Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ostrza i kontrola drogowa w błotnym plenerze

Per. Ava

Oparłam dłonie na podłokietnikach fotela stojącego w moim pokoju. Na zewnątrz było już ciemno, a jedynym źródłem światła mogły być tylko gwiazdy i latarnie stojące w pewnym oddaleniu od siebie. W wiadomościach przez cały wieczór informowali o jakiś dwóch, czy trzech kosmicznych robotach, które rozwaliły jakąś fabrykę, a następnie uciekły z miejsca zdarzenia.

W pewnym momencie przełączyłam z kanału informacyjnego na kanał z jakimiś filmami. Akurat leciał jakiś dokument przyrodniczy o migracji zwierząt na całym świecie, który widziałam jakieś dwa tygodnie temu na innym kanale. Nie miałam ochoty przełączać programu w poszukiwaniu czegoś innego, bo znając życie gdzieś indziej lecą tylko jakieś głupie zapychacze lub jakże wspaniałe reklamy. Nie odrywając wzroku od ekranu telewizora podrapałam krótkimi paznokciami wierzchnią stronę dłoni. Od pewnego czasu, czytaj od powrotu z siedziby KSI do domu, zaczęły mnie swędzieć dłonie. Makabryczne uczucie.

W końcu zrezygnowałam z oglądania tego samego dokumentu dwa razy i po zabraniu czystej piżamy z szafy, skierowałam się do łazienki. Koszulka oraz długie, materiałowe spodnie zostały rzucone gdzieś na płytki, a ja sama zaczęłam rozbierać się z dzisiejszych ubrań. Spodnie jako jedyne zostały ułożone w względnie ładną kostkę, podczas gdy reszta dzisiejszych ubrań została wrzucona do kosza na brudne pranie. Szybko weszłam pod prysznic znajdujący się w tej łazience, a następnie zamknęłam półprzezroczyste drzwi przesuwane od kabiny. Cicho mruknęłam z zadowolenia, kiedy gorące krople wody zaczęły spadać na moją nagą skórę oraz włosy, kiedy lewą dłonią zaczęłam szukać na specjalnej półeczce półlitrowej butelki z moim szamponem do włosów. Z irytacją, po otwarciu butelki, zorientowałam się, że mój szampon najzwyklej w świecie skończył się. Zajebiście... Bez namysłu złapałam pojemnik z szamponem mojego brata i wylałam odpowiednio dużą ilość gęstego płynu na rękę, by w następnej chwili energicznym ruchem wcierać szampon w czarne kosmyki włosów. 

- Sss - syknęłam z bólu, czując, że dłonie zaczynają mnie piec oraz szczypać.

Przerwałam wykonywaną czynność i wyciągnęłam przed siebie dłonie. Z strachem zauważyłam, że na dłoniach z pianą z szamponu do włosów jest zmieszana krew. Szybko spłukałam z włosów pianę oraz próbowałam zmyć krew z dłoni, ale tej z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej. Na kostkach obydwu dłoni pojawiły się rany i obtarcia, które tak mocno krwawiły. Woda leciała litrami, by na koniec z cichym sykiem, czerwona od pasoki zniknąć w odpływie. Nagle coś jakby zabrało mi dech w piersi, ściskając całą klatkę piersiową, przez ciało przeszedł mnie wyjątkowo silny dreszcz. Z ran na nowo buchnął strumień krwi, a pomiędzy rozciętymi mięśniami oraz ścięgnami zaczęło wypiętrzać się... Coś. Drżałam z bólu oraz strachu, kiedy w końcu zobaczyłam, że tym co wprost wysunęło się z moim dłoni były trzy ostrza na jednej dłoni i trzy na drugiej o długości około piętnastu centymetrów.
Uderzyłam plecami o ścianę kabiny, jednocześnie jakby próbując uciec od tego... Czegoś. To tak po prostu było we mnie! Boże... Co to jest?! Dech nagle mi wrócił, do oczu napłynęły łzy. Chciałam krzyczeć, ale gardło miałam ściśnięte. Osunęłam się na dno kabiny i patrzyłam z przerażeniem, jak na zaczerwienionej skórze pojawia się srebrzysty nalot. A im więcej go było, tym mniej krwi ciekło z pękniętej skóry, aż w końcu krwotok samoistnie ustał. Nie uspokoiło mnie to zbyt. Metalowe ostrza w ciemnoszarym kolorze, dłuższe od moich cienkich i, i tak długich palców wciąż wystawały z moich dłoni, a nawet miałam wrażenie, że jeszcze się wydłużają.
Trzęsłam się ze strachu, który potęgował się z każdą chwilą przyglądania się metalowemu paskudztwu. Miałam się właśnie podnieść i coś z tym zrobić, kiedy nagle ostrza schowały się! Tak po prostu! Wsunęły się w moją dłoń! Pod skórą powstały jakieś wysokie wzniesienia, po trzy w każdej ręce. Bolało mnie śródręcze, kiedy mocno zaciskałam pięści.
Nie wiele już myśląc, wstałam, pośpiesznie spłukałam pianę z głowy i wyskoczyłam spod prysznica. Wytarłam, ubrałam się i w lekkiej panice zaczęłam szukać bandaży. Kiedy je znalazłam, obie ręce zawinęłam zakrywając zniekształcenia. Muszę jutro jechać do KSI i znaleźć tego gościa od Lamborghini.

Per. Skids

- Jesteś idiotą! - krzyknąłem w stronę bliźniaka, który siedział razem ze mną pod wiaduktem kolejowym.

- Niby z jakiej paki?! 

Czerwony Autobot obruszył się, jednocześnie wykrzywiając twarz w różnych ni to śmiesznych, ni idiotycznych grymasach.

- Ale ty masz brzydką mordę...

- Jesteśmy bliźniakami! Mamy takie same!

- Moja nie jest brzydka, moja jest piękna inaczej.

Byliśmy już gotowi na nowo wszcząć bójkę, która ucichła zaraz po tym jak usłyszeliśmy jakieś głosy na wiadukcie, nad naszymi głowami. Schowaliśmy się głębiej pod wiadukt i uważnie nasłuchiwaliśmy. Teraz nam jeszcze brakuje, by jacyś ludzie nas odkryli... 

~ Wiesz co z innymi Botami Skids? - w komunikatorze usłyszałem głos Mudflapa.

- Co z nimi? Nie wiem - odpowiedziałem, jednocześnie wzdychając z ulgą, gdy głosy tych malutkich mieszkańców Ziemi zaczęły się oddalać. 

~ Wicelider i ci jego ulubieni przyjaciele podobno szukają Hatcheta.

- Skąd o tym wiesz? - wypaliłem nie używając komunikatora, a nawet trochę zbyt głośno w efekcie czego na nowo zaczęliśmy nasłuchiwać, czy ludzie nie wrócą.

~ Radio, idioto.

- Jak ja cię zaraz pieprznę...

 Per. William Lennox

Nie miałem pojęcia, która była godzina, z pewnością późno w nocy. Zamknęli mnie w jakiejś... sali przesłuchań nie dość, że w źle oświetlonej od czego jeszcze bardziej chciało mi się spać, to jeszcze w zimnej. Z tego co pamiętam, to Sektor-7 nawet się postarał i przetrzymywanym Maggie Madsen i Glenowi Whitmannowi pączki dali. A tu tylko zmarznąć można.
Prawie śpiąc na siedząco, z rękami położonymi na blacie metalowego stołu, a na nich głową, zastanawiałem się, czego oni mogą chcieć ode mnie. To, że jest to związane z Autobotami jestem niemal w stu procentach pewny. Tylko co ja mogę wiedzieć, czego oni nie wiedzą? Jeśli chodzi o aktualne przebywanie Transformerów, to trafili pod zły adres.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę. Do pomieszczenia wszedł ubrany w garnitur jakiś starszy, siwy, łysiejący facet z okrągłymi okularami na nosie, a za nim dwóch uzbrojonych. Siwy, rzucając na stół jakąś teczkę usiadł naprzeciw mnie i prawie zabił ostrym spojrzeniem. Ale ze zmęczenia nie ruszyło mnie to zbytnio. Spojrzałem pytająco na niego zaspanymi oczami i czekałem aż coś powie.

- Harold Attinger. - przedstawił się.

- Z? - podniosłem brew.

- CIA.

- A konkretnie?

- Ściśle tajne. - syknął zirytowany moją dociekliwością. Mam prawo przecież wiedzieć, z kim rozmawiam. Po za tym, tak to jest, jak za dużo przebywało się z Mirage'em.

- Major William Lennox, były przywódca grupy uderzeniowej NEST.

- Wiem, kim pan jest, panie Lennox. - warknął. - Od razu przejdę do rzeczy. Gdzie są Autoboty?

"No chyba sobie żartuje..." - pomyślałem. Patrzyłem na niego, nie wierząc w co usłyszałem. Próbowałem powstrzymać się od śmiechu, ale nie dało się. Wyszczerzyłem się rozbawiony i oparłem o krzesło. Attinger mordował mnie spojrzeniem, a ja dalej się uśmiechałem. Zacisnąłem wargi i na chwilę odwróciłem od niego głowę, by zebrać szybko myśli. Potem oparłem się łokciami o stół.

- Poważnie? - zapytałem z politowaniem.

Federalny utrzymywał poważną maskę, choć w środku kipiał ze złości.

- Poważnie. - warknął. - Powtórzę pytanie: gdzie znajdują się Autoboty, zwłaszcza Optimus Prime.

- Nie mam bladego pojęcia. - odparłem już całkowicie poważnie.

- Pan sobie chyba nie zdaje sprawy, o co...

- Nie wiem gdzie są Autoboty! - powiedziałem głośniej zirytowany. - Ostatni raz z nimi rozmawiałem jakieś... czternaście lat temu. - wyplułem. - Wszystko co wiem o ich położeniu, wiem z wiadomości.

- Proszę nie kłamać... Znaleziono ślady promieniowania. Niech pan pamięta, że mamy pańską żonę i córkę.

- Grozisz mi? Pff! Promieniowanie... Ironhide często przebywał u nas, dom mógł przesiąknąć. - wytłumaczyłem nie ukrywając wkurzenia, żeby nie powiedzieć gorzej. Agent podniósł brew i odsunął się od blatu opierając o krzesło.

- Mówi pan, że przebywał u pana... nijaki Ironhide...

"Wicelider Autobotów, baranie." - pomyślałem zgrzytając zębami.

- Po co tam był?

- Kilkudniowe urlopy. - powiedziałem sarkastycznie. - Odwodził mnie do domu i zostawał na kilka dni. Annabelle głównie się zajmował.

- Czyżby?

- Jak nie wierzycie, mogę pierdyliard zdjęć pokazać, które moja żona zrobiła... Nie było u mnie Autobotów! Po rozpoczęciu waszego, cholernego polowania zniknęli i do tej pory się nie odzywają! Nie są idiotami!

Attinger zmrużył oczy i jakby coś burknął pod nosem.

- Na prawdę? Mam w to uwierzyć? Że robot zajmował się dzieckiem? To brzmi tak samo niedorzecznie jak to, że ich u pana nie było.

Uderzyłem dłońmi o blat stołu i opadłem na oparcie krzesła zakładając ręce. Cisnęły mi się na język takie epitety na temat tego człowieka, że chyba mi samemu zwiędłyby uszy. Z trudem się powstrzymałem.

- Autoboty nie kontaktują się ze mną, dla mojego i ich bezpieczeństwa. Wiem jedynie, że ciągle zmieniają swoje położenie, działają w grupach albo samotnie, zmieniają skład grup.

- Skąd pan to wie? - zapytał podejrzliwie.

Wywróciłem oczami. Boże! Daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę to go zabiję! Jak można być tak tępym albo zakutym łbem, do którego nic nie dociera?! Spuściłem ciężko powietrze.

- Nie trzeba być ekspertem, żeby oglądając wiadomości nie domyślić się ich taktyki. Czy to tak ciężko pojąć?!

Nic nie odpowiedział. Chwilę patrzył na mnie, po czym wziął teczkę i podniósł się z krzesła. Zanim wyszedł, stanął w progu i spojrzał na mnie.

- Zaczniecie jeszcze gadać. - warknął. - Zamknąć go. - rozkazał, a dwóch, wielkich ochroniarzy wyprowadziło mnie z sali przesłuchań.

Z moich obserwacji korytarzy, mogłem wywnioskować, że byliśmy gdzieś pod powierzchnią ziemi, albo w bardzo masywnym budynku. Potem wyprowadzono mnie gdzieś wyżej - konstrukcja zmieniła się. Byliśmy nad ziemią, na parterze. Słychać było jakieś szumy, głośne uderzenia i chyba nawet krzyki. Zamknęli mnie w małej celi w której nie było nic oprócz łóżka, pisuaru zamontowanego na odwal się i lampy trzy metry nade mną. Pokręciłem głową, kiedy drzwi zamknęły się za mną i usiadłem na łóżku.

- Sara... Żeby Ci się udało z nim skontaktować. - westchnąłem i położyłem się spać. 

Per. Barricade

Szlag mnie trafiał! Nie gość, że Shockwave wybrał sobie za miejsce spotkania na jakimś totalnym bezdrożu, gdzie nie wiadomo czy lepiej jechać czy iść na nogach - jest takie błoto, to jeszcze jadąc tu potłukłem sobie zderzak rozwalając na nim jakiegoś psa i prawie jakiegoś dzieciaka. Jednak najgorsze było to, że byłem sam. Powinien być ze mną jeszcze Soundwave, ale  jego ludzie zwinęli. Miał cholera zastąpić nam Megatrona na najbliższy czas, ale nie! Ludzie musieli wszystko zje*ać. Mam nadzieję, że Shockwave mnie za to nie zabije, bo robiłem porucznikowi za obstawę. Jednym słowem: zje*ałem. No ale nie będę się cholera narażał! Nagle przednie, prawe koło wpadło do jakiegoś dołka wypełnionego wodą i chcąc, nie chcąc zatrzymałem się. Zakręciłem kilka razy kołami, ale stałem w miejscu bryzgając błotem we wszystkie strony w tym na siebie. Przetransformowałem i szedłem pieszo prawie po kolona w bagnie. Nienawidzę tej planety. Jedyne na co nie mogę narzekać, to w miarę przyzwoite drogi, a wszystko inne powinno się zabić lub spalić. Ile bym cholera teraz dał, żeby odbębnić jakiś nudny patrol, udając policję pogonić jakiś chłystków wracających z imprez, albo na kogutach zapir*alać przez miasta. Z Soundwave'em na karku nie było to zbytnio możliwe, a teraz mógłbym szaleć do woli, nie żebym porucznikowi życzył źle. Za drzewami migało jakieś czerwone światełko. Dałbym sobie rękę uciąć, że to oko Decepticona inżyniera. Skręciłem w tamtym kierunku i niedługo potem stałem naprzeciw Shockwave'a. Transformera jakiegoś dwa razy większego ode mnie i równie tyle masywniejszego. Był dla mnie jak Megatron, więc takiemu lepiej nie podskakiwać.

 - Gdzie Soundwave? - zapytał w naszym ojczystym języku. Skrzywiłem się na to pytanie.

- Ludzie go mają. - warknąłem starając się unikać kontaktu wzrokowego z jednookim.

- Jak to? - warknął lekko zdenerwowany.

- Jakiś robak musiał dać znać innym... Próbowałem mu pomóc, ale wolałem nie ryzykować. Miałem Lockdowna na ogonie...

- Wolałeś nie ryzykować?! - ryknął i jedną łapą przyszpilił mnie do drzewa. - Miałeś w obowiązku go wyciągnąć z tego!

- To co?! Miałem ryzykować, że wezmą nas obu?! Lepiej chyba stracić jednego, a nie dwóch!

 - Byłoby dwóch, gdybyś nie martwił się o siebie jak Starscream!

 - Robaków było za dużo! Rozwalili Soundwave'owi oponę! Jak miałbym z nim uciec?!

 Strateg patrzył na mnie przenikliwym okiem. Skąd go cholera Megatron wytrzasnął, to nie wiem, ale pewnym jest, że lord potrafił świetnie dobierać żołnierzy. Jedynym jego błędem był Starscream, choć i ten nie był debilem. Gdyby nie jego niepowodzenie, komandor byłby całkiem dobrym przywódcą.

 - Twoje wyjaśnienia są logiczne. - warknął i puścił mnie. - Co z Autobotami? - zapytał stając tyłem do mnie.

- Z mediów wiem, że Ironhide i jego pupilki byli w Denver, ale to było jakieś niecałe trzy dni temu. Podobno Ratchet był niedaleko Bostonu, znowu Jolt... Prawie mu ukróciłem te jego bicze niedaleko Las Vegas. - uśmiechnąłem się na wspomnienie bitki. 

Żółtodziób trochę oberwał po pysku, ale te jego elektryczne zdolności... Zbyt blisko nie da się podejść. Ch*jek jest prawie nietykalny, ale gdyby nie to, że kopie na odległość, byłby zwykłym workiem treningowym. Shockwave odwrócił się do mnie gwałtownie na wieść o młodym pomocniku oficera medycznego Autobotów. Zmroził mnie spojrzeniem.

- Jolta, zostaw mnie. Możesz zabić każdego, ale Jolt należy do mnie. - powiedział mrocznie.

- Ale to nielogiczne. Atościerwo to Autościerwo, co za różnica, którego zabiję?

- Ten wybryk natury jest mój i koniec. A choćby nawet, jak miałbyś go zabić?

 Już miałem się odezwać, ale zrezygnowałem. Jak bym wiedział jak go zabić, zrobiłbym to dawno.

- No właśnie... - warknął. - Nie wiem jak to zrobisz i nie obchodzi mnie to Barricade, ale masz znaleźć Soundwave'a. Żywego czy martwego - nie ważne. Jeśli będziesz potrzebował wsparcia, masz się ze mną skontaktować. Możesz odejść. - powiedział i wolno ruszył gdzieś w las.

Niech go Antyiskra pochłonie! Znowu przez te bagno się pchać... Miałem z porucznikiem znaleźć siedzibę Cmentarnego Wiatru albo KSI, a wyszło na to, że on tam jest, a ja muszę i tak odwalić czarną robotę. Jak zawsze...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro