Rozdział 4
Bruno
Zapinam mankiety koszuli i poprawiam muszkę przed lustrem. Tak to dziś jest ten dzień. Już dziś Laura zostanie moją żoną. Za godzinę będzie już tylko i wyłącznie moja. Sama myśl o tym przyprawia mnie o przyjemne uczucie w klatce piersiowej. Naprawdę długo czekałem na ten moment, a teraz właśnie on nadchodzi. Przyznam mam lekkie obawy. Nie do końca jestem przekonany czy nasze małżeństwo będzie wyglądało tak jak bym tego chciał. Nie wiem jak dużo czasu będzie musiało minąć, aby w końcu mi uległa i zaczęła inaczej traktować. Naprawdę staram się dla niej, ale ona swoim zachowanie absolutnie niczego mi nie ułatwia. Ona jedyne co dla mnie robi to nie ustanie wprowadza mnie w złość. Chciałem aby wszystko było tak jak być powinno. Chciałem uklęknąć i dać jej pierścionek, spróbować normalnie porozmawiać... naprawdę chciałem, ale ona jak zawsze wyprowadziła mnie z równowagi...
– Bruno jesteś gotowy? – pyta Nick. Nick mój najlepszy przyjaciel, będzie moim świadkiem na ślubie i nie wyobrażam sobie, żeby mógł nim zostać ktoś inny niż on. Znamy się jak łyse konie i mimo, iż nasze charaktery nieco się różnią, dogaduje się z nim jak z nikim innym. Zawsze mogę na niego liczyć i chociaż nie raz opieprza mnie z góry na dół za to co robię i tak w razie potrzeby stanął by za mną murem. Zresztą tak samo jak ja za nim. Zakładam marynarkę i poprawiam zapięcie zegarka.
–Jestem. Masz obrączki?
– Tak mam Bruno. – wyciąga z kieszeni marynarki małe srebrne pudełeczko potwierdzając swoje słowa. – Jak samopoczucie?
– Całkiem dobrze, ale przyznaje mam pewne obawy. – Jemu mogę się do tego przyznać.
–To co po jednym na odwagę? – Nick wyjmuje z wewnętrznej strony marynarki małą metaliczną piersiówkę. Szeroko uśmiecham się na sam jej widok w jego dłoni. Biorę od niego piersiówkę upijam z niej łyk i czuje jak znajomy siarczysty smak alkoholu rozlewa się po mojej klatce piersiowej.
– Chyba musimy powoli już się zbierać do kościoła. – wycieram usta i podaję Nickowi piersiówkę.
– Pora stanąć na ślubnym kobiercu przyjacielu. – klepie mnie po ramieniu. Jeszcze rok temu, może nie bym zadowolony z tego faktu, ale teraz jest inaczej. Gdy podjeżdżamy pod kościół jest już większość z zaproszonych gości. Wraz Nickiem kierujemy się do kościoła co rusz wymieniając się z zaproszonymi gośćmi uśmiechami i uściskiem dłoni. Unikam rozmowy z ojcem w kościele. Doskonale wiem co chce mi powiedzieć, i nie zamierzam tego słuchać. Nie chce, się wyprowadzać z równowagi przed samym ślubem, a tak właśnie by było. Kiedy ojciec się nauczy, że jego zdanie nie ma dla mnie znaczenia? Jestem dorosły, podjąłem taką a nie inną decyzje i konsekwentnie będę się jej trzymał. Dlatego, że tego chce. Sam jestem odpowiedzialny za siebie i za swoje decyzje. Wszystko pójdzie zgodnie z planem, więc nie musi się o nim martwić. Spoglądam co chwilę nerwowo na zegarek stojąc przed ołtarzem. Laura do cholery powinna tu już być. Gdzie ona jest? Szybko odrzucam od siebie myśl jakoby miała by się wycofać i uciec. Eryk w żadnym wypadku nie pozwoli jej na to, chodź by miał ją tu siłą przyprowadzić przed ołtarz. W kościele rozbrzmiewa Ave Maria, a mi zapiera dech w piersiach... Laura prowadzona przez ojca kieruje się w moją stronę przez środek kościoła. Każdy jej krok jest przepełniony gracją i wdziękiem. Wygląda przepięknie... ani na moment nie potrafię spuścić z niej wzroku. Ta piękność zaraz stanie się moją żoną... Za moment złoży mi przysięgę, która sprawi, że już zawsze będzie u mego boku.
– Ja Laura biorę sobie Ciebie Brunie za męża. – Głos jej drży gdy powtarza słowa przysięgi. – I ślubuje Ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. – Głos jej drży coraz bardziej. – Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. – Ledwo co wypowiada ostatnie słowa, ale zrobiła to. Właśnie złożyła mi przysięgę małżeńską..
– Co Bóg złączył człowiek niech nie rozdziela, małżeństwo przez was zawarte ja powagą... – Teraz nie patrzę na Laurę, teraz patrzę na moją żonę. Moją żonę Laurę. Biorę jej delikatną dłoń w swoją i zakładam na jej palec obrączkę. Ona robi po chwili to samo, tylko jak zawsze starając się zrobić wszystko, aby nie spojrzeć mi w oczy. Tą kwestię również, muszę z nią przedyskutować. Nie puszczając jej dłoni przysuwam się do niej i delikatnie dotykam jej ust swoimi. Czuje ciepło jej ust na swoich i subtelny zapach... podoba mi się to.
– Jak się czujesz jako moja żona? – szepce jej do ucha podczas pierwszego tańca. To nie sam owite jak lekko i z gracją się porusza w tańcu tym bardziej mając taki wysokie szpilki.
–Świetnie. – Wydaje mi się, że Laura doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak jej ironia w głosie wyprowadza mnie z równowagi.
– Pięknie wyglądasz gdy się złościsz. – uśmiecham się równie ironicznie jak ona. Nie dam Ci czuć satysfakcji moja droga żona...
– Nie musisz mnie komplementować, nie potrzebuje tego. – Tym razem jej głos jest zobojętniały. Muszę coś zrobić, żeby trochę złagodniała bo zaczyna się to robić męczące. Może ja powinienem być dla niej trochę łagodniejszy? Może wtedy coś się zmieni.
– Ale chce. – Obracam ją i po chwili znów trzymam ją stabilnie w ramionach. – Cieszę się, że mnie posłuchałaś i założyłaś pierścionek. – Przykładam sobie jej dłoń do ust i składam na jej miękkiej skórze pocałunek.
– Założyłam go dlatego, że pasował mi do sukienki, więc się tak nie ciesz.
– Odbijany. Bruno pozwolisz, że zatańczę z Twoją żoną? – Dobrze, że wuj John przerywa nam taniec, bo moja cierpliwość właśnie zaczyna się kończyć do tej dziewczyny. Muszę się czegoś napić i to czegoś mocniejszego. Jak ja mam się starać i być dla niej miły skoro ona na każdą moją próbę zbliżenia się do niej odpowiada atakiem. Dosiadam się do stolika kuzynów i wypijam z nimi parę szybkich kolejek pogrążając się w zaciętej rozmowie o inwestycjach giełdowych. Całe to wesele zaczyna mnie drażnić, to ciągłe bycie w centrum uwagi, każdy ciągle podchodzi gratuluje i zadaje pytania o naszą wspólną przyszłość z Laurą. To nie jest ich sprawa jaką my będziemy mieć przyszłość. Na temat tej kwestii mogę dyskutować tylko i wyłącznie z Laurą, cała reszta nie powinna się tym interesować. Od jakiegoś czasu Laura zniknęła mi z oczu i zaczynam się lekko tym martwić. Szukam Laury od dłuższego czasu po całym hotelu i ogrodzie w około niego. Gdzie ona jest? Znów przechodzi mi przez myśl, że uciekła, alee nie nie odważyła by się tego zrobić. Szybko pozbywam się tych myśli i staram się myśleć racjonalnie. Gdzieś na pewno jest. Może po prostu poszło do któregoś z pokoi dla gości, żeby odpocząć, idę na piętro hotelu i sprawdzam po kolei wszystkie drzwi hotelowych pokoi.
- Czy kogoś Pan szuka Panie Watson? - Lokaj zaczepie mnie na korytarzu.
- Czy moja żona wchodziła do któregoś z pokoi?
- Pokój 143 Panie Watson. - Odpowiada uprzejmie się kłaniając i znika w hotelowym korytarzu. Szybkim krokiem kieruje się do pokoju 143 i staram się po cichu otworzyć drzwi. Laura stoi przy oknie z kieliszkiem białego wina. Jest smutna i chodź chciałem jej dać reprymendę, za to że od tak sobie znika nie robię tego. Czuje dziwne ukłucie widząc ją w takim stanie. Wchodzę do pokoju po cichu zamykając za sobą drzwi.
- Wszędzie Cię szukałem. – Mówię łagodnie.
- Niepotrzebnie. – Mam tego dość. Takimi rozmowami do niczego nie dojdziemy. Chciałem być dla niej łagodny...
- Przestań mnie tak traktować! –Moja cierpliwość jest u granic.
- Bo co? – Podnosi głos i z impetem odkłada kieliszek wina na pobliski stolik.
- Bo Cię przełożę przez kolano i tak zleje tyłek, że przez tydzień nie usiądziesz. – Syczę w jej stronę i wcale nie żartuje.
- Nie waż się mnie tknąć. – Mówi i chodź chce żeby zabrzmiało to pewnie jej drżący głos zdradza jej zawstydzenie i strach. Strach przede mną. Strach przed tym, że z każdym krokiem jestem coraz bliżej niej, że jestem tu tylko ja i ona.. Im bardziej się do niej przybliżam, tym ona usilniej robi krok w tył, tak gdyby uciekała przed mną. Boi się mnie, widzę to. Udaje pewną siebie, silną kobietę, a tak naprawdę gdy tylko się do niej zbliżam zamienia się w bezbronną dziewczynkę.
- Nie uciekaj prze de mną . – Mówię już spokojniej. Chce zrobić kolejny krok w tył, ale będące za nią okno uniemożliwia jej to. Nie może już dalej uciec, stoi oparta o parapet i czeka na to co zrobię. Wlepia we mnie swój brązowe oczy gwałtowanie przy tym oddychając. Cholera nie chce, żeby się mnie bała, ale jakość musimy to zacząć.
- Bruno odejdź. – Mówi słabym głosem. Cała jej odwaga i pewność siebie już dawno zniknęła. Dotykam jej policzka i obejmuje w tali. Jej oddech jest nie równomierny, speszona spuszcza wzrok w dół..
- Nie odejdę. Musisz nauczyć się patrzeć mi w oczy, nie możesz cały czas uciekać od mojego wzroku. – Podnoszę jej podbródek i przyciągam do siebie na co się wzdryga. Ona chyba nie zdaje sobie sprawy z tego jak będzie wyglądało nasze małżeństwo, że ja nie zamierzam wcale żyć w celibacie... Przecież mam piękną, seksowną młodą żonę i zamierzam w pleni korzystać z jej wdzięków. Zamykam ją w mocniejszym uścisku, na co ona od razy próbuje się wyrwać.
- Puść mnie!
- Uspokój się i nie bój się. Musisz się przyzwyczaić do mnie i do tego, że każdego dnia będę Cię całował.– Nim zdążyła mi coś odpowiedzieć moje wargi już były na jej. Próbuje mi się wyszarpać, ale nie odpuszczę. Trzymam ją w żelaznym uścisku całują ją delikatnie i subtelnie , ale gdy tyko czuje, że jej opór się zmniejsza, całuje ją coraz śmielej, coraz namiętniej. Przestaje się szarpać i powoli czuje, że odwzajemnia mój pocałunek. Wiedziałem, że ulegnie! Jedną ręką trzymam ją mocno przy sobie, a drugą zatapiam w jej pięknych długich włosach. Chce ją nie tylko całować.. chcę ją mieć całą i to jeszcze dziś.
- Nie potrzebnie tak się bałaś. - Odrywam się od jej ust i dalej mocno trzymam ją przy sobie.
- Niczego się nie bałam. Skąd możesz wiedzieć co czuje?
- Skarbie myślę, że doskonalę potrafięrozszyfrowywać twoje zachowanie...
- Przestań! Uznajmy, że to co się przed chwilą stało tooo zwykły impuls, który się więcej nie powtórzy. – Mówi i niewiarygodnie robi naprawdę wszystko by tylko na mnie nie patrzeć.
- Nie będę uznawać tego, za żaden impuls. Pocałowałem Cię bo jesteś moją żoną i miałam na to ochotę, a ty oddając mi pocałunek najwidoczniej również ją miałaś.
- Mówiłam Ci to był impuls. Wcale nie miałam ochoty całować takiego aroganckiego i bezczelnego faceta jak ty, nawet mimo tego, że jesteś moim mężem. Zapomnij, że to kiedy kol wiek się powtórzy.- Ona naprawdę jest niestrudzona w psuciu mi nerwów.
- Posłuchaj tak dla jasności skarbie. Będę Cię całował kiedy będę chciał, gdzie będę chciał i ile razy będę chciał. Zamierzam Cię nie tylko całować, więc lepiej oswój się do końca wesela z czekającą Cię po nim nocą poślubną. – Nie zamierzam w dalszym ciągu być miły i opanowany, kiedy ona jedynie czego chce to doprowadzić mnie do szału... Ani przez chwilę się nie próbuje po prostu normalnie ze mną porozmawiać. Jest moją żoną i jeżeli tak bardzo chce, żebym pokazał jak apodyktycznym, bezczelnym i aroganckim facetem potrafię być to to zrobię.
Czy jest może, ktoś u kogo moja praca cieszyła by się zainteresowaniem ? :)
Bardzo proszę was o opinię, bardzo mi na tym zależy. :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro