Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lamborghini i aresztowanie

 Per. Ava
Do pomieszczenia wszedł mój tata. Uśmiechnięty, zadowolony, z jakąś teczką pod pachą. Zobaczyłam, że brunet ubrał się jak na jakieś ważne spotkanie. Pomimo, że przy uchu trzymał swój czarny telefon i z kimś rozmawiał, przy okazji żywo gestykulując wolą ręką, uśmiechnął się do mnie. Skinęłam głową na przywitanie, nadal trzymając dłonie na kubku z parującą, ciepłą cieczą o smaku malin.
- Tak, niedługo będę... Co? Tak, spokojnie. Mam wszystko, widzimy się u ciebie. Do zobaczenia – zielonooki nacisnął czerwona słuchawkę i po schowaniu telefonu do kieszeni spodni dosiadł się do mnie.
- Spotkanie? – zadałam pytanie wbijając wzrok w ojca.
- Tak. Nie będzie mnie pewnie do południa. Możesz iść gdzieś z przyja...
- Mogę jechać z tobą? – weszłam w słowo dorosłemu, jednocześnie przekrzywiając głowę w prawą stronę i robiąc słodkie oczka szczeniaczka – Proszę? Tatusiu?
- Ale...
- Będę grzeczna, obiecuję – zatrzepałam rzęsami, cały czas wbijając wzrok w postać bruneta o intensywnie zielonych oczach.
- Niech ci będzie, Ava. Ale tylko ten jeden raz.
- Jest!
Wiedziałam. Ten trik nigdy jeszcze mnie nie zawiódł, najlepiej robić za malutką córeczkę tatusia i w ten oto sposób wkupowałam się w jego łaskę, a także jeździłam na firmowe spotkania, jeśli tylko chciałam. A zawsze to miał być ten jeden jedyny raz. No cóż, nie wychodziło, bo były ich setki.
***
Siedzibą Kinetic Solutions Incorporated była ogromną budowla z szkła. Zaprojektowana na planie koła, tony szkła były podtrzymywane przez metalową oraz betonowa konstrukcję. Wchodziło się przez główne wejście do olbrzymiego holu, pełnego zabezpieczeń oraz ochrony. Wszędzie kręcili się ludzie, mniej lub bardziej elegancko ubrani. Na początku poczułam się jak mały owad i instynktownie przestraszyłam się, że masa tego budynku mnie przygniecie. Ale po chwili oprzytomniałam, wsunęłam słuchawki z telefonem do kieszeni spranych jeansów i popatrzyłam na ojca, który wepchnął mi coś do ręki. Z zdziwieniem spojrzałam na plakietkę na której dało się dostrzec napis „P. Kinley" oraz numer ewidencyjny. Całość zawieszona była na czarnej smyczy z zdrobnieniem nazwy firmy: „KSI".
- Nie mogę zabrać cię na spotkanie, ale jeśli chcesz to rozglądnij się. Z tym identyfikatorem wpuszczą cię na każde piętro.
Kiwnęłam głową, by zakomunikować, że zrozumiałam.
- Zadzwonię jak skończy się spotkanie, dobrze?
- Nie musisz się śpieszyć. Mam zajęcie, pomyszkuję...
***
- Panienko! Tutaj wycieczki nie mogą...
Machnęłam identyfikatorem przed oczami zdębiałego strażnika, który chwilę wcześniej wypadł z swojego stanowiska w pogoni za mną.
- Nie jestem z wycieczki – mruknęłam znudzonym tonem, jednocześnie zakładając ręce na piersi.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że...
- Mogę już iść?
- Tak, tak! Oczywiście, już nie przeszkadzam.
Mężczyzna ubrany w czarny uniform jak się pojawił, tak szybko znikł mi z oczu. Uśmiechnęłam się kpiąco na wspomnienie jego przerażonego spojrzenia, kiedy tylko zobaczył smycz z zawieszoną na nim plakietką. Naprawdę, jak taka mała rzecz może przerażać niektórych ludzi.
Wnętrze tego piętra było niezmierzone. W głębi stały najróżniejsze modele samochodów, w tym większość z firmy mojego ojca. Boczne ściany w równych odstępach przedzielały wysokie, wąskie tablice z najróżniejszymi schematami. Posadzka była wykonana z białego marmuru, który idealnie komponował się z srebrną farbą na ścianach oraz przezroczystymi szybami i tablicami. Pomiędzy niektórymi samochodami kręciła się grupka ludzi, a konkretniej mężczyzn w przedziale wiekowym, od trzydziestu do około pięćdziesięciu lat, ubranych w białe, lekarskie lub laboratoryjne kitle. Pokazywali sobie jakieś notatki i cicho, prawie bezgłośnie rozmawiali. Pokręciłam głową na boki kompletnie niezainteresowana tego typu ludźmi. Byli tacy cisi i spokojni, po prostu nudni.
Skierowałam się za model czarnego Bugatti 16.4 Veyron, gdzie przez średniej wielkości drzwi, przez które przejechałby samochód, przeszłam do pomieszczenia, na którego ścianach wisiały wielkie lustra. Na samym środku stało piękne Lamborghini Aventador o lśniącym grafitowym lakierze. No prawie lśniącym. Samochód był czymś ubrudzony, a miejscami nawet zadrapany, ale to dodawało mu agresywnego wyglądu. Stał tam jak niezwyciężony gladiator, wojownik. Podeszłam szybkim krokiem do samochodu, wyciągnęłam dłoń przed siebie i poczułam pod opuszkami palców lodowate zimno blachy. Delikatnie przejechałam po przednim błotniku i przez nieuwagę ubrudziłam się jakąś mazią. Z obrzydzeniem cofnęłam dłonie i spojrzałam na błękitno - zieloną substancję. Żal mi było wrzucać spodnie do prania, więc roztarłam to i pomachałam rękami, żeby wyschło. Gdy tak się stało, chciałam wrócić oględzin samochodu, tylko tym razem z zamiarem zwracania większej uwagi, gdzie kładę ręce, gdy nagle ktoś złapał mnie za przegub nadgarstka. Męska dłoń zacisnęła się na skórze przez co syknęłam z bólu, na bank będę mieć tam siniak.

- Nie ruszaj, Człowieku – głos mężczyzny był zimny, wręcz tak samo gładki jak papier ścierny, przez co poczułam jak przechodzą mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Z niejakim trudem wyszarpałam rękę z uścisku nieznajomego, a następnie stanęłam twarzą w twarz z ciemnym szatynem, ostrzyżonym na krótko, czterdziestokilkulatkiem. Był o kilka centymetrów wyższy ode mnie, przez co patrzył się na mnie dosłownie z góry. Jeśli wcześniej uważałam, że oczy mojego ojca są błyszcząco zielone to śmiało mogę powiedzieć, że tęczówki nieznajomego był szmaragdowe, jeśli nie lepszym określeniem byłoby jadowicie zielone.

- Nie rozkazujesz mi – warknęłam przez zaciśnięte zęby.

- Jacy ludzie są irytującymi ssakami...
Wywróciłam oczami na tę uwagę szatyna. Jakbym sama nie wiedziała, jak niektórzy ludzie potrafią uprzykrzać życie. Po za tym... Co to miało w ogóle znaczyć?! A on co?! Nie jest człowiekiem?! Nie jest ssakiem?! Tylko jedno słowo mi się nasunęło, by opisać jego osobę - debil.

Facet mierzył mnie badawczym spojrzeniem. Miał tak przenikający wzrok, że się chciało gdzieś przed nim schować. Nie wiedzieć czemu, głównie zerkał na moje dłonie. Wiem, są trochę koślawe, co jeszcze bardziej uwydatniały długie palce, a w dodatku brudne z nie wiadomo czego, ale przecież nie było aż tak źle. Co w tym dziwnego? Mruknął coś pod nosem i wsiadł do samochodu. Silnik zamruczał po odpaleniu, a ryknął kiedy pojazd ruszył z miejsca.

- Umyłbyś to auto! - zawołałam na "do widzenia". Założyłam ręce na piersi trochę zdenerwowana. Palce mi się kleiły... Rozplotłam ramiona i przysunęłam dłonie do nosa. Dziwnie pachniały. To nie był smród, ale po prostu dziwny zapach, którego zachciałam się jak najszybciej pozbyć. Mam nadzieję, że przy umywalkach w toaletach mają jakieś mydło o ostrym zapachu. Problem w tym, że nawet nie wie wiem gdzie mogę znaleźć taką toaletę. Lepiej! Straciłam orientację... Wystarczyło tylko zainteresować się autem...

Per. William Lennox

- Tato! - Annabelle zawołała z góry. Odchyliłem się do tyłu i spojrzałem w stronę schodów, po których po chwili zbiegła moja córka. - Tato, Martin napisał, żebym do niego wpadła. Nie wiem, kiedy wrócę.
- Okej... - westchnąłem odwracając się znowu w stronę telewizora. Sara przeskakiwała z kanału na kanał w poszukiwaniu czegoś ciekawego do obejrzenia na wieczór. - Tylko kluczy nie zapomnij! Jak ostatnio... - zawołałem słysząc jak Anna krząta się przy wyjściu. Usłyszałem brzdęk kluczy.
- Mam! - dała znać.
- Kochanie... - odezwała się moja żona odrywając się od oparcia sofy, tym samym ode mnie. - Jadłaś coś?
- Nie.
- Zjedz coś zanim pójdziesz.
- Nie chcę.
- Annabelle.
- Daj jej spokój... - mruknąłem ciągnąc Sarę za ramię, żeby się ponownie oparła.
- Nie jestem głodna. - powiedziała nieco już zirytowana Anna.
- Już. - rozkazała, a dziewiętnastolatka warknęła zdenerwowana. Głośno tupiąc przeszła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła jakiś jogurt, a z szuflady małą łyżeczkę. Zerwała wieczko w tym samym czasie odwracając się w naszą stronę i opierając o krawędź blatu kuchennego. Zanurzyła łyżeczkę, a po chwili jogurt wylądował w jej ustach. Rozłożyła ręce pytając nas tym samym, czy jesteśmy zadowoleni. Moja żona spokojnie opadła na oparcie sofy i wtuliła w mój bok powracając do przeglądania kanałów telewizyjnych. W tym czasie Anna, już cicho stąpając przyszła do salonu i przysiadła na oparciu kanapy.
Nagle przez ekran telewizora przewinęła się znajoma postać, aczkolwiek nie byłem pewny, czy dobrze widziałem. Kazałem małżonce natychmiast przełączyć na poprzedni kanał, jak się okazało informacyjny. Pokazywano fragmenty jakiegoś pościgu, na którego czele sunęły dwie korwety: srebrna i złotawa, a zaraz za nimi pędził szary samochód, a dalej kilka dziwacznych, czarnych aut. Korwety rozdzieliły się i wtedy urywek nagrania z helikoptera zakończyło się.
- Przecież to byli Sideswipe i Sunstreaker! - zawołałem, nie słuchając co mówi prowadząca.
- Byli w Denver. - odezwała się Anna. - Dwa dni temu. Huczało w radiu i telewizji. Nie wiedziałeś?
- Wiedziałem, ale nie przypuszczałem, że oni! Skoro byli bracia, to musiał być Dino i Ironhide. A przynajmniej mam taką nadzieję...
- Tato... Nie martw się o nich. Nic im się nie może stać! - pokrzepiła. - To żołnierze. Ironhide tak łatwo się nie da, a z nim pozostali są bezpieczni. - dodała i zmierzwiła mi włosy, bo oczywiście, bez tego chyba by spać w nocy nie mogła.
- Ej... Nie rób tak...
- Nic. Ja uciekam. - powiedziała stuknąwszy łyżeczką dwa razy w krawędź kubka po jogurcie, po czym wstała i skierowała się do kuchni.
- Chyba za bardzo się tym przejmujesz... - westchnęła smutno Sara.
- Co masz na myśli? - zapytałem.
- Autoboty. Wiem, że się do nich przywiązałeś, ale jesteś dopiero niecałe dwa tygodnie w domu. Znowu Cię do pracy ciągnie? - zapytała nieco zawiedziona.
- Nie ciągnie mnie do pracy... - westchnąłem. - To już nie to samo, bez Autobotów... Ciągnie mnie do nich...
- Trochę racji masz. Nie zapomnę, jak Ironhide zajmował się Annabelle... Robił to po swojemu, ale nie był w tym zły. - zaśmiała się.
Tak. To był świetny czas. Wicelider Autobotów był poniekąd moim stróżem i kiedy wracałem do domu, odwoził mnie i zostawał kilka dni, bo jak twierdził, jak mnie nie ma, nie ma też misji, a on sie wtedy nudzi. Po za tym, choć przyjaźni się z bliźniakami i Dino, to są czasem dla niego męczący. Czemu się dziwić, z tego co wywnioskowałem z obserwacji Autobotów, to Ironhide nie należy do młodych. Brakowało mi tego gbura, a chociażby dlatego, że zawsze był ktoś, z kim można było pogadać jak facet z facetem. Co tam, że wielu rzeczy po prostu nie rozumiał. Po za tym, często zajmował się moim żywym srebrem, a ja mogłem się nacieszyć spokojnie spędzonym czasem z Sarą.
- Tato! - zawołała Anna z kuchni. Stała opierając się o blat, ręką odsłaniała firankę i patrzyła przez okno.
- Nooo?
- Na podjeździe jest kilka samochodów i jacyś goście. Wyglądają na wojskowych. - powiedziała zaniepokojona. Podniosłem się, a ze mną Sara i już miałem wstać i skierować się do kuchni, kiedy dzwonek do drzwi zadzwonił. Spojrzeliśmy w trójkę po sobie.
- Zostańcie tu. - powiedziałem i skierowałem się w stronę drzwi. Dzwonek jeszcze raz zadzwonił, a ja przyspieszyłem i sięgnąłem klamki. Niepewnie przekręciłem zamek i otworzyłem. Na zewnątrz stał może o dziesięć lat starszy ode mnie mężczyzna, już z wyraźną siwizną. Na głowie miał osadzone okulary przeciwsłoneczne. Ubrany w czarne ciuchy, a przy pasie miał zawieszoną broń, której nie kwapił się ukryć, a chyba wręcz przeciwnie.
Nawet nie zdążyłem zapytać kim jest i o co chodzi, kiedy próbował wtargnąć do mojego domu. Zatrzymałem go.
- Coś za jeden? - zapytałem wkurzony, choć na początku chciałem po dobroci.
- James Savoy, agent federalny... Mamy przeszukać dom... - powiedział od niechcenia i szedł do środka, a za nim kilku innych. Wkurzony poszedłem za tym typem, który już był w salonie, mierzył wzrokiem każdy zakątek pokoju.
- Dlaczego przeszukać?! Gdzie nakaz?! - zapytałem wściekły. Ten cały Savoy odwrócił się w moją stronę i poparzył ostro.
- Uznajmy - wskazał na broń. - że to jest mój nakaz, panie Lennox. - odpowiedział obojętnie.
- Will, o co chodzi? - zapytała zdenerwowana Sara, która obejmowała naszą córkę. - Co to za ludzie?
- Federalni. - szepnąłem do blondynki podchodząc bliżej, jednocześnie obserwując agentów. Szczerze powiedziawszy, nie miałem pojęcia czego mogli szukać. Nie miałem kontaktu z Autobotami, odkąd rząd wymyślił sobie, że trzeba się ich pozbyć. Może bym to jakoś zaakceptował, gdyby dali Autobotom możliwość opuszczenia Ziemi, a nie powybijać ich co do jednego. I oni nazywają siebie ludźmi...
- Panie Lennox. - odezwał się Savoy, który stał przed wnęką na telewizor, nad którą była mała półka, gdzie stało kilka zdjęć i kilka ozdóbek, które ustawiła tam Sara. Agent trzymał to, na którym stałem oparty o Ironhide'a w formie samochodu. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że to właśnie czarny chevrolet GMC był głównym obiektem na fotografii. Wszyscy nasi znajomi zastanawiali się, po co wystawiać zdjęcie, gdzie widać głównie samochód. Sara tłumaczyła, że to śmiesznie wyglądam na tym zdjęciu: taki mały przy ogromnym samochodzie. - Nie widziałem tego samochodu na pańskim terenie. - powiedział.
- To nie mój. To znajomego. - wytłumaczyłem zimnym tonem głosu. - Mam rozumieć, że mój garaż został już przeszukany, bez mojej wiedzy.
Federalny uśmiechnął się fałszywie i nie odpowiedział.
- Pański znajomy ma... interesujący gust. - kontynuował, choć w jego głosie nie było odrobiny zainteresowania. Próbował mnie podejść, złapać za słówko, dlatego musiałem uważać.
- Tak... Lubi duże samochody...
- Jak się "znajomy" nazywa?
- Henry. - odpowiedziała szybko moja żona. - Henry Jenkins.
Uratowała mnie. Na szybko nie dałbym rady wymyślić mu nazwiska. Kiedy ktoś do nas przychodził, a akurat był u nas wicelider Autobotów, przedstawiał się jako Henry o przezwisku "Hide", rzadziej podawał nazwisko - Iron. Teraz przybrane nazwisko byłoby zbyt podejrzane, choć i tak oczywistym było dla mnie, że Savoy wie, że kłamiemy.
- To dziwne... - zaczął. - Bo właściciel tego pojazdu, o tej samej rejestracji co na zdjęciu nie nazywa się Jenkins.
- Sprzedał samochód. - powiedziała Sara, choć to mogło nas pogrążyć, jeśli Autobot nie domyślił się, że trzeba by było zmienić numery rejestracji. . W końcu przy sprzedaży samochodu zmienia sie tablice, a z tego co powiedział federalny, mogłem się domyślić, że Transformer tego nie zrobił.
- Szefie... - odezwał się nowo przybyły agent i podszedł do Savoya. Zanim nie patrzył na nas, odwróciłem się nieznacznie do żony.
- Znajdź stary komunikator. - szepnąłem, a Sara kiwnęła głową. Wspomniany komunikator, należący niegdyś do Dino dał mi kiedyś Ironhide, żebym mógł się z nim skontaktować w razie nagłych przypadków. Sygnał wysyłany tym urządzeniem jest nie do namierzenia ludzkim sprzętem. To mogła być teraz ostatnia deska ratunku dla Sary i Annabelle.
- ...ślad jest stary. - skończył młodszy z agentów, a dowodzący spojrzał na mnie.
- Jest pan aresztowany. - powiedział krótko i ostro siwowłosy. Spodziewałem się tego. Nawet jakby nic nie znaleźli, zostałbym aresztowany tylko dlatego, że byłem przeciwny decyzji rządu i bliżej poznałem Autoboty. Myślą, że jako ich przyjaciel, znam ich położenie, ewentualnie ich możliwe schronienie.
Savoy podszedł do mnie wyciągając kajdanki.
- Ale jak to aresztowany?! - oburzyła się przerażona dziewiętnastolatka. - Tato?! O co mu chodzi?!
- Nie martw się. - powiedziałem napotykając wzrok agenta, który założył mi kajdanki. Gdyby wzrokiem dałoby się zabijać, obaj leżelibyśmy martwi. - Wyjdziemy z tego. - powiedziałem twardo. - Jak zawsze. - dodałem, kiedy federalny pociągnął mnie za ramię.
- Zostawić tu ochronę. - rozkazał Savoy.
- Niech się tylko coś stanie mojej żonie i córce, uwierz mi, znajdę Cię. - warknąłem do niego przekraczając próg domu.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro