Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog II

Nad ranem wszystko było nie tak.

I Harry był w stanie to stwierdzić, zanim jeszcze zaspany otworzył oczy.

Zaraz po obudzeniu się słodki, obcy zapach zaczął drażnić mu nozdrza, tak różny od tego lekkiego, przyjemnego, przy którego woni zwykł się budzić. Zdziwił się, kiedy tego ranka na jego twarz i zamknięte powieki nie padły aż tak rażące promienie słońca, a jedynie kilka słabych promyków, jakby więcej nie przedarło się przed szyby. Czyjaś drobna dłoń spoczywała na jego klatce piersiowej, na miejsce silnych ramion mimo wszystko delikatnie przyciągających go do swojego właściciela. Długie, gęste włosy niemile łaskotały jego ramię, w odróżnieniu od krótkich kosmyków dość zabawnie opadających na jego czoło. Jakieś drobne ciało przytulało się do jego boku, a on nie czuł tego samego ciepła, do którego sam zawsze lgnął. I czyjeś ciepłe, słodkie usta całowały jego policzek, zupełnie niepodobne do wąskich, chłodnych warg, każdego ranka przyciśniętych do jego skroni.

I kiedy Harry uświadomił sobie, że te wszystkie rzeczy to nie tylko wytwór jego wyobraźni, nagle otworzył oczy tak szeroko, że stały się niemal wielkości jego okrągłych szkiełek w okularach.
Gwałtownie poderwał się do siadu i w odruchu odskoczył na drugi koniec materaca, niemal z niego spadając. Spojrzał przestraszony na wciąż zaspaną blondynkę naprzeciwko, nie mogąc oderwać od niej zdezorientowanych oczu. Przykrył pościelą swoją klatkę piersiową unoszącą się i opadającą w tak szybkim tempie, że prędzej biło już tylko jego serce. Ogarnął w końcu pomieszczenie rozbieganym wzrokiem, z przerażeniem rozpoznając w nim jeden z pokojów na piętrze Dziurawego Kotła.

Mógł poczuć, jak jego twarz momentalnie nabiera koloru, który przybiera przypominajka, kiedy się o czymś zapomniało.

Zapomniałeś o nim?

Zachwiał się, kiedy powstrzymując się od krzyku, zerwał się na nogi. Może ze zdenerwowania i burzy emocji oblewających jego ciało okropnymi falami wrzątku, może z tępego bólu głowy i wciąż utrzymującego się w ustach posmaku alkoholu. Tego samego, którego wczoraj miał w żyłach zbyt dużo, żeby powiedzieć, że do końca wiedział, co robi, zbyt niewiele, żeby móc stwierdzić, że był tego zupełnie nieświadomy.

W letnie południa Dziurawy Kocioł zwykle nie przyciągał wielu gości, ale dziś szare chmury będące ponurą poszewką dla błękitu nieba zaprosiły do środka może dwa tuziny czarownic i czarodziejów. Wszystkie pary oczu, łącznie z czujnym spojrzeniem siedzącej na ramieniu właściciela sowy, jak na rozkaz zwróciły się ku okularnikowi zbiegającemu ze schodów do pubu z miną tak przerażoną, jakby właśnie ledwo uszedł z życiem ze spotkania z rogogonem węgierskim. Natychmiast rozległy się szepty, w głowie Harry'ego zupełnie jednak zagłuszone burzą kłócących się ze sobą myśli.

Dlaczego?

Czujesz się z tym lepiej?

Ale najgorszy był jeden głosik, który mimo że najcichszy, najdobitniej wybijał się ponad wszystkie inne.

Jak mogłeś zrobić to osobie, z którą uczyłeś się miłości? Zdradziłeś go, wykorzystałeś zaufanie, złamałeś każdą obietnicę.

- Nie - zaprzeczył na głos, jakby liczył, że to coś zmieni. Ton załamał mu się jednak przy słowie nawet tak krótkim. Niektórzy obecni w sali spojrzeli po sobie, zanim ze zmarszczonym czołem wrócili wzrokiem do Harry'ego sekundę przed tym, jak nieuważnie potrącając dwie osoby, wypadł na zewnątrz.

Z nieba spadły pierwsze chłodne krople, nie będąc jednak w stanie odebrać rozgrzanym policzkom Harry'ego intensywnej czerwieni. Niewiele myśląc, deportował się, a myśli stanowiły taki chaos, że skutki tego pojawiły się w jednej chwili. Nie mógł się skupić, Merlinie, nawet nie próbował, nawet nie przyszło mu do głowy, że powinien.

Cel, wola, namysł.

On myślał tylko o celu i to w sposób tak niejasny, że długą chwilę niewyraźne obrazy niezdecydowanie przesuwały mu się przed oczami. W końcu odczuł mocne szarpnięcie i na uginających się pod nim kolanach wylądował przed przecież własnym domem, chociaż teraz to mieszkanie było w jego oczach czymś obcym, gdzie wcale nie powinien być.

Czuł, jak żołądek wywraca mu się do góry nogami, wywołując mdłości. A może to nie wina aportacji?

Zacisnął zęby, widząc na szkiełkach okularów coraz więcej rozmazujących widok kropel. Przygryzł mocno wargi, tłumiąc w ten sposób szloch, który jakimś cudem wyrwał się z jego gardła, otoczonego jakby palącym łańcuchem. Dopadł do drzwi, ale zawahał się. Musiał porozmawiać z Malfoyem, ale czuł, że nie będzie potrafił. Chciał, ale bał się. Bał się jak nigdy niczego innego ujrzeć go przed sobą, z surowym spojrzeniem lub co gorsza łagodnym, takim, które mówiłoby, że ma dość kłótni. Bo jak wtedy Harry będzie śmiał się odezwać, jeśli Draco, nic nie wiedząc, wyciągnie rękę na zgodę?

Może lepiej byłoby, gdyby znowu kazał mu się wynosić?

Nie minęły jednak dwie sekundy, kiedy pierwszy raz uderzył w drzwi. Nie chciał o tym wszystkim myśleć, zastanawiać się. Myśl o Draconie sprawiała mu wtedy niewymowny ból.

- Draco, proszę! - zawołał tak głośno, a jednak to, że głos niekontrolowanie łamał mu się przy niemal każdej sylabie, sprawiało, że ciężko było go zrozumieć. - Draco! - krzyknął, jeszcze mocniej rozdzierając miarowy odgłos uderzania kropel deszczu o szyby. Nikt nie otwierał. Gdyby Harry był wstanie podnieść wzrok, dostrzegłby, że również w oknach widać było niewiele więcej niż puste pokoje. Nieświadomie napierał na drzwi i uderzał w nie tak mocno, że prawdopodobnie gdyby nie wszystkie rzucone na mieszkanie zaklęcia, już leżałyby wyrwane z zawiasów. - Kochanie... - jęknął w końcu znacznie ciszej, zagłuszony dławiącym szlochem. Nie słyszał najsłabszych odgłosów kroków. Z bezsilności uderzył otwartą dłonią w drewno, naznaczone mnóstwem mokrych ścieżeczek.

Przecież mógł użyć różdżki. Ale, na Merlina, słowo "magia" na chwilę w ogóle przestało istnieć w jego głowie, z której wyleciały najkrótsze formułki zaklęć.

Nie rozumiał, co się stało. I nie wiedział, czy to wszystko nie było tylko okropnym snem. Nic do niego nie docierało.

Cofnął się o krok, ale nie był w stanie zrobić nic więcej. Musiał tu zostać. Zaczekać jak więzień na wyrok, bo choćby chciał, nie mógł uciec. Stopy uparcie trzymały się jednego miejsca.

Ciężko powiedzieć, czy zachwiał się i upadł, czy zrobił to świadomie, ale usiadł na wąskim chodniczku łączącym niewielki ogródek z ulicą, z klatką piersiową wstrząsną coraz silniejszym płaczem. Podciągnął wysoko kolana, jakby to miało pomóc mu ukryć się przed światem, który, Harry był pewien, cały pokazywał go wtedy palcami, szepcąc coś i kręcąc głową. Patrzył jeszcze chwilę niewyraźnymi oczami na mieszkanie przed sobą, ze strachem i nadzieją jednocześnie, że za szybą coś mogłoby się poruszyć, żeby chwilę później schować mokrą twarz w dłoniach i zacisnąć palce na czarnych lokach przylegających do czoła.

Dzisiaj świat płakał razem z nim. Ale żaden deszcz nie był w stanie przyćmić żalu jego łez.

Czuł się tak odrażająco brudny i tak żałosny, kiedy obcy dotyk palił jego skórę. Najgorsze było to, że pamiętał. Nie wszystko, ale wiele spojrzeń i pocałunków ostatniej nocy krążyło w jego głowie jak trucizna.

Kochał go, przysięgał wszystkim znanym sobie bóstwom, że naprawdę kochał. A tak szczere serce i uczucie jak to jego nie potrafiło poradzić sobie z czymś tak obrzydliwym.

Na Merlina, to brzmiało naprawdę śmieszne. Niepoważnie. Kochał, ale oszukał.

To jak z łamaniem zasad. Wiemy, że to niewłaściwe, ale czasem i tak to robimy i nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, dlaczego.

Ale niech chociaż jeden, najcichszy głosik w jego głowie powie, że rozumie i przestanie spychać coraz głębiej w mrok poczucia winy.

Ktokolwiek.

Deszcz przybierał na sile, chmury stawały się czarne, zapowiadając burzę i ciągnąc za sobą chłodny wiatr. Ale Harry nie ruszał się z miejsca mimo upływu kolejnych minut. Nie mógł. Tkwił w jakimś własnym świecie, z którego nie umiał się wyrwać, a jego ciało drżało od zimna i łez. Czuł się jak w ataku paniki, z tą różnicą, że choć bywa ona zwykle nieuzasadniona, on miał do niej okrutnie ogromne powody.

Ubrania zdążyły przylec już do ciała, a on nadal liczył, że deszcz jak lodowaty prysznic zmyje z niego winę i wszystkie oskarżenia wobec samego siebie.

Czas płynął jak gdyby nigdy nic, jakby nie czuł, że może pora się zatrzymać. Harry nie miał pojęcia, ile go minęło - wystarczająco jednak, aby płacz go zmęczył, a on zamknął łzy za mocno zaciśniętymi powiekami. Głowę miał tak kurczowo przyłożoną do przemoczonych nogawek na kolanach, że nie miał prawa zauważyć, jak w mieszkaniu obok pomieszczenie za oknem na krótko błyska ciemnym, zielonym płomieniem kominka, a następnie wypełnia się ciepłym światłem świec. Ani jak za szybą mignęła tleniona czupryna, jak spojrzenie szarych tęczówek w odruchu, bez większego celu wędruje na przestrzeń za oknem. Harry po prostu nie widział jasnych, przymarszczonych brwi i wyglądających spod nich, mrugających w dezorientacji oczu patrzących przez szybę na jego zniekształcony obraz.

Coś zaskrzypiało obok, kiedy klatka piersiowa Harry'ego kolejny raz gwałtownie drgnęła.

- Harry?

Okularnik jeszcze mocniej spiął się na dźwięk swojego imienia - a może wcale go nie słyszał i to wciąż tylko jego natrętna wyobraźnia?

- Co ty wyprawiasz?

Harry poderwał głowę z kolan i poczuł się, jakby ryzykował całe swoje życie tak szybko, jak zbolałe spojrzenie zrozpaczonych, zielonych oczu spotkało się z zaciekawionymi, ale niewiele rozumiejącymi szarymi tęczówkami. Może wszystko, co miał, naprawdę zostało postawione na szali?

Nie odpowiedział. Nie umiał. Nie był pewien, czy naprawdę widzi przed sobą Dracona, który musiał chwilę temu wrócić z pracy.

Ne wiedział, czy powinien wstać, bo nie wyobrażał sobie stanąć przed nim jak równy z równym, patrzeć mu w oczy jak gdyby nigdy nic. W tej chwili czuł się po prostu gorszy. Gorszy od niejednego więźnia Azkabanu. W końcu dość gwałtownym ruchem usiadł jedynie na własnych kolanach wśród mokrej trawy, wbijając wzrok w deszcz bijący o kałużę przed nim, czując jednocześnie spojrzenie swojego chłopaka na sobie. Jego wzrok dawał wtedy poczucie zupełnie, jakby Draco już wiedział.

- Co ty robisz? - powtórzył dość spokojnie, jak na wszystkie emocje, które wybuchły w nim w jednej chwili, z których na jego twarzy najmocniej odbiło się zmartwienie.

Policzki Harry'ego drgnęły, usta delikatnie się rozchyliły, zanim okularnik wziął urywany oddech.

- Przepraszam! - powiedział rozedrgany najgłośniej, jak tylko był w stanie. Nie był jednak pewien, czy przekrzyczał choćby deszcz. - Ja nie... Przysięgam! Przecież wiesz! - wyjąkał, pogubiony we własnych słowach. - Ja nigdy... Nie możesz, a ja... Nie miałem żadnego...! Przepraszam!

Co miał powiedzieć? Przyznać się, co zrobił?

Draco nigdy mu tego nie wybaczy. Lojalność zawsze była czymś, co grało dla niego pierwsze skrzypce.

Milczeć i wszystko zataić? Czuł, że to rozdarłoby go od środka, prędzej czy później.

- Wstawaj - usłyszał nad sobą głos Dracona, który zawahał się, czy powinien podejść bliżej, czy zostać pod dachem. - Nic nie rozumiem.

Nie wiedział, dlaczego włosy Harry'ego były aż tak potargane, policzki aż tak czerwone, twarz tak przerażona, a ciało aż tak blade. W aż takim stopniu martwił się ich kłótnią? Na tę myśl coś ścisnęło Dracona za serce. Może to jakiś dziwny rodzaj wzruszenia?

Bo gdyby tylko Harry odważył się podnieść na niego wzrok, zauważyłby, jak zmęczona była jego twarz, nawet jak jego włosy niechętnie opadają dziś na czoło.

- Nie! - zaprzeczył od razu. - Ja... Nie mogę!

Draco uniósł brwi, przestając rozumieć cokolwiek. Przechylił delikatnie głowę, ale nie był w stanie zobaczyć wyrazu jego twarzy.

- Czyżbyś skręcił kostkę?

Harry słyszał troskę w jego głosie i to tylko wszystko pogorszyło. Merlinie, Malfoy jeszcze się o niego martwił...

- Przepraszam! Ja nie wiem, jak...!

- Potter - przerwał mu bardziej stanowczo. - Wstań, to porozmawiamy.

- Ale ja...

Blondyn krótkim ruchem machnął w końcu różdżką, tworząc nad nimi niemal przezroczysty parasol, kiedy podszedł bliżej Harry'ego i wyciągnął dłoń w jego stronę. Mogli być skłóceni - ale spory nie unieważniają ani uczuć, ani współczucia.

- Nie rób scen i wstań.

Harry przełknął ślinę i ostrożnie uniósł głowę, wbijając wzrok w dłoń Dracona czekającą na tę jego. Nie przyjął jej. Nie umiał. Wiedział, że pod jego dotykiem rozsypałby się jak lata temu Quirrel. Mimo to powoli wstał na drżących nogach, za wszelką cenę unikając zdzwionego spojrzenia Dracona, który schował ręce do kieszeni.

Draco jeszcze długo w niepewnym milczeniu patrzył, jak Harry płacze, nie mogąc nic powiedzieć i nawet spojrzeć na blondyna. Nadal czuł żal do bruneta, ale mógłby przysiąc, że patrzenie na niego w takim stanie było ponad jego siły. Nie pamiętał, kiedy on ostatnio płakał.

- Uspokój się - poprosił tak łagodnie, jak tylko potrafił. - I wtedy porozmawiamy.

Harry pokiwał głową tak nieprzytomnie, że Draco wcale nie był pewien, czy go usłyszał. Okularnik postarał się wsłuchać w rytm deszczu odbijającego się od parasolki nad nimi, zanim po kolejnych kilku minutach wziął głęboki oddech. Obecność blondyna zawsze działała na niego kojąco. Czy teraz było tak samo?

- Przepraszam, Draco - zaczął w końcu, ale jego imię wypowiedział strasznie cicho, zduszenie, ze ściśniętym gardłem. - Nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiał. Przepraszam.

Ale tak naprawdę nie wiedział, za co. Za ostatnią kłótnie czy ostatnią noc?

Draco za to poczuł, jak jakaś niewielka część problemów spada z jego ramion. Na takie szczere przeprosiny czekał i one wtedy w zupełności wystarczały. Nie miał przecież zamiaru pastwić się nad nim i sterczeć na deszczu, dopóki nie wyśle sowy z wypowiedzeniem do Ministerstwa Magii.

Kiedy Harry nadal uparcie skupiał wzrok na wszystkim, tylko nie na nim, zdecydował się w końcu delikatnie przyłożyć dłoń do rozgrzanego policzka i unieść jego twarz, żeby w końcu na niego spojrzał.

Harry'ego przeszły dreszcze i wzdrygnął się słabo na ten gest, bo czuł, jakby on dotykał go przez ścianę. Ale kiedy zmuszony do tego patrzył w te oczy, które jeszcze wczoraj tak łatwo porównywał do innych, widział, że te Dracona były inne. Lepsze. Cieplejsze i kochane.

Pod wpływem impulsu zacisnął pięści i powieki, jakby przygotowywał się na wykonanie wyroku śmierci. Nigdy nie umiał milczeć, kiedy Malfoy prześwietlał go wzrokiem.

- Posłuchaj, ja... - zaczął nagle, a głos na nowo zaczął mu drżeć, ale Draco mu przerwał.

- Chcesz rozmawiać na dworze?

I Harry nie odważył się już drugi raz odezwać, zatem pokręcił tylko głową i spuścił wzrok. Draco westchnął cicho, bo on chyba wcale nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca, toteż złapał go za nadgarstek i pociągnął za sobą do środka.

Ten dotyk był mu tak dobrze znany, a jednak Harry mógłby przysiąc, że to wrząca lawa okrąża jego nadgarstek, tylko jakimś cudem utrzymując kształt dłoni. Wiedział, że nie miał prawa pozwolić, aby prócz tych dotykały go ani inne ręce, ani usta.

A kiedy mijał Dracona w progu, miał szczęście, że zapach deszczu zmył z niego każdą inną woń. Słodkich perfum, alkoholu, nawet kłamstwa. Może to nie było szczęście?

Ale zanim zdążył się nad tym zastanowić, usłyszał dziwnie spięty ton Dracona.

- Co to jest?

Harry podniósł na niego wzrok pełen niezrozumienia tylko po to, żeby zobaczyć, jak on wbija wzrok gdzieś przy jego ramieniu czy szyi, bo Harry'emu ciężko było to określić. Bardziej zastanawiało go to, jak Draco lekko rozchylił usta, jakby trochę zniesmaczony, zdziwiony, ale przede wszystkim wymagający natychmiastowej odpowiedzi.

- O co ci chodzi? - dopytał, nie mogąc powstrzymać jąkania.

Blondyn spojrzał na niego w sposób, jakby uważał za niemożliwość nierozumienie, o czym mówił. Podniósł z szafki obok rozdartą kopertę, która akurat nawinęła mu się pod ręce i potknął ją Harry'emu pod nos, po drodze transmutując ją w niewielkiego lusterko.
Harry był w stanie przysiąc, że jego serce kolejny raz tego dnia odmówiło jakichkolwiek czynności, kiedy dostrzegł miejsce, które tak zainteresowało Dracona. Czerwonawy ślad na swojej szyi, który musiał rzucić się blondynowi w oczy w żółtawym świetle świec. Harry niemal bez oddechu obserwował, jak z jego wciąż mokrej twarzy kropla deszczu wytacza sobie ścieżkę właśnie przez niego. A może to nie był deszcz?

- Kto? - usłyszał nieznoszący sprzeciwu głos Dracona i nie musiał wcale patrzyć na jego dłonie, żeby wiedzieć, że mocno je zacisnął.

- Ty - odparł cicho pierwsze, co przyszło mu na myśl. A właściwie to, co było jedyną prawidłową odpowiedzią. Błagał w duchu Merlina, żeby Draco odpuścił, ale on pokręcił tylko głową.

- To twój czuły punkt - wyjaśnił jak małemu dziecku. - Zawsze, kiedy ktoś dotyka twojej szyi, próbujesz się bronić. Ten odruch został ci po wojnie. Dlatego zawsze pytam, zanim cokolwiek zrobię.

Harry kolejny raz przeklął się w myślach. Zbyt dobrze go znał.

- Żebyś się nie przestraszył i żeby nie dostać Sectumsemprą. Jak wtedy, na szóstym roku. A ostatnio nie miałem okazji o nic prosić - dokończył i Harry był pewien, że jego wzrok to było najgorsze, co widział od lat. Po prostu nie mógł pozwolić, żeby ono na zawsze zastąpiło ciepło, z jakim dotąd niego patrzył. Nie potrafił.

- Pewnie się rozchorowałem - wydukał, drapiąc się nerwowo po karku. - Kilka mugolskich chorób ma takie objawy, a ja siedziałem na deszczu dobre kilka godzin. Widzisz?

Uniósł delikatnie lewe ramię, gdzie znajdowało się podobne zaczerwienienie - z tą różnicą, że powstało od uderzenia, kiedy wybiegał z Dziurawego Kotła.

I w tej samej chwili poczuł się gorzej niż jeszcze dziesięć minut temu. Jak zwykły kłamca. Tchórz. Bo wiedział, że czystokrwistemu Draconowi mógłby wcisnąć, że ugryzła go lokówka, a on i tak z niewiedzy nie zorientowałby, że coś jest nie tak.

Z jednej strony odetchnął z ulgą, z drugiej poczuł się, jakby sam siebie uderzył w twarz, kiedy spojrzenie Dracona złagodniało, a ciało rozluźniło.

Ufał Harry'emu. I był pewien, że by tego nie zrobił.

Racja, zdobycie jego niemal całkowitego zaufania było ciężkie, ale przez pięć lat, kiedy byli parą, Harry je otrzymał i mimo sprzeczek nigdy nie zawiódł. Nawet jeśli Malfoy kiedyś był o niego naprawdę zazdrosny. Kiedy zaczynali się spotykać, potrafił z nerwów nie spać przez kilka dni tylko dlatego, że Harry przez parę godzin rozanielony zdawał mu dokładną relację ze świątecznego wyjścia do Hogsmeade z Ronem, gdzie wybierali prezenty dla chorej Hermiony. Nie żeby był o to proszony.

To ciągnęło się za nim parę lat, ale, na Merlina, Harry nieraz na wszystkie sposoby udowadniał mu, że jest tym jedynym. Draco w końcu w to uwierzył, bo przecież kto by tego nie zrobił? Wierzył jak w najświętszą prawdę, od miesięcy ignorując ostatnie myśli, że to naiwne, bo wiedział, że one nigdy nie znikną. Taki już miał charakter, ale w żadnym wypadku nie chciał, żeby Harry to odczuł.

Nie żeby Harry dał wiarę w jego uczciwość ot tak.

Można powiedzieć, że wyrósł z głupiej zazdrości, zwłaszcza że Harry nigdy nie dawał mu do niej powodów. No, przynajmniej dopóki za taki powód nie uznamy przeklęte szczerzenie się do przeklętej Weasley na przeklętych śniadaniach w przeklętym Hogwarcie.

- Chodź - rzucił spokojniej, podając Harry'emu dłoń, ale wbrew temu po chwili ją cofnął, wcale nie czekając, aż okularnik poda mu swoją. - Może znajdę trochę eliksiru pieprzowego.

****

5

Mam nadzieję, że było znośnie.

Ciekawostka:
rozdział w niektórych częściach powstawał przy maratonie kabaretów.

I pytanie zupełnie od rzeczy (bo NIE dotyczy tego ff): co myślicie o wątkach niedokończonych? Chodzi mi o motywy w stylu "na końcu okazuje się, że za wszystkim, co się stało, stoi ktoś inny, kogo nazwisko nigdy nie pada ani jego wątek nie jest rozwijany, fabuła po prostu na tym się kończy". Uważacie to za ciekawe w swojej tajemniczości, dające pole do wyobraźni i własnego interpretowania dalszych, nieopisanych już losów bohaterów, czy bezsensownie skomplikowane i niepotrzebnie zakłócające zakończenie, czyniąc je niejasnym?
Bardzo zależałoby mi na odpowiedzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro