– Kurwa! Ty pieprzona egoistko! Ja odchodziłam od zmysłów przez ciebie. – Sofii zaczyna wydzierać się na mnie, kiedy tylko się do niej zbliżam. Wymachuje rękoma, podchodząc do mnie i choć jest piekielnie wściekła na mnie, rzuca mi się na szyję i mocno przytula do siebie. Ma prawo być na mnie wściekła. Zniknęłam bez śladu nawet jej nie informując gdzie jestem. Ja wtedy działam impulsywnie, pod wpływem chwili i wtedy akurat nikt ani nic nie miało dla mnie znaczenia. Może powinnam się do niej odezwać, informując, że chociaż nic mi nie jest, ale obawiałam się, że wtedy Bruno bardzo szybko dowie się gdzie jestem...
– Przepraszam, Sofii nie krzycz na mnie. Ja po prostu musiałam tak zrobić. – odpowiadam ze szczerą skruchą i równie mocno jak ona ja przytulam się do niej.
– Nie wpadłaś na to, że będę się martwić!? Ja myślałam, że chciałaś coś sobie zrobić! – Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam tak wściekłą Sofii jak teraz.
– Przepraszam. – to jedyne co mogę jej teraz powiedzieć. Tak naprawdę nie chce się tłumaczyć z tego co zrobiłam. Zrobiłam jak zrobiłam, czasu nie cofnę.
– W dupe se wsadź to przepraszam. – mówi i opada na ławkę. Bierze głęboki oddech i przeczesuje dłonią włosy. Przed chwilę nic nie mówi. – Co teraz? – mówi po chwili już znacznie spokojniejszym tonem głosu.
– Wracam z Brunem do Bostonu, za niedługo mamy samolot. Bruno wynajął nawet prywatny samolot, żebym tylko mu nie uciekła. – ostanie zdanie wypowiadam prześmiewczo. Jestem pod kontrolą niczym przestępca...
– I Ty to mówisz tak spokojnie!? Tak po prostu ze wracasz do Bostonu?
– A jak powiem to nie spokojnie to coś to zmieni? Ja już nie mam siły walczyć z Brunem i z tym wszystkim. Nie chce już tej ciągłej szarpaniny a Bruno i tak nie zostawi mnie w spokoju. – rozkładam ręce w geście poddania.
– Nie poznaje Cię Laura. – moja przyjaciółka patrzy na mnie z niedowierzaniem. W sumie sama siebie nie poznaje. Jeszcze miesiąc temu nie uwierzyłabym, że tak się będę zachowywać. Tak samo jak jeszcze miesiąc temu nie uwierzyłabym, że Bruno wziął ze mną ślub dla spadku a mój ociec nie jest moim ojcem.
– Tam jest teraz moje życie i mój dom... już się z tym pogodziłam. Tam niczego mi nie zabraknie, mogę się czuć względnie bezpieczna i spokojna... A ja naprawdę potrzebuje bezpieczeństwa i spokoju. Tu co mnie czeka? Bez pieniędzy i bez niczego i nikogo? Nic. – łatwo się mówi, rzuć wszystko jakoś to będzie. Nie nie będzie. Tutaj czy gdziekolwiek indziej będę sama, a ja nie chce być sama.
– A co będzie między Tobą a Brunem? – wiedziałam, że wcześniej czy później padnie z jej ust to pytanie.
– Ja cały czas go bardzo mocno kocham, ale to wszystko co się wydarzyło dalej mocno boli... Nie wiem jeszcze jak to wszystko się ułoży, ale wiele rzeczy sobie przemyślałam i zmieniałam myślenie co do pewnych kwestii. Ja też po prostu Sofii nie chce być sama... Nie zniosę tego.
– Jakich kwestii? – pyta ale postanawiam zignorować jej pytanie.
– Dobrze Sofii musimy się już zbierać na lotnisko. Przepraszam Cię jeszcze raz za wszystko... Odezwę się jak już będę w domu. – ucinam naszą rozmowę.
– Widzisz Boston nazywasz domem... To znaczy, że dobrą decyzje podjęłaś. Trzymaj się i proszę Cię nie rób już żadnych głupstw. Obiecaj mi, że będziesz się do mnie odzywać. – znów mocno się do mnie przytula.
– Jasne, że będę. I mam jeszcze dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. Jak tylko będziesz mogła, przyleć do mnie do Bostonu. O nic nie będziesz musiała się martwić, wszystko będziesz mieć zapewnione. – bardzo bym tego chciała. Chce się widywać z Sofii, a ja już nie chce tutaj wracać...
– Jeśli tylko będę mogła od razu kupuje bilet na samolot! – cieszy mnie jej reakcja. Będzie mi jej brakowało.
–Laura, musimy się już powoli zbierać. – słyszę za sobą głos Bruna, który jak widać z niecierpliwienia nie mógł już dłużej wytrzymać, czekając na mnie. Przytulamy się ostatni raz i mam wrażenie, że nam obu niemalże łzy stają w oczach, kiedy musimy się już naprawdę pożegnać.
– Dziękuje Soffi za wszystko, nie bój się o Laurę. Zadbam, aby była szczęśliwa. – nie wierzę w to co słyszę. Bruno nie jest skory do pokory i takich wyznań...
– Mam taką nadzieje Bruno, bo jeśli cokolwiek jej zrobisz– zaczyna Soffi, ale mój mąż nie pozwala jej dokończyć.
– Tak wiem nie darujesz mi tego. Jeśli czegokolwiek byś kiedyś potrzebowała wal jak w dym, możesz liczyć na moją pomoc.
– Dzięki. – nie tylko mnie, jego zachowanie wprawia w zdziwienie. Sofii tak samo jak ja jest zdezorientowana jego zachowaniem.
– Może byś chciała kiedyś do nas przylecieć? Laura na pewno by się ucieszyła z Twojej obecności u nas. Oczywiście ja pokryje wszystkie koszty, więc nic to nie będzie cię kosztowało.
– Nie potrzebuje Twoje kasy! Wypchaj się. – od razu na niego naskakuje. Owszem miło z jego strony, że on również zaproponował aby Sofii do nas przyleciała, ale nie musi od razu pokazywać swojej wyższości i tego że ma kieszenie wypchane pieniędzmi.
– Okej, nie chciałem Cię urazić. Tak czy inaczej, jesteś u nas mile widziana. – Bruno odpowiada ze spokojem i wskazuje gestem dłoni na samochód, abyśmy się już zbierali. Wymieniamy się z Sofii ostatnim uśmiechem i udaje się razem z Brunem do samochodu.
Wiem, że nie mamy dużo czasu do samolotu, ale ja chyba muszę pojechać w jeszcze jedno miejsce. Po prostu muszę to zrobić. Czuje, że nie da mi to przez najbliższy czas spokoju. Nie chce tu wracać, ani przyjeżdżać, więc będzie lepiej jeśli pojadę tam teraz. Chce pozamykać wszystkie sprawy i zapomnieć o tym wszystkim.
– Podjedźmy jeszcze w jedno miejsce, dosłownie na pięć minut. – mówię cichym głosem, zapinając pasy bezpieczeństwa.
– Nie mamy zbyt wiele czasu.
– Chce odwiedzić grób mamy zanim wylecimy. Nie chce tu więcej wracać a jeśli nie pójdę teraz na jej grób nie da mi to spokoju. – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Okej w porządku. – Bruno tym razem nie dyskutuje i po tym co mówię od razu zgadza się na moją prośbę. Tak naprawdę nie wiem po co chce jechać na ten cmentarz. Chyba po prostu muszę wykrzyczeć to wszystko co teraz myślę, czuje. Tak właściwie jedyne co czuje to rozczarowanie i żal. Chciałabym też znać odpowiedź na jedno pytanie.
Dlaczego?
Ale obawiam się, że odpowiedzi na to pytanie już raczej nie uzyskam...
Gdy podjeżdżamy na cmentarz Bruno nie pozwala mi iść samej. Jednakże, nie podchodzi ze mną pod sam grób, tylko zostaje kawałek dalej. Najwidoczniej zrozumiała, że chce być sama. W momencie kiedy tylko tam podchodzę czuje silny skurcz w brzuchu. Czuję to cholerną potrzebę wykrzyczenia na cały głos dlaczego. Kucam przy jej grobie i zakrywam usta dłonią, żeby nie zacząć płakać w głos.
Dlaczego mi to zrobiłaś mamo? – pytam wręcz niemym głosem. Mam tyle pytań na które chciałabym znać odpowiedzieć a nawet nie poznam odpowiedzi na to jedno najważniejsze.
Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? Dlaczego cały czas wszyscy mnie okłamywali. Przecież gdybym wiedziała, nie czułabym się może przez tyle lat tak bardzo niedoskonała i odrzucona... Przez cały czas czułam się gorsza tylko nie wiedziałam dlaczego.
Teraz przynajmniej już wiem.
Ja miałam prawo znać prawdę! Ojciec wiedział, William wiedział, Merry wiedziała, nawet Bruno! Tylko nie ja!
Kim ja tak naprawdę jestem? Kto jest moim ojcem?
– Proszę Cię chodźmy już. – czuje jak dłonie Bruna zaciskają się na moich ramionach. Nie reaguje na to co mówi, tylko załamuje twarz w dłoniach i powstrzymuje się od wybuchu płaczu. – Laura to nie ma sensu... W niczym Ci to już nie pomoże, jedźmy. – Bruno kuca za moimi plecami i mocno przytula do siebie.
– Zostaw mnie. – wyrywam się gwałtownie z jego objęć i ocierając łzy biegnę do samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro