Rozdział 52!
Mam nadzieje, że tym razem nie dałam wam tak długo czekać na rozdział w porównaniu do ostatniego czasu ;D
Dzisiaj trochę krótko i możecie mieć mały nie dosyt, ale chciałam dokładnie w tym momencie skończyć rozdział :)
Ciekawe co wy na taki bieg wydarzeń ?:)
P.S Naprawdę nie spodziewałam się że jest was nadal tak wielu. Po prostu dziękuje! Jesteście kochani!
Bruno
Te pieprzone 15 minut trwają dla mnie jak 15 godzin. Spoglądam co sekundę na zegarek a ta pieprzona wskazówka prawie w ogóle się nie przesuwa. Czuje jak serce nierównomiernie mi bije. Boje się. Ja się po prostu najzwyczajniej w świecie boje.
Wpatruje się w telefon i kiedy zaczyna w końcu dzwonić, serce zaczyna bić mi jeszcze bardziej nierównomiernie i jeszcze mocniej. Cholernie się boję tego co mogę usłyszeć... tak bardzo się tego boje, że przez moment nie odbieram telefonu.
Biorę głęboki oddech. Raz, dwa, trzy...
– Słucham. – mówię grobowym tonem do telefonu.
– Pańska żona jest w małej agroturystyce 50 kilometrów stąd. Nic jej nie jest. To pewna informacja. Właścicielką agroturystyki jest siostra taksówkarza. – czuje jak w końcu ten ogromny głaz zaczyna spadać mi z serca, czuje jak bicie serca się normuje, a supeł jaki mam na gardle zaczyna się rozwiązywać.
– Adres! – rozkazuje. Chce mieć go w tej chwili!
– Panie Watson, proszę się uspokoić, może najpierw my tam pojedziemy a Pan dojedzie jak wybadamy grunt. – chyba sobie żartuje! Mam tu siedzieć i czekać, aż oni zbadają grunt? Co oni chcą badać. Jeśli to potwierdzona informacja, że ona tam jest no to jest!
– Chyba was popieprzyło. Mam siedzieć i czekać, aż wy wybadacie grunt i jeszcze ją spłoszycie? Sam pojadę do mojej żony. Adres! – wydzieram się do telefonu.
– Dobrze... jak Pan woli. Co z rozliczeniem za nasze usługi?
–Wyślijcie mi fakturę na adres firmy, wszystko będzie uregulowane od ręki. – nie zamierzam teraz tracić czasu na pogawędki o rozliczeniu, więc od razu po skończeniu zdania po prostu się rozłączam. Szybko się ubieram i opłukuje twarz zimną wodą.
Zbieram się szybko do wyjścia i w między czasie wystukuje wiadomość do Soffi, że znalazłem Laurę i jadę po nią. Ledwo co wystukuje sms do niej, a on zaraz do mnie dzwoni.
– Tak? –mówię trochę zirytowany.
– Gdzie ona jest? Nic jej nie jest? Jedziesz tam? – zadaje mi pytania jedno za drugim.
– W jakiejś agroturystyce, godzinę drogi stąd. Jest bezpieczna, jadę po nią. – mówię wsiadając do auta na parkingu hotelowym i w między czasie prowadzenia rozmowy, wystukuje adres tej agroturystyki na GPS w aucie.
– Jadę razem z Tobą, przyjedź po mnie.
– Nie! Jadę po nią sam! Dam Ci potem znać co z nią, albo sama się do Ciebie odezwie. Nie martw się. – sam pojadę po swoją żonę do jasnej cholery!
– Bruno ja się naprawdę o nią boje.
– Ja też. Wszystko będzie dobrze. Odezwę się. Cześć. – kończę rozmowę i odpalam silnik auta. Chciałbym być tam jak najszybciej tylko się da. Chce ją zobaczyć, dotknąć, poczuć, przytulić.
Jadę do niej prowadzony przez GPS ale natrafiam przed tym na masę korków, które są na mieście i niektórych z nich nie jestem w stanie ominąć. Droga zamiast godzinę przez te korki zajmuje mi znacznie więcej zanim udało mi się wyjechać z centrum miasta. Gdy już wyjeżdżam na drogę szybkiego ruchu, wciskam gaz do dechy, a w głowie staram sobie ułożyć to co powiem Laurze.
Teraz zaczynam się bać powiedzieć jej cokolwiek, żeby jej nie wystraszyć. Mam kompletną pustkę w głowie. Na pewno nie mogę jej odstąpić nawet na krok, ani na sekundę nie mogę zostawić jej samej. Za bardzo się boję, że znowu mogła by uciec.
Tak cholernie mnie wkurwia to jej zachowanie... Dlaczego za każdym razem musi uciekać? Przecież ucieczka to nie jest rozwiązanie ani nic jej nie daje, więc po co to robić? Ona ucieka ja ją znajduje i tak mamy się w kółko bawić? Nie tak nie może być.
Nie wiem jak ja mam jej przetłumaczyć do tej jej słodkiej główki, że ja nie jestem jej wrogiem i ja chce dla niej jak najlepiej? Miała prawo stracić do mnie zaufanie po ostatnich wydarzeniach i wiem, że ciężko mi będzie je odbudować, ale innego wyjścia nie ma.
Ona ma teraz tylko mnie i tylko ja mogę się nią zaopiekować. Tylko ja! A ona tego potrzebuje, choć może teraz jej się wydaje inaczej. Teraz pewnie wydaje się jej, że nikogo nie potrzebuje i sama sobie ze wszystkim poradzi, ale sobie nie poradzi. Potrzebuje mnie i teraz moja w tym głowa, żeby ona też to zrozumiała.
Po prawie dwóch godzinach dojeżdżam na miejsce. Nie wjeżdżam na posesje tylko zostawiam samochód przed ogrodzeniem Agroturystyki. Nie chce spłoszyć Laury...
Zanim przekraczam ogrodzenie, zatrzymuje się jeszcze przed nim i odpalam papierosa. Zaczynam się denerwować... i to poważnie denerwować.
Ja się po prostu boję tego spotkania. Najzwyczajniej w świecie się boje.
Ale dość tego! Muszę się wziąć w garść.
Wyrzucam papierosa pod nogi, gaszę go butem i pewnie ruszam w stronę wejścia. Idąc rozglądam się dookoła w nadziei, że może gdzieś ją dostrzegę, ale jak na razie nie widzę nikogo, oprócz idącej za rękę matki z małym chłopczykiem.
Wchodzę do środka drewnianego budynku, ale nie widzę w nim nikogo. Dopiero po chwili dostrzegam kogoś na końcu korytarza jak zmywa podłogę.
– Dzień dobry. – mówię za plecami kobiety, która zwrócona jest do mnie tyłem i aż podskakuje z piskiem na moje słowa upuszczając mopa.
– O matko ale mnie Pan wystraszył. – mówi niemalże na wdechu łapiąc się za klatkę piersiową.
– Przepraszam.
– W czym mogę Panu pomóc? Chciałby Pan jakiś pokój w naszej Agroturystyce? Jestem właścicielką. – mówi podnosząc mopa i ocierając dłoń o spodnie podaje mi rękę na przywitanie.
– Przyjechałem do żony.
– Do żony?
– Tak do żony Laura Watson jest tutaj od dwóch dni. Nazywam się Bruno Watson. Gdzie jest jej pokój? – pytam ze spokojem w głosie i zakładając dłonie na piersi. Natomiast właścicielka już nie patrzy na mnie z takim spokojem, wręcz mierzy mnie podejrzliwie wzrokiem.
– Pani Laura nic nie wspominała, że ma tu dojechać do niej jej maż... Musiałabym najpierw zapytać. – no świetny pomysł!
– Proszę nie pytać, chciałem jej zrobić niespodziankę. To który numer pokoju? – staram się miło uśmiechną w jej kierunku.
– Nie mogę tak, muszę zapytać wcześniej. – przez chwilę nic nie odpowiadam tylko sięgam po portfel do tylnej kieszeni i wyjmuje dokumenty. Może moje dane i to samo nazwisko ją przekonają.
– Dobrze ja wierzę, że Pan jest mężem, ale ja naprawdę chyba tak nie mogę. Pani Laura przyjechała tu w złym stanie, jak by bardzo cierpiała... – na te słowa od razu żołądek mocniej mi się zaciska. Nawet nie chce sobie wyobrażać ile mój mała wylała tutaj łez...
– Dobrze i ja właśnie chce sprawić, żeby już nie cierpiała. Naprawdę... – robię najbardziej rozczulającą minę na świecie jaką się da a jej wzrok dalej jest podejrzliwy. Wypuszczam ciężko powietrze z płuc i znów sięgam po portfel, wyjmując z niego kilka banknotów. – To który ten pokój? – pytam jeszcze raz kładąc jej pieniądze na dłoni. Kobieta zaciska wargi i dalej milczy. Dokładam więc całą zawartość portfela jaką mam i patrzę wymownie.
– Pokój numer 7. Ale Pan kocha żonę i nie chce jej nic zrobić? – pyta i widać, że gryzie się z wyrzutami sumienia.
–Najbardziej na świecie kocham swoją żonę. Chcą ją zabrać do domu i się pogodzić, proszę się nie martwić. – zapewniam ją, na co ona w odpowiedzi kiwa głową i wskazuje dłonią, że mam iść na samą górę.
Wchodzę po drewnianych schodach i chociaż staram się to robić powoli przy każdym kroku niemiłosiernie skrzypią. Jestem na pierwszym piętrze, rozglądam się dookoła na drzwi, numery pokoi to 4, 5,6.
Wchodzę dalej po schodach na poddasze i jest.
Pokój numer 7.
Nie zastanawiam się tylko łapię za klamkę i z impetem wchodzę do środka, a drzwi o dziwo są otwarte. Rozglądam się po pokoju i niemalże od razu napotykam skuloną postać mojej żony, która siedzi na parapecie z kolanami podciągniętymi pod samą brodę.
Serce cholernie mocno mi bije a oddech przyspiesza na jej widok. Za to Laura siedzi i ani nie drgnie. Patrzy tylko przez chwilkę na mnie obojętnym wzrokiem, po czym kieruje swój wzrok za okno. A ja nie wiem co mam powiedzieć, dosłownie brakuje mi języka w gębie. Spodziewałbym się wiele reakcji Laury na mój przyjazd ale nie takiej... Nie takiej obojętnej. Ona po prostu nie zareagowała na mój przyjazd, tak jak by w ogóle ją to nie dziwiło.
– Laura. – mówię, ale ona dalej nie reaguje. – Laura. – mówię ponownie i podchodzę do niej tak, że dzieli nas kilka centymetrów. Kładę dłoń na jej ramionach i próbuje delikatnie obrócić ją w moją stronę. – Wiesz jak bardzo się o ciebie bałem? Nie wiedząc co się z Tobą dzieje. Laura kochanie... – mówię delikatnym tonem, ale moja żona dalej się nie odzywa, jedynie kąciki jej ust na moje słowa lekko drgają. – Laura odezwij się. – dotykam jej buzi na co również nie reaguje. Co jest do cholery. Przecież to nie jest normalne zachowanie. Co się dzieje!?
Moja żona spogląda prosto w moje oczy i po prostu wstaje z parapetu i mnie omija.
– Laura do cholery co się dzieję!? Dlaczego się nie odzywasz!? Nie dziwi Cię ze tu jestem, przecież tak starałaś się zatrzeć za sobą ślady a ja Cię mimo to znalazłem i co nic nie powiesz!? Nie udało Ci się ode mnie uciec, uświadamiasz to sobie?– miałem być spokojny ale kurwa puszczają mi nerwy! Co jest grane!?
– Przecież wiedziałam, że i tak prędzej czy później mnie znajdziesz, a zacierając ślady po sobie chciałam tylko to opóźnić. – w końcu słyszę z jej usta jakieś słowa. Jej wyraz twarzy jest niemalże kamienny a spokój z jakim wypowiada te słowa niepokojący. Co ona mówi? O co chodzi? Przecież to w ogóle nie jest zachowanie w jej stylu. Spodziewałem się histerycznej i emocjonalnej reakcji z jej strony. Takiej jaka jest w jej stylu, a nie takiej. Nic nie rozumiem.
Nie koniec kurwa!. Za dużo się wydarzyło. Trudno załatwię ten prywatny helikopter czy samolot, ale zabieram ją stąd siłą. To już dłużej nie może tak trwać, zachowanie Laury jest naprawdę niepokojące.
– Dość Laura.... Jeszcze na dziś załatwię prywatny helikopter i wsadzę Cię do niego siłą. Wracamy do Bostonu. I do tego czasu nie spuszczę Cię z oka nawet na sekundę! – znowu podnoszę głos a na niej znów nie robi to wrażenia, tylko idzie i klęka przy otwartej walizce, którą ma przy szafie. – Co Ty robisz do jasnej cholery!? Nie słyszysz!? Jeszcze dziś będziemy w Bostonie, zabieram Cię i nie interesuje mnie to czy tego chcesz czy nie. Wywożę cię stąd siłą!– teraz mi już kompletnie puszczają nerwy. Serce łomocze mi w klatce piersiowej z nerwów a jej zachowanie tak wytracą mnie z równowagi, ze ostatkiem silnej woli powstrzymuje się żeby w coś nie przypieprzyć.
– Słyszę, dlatego się pakuje, mi i tak już jest wszystko jedno. – odpowiada bez emocji, składając starannie swoją bluzkę i wkładając ją do walizki.
Co? Czy ja się przesłyszałem!??
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jej słowa już mnie nie niepokoją, one mnie przerażają...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro