Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mały i wielki problem

Per. Ava

Tuż po szóstej zadzwonił mój telefon komórkowy - Jack oraz jego kuzyn postanowili wybrać się do restauracji Lestera na śniadanie - chcieli wiedzieć, czy i ja mam ochotę z nimi się tam wybrać. Takim więc oto sposobem siedzieliśmy przy stoliku pod oknem, zajadając wcześniej zamówione rogale z białym serem i wędzonym łososiem. Lester, elegancki mężczyzna, którego dziadkowie pochodzili z Portugalii miała za ladą włączone radio z którego nieustannie wydobywał się bełkot informacji dla kierowców.

- Co myślicie o nowej nauczycielce angielskiego? – zadał pytanie kuzyn Jacka, chodził do tej samej szkoły co my, ale był o cały rok młodszy.

- A bo ja wiem – wzruszyłam ramionami – wydaje się być w porządku. Przynajmniej nie zadaje tyle bezsensownego zadania co pani Milton.

- Przesadzasz Ava. Przyznaj się, że po prostu jesteś o nią zazdrosna, bo ona podoba się Trendowi.
Skrzywiłam się. Stwierdzenie, że podoba mi się klasowy osiłek stanowił stary żart. Zerknęłam za okno, a potem znów na Jacka.

- Chyba już powinniśmy iść. Inaczej spóźnimy się na lekcje.

Chłopaki odsunęli swoje talerze i kilka minut później zapłaciliśmy za posiłek. W czasie, gdy siedzieliśmy w kawiarni, zaczął padać drobniutki deszczy. Nasuwając na głowę kaptury pobiegliśmy w stronę budynku szkoły. Szkolny korytarz był bardziej zatłoczony niż zwykle, więc zanim mi i Jackowi udało się dotrzeć do odpowiedniej klasy minęło jakieś pięć minut. W środku nie było nikogo innego oprócz nas i czterech głupkowatych nastolatek, które aktualnie rozmawiały o jakiś kosmetykach. Wyjęłam książki z plecaka, starannie schowałam go pod ławkę, a potem strojąc miny do kolegi czekaliśmy na dzwonek na lekcje. Zanim nauczycielka matematyki zdołała wejść do klasy większość uczniów próbowała spisać niektóre przykłady z zadania domowego, które nie rozumieliśmy. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wkurzali brunetki cały czas głośno rozmawiając pomimo jej wejścia. Dopiero, gdy uderzyła dłonią w blat biurka uspokoiliśmy się.

- Nareszcie. A teraz skoro już jest cicho... Proszę otworzyć książki na stronie dwadzieścia siedem i zacząć robić zadanie numer cztery.

***

Zanim nastąpił koniec ostatniej lekcji rwało mnie z bólu w prawym udzie z powodu twardego i niewygodnego krzesła. A dyrekcja dziwiła się czemu uczniowie tak strasznie wiercą się na lekcjach. No skoro mam tak niewygodne siedzenia to jakoś każdy z nas próbował sobie oszczędzić bólu. Wbiłam wzrok w tarczę zegara, ale byłam tak zmęczona od masy różnych tekstów z książek, których już przeczytałam, że potrzebowałam kilku sekund zanim w ogóle zorientowałam się co oznaczają cyferki na tarczy oraz przesuwające się po nim wskazówki. Dzwonek oznajmiający koniec lekcji był jak zbawienie, akurat przerwał jakiś mało sensowny monolog nauczyciela, którego delikatnie mówiąc nie lubiłam.
Przed wejściem do szkolnego holu ja oraz mój blond włosy kolega pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w dwa różne kierunki, do swoich domów. Idąc w kierunku mojej posiadłości rozglądałam się po bokach, utrwalając w pamięci wygląd okolicy. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam małego chłopca który podał piłkę dziewczynce, która prawdopodobnie była jego siostrzyczką. Szkoda, że Andreaw i ja nie mamy takich kontaktów. Rozmyślanie nad tym jednym szczegółem zajęło mi całą drogę z szkoły do domu. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zaraz od wejścia poczułam zapach ulubionego dania mojego taty – zapiekankę z makaronem. Pani Eleanor jest prawdziwą mistrzynią kuchni, normalnie cudotwórca. Ten cały wódź złych Transformerów lepiej by zrobił gdyby próbował porwać naszą gosposie, a nie zawładnąć światem. Na pewno lepiej by na tym wyszedł.

- Wróciłam! – krzyknęłam wbiegając do salonu, by natychmiastowo uśmiech zniknął z mojej twarzy.
Przy stoliku kawowym, na narożniku wykonanym z czarnej skóry, siedział o dwa lata starszy ode mnie brunet, którego zielone tęczówki wolno przesuwały się po drobnej czcionce magazynu samochodowego.

- Dzieciak wrócił, tato – mruknął mój, Boże za jakie grzechy, brat.
Siedzący obok mężczyzna odłożył na talerzyk porcelanową filiżankę wypełnioną czarną cieczą z masą kofeiny, by w następnej chwili posłać mi swój uspokajający uśmiech.

- Witaj, Ava. Jak dziś było w szkole?

- Dobrze.

- Byłaś dziś w schronisku? Rano nie widziałam, kiedy wychodziłaś...

- Tak – moje oczy zabłysły – Właśnie! Wczoraj przywieźli nowego psiaka. To szczeniak, taki śliczny, bury. Mogłabym go...?

Ale zanim zdołałam zadań pytanie, nasz ojciec ostudził mój zapał:

- Wiesz, że nie możemy adoptować żadnego psa: dorosłego, czy młodego.

- No tak – syknęła zła, piorunując wzrokiem Andreawa – Twoje idiotyczne uczulenie.

- Ups? Naprawdę mi przykro – nie usłyszałam co dalej ględził, bo nasunęłam na uszy słuchawki, by w następnej chwili usłyszeć dobiegającą z nich piosenkę z musicalu „No Good Deed". Ruszyłam powolnym krokiem w stronę mojego pokoju, jednocześnie pod nosem rzucając uwagi na moje rodzeństwo.

***

Weszłam do kuchni, by wziąć coś sobie na kolację oraz przygotować herbatę. Na tego typu deszczowe wieczory jak dziś najlepsze są herbaty z sokami, a u nas w spiżarni te były. No, ale moje szczęście jak zwykle jakoś mi nie dopisywało, bo kolejny raz w dzisiejszym dniu Andreaw zdołał mnie zdenerwować. Idiota stał przy zmywarce i jak ciele na malowane wrota, wpatrywał się w kilka brudnych talerzy oraz sztućców, które leżały na kuchennym blacie.

- Co to tu robi?

- A, bo ja wiem? – wzruszyłam ramionami, sięgając prawą dłonią do kosza z owocami po jabłko.

- Dziś twoja kolej! Powinno cię to obchodzić! Z tego co pamiętam, a skleroza mi jeszcze nie grozi, przedwczoraj obsługiwałam twoich głupich przyjaciół, więc ty dziś miałeś zająć się zmywarką.

- Głupich? Uważaj dzieciaku co mówisz! – dźgnął mnie swoim palcem w pierś.

- Zabieraj swoje brudne łapy! Uważasz się za lepszego, bo co? Bo jesteś starszy?!

- Bo w przeciwieństwie do ciebie moi rodzice mnie chcieli. – w jego głosie dało się usłyszeć nutkę zadowolenia. Wiedział co mnie najbardziej ruszało.

- Zamknij się! Ty nic nie wiesz!

- Więc mnie oświeć.

- Dzieci? Co się tu dzieje?

Zanim rzuciłam się na bruneta, do pomieszczenia weszła pani Eleanora, która stanęła pomiędzy mną, a adopcyjnym bratem. Warknęłam zła, a z mojego gardła wyrwał się cichy ryk złości.

- No patrz znowu warczysz, jak jakiś zwierzak.

- Nic, nic się tu nie stało.

Po wypowiedzeniu tych sześciu słów, a dziewiętnastu liter ruszyłam w kierunku wyjścia. Przy okazji uderzając ramieniem o dwa lata starszego chłopaka. Ale już tego głupiego jabłka nie zdążyłam zabrać...

Per. Joshua Joyce

Jednostka CIA spisuje się niemal doskonale, szkoda tylko, że "niemal". Dostawy transformium powinny być wcześniej i częściej dostarczane. Dobrze, ze jednak wykonują dokładnie moje zlecenia. Teraz moi naukowcy mogą znowu przyjrzeć się budowie prawdziwego Transformera i udoskonalić mój produkt. Około pięciometrowy robot o srebrnym pancerzu, postawnej, proporcjonalnej sylwetce, jednak okropnym pysku sporadycznie próbował się wyszarpać z kajdan, które skutecznie go unieruchamiały. Choć co chwilę drgnął, czy warknął, podczas używania na nim pił tarczowych był niezwykle spokojny. Było to poniekąd niezwykłe, a nawet fascynujące, jak tak znosił ból - bo nie wierzę, że go nie odczuwał - ale było to również niepokojące.

- Jaki masz w tym cel? - usłyszałem pytanie Harolda Attingera. Starszy mężczyzna stanął obok mnie i oparł się o szybę ramieniem.

- Jaki? - zapytałem wyrwany jakby z zamyślenia. - Tworzę przyszłość...

- Jakim kosztem? Savoy stracił jedenastu ludzi...

- Bez poświęcenia... - przypomniały mi się czyjeś słowa, które krążyły wśród tych całych Autobotów. - Nie ma zwycięstwa... - spojrzałem na Attingera. - Kiedy dostarczone zostanie Ziarno?

Szef oddziału CIA patrzył lodowatym wzrokiem na mnie. Chyba to samo mógłbym powiedzieć o sobie.

- Lockdown najpierw chce mieć Prime'a. Potem da Ziarno... 

- Aha... Więc powiedz temu swojemu Łowcy Nagród, albo Sovoy'owi żeby się sprężali! - warknąłem.

 Attinger patrzył niezmienionym wzrokiem. Jego spokój i opanowanie było aż przerażające. Jasne oczy aż prześwietlały na drugą stronę. Jasnym było, że jeden nieostrożny ruch i byłby gotów wbić nóż w plecy. Choć jest jedna rzecz, dzięki której jestem bezpieczny - pieniądze. Duże pieniądze.
Harold pokiwał głową, dając mi do zrozumienia, że wie, co mi się nie podoba. Odwróciłem się w stronę okna i spojrzałem na niższe piętro, gdzie był przetrzymywany Transformer. Bez zmian, spokojny jak przedtem. Wodził jedynie oczami za kręcącymi się wokół niego ludźmi.

- Podobno robimy błąd, zostawiając go przy życiu. - powiedział mój rozmówca głosem wyrażającym lekki niepokój.

- Niby dlaczego? - zapytałem obojętnie. - Transformer jak każdy inny - sterta żywego żelastwa.

- Na co Ci to?

- Chcę osiągnąć jak najlepszy, najdoskonalszy produkt. Muszę poznać jego budowę i jak funkcjonuje ZANIM ŻYJE. Tak... ciężko to zrozumieć? 

- Podobno to porucznik, jednocześnie szpieg i informatyk Megatrona.

- Megatron nie żyje...

- Tak, nie zaprzeczam. Jednak nie jeden raz... wrócił do żywych.

- Jaki - odwróciłem się w jego stronę. - to ma związek z nim? - zapytałem z ironią w głosie wskazując robota na niższym piętrze.

- Może być aktualnym liderem Decepticonów. Nie liczę tego, że jest inteligentny i... nie wiele o nim wiemy. Jego schwytanie graniczyło z cudem. Poczekaj jeszcze kilka dni, a dostarczę Ci coś, co nie stanowi aż takiego zagrożenia.

- Gdzie ty widzisz zagrożenie? - oburzyłem się. - Jest skuty, masa systemów zabezpiecza go i nie sądzę, że sam się stąd jakoś wyrwie! Nie będę czekał. Czas to pieniądz, a jeśli się nie mylę, to o to dbasz równie dobrze, co teraz o moje bezpieczeństwo.

- Tylko Cię ostrzegam. - powiedział spokojnie.

 Jeszcze chwilę patrzyłem na niego i wróciłem do obserwacji. Dwóch mężczyzn przygotowywało największą piłę, która posłużyć ma do całkowitego otwarcia robota. Ostrze zaczęło się obracać, a wkrótce jego krawędź dotknęła części robota, które utrzymywały jego wierzchnią pokrywę na klatce piersiowej. Transformer szarpnął się, aż prawie stojący na nim ludzie spadli wraz ze sprzętem. Spod ostrza zaczęły wysypywać się snopy iskier, and nim zaczął unosić się biały dym. Decepticon znowu leżał nieruchomo, jedynie unosił głowę i bacznie obserwował. Czerwone oczy były straszne, kojarzące się tylko ze złem, jednocześnie głębia tego koloru była niezwykle... inspirująca. Tak. Czerwony to zdecydowanie dobry kolor.
Transformer nagle podniósł głowę i rozejrzał się. Zatrzymał wzrok na mnie. Miał gorsze spojrzenie niż Attinger, bo jeśli tamten był w stanie przejrzeć na wylot, to ten mordował. Spojrzał następnie na Attingera i znowu na mnie, po czym uśmiechnął się, choć na prawdę było ciężko mi to nazwać. Było w tym coś bardzo... niepokojącego. Był to cwaniacki uśmieszek, jednocześnie złowrogi, pełen pogardy i odniosłem wrażenie, że się z nas śmieje. Tylko dlaczego? Spojrzałem na agenta CIA, który rzucił mi szybkie, mrożące krew w żyłach spojrzenie i odszedł. Nie wiem co to miało znaczyć, ale odniosłem wrażenie, że pospieszyłem się z decyzją zostawienia Decepticona przy życiu. Robot nie spuszczał ze mnie oczu.
Zdenerwowany skontaktowałem się z prowadzącym badania nad Transformerem.

- Macie pozwolenie, a wręcz nakaz przetestowania na obiekcie środków usypiających i uspokajających. - powiedziałem i rozłączyłem się. 

Spojrzałem na robota triumfująco, jednak na nim to chyba nie zrobiło wrażenia. Odwróciłem się i odszedłem. Miałem jeszcze kilka zajęć, między innymi skontaktować się z dostawcą samochodów przeznaczonych na skanowanie.
Muszę w końcu zdecydować, w co będzie się transformować mój pierwszy robot bojowy - Stinger. Czerwony kolor będzie do niego pasować.
Wyjąłem z kieszeni garnituru telefon i miałem wybrać numer, kiedy mój telefon wyłączył się. "Przecież, co dopiero go ładowałem." - pomyślałem. Nagle z jego głośnika, jak i głośników zamontowanych w budynku wydobył się ochrypły, niski, elektroniczny głos:
 "Wszyscy zginiecie." - powiedział zaśmiawszy się na koniec, po czym wszystko wróciło do normy. Mój telefon włączył się i działał bez zarzutów. Ponownie skontaktowałem się z prowadzącym badaniami i rozkazałem jak najszybciej uśpić Transformera i zwiększyć środki bezpieczeństwa.
Spojrzałem jeszcze raz na telefon i już chciałem zadzwonić, kiedy zdałem sobie sprawę, że dałem się zastraszyć. Gorzej, jeśli o to mu chodziło, ale z drugiej strony zostanie uśpiony, a zwiększona ochrona jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Skoro ten Transformer tak potrafi, nie zrezygnuję z poznania jego tajemnic. To igranie z ogniem, ale gra może okazać się warta świeczki.
Jeszcze raz włączyłem telefon i odblokowałem ekran. Miałem nacisnąć zieloną słuchawkę, kiedy zauważyłem, że mógłbym się czegoś dowiedzieć od tego małego pokraki. Ale to później. Dotknąłem wyświetlającej się zielonej słuchawki i przyłożyłem telefon do ucha.

- Kinley? Masz mi znaleźć czerwony samochód. Marka mi obojętna, kolor i kształt mają się idealnie dopełniać. Połączenie idealne, rozumiesz? Znajdź i przedstaw mi wyniki u mnie. W biurze. Masz dwa dni. - przedstawiłem sprawę jasno i rozłączyłem się.

Richard Kinley to konkretny człowiek. Jeden z niewielu ludzi działających dla mojej firmy, z którego jestem zadowolony.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro