Epilog
Harry mógł w głowie między wieloma innymi myślami powtarzać sobie tylko, że to nic takiego. W życiu gorzej nie czuł, że się okłamuje. Bo ukrywając twarz we wiosennej trawie, znów płakał z powodu Dracona.
Ale od początku, po kolei. Bo minął cały rok.
Końcem tamtej zimy nie było dobrze. Tylko o tyle, że ścieżka, nawet w śliskim śniegu, była jedna.
Był jeszcze taki plus, że w życiu nie mieli sobie tyle do powiedzenia. Draco twierdził, że przynajmniej ładnie to brzmi.
Ale niedługo był początek wiosny. I Harry chciał zacząć ją z nim. Więc bordowe róże w niedużym ogródku przed ich domem, do którego jak na razie wrócił sam Draco, rosły powoli podlewane uzupełnionymi niedopowiedzeniami.
Cóż, musiały rosnąć na tym, bo żaden z nich nie miał pamięci ani ręki do roślin na tyle, żeby wesprzeć je faktyczną wodą.
Wrócili do siebie oficjalnie między sobą i publicznie po dwóch miesiącach, ale już ze dwa tygodnie wcześniej można było się o tym zorientować. Poza tym, że zdarzały im się przelotne muśnięcia ust, to przez cały ten czas po cichu zostali wobec siebie lojalni. I z tyłu głowy czując, że to może się jeszcze dobrze skończyć, wreszcie faktycznie do takiego obrotu spraw doprowadzili.
Widoczne to też było na przykład w zirytowanych oczach Pansy, kiedy przewracała nimi ostentacyjnie na wszystkie strony, gdy w półgodzinnym monologu Dracona trzydziesty raz słyszała słowo Potter. Albo w opadającej w zrezygnowanym znudzeniu na piersi głowie Rona, kiedy słuchał urywanych, ale bardzo wytrwałych wywodów Harry'ego na temat tego, co Draco sobie teraz myśli i jakie ma plany.
- Na Merlina, weźcie się w końcu zejdźcie i wzdychajcie o sobie do siebie! My się już w Hogwarcie nasłuchaliśmy!
Więc Ron, kiedy Harry mu powiedział, poklepał go tylko po ramieniu jak ktoś, kto obserwując zawody, źle usłyszał wynik, który po chwilowej radości okazał się niekorzystny, ale z którym też się pogodził. I dopiero, gdy Ron odchodził, Harry usłyszał jego mruczenie pod nosem:
- Czyli kłamał. Dalej jest wężousty.
Hermiona tylko podniosła na niego niespecjalnie zaskoczone oczy:
- Jednego z was to serio trzeba wsadzić, żeby nie było was widać razem, co?
- Lepiej sobie przypomnij, Hermiona, bo drugi raz nie będę udowadniał, że to jeszcze trochę za mało.
Pan Weasley w swoim garażu na tę informację odłożył nawet na stół mugolskie narzędzia i porzucił próby używania ich w zupełnie zły sposób. Harry miał wcześniej mu z tym pomóc.
- Siadaj tutaj, Harry - poprosił, wskazując mu kawałek wolnego miejsca przy swoim roboczym blacie. - I przekonaj mnie do młodego Malfoya. Dam jemu i tobie szansę.
Więc Harry usiadł, splótł ręce ze sobą pod cierpliwym okiem pana Weasleya, zastanowił się chwilę i na tę zachętę oznajmił:
- Spędził ze mną cztery miesiące w mugolskim domu i teraz wie, czym jest toster.
Pan Weasley wyglądał, jakby nic więcej nie chciał już słyszeć.
Lucjusz, którego to poinformował o wszystkim akurat Draco, nie powiedział wiele i nic konkretnego, chociaż patrzył bardzo wymownie. Dopiero, kiedy Draco już wyszedł, zwrócił się do Narcyzy.
- Dorośnie - powtórzył po niej, krzywiąc się, to, co kiedyś mu mówiła. - Miał dorosnąć, nie zgłupieć!
- Głupota świadomie kolejny raz wybrana musi z czegoś wynikać - odpowiedziała, patrząc jeszcze za Draconem na szerokie drzwi, w których przed chwilą zniknął. - Wybrał człowieka, który z wszystkich zawiódł go najmniej.
W jeszcze miesiąc później wrócili razem do domu - w zasadzie to Harry dołączył już tylko do Dracona. I okularnik poznał, że już jest w porządku, kiedy jednego razu, wcześniej chcąc wyżalić mu się z czegoś cały dzień, przypomniał sobie o tym zmartwieniu dopiero rano - bo kiedy blondyn popołudniem wrócił z Hogwartu, Harry poczuł się na tyle raźniej, że absolutnie zapomniał, że chciał o czymś porozmawiać.
O tym jednym okularnik akurat nie wiedział, ale Draco mógł wrócić w tym czasie do tych swoich drobnych gestów, o których nikt nigdy się nie dowiaduje ani nie zauważa. On mimo wszystko spełniał je, jakby to była najważniejsza część jego życia. Oczywiście, gdyby Harry coś zauważył, wyparłby się tej troski delikatnej jak głupie przykrycie śpiącego kocem. Okularnik nieświadomy przecież mu nie podziękuje, ale jego z niewiadomego powodu dobre samopoczucie nad ranem wystarczało.
Harry faktycznie nie wrócił już do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a Draco nawet dumny był, że on wziął pod uwagę jego słowa i potraktował poważnie radę o quidditchu.
Ale Harry nie tylko w tym miał pasję.
Dlatego musiał teraz z Draconem porozmawiać. Poważnie.
- Nic nie zrobiłem! - zaprotestował od razu blondyn, kiedy tylko Harry mu to oznajmił. - Tym razem naprawdę!
Harry roześmiał się, chociaż raczej nerwowo, na to, jak Draco uniósł dłonie w obronnym geście, w jednej bez przerwy trzymając jego, patrząc na niego z poczuciem niesprawiedliwości.
- Chyba, że jesteś w końcu gotowy porozmawiać o tym, co w urodziny Weasleya sześć lat temu... - dodał po chwili namysłu Draco, żeby Harry momentalnie przestał się śmiać:
- Na Merlina, to jest twój nowy wyznacznik czasu? Będziesz teraz liczył lata od pierwszych urodzin Rona po wojnie z Voldemortem?
Więc nie odzywali się już do siebie, dopóki nie trafili na miejsce. Nawet jeśli Draco nie wiedział, że w ogóle dokądś idą, bo byli po prostu na spacerze, opóźniając trochę powrót do domu. Był już wieczór i ściemniało się, a blondyn patrzył na Harry'ego czasem zaciekawiony, ale on tych krótkich spojrzeń nie zauważał.
Miał na co patrzeć. Raz przez to, że po prostu podobało mu się, co widział - po drugie dlatego, że rzadko miał okazję taki fenomen oglądać, bo Harry niezbyt często rezygnował ze swoich dżinsów i koszuli w kratę.
Dziś zrobił wyjątek dla czarnych spodni, które miał na sobie chyba ostatnio na weselu Rona i Hermiony, i też dość ciemnej bordowej koszuli - która według Dracona wcale koszulą nie była, ale Harry'ego mało to interesowało, a blodynowi nie przeszkadzało to w patrzeniu. A oczy rzadko tego wieczoru z niego spuszczał.
Wśród innych czarodziejów, na przykład, na ulicy Pokątnej pewnie wcale by się nie wyróżniał - ale Draconowi jakoś ciężko było ocenić i porównać, bo dla niego to i tak było coś niecodziennego.
Draco nawet w tym ubraniu do niego pasował, ale tu Harry'ego nie miało akurat co dziwić, bo on po prostu błyszczeć musiał zawsze. I Harry może się nie znał, ale jego półprzezroczyste bliżej nadgarstków rękawy i obszyty szkarłatnie czarny kołnierzyk wpasowywały się w zachodzące czerwienią na ciemniejącym niebie słońce. Ciekawiło go nawet, czy Draco zrobił to specjalnie, czy to tylko przypadek - ale tak czy inaczej, był tym zachwycony.
Więc zatrzymali się wreszcie w spokojnym miejscu nie tak daleko od swojego domu i Harry miał za plecami ostatnie promyki światła dnia. Draco złapał jego spojrzenie, myśląc o nim jak o niemym komplemencie, na który uniósł delikatnie kąciki ust.
Obrócił się do Harry'ego przodem, wziął w swoją jeszcze drugą jego rękę i widząc jego zdenerwowanie, uśmiechnął się do niego zachęcająco pod białymi gwiazdami.
- Gdybyś chciał mnie o coś zapytać, Harry, i szukasz dobrego momentu - szepnął powoli, jakby dbając o to, żeby okularnik złapał wyraźnie każde słowo, kiedy miękko nachylił się tuż do jego ucha, aby zanurzyć nos w czarnych pasemkach - to teraz taki jest. Dziś nie mam przed tobą już nic do ukrycia. Wiem, co masz w kieszeni - przyznał i kiedy z zadowolonym z tego uśmiechem, nie odrywając od wpatrzonego w niego Harry'ego oczu, cofnął od bruneta ręce, jedną dotknął przelotnie jego boku. Tam w kieszeni spodni okularnika widocznie znajdowało się coś niedużego.
Harry nie zdążył nawet zmarszczyć brwi w zdezorientowaniu na gładki, wszystkowiedzący wyraz tych czarujących oczu, kiedy wybuchnął śmiechem.
Draco poczuł się tak głupio zbity z tropu, że stał tylko sztywno przed nim i czekał, aż Harry przestanie się tak dobrze bawić. Nawet jeśli blondyn nie rozumiał, co go tak rozśmieszyło.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy - stwierdził Harry, kiedy jako tako się uspokoił, ale uśmiechał się jeszcze w sposób, który Draconowi wcale się nie podobał - ale czasem wyciągasz złe wnioski, Draco. O tym mówisz? - domyślił się, wyciągając z tej kieszeni czworokątne pudełeczko, rozciągnięte lekko po bokach tak, że wyglądało jak gwiazdka. Draco spojrzał na nie na dłoni Harry'ego i naprawdę się starał, ale mimo to zarumienił się ze wstydu. - Zapomniałeś, że byłem świadkiem Rona na jego ślubie.
- Tak. Trzy lata temu! - wypomniał mu blondyn, usiłując jakoś zachować twarz. Pierwszy raz w życiu naprawdę liczył na niedomyślność Harry'ego, który może nie załapie, co on sobie pomyślał. Ale czuł też, że nawet dla takiego jak on beznadziejnego przypadku ta sytuacja jest przegrana.
- To do nich należy - dokończył Harry, jak z braku lepszego zajęcia otwierając w międzyczasie puste już od dawna pudełeczko. - Do Rona i Hermiony.
Draco założył ręce na piersi, zaciskając mocno pięści, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni i nie zapaść się pod ziemię albo chociaż nie zwiać z miejsca. Na Merlina, nigdy w życiu nie było mu tak głupio i nigdy nie czuł, że tak cholernie idiotycznie się pomylił i to jeszcze przed Harrym - a Potter, jakby było mało, uśmiechnął się jescze durniej.
- Mam jednak jeszcze coś do wyznania - dodał nagle Draco, odwracając na chwilę oczy, których chłodem próbował nadrobić za żenujące ognisko w piersi. - Masz beznadziejne poczucie humoru, jeśli coś cię tutaj bawi, Potter.
- Wyciągnąłeś złe wnioski, mówiłem - powtórzył Harry, a Draco poczuł tylko, jakby mu to wypominał, kiedy okularnik położył mu dłoń na ramieniu. Więc blondyn spojrzał na niego urażony, a Harry zacisnął usta pobłażliwie. - Nie ta kieszeń - dokończył nagle, sprawnie sięgając do tej drugiej. I zadowolony wyjątkowo, że wyszło to tak, a nie inaczej, Harry wyciągnął na dłoni drugie, inne pudełeczko, tym razem absolutnie nie puste.
Draco musiał przyznać, że Harry sprawił, że się zająknął.
- Tego to... się nie spodziewałem - zaczął, próbując, ale nie umiejąc już dłużej się zachować, kiedy Harry z nerwowym, ale miękkim uśmiechem, wywołanym pewnie jego truskawkowymi policzkami, przyklęknął na trawie.
Co prawda Harry czuł się, jakby cała jego świadomość stała dalej nad nim prosto na nogach i zostawiła go samego sobie, ale jedyna myśl mówiła mu, że póki nie zemdlał, jest dobrze.
Czekał dziewięć lat. Po tym wszystkim bardziej pewien być już nie mógł. Choć, jeśli Draco tak chciał, zaczeka następne dziewięć.
- Prawie zepsułeś mi niespodziankę! - zaczął Harry, bo blondyn patrzył na niego z pretensjami. Draco uniósł więc ręce, jakby zamierzał nim mocno potrząsnąć.
- Prawie przez ciebie zemdlałem!
Harry mruknął coś uspokajająco, jakby to nie było nic wielkiego. Ale wysilił się też na uśmiech, kiedy zakłopotane zdezorientowanie znikało z twarzy Dracona, który uznał, że ostatecznie to przecież miał z tymi oświadczynami rację.
- Ale chyba wyglądam chociaż nieźle, nie? - uciął Harry, wzruszając ramionami. - Pod twoje wymagania?
Draco nie próbował nawet zaprzeczać.
- Ufasz mi na tyle? - spytał na początek Harry, kiedy blondyn wzrok miał już rozbiegany między jego błyszczącymi oczami a migoczącym srebrem w jego rękach.
- A ty mnie? - odpowiedział, jakby to było właściwsze pytanie. - Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, Harry. Piszesz się na to? Pewien jesteś?
Ale zawsze ranił Harry'ego, mówiąc, że nie jest wystarczająco dobry To nie jest żaden powód. Do niczego. Bo co ma niby zrobić ktoś, komu powie się coś takiego? Nie Malfoyowi oceniać, jaki jest w jego oczach. Dlatego Harry spojrzał na niego w niemej prośbie, żeby, po prostu, nie gadał bzdur.
- Myślałem - odpowiedział mu Harry - że to ja ci się oświadczam, ale chyba przegapiłem moment, kiedy to ja zacząłem mieć powiedzieć ci Tak.
- Pamiętasz, jak rok temu powiedziałem ci, że chciałbym, żeby było jak dawniej? - spytał wobec tego Draco, uśmiechnięty tak, jakby właśnie takiej reakcji się po Harrym spodziewał. - Powiedziałeś, że to niemożliwe, ale że może być równie dobrze. Muszę przyznać, że czasem masz rację.
- Posłuchaj - uciął Harry, usiłując wrócić do sedna tej rozmowy. - Niczyje spojrzenie nie cieszy mnie tak jak twoje. I jeśli mogę o coś cię prosić, to nie każ mi mówić więcej, bo jeśli zastanawiałeś się, dlaczego nie spałem przez ostatnie trzy noce, to zastanawilem się właśnie nad tym.
- Nad czym?
- Nie mam pojęcia! - żachnął się Harry. - Chyba chciałem sobie ułożyć, co ci powiem, ale zapomniałem każdego słowa.
To, co rok temu ich martwiło, wspominali już wyjątkowo spokojnie. Harry czuł się już w pełni świadomy tego, co robi, i mógł dać mu słowo, że nie ma już przed nim nic do ukrycia. Dlatego teraz uniósł tylko lekko dłonie i czekał na to jego. Bardzo uprzejmy w niezgrabnym uśmiechu, z oczu zniecierpliwiony jak na meczu quidditcha, gdy z ogromną przewagą punktów i pewną wygraną czeka się już tylko, aż za parę sekund w ręce wpadnie złoty znicz, wewnątrz czując przy tym zimny deszcz na wzór tego, jaki obudził ich nad ranem.
I czekał dalej, nie mówiąc już nic, bo skupiając się tylko na reakcji Dracona, który jak na razie uniósł brwi, po paru chwilach spojrzał w gładkie niebo, a po kolejnej zacisnął niemo usta. I Harry naprawdę się starał, ale za nic nie wiedział, jak to interpretować.
Draco postanowił mu w tym wreszcie pomóc.
- Nie zapomniałeś może o czymś? - spytał, patrząc na Harry'ego znacząco.
- Co? - zająknął się jak właśnie wyrwany ze snu. - Na Merlina! - zawołał nagle, gdy drgnął jakoś żywiej i zapytał o to, co wcześniej wypadło mu z głowy: - Wyjdziesz za mnie?
I co Draco miał mu powiedzieć? Miał przy nim swój świat.
- Harry... Tak. Przecież wiesz.
Harry mógł w głowie między wieloma innymi myślami powtarzać sobie tylko, że to nic takiego. W życiu gorzej nie czuł, że się okłamuje. Bo ukrywając twarz we wiosennej trawie, znów płakał z powodu Dracona.
Ale nie wyobrażał sobie w śmiechu oddać tej roztrzęsionej radości, która tkwiła w tym nierozumiejącym jej płaczu. Może nie głośnym, tak czy inaczej topionym w trawie o najświeższym zapachu, ale wystarczyło, żeby ściągnąć na siebie uwagę i spojrzenie Dracona, który przed chwilą jeszcze sprawiając wrażenie, że zacznie się śmiać, teraz spojrzał na niego dziwnie zmieszany.
- Na Merlina, nie płacz, Potter - mruknął, nie wiedząc, czy powinien się uśmiechać, od czego z kolei ciężko mu było się powstrzymać. Usiadł przy nim na trawie, sięgając do jego roztrzepanych włosów niepewny, co ma teraz i ze sobą, i z Harrym zrobić. - Miałem się nie zgodzić?
Harry pokręcił tylko przecząco głową, nie mogąc wykrztusić słowa. I myślał tylko o tym, że po wszystkim, co przeżyli, któregoś dnia otworzy drzwi z pogodnym Już jestem! i będzie wiedział, że wraca do własnego domu i mówi do kogoś, kto tam na niego czeka.
Więc Draco, nie mając innego pomysłu, przeczesał tylko dłonią jego włosy, drugą opierając obok w trawie, żeby podnieść bardzo niespokojne, ale bardzo przekonane, że wszystko się układa, oczy na punkt gdzieś ponad każdym z dachów.
- Ale pójdziesz ze mną powiedzieć mojemu ojcu - dodał Draco po paru chwilach, nie spuszczając nawet na niego oczu, uśmiechnięty sam do siebie.
Więc Harry płakał tym głośniej.
Ale późnym latem wreszcie był z nim na przedsionku wesela.
Harry wyglądał przez drzwi pomieszczenia, z którego zaraz mieli udać się do Ministerstwa Magii. Widział tam spieszącą się na drugi koniec korytarza Hermionę, która uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, chociaż nerwowo, kiedy przechodziła obok. Chyba stresowała się tym dniem jeszcze bardziej niż on, a Harry nie sądził, że to możliwe.
Cóż, jak zemdleje, bo był tego coraz bardziej pewien, to Malfoy będzie się wstydził. Bo on będzie już sobie wtedy spokojnie leżał w Mungu i wmawiał sobie, że wszystko gra.
Po drugiej stronie, za rogiem, widział część sylwetki kogoś, kto był odwrócony do niego tyłem. A jeszcze za tą osobą, niemal zupełnie zasłonięty, stał Draco i o tym akurat Harry był na pierwszy rzut oka przekonany.
- Stań prosto, Draco - polecił mu sztywno ojciec. Mówił cicho, jakby nie życzył sobie, żeby o jego obecności tu w ogóle ktokolwiek wiedział, ale Harry nie stał na tyle daleko, żeby nie słyszeć nic. - Jeśli już musisz wyjść za... niego, to przynajmniej miej klasę za was obu.
Lucjusz i Narcyza też pojawili się tu na chwilę, chociaż Draco już wcześniej powiedział Harry'emu, że zmyją się najdalej za pół godziny. Okularnik próbował go jakoś pocieszyć i odwrócić od tego jego uwagę, ale Draco nie zdawał się dziś tego potrzebować.
Na Harry'ego w ogóle nie spojrzeli. Może nie liczyć jedynego rzutu okiem od Narcyzy, o której okularnik mógł powiedzieć tylko tyle - nawet Voldemort tak na niego nie patrzył. I odczytał to spojrzenie tak, że Harry momentalnie pobiegł do Dracona przysiąc mu na własne życie, że włos mu z nim z głowy nie spadnie.
Od wczesnego ranka obaj byli na nogach, ale całe przygotowanie Harry chciał zacząć w Dolinie Godryka. Tam Draco próbował jakoś się odezwać, mówiąc, że też żałuje, że rodzice Harry'ego nie mogą widzieć tego i być teraz z nimi. Ale okularnik tylko się uśmiechnął, twierdząc, że ciągle są.
A teraz Harry miał wrażenie, że własny krawat go udusi, i nieświadomie wpatrzony, jak Draco rozmawia z ojcem, zastanawiał się, czy on czuje się podobnie. I blondyn wreszcie to zauważył, więc zostawił na chwilę Lucjusza, a Harry cofnął się wgłąb pokoju, gdy Draco wszedł do środka i przymknął za sobą drzwi.
- Draco... - zaczął po paru chwilach, głupio czując się z tym, że blondyn tak długo mu się przypatruje. Ale nie wymagał od Harry'ego sztywno ułożonych włosów ani idealnie związanego krawatu. Chciał wręcz, żeby czarne pasemka zmierzwione opadały mu na czoło, a krawat rozwiązał się w połowie ceremonii. Harry taki po prostu był. Poza tym, miał w niedużej kieszeni na piersi różę, którą rano od niego dostał. Ale na jego słowo Draco od razu gładko spojrzał mu w oczy. - Pamiętasz, jak poznaliśmy się w sklepie Madame Malkin? I jak znielubiłem cię od pierwszego wejrzenia? W takim razie - ciągnął dalej, trochę pewniej, kiedy Draco przytaknął - pamiętając to, na pewno chcesz? Mnie? Gryfona półkrwi?
Draco wzruszył lekceważąco ramionami, ale wyjął z kieszeni zaciśnięte tam do tej pory dłonie, żeby złapać Harry'ego za ręce.
- To lepiej niż Puchon mugolak - stwierdził lekko. - Tyle przeżyłeś, Harry - dodał, skoro okularnik naprawdę chciał usłyszeć poważną odpowiedź. - Skoro po tym wszystkim za nagrodę wybrałeś sobie mnie...
Znów wzruszył ramionami, nie zamierzając dokończyć, ale z tak łagodnym, dumnym poniekąd uśmiechem, że Harry mógł tylko go odwzajemnić.
- Że niby gdzie schowałeś ich obrączki?! - dobiegł ich nagle krzyk Rona z korytarza, razem z parą szybkich kroków. Obaj spojrzeli tam przez uchylone trochę drzwi i Ron chyba ich w tych paru calach zauważył, bo gwałtownie się zatrzymał i jeszcze gwałtowniej ściszył ton, zarumieniony. - Harry, to znaczy... Wszystko gra, Harry. Tak - dodał z niezbyt przekonującą pewnością, zanim znowu ruszył się z miejsca. - George, wracaj tu!
Harry roześmiał się raźniej, opierając w tym czoło na ramieniu nadal stojącego tuż naprzeciw blondyna, który nie wiedział co prawda, czemu cieszy go, że Weasley zgubił im coś, bez czego raczej się dziś nie obejdą. Ale mu nie przerywał, może co najwyżej ostatni raz splatając luźno ręce za plecami swojego narzeczonego.
Harry, nie prostując się nadal, wpatrzył się wreszcie w podłogę u stóp Dracona, ale tak, jakby była najpiękniejszą rzeczą, jaką w życiu widział. Z nimi wszystkimi tutaj - tak było idealnie.
*
- Chyba się teraz nie boisz? - szepnął Draco wszystkowiedząco, z bliska patrząc na Harry'ego żywo podekscytowany.
Ale on miał łatwo. On powiedział już swoje, hipokryta.
- Nie - odpowiedział mu tak głośno, jakby nikogo wokół nie było. Potem dopiero Harry się rozejrzał i zobaczył wokół pełno ludzi, którzy spodziewali się chyba po nim nieco innej odpowiedzi. - Nie, "tak" to jeszcze nie wszystko - spróbował z tego wybrnąć, żeby dokończyć czymś, czego nie mówił już od dawna, przez co nabrało to znaczenia, na które Draconowi błysnęły wpatrzone w niego oczy. - Ja przysięgam.
Draco uśmiechnął się ledwo zauważalnie, pod delikatnym wrażeniem, ale na ten swój irytujący sposób.
- Ty to nigdy nie możesz zrobić czegoś po prostu? - szepnął znów do Harry'ego, niemal wrednie unosząc kącik ust, w czym nie przeszkadzało mu to, że trzymał go za ręce. - Zawsze musisz coś pokręcić?
- Więc... - spróbował przerwać im trzeci głos, którego właściciel stał przy nich.
- Odezwał się ten, co to dla ułatwienia kazał madame Malkin projekt samej swojej dzisiejszej koszuli zmieniać jedenaście razy - przypomniał mu równie cicho Harry.
- Więc...
- To się nie nazywa koszula, idoto - poprawił go Draco - to...
- A więc - usłyszeli nagle, trzy razy głośniej niż do tej pory - ogłaszam was małżeństwem, a teraz... możecie przestać kłócić się na własnym ślubie, na Merlina.
Niedługo po tym, jak pani Weasley dowiedziała się o ich zaręczynach, na miejsce, gdzie mogliby świętować, zaproponowała im ogród przy Norze. Ten sam, gdzie kiedyś odbyło się wesele Billa i Fleur.
Harry'emu tak spodobał się ten pomysł, że prawie zgodził się na niego, zapominając o spytaniu Dracona o zdanie. Ale nie było z tym problemu, gdy blondyn wywrócił tylko oczami na niech będzie, kiedy Harry przybiegł do niego z tym pytaniem i miną niemal krzyczącą, że bardzo by go to ucieszyło.
I tam właśnie teraz się znaleźli, w ogromnym namiocie przy domu Weasleyów, na długo jeszcze przed letnim zachodem słońca. Powietrze już dawno nie miało dla Harry'ego tak słodkiego zapachu.
Mieli tu mnóstwo złotych światełek krążących jak złote znicze w górze namiotu, mnóstwo stolików, przy których zaraz miały pojawić się krzesła, i mnóstwo miejsca, żeby... cóż.
- Zwariuję, Draco - oznajmił mu Harry, stojąc przy jego ramieniu, ale patrząc na pokaźnych rozmiarów wolny parkiet, kiedy wszyscy jeszcze byli na zewnątrz.
W takiej sytuacji mógł na przykład pomyśleć, co zrobiłaby Hermiona. Ale że ona na milion procent po prostu nie wyszłaby za Malfoya, ta opcja nie wchodziła w grę. Już i tak było na to trochę za późno.
Liczyło się w każdym razie to, że za parę minut, znosząc na plecach spojrzenia mnóstwa ludzi i wyliczając sobie w głowie wszystkie sposoby, na jakie może się potknąć i przewrócić, Harry będzie musiał tu z nim zatańczyć.
Oczywiście, mógł, zwłaszcza, że to Draco miał mu dyktować kroki, ale byłoby mu jakoś lepiej, gdyby nikt tego nie obserwował.
- Merlinie, mogłem oberwać w tę rękę tydzień później - jęknął zdenerwowany.
Bo Harry faktycznie do wczoraj miał jeszcze rękę podwieszoną na bandażu. Lewą, tak czy inaczej. I mimo że w dalszym uczęszczaniu na treningi wcale mu to nie przeszkadzało, to ewidentnie byłoby to coś absolutnie uniemożliwiającego kręcenie się bez sensu po parkiecie.
Treningi, bo Harry od jakiegoś czasu ćwiczył znów quidditcha - pierwszy raz całkiem poważnie po dość długiej przerwie, odkąd nie był już kapitanem Gryfonów. Teraz grał dla innej drużyny, chociaż niewielu jeszcze o tym wiedziało przed swoim pierwszym meczem, i to właśnie podczas treningu oberwał.
Draco wiele dni przytakiwał mu tylko w tych obawach, aż zatańczył z nim wreszcie na własnym ślubie, z pewnością, że to jego moment i jego Harry, kiedy ten nie mógł ze szczęścia patrzeć na niego, żeby zachować jakieś resztki samokontroli na twarzy.
W każdym razie, czy ostatecznie było źle? Harry naprawdę nie miał pojęcia, bo kiedy na jego ramieniu ocknął się na ostatnią nutę, Draco patrzył już na niego usatysfakcjonowany, a Snape bił mu w rogu, za plecami blondyna, wyjątkowo suche i powolne brawa.
Harry sam nie był do końca pewien, co Severus tu robi ani jak Draco do przyjścia go przekonał. Ale był tu w każdym razie czymś na wzór reprezentacji za rodziców blondyna, którym, Harry był pewien, później wszystko zrelacjonuje ze szczególnym uwzględnieniem jego nietaktownego koloru krawatu i źle postawionych kroków.
Hagrid łkał z boku na dwóch krzesłach i kiedy tak machał swoją wielką chusteczką, sukcesywnie zrzucał wszystko ze stołu obok.
Harry był bardzo zadowolony ze zrzucenia z siebie ciężaru bycia głównym punktem uwagi wszystkich, których tu dziś z Draconem zaprosili, i na boku, niedaleko wyjścia z namiotu, rozmawiał spokojnie z profesor McGonagall. Oboje z kieliszkami w dłoniach, chociaż ten profesor McGonagall był już - znowu - pusty, a na zewnątrz się ściemniło i niebo lśniło granatem.
Harry splótł ręce na piersi, śmiejąc się lekko, co i tak ginęło w muzyce, w którą się wsłuchiwał, przyjemnie zmęczony i z podwiniętymi białymi rękawami czując, jakby stał w gorącym słońcu w środku letniego dnia - ale to też było tak złote uczucie, że mógł tylko rozglądać się i rozchyla ustać w uśmiechu bez kontroli. Miał po prostu w piersi coś, co nie chciało się uspokoić. Tyle przynajmniej, że na pewno nie był zarumieiony bardziej niż profesor McGonagall.
Ludzi też nie było tu mało, ale między nimi, tuż w zasadzie obok, Harry zauważył nagle Dracona. On poza lekko wilgotnym czołem na klasie nie zdawał się tracić, ale okularnik nie pytał już nawet, jak to robi. W każdym razie, Draco w jakiś nowy szczególny sposób uśmiechnął się na jego widok, ale w stary i irytujący odezwał się, kiedy przeszedł obok Harry'ego i profesor McGonagall i zabrał mu bezceremonialnie kieliszek z dłoni, nawet się nie zatrzymując:
- Co twoje, to moje, Potter!
Ale to może i dobrze, bo kiedy Draco sięgał po ten kieliszek i na dłoni błysło mu nowe złoto, Harry na ułamek sekundy absolutnie stracił czucie w rękach i kolanach, więc i tak wypuściłby kryształ, żeby pewnie rozbił się na ziemi.
- Nadal mówi ci po nazwisku, Potter? - zagadnęła go nagle profesor McGonagall, kiedy Draco zdążył zniknąć już gdzieś między stolikami.
Wyglądała na zdziwioną, ale Harry wzruszył tylko ramionami.
- Zawsze to robił, pani profesor.
- Zawsze - powtórzyła po nim dość sztywno, zanim jednak spojrzała na Harry'ego wzruszona szampanem. - Pamiętam, jak James zawsze wołał do twojej matki Evans.
Harry nagle całkowicie szczerze i gorąco polubił to, jak Draco miał w zwyczaju nazywać go z nazwiska. A w chwilę później przeprosił profesor McGonagall, żeby móc go poszukać, a jej towarzystwa od razu złapał się Snape, który w dwie minuty później ugiął się już pod dłonią rozklejonego Hagrida na ramieniu.
Harry znalazł Dracona przy stoliku, skąd przed chwilą wstały Pansy i Luna, która chyba nie zauważyła, że Ślizgoni patrzą na nią jak na kogoś nie do końca tu pasującego. Blondyn siedział tam na białym krześle wygodnie i dość niedbale.
Więc Harry powoli podszedł do niego bliżej, aż zatrzymał się tuż naprzeciw, a Draco spojrzał na niego z dołu i skinął mu głową z wcześniej zabranym właśnie jemu kieliszkiem w dłoni, zyskując sobie jego uśmiech.
Harry chciał to nawet skomentować, ale ktoś nagle złapał go za nadgarstek. I kiedy się obejrzał, zobaczył długie, ogniście rude włosy Ginny, która nawet roześmiana prosząc ze sobą jego, nie przestawała tańczyć w miejscu.
Uśmiechnął się na to tym szerzej i zwrócił się do Dracona, skoro blondyn był zaraz obok.
- Obraziłbyś się? - spytał niezbyt poważnie, wskazując ruchem głowy na Ginny.
Pytanie było raczej retoryczne - Draco też uznał je za takie, ale chyba w zupełnie przeciwną stronę niż Harry.
Bo Draco siedział nadal spokojnie, opierając skroń na dłoni i zgiętą rękę na stoliku obok, gdy spojrzał na niego. I spojrzenie ani usta mu nawet nie drgnęły, kiedy sucho odpowiedział:
- Tak.
Harry drgnął na to zaskoczony, jakby się przesłyszał. Zmarszczył brwi, próbując uśmiechnąć się jak na żart, kiedy Ginny też przeniosła oczy na Dracona. A on wstał ze swojego miejsca, odkładając pusty już kieliszek na stolik, złapał Harry'ego za rękę, drugą go objął, prowadząc go lekko przed sobą, żeby za jego plecami móc spojrzeć zwycięsko na Ginny.
Chyba jednak cieszył się, że padło na Norę. Mógł, patrząc Ginny prosto w oczy, w jej własnym ogrodzie, świętować, że najostateczniejszy w świecie wybór Harry'ego nie dość, że padł na niego, to jeszcze nie na nią.
Zresztą, jak do tej pory to Harry najwięcej piosenek poświęcił Teddy'emu i niech tak zostanie. A o zapatrzenie tego kilkulatka w swojego chrzestnego Draco akurat nie był zazdrosny. Znaczy... On w ogóle nie był zazdrosny.
Ginny nie przejęła się tym jakoś bardzo i w zasadzie to odprowadziła ich śmiechem, Harry szybko praktycznie o tym zapomniał i w parę sekund znów się rozpogodził. Zorientował się też, że Draco idzie w kierunku wyjścia z namiotu, a on razem z nim.
- Ron! - zawołał po drodze, zauważając nagle przyjaciela, który od razu odnalazł go wzrokiem. - Załatwiłem ci taniec z McGonagall! Powtórka z czwartego roku!
Ron zarumienił się do samej szyi, a Harry w międzyczasie zdążył już wyjść z Draconem na zewnątrz, gdzie znów złapał go za rękę i gdzie zaskoczył go wieczorny chłód, przyjemny po opuszczeniu bardzo ciepłego namiotu. I im bardziej się od niego oddalali, idąc w ciszy powoli przed siebie, tym bardziej wszystko cichło, zostawiając miłą możliwość słyszenia najdrobniejszych dźwięków, od której przez ostatnie godziny się odzwyczaili.
I w tej ciszy nocy Harry'emu naprawdę dobrze wybrzmiał głos Dracona:
- Longbottom przed chwilą do mnie podszedł. Powiedział, że się zmieniłem.
- A ty? - dopytał Harry, czując, że on nie zostawił czegoś takiego bez komentarza. Nawet jeśli po cichu zgadzał się z Nevillem, bo wiedział, że z tej zmiany i Draco się cieszy.
- Że jak ma chwilę, żeby ze mną porozmawiać, to przekona się jak bardzo.
Harry roześmiał się w nocnym powietrzu, kiedy Draco odwrócił wreszcie zamyślone oczy od wzgórza przed nimi i spojrzał na niego lekko. I Harry poczuł pocałunek na policzku.
Tego wieczora czuł się, jakby ktoś związał ich za nadgarstki. Ale coś nie zamierzał się temu sprzeciwiać.
- I jak? - zagadnął go jeszcze Draco, który zdawał się być pewny, że czarodzieje rozgrywają takie uroczystości lepiej niż mugole. Co prawda nigdy tej mugolskiej strony nie widział.
Harry pokiwał najpierw głową. Co prawda nigdy nie był na mugolskim weselu.
- Mogę wychodzić za ciebie co tydzień, Draco.
Blondyn kiwnął głową bez przekonania. Pewnie. Za tydzień drugi ich ślub, a za dwa pogrzeb jego ojca.
Usiedli wreszcie na trawie na tym niedużym wzgórzu, ze swoim namiotem za plecami i ze swoim niebem złotej nocy przed. Harry, zajmując sobie miejsce przy nim, skorzystał z okazji, żeby pocałować jego skroń. A potem spojrzał na Dracona i czuł, że naprawdę nie musi nic mówić.
Draco patrzył na jedną z najsłynniejszych twarzy świata czarodziejów. Ale ten uśmiech znał tylko on.
Swojego chłopaka nosił na rękach, dla narzeczonego zrobiłby wszystko, ale dla męża poruszy cały świat.
Pokaże mu każdy cud tego świata magii, z których największy miał tuż przed sobą.
- Jak się czujesz, Harry?
Okularnik zastanowił się chwilę, siedząc tuż przy jego ramieniu.
- Pamiętasz Azkaban?
Draco zastygł nagle w bezruchu i pierwszy raz tego dnia w oczach pusto błysnęło mu coś innego niż podekscytowana radość.
- Jakbyś zbudował mi jego zupełne, całkowite przeciwieństwo - dokończył Harry, całkiem wyrazem jego twarzy rozbawiony. Mocniej ścisnął go za rękę uspokajająco, chcąc, żeby on tak samo czuł się bezpiecznie szczęśliwy. I nie chcąc narażać się Narcyzie. - Cieszę się, że mam tam dom. Mimo wszystko.
Draco uśmiechnął się tylko, tej nocy robiąc to już i tak za często, żeby tak wypadało, i otoczył Harry'ego ramieniem, bliżej już jednak nie mogąc go przysunąć.
- Podoba mi się tu - przyznał potem blondyn, rozglądając się wokół po zmroku. Harry wzruszył ramionami.
- Więc zostańmy tu, dopóki nie dotrze do nas, jaką głupotę robimy, zostawiając wszystkich samych.
- Dlatego cieszę się, że tu ze mną jesteś, Harry - dodał łagodnie Draco. Coś zbyt łagodnie jak na gust Harry'ego. - Później, jak coś się stanie, będę mógł zrzucić na ciebie winę - dokończył.
- Miło słyszeć, że jednak jestem do czegoś idealny - zironizował, zanim uśmiechnął się pod nosem i trochę poważniej dodał: - Najlepszego, Draco.
Blondyn spojrzał na niego nazbyt słodko:
- Już mam.
- Straszna tandeta - stwierdził Harry, nieźle nawet zgrywając zawiedzionego. - Nawet jak na mnie.
- Ale chyba działa, co? - zauważył Draco, nie spuszczając z niego oczu i widząc, z jakim uśmiechem on zwrócił swoje na trawę.
- Nie podskakuj, Draco, ja byłem skazany za morderstwo - odpowiedział, ostatnio lubiąc się z nim z tego nabijać. Draco wywrócił oczami.
- Nie czepiaj się. Twoja najlepsza gadka, Potter, to była wtedy, kiedy powiedziałem ci, że jestem chory i mam katar, a ty nonszalancko stwierdziłeś, że w takim razie jestem pociągający.
Harry parsknął śmiechem, ale tylko po to, żeby ukryć, że zakrztusił się głupim powietrzem.
- Ktoś tu idzie? - spytał, słysząc nagle ciche jeszcze kroki gdzieś od strony namiotu. Spróbował się odwrócić, ale Draco dłonią na jego twarzy szybko znów zwrócił go w swoją stronę.
To niesamowite, kiedy człowiek, którego blondyn kochał całym sercem, nie potrafił oderwać wzroku od jego oczu, uważając za tak piękne, wpuszczające do duszy będącej jego odbiciem po tej drugiej stronie.
- Udajmy, że nie - poprosił i to na tyle przekonująco, że Harry już od niego oczu nie odwrócił. Do tego dnia sami mieli po prostu prawo własności.
Zresztą, niech widzą.
Niech widzą, jak szare oczy zeszły powoli spojrzeniem na usta Harry'ego tuż nad wciąż trzymaną tam dłonią blondyna. Więc przetarł nią delikatnie kącik jego ust, zanim w tym samym miejscu Draco zostawił odwzajemniony pocałunek.
- Kocham cię, Potter.
I niech zazdroszczą.
- Mimo wszystko.
- Kocham cię.
I Harry ułożył dłoń na jego ramieniu, przyciągając jego pierś bliżej swojej, kiedy gubił z nim oddech.
- Kiedy dla mnie to kończy się na tobie.
Zresztą, nie chciał oddechu. Przy dotyku tych ust wokół swoich był śmiesznie żałosny.
- Kończy, Harry? To początek. Przysięgam.
Ale wcześniej naprawdę nie wydawało się im, że słyszą kroki.
- Harry, Malfoy!
Harry poznał zdyszany głos Seamusa, kiedy tylko oderwał się od blondyna.
- On woła ciebie czy nas obu? - zagadnął go cicho Draco, wyjątkowo czymś rozbawiony, kiedy obaj obserwowali, jak Seamus biegnie w ich stronę.
- Nas obu, kretynie - odszepnął Harry, sam durnie zarumieniony. - Nie zmieniłem nazwiska.
- Wracajcie! - zawołał znowu Seamus, zatrzymując się nadal kawałek od nich. - George podpalił namiot fajerwerkami! - wyjaśnił, zaciskając pięści uniesionych trochę rąk, jakby w geście żalu, że to nie on to zrobił.
- Po co? - odkrzyknął beztrosko Harry.
Draco spojrzał na niego z boku, jakby nie był pewien, czy po co to teraz najistotniejsze pytanie.
- Jak po co? Dla żartu! Sytuacja już chyba opanowana! - dodał, tego chyba też żałując. - Ale nie powinniście tego przegapić... Znaczy, powinniście to zobaczyć!
Seamus odbiegł znów w stronę namiotu, ale Harry i Draco niewiele zdążyli zrobić, kiedy w parę chwil później Ron szybciej niż mrugnięcie okiem przeleciał im nad głowami na miotle, którą niewiadomo skąd w ogóle nagle wytrzasnął. Hermiona szła gdzieś za nim, krzycząc wcześniej coś o byciu nieodpowiedzialnym i wychodząc już prawie na pagórek, na którym oni obaj siedzieli. Draco zastanawiał się, czy Weasley coś sobie złamie, a Harry aż wstał, żeby pod wrażeniem roześmiać się i Ronowi w tym przyklasnąć.
- Harry - zagadnął go nagle Draco, całkiem niewzruszony, nie ruszając się nawet z ziemi. Hermiona zatrzymała się już przy nich, gdy Harry spojrzał na niego z tym samym mimowolnym uczuciem, które dziś, odkąd opuścili Ministerstwo, ściskało go na jego widok w piersi. - Czy to nie jest przypadkiem twoja miotła?
Harry spojrzał na niego przerażony. To dopiero sprawiło, że Draco roześmiał się na trawie. Ale okularnik mu to wybaczył.
Dziś wybaczyłby mu wszystko. A jutro dla tej ich długiej historii, która dziś związała im się na dłoniach, wszystko będzie gotów zrobić.
- Zwrócę ci ją, stary! - krzyknął Ron niewyraźnie w zbyt dużej prędkości, mijając ich znowu, nim znów stał się odległym punkcikiem wielkości złotych gwiazd. - Przysięgam!
4
******
I jak?
Tak, nie lubię smutnych zakończeń.
Ale nie mogłam sobie darować i najpierw trochę sobie nie pożartować.
Dziękuję każdemu, kto dotrwał aż dotąd, bo nigdy nie sądziłam, że będzie to ktokolwiek. I każdemu, kto był chociaż przez chwilę. Gdyby nie to, nie skończyłabym tego nigdy.
Już i tak trwało to za długo, wiem, że momentami bardzo się ciągnęło, ale ostatecznie cieszę się z efektu.
Nie wiem, mam nadzieję, że to wszystko jakoś się klei i nie jest bardzo dziecinne. Chociaż zdaję sobie sprawę, że pewnie i tak opowiadanie, które miało być dość poważne, obróciłam w wielu miejscach w komedię.
Specyficznie pisze się o czymś, o czym nie ma się pojęcia - więc cała relacja naszej dwójki, jakby nie patrzeć, dorosłych, to wyłącznie moje wyobrażenia. To trochę tak, jakbym była Snapem piszącym referat pod tytułem Dwieście punktów dla Gryffindoru. Ciekawostka: ten fragment podziękowań napisałam jeszcze zanim zaczęłam pisać to opowiadanie.
Co do tych numerów na końcach rozdziałów, to liczyłam nimi, ile razy pada w tym opowiadaniu (razem z opisem, tytułem i tym zakończeniem) słowo przysięgam bądź jakaś jego forma.
Więc wszystkich przysięgam jest tu 227, ale myślę, że jeszcze więcej razy w randomowych momentach przez przypadek napisałam skonał zamiast skinął. Cóż, bywało zabawnie.
Ale na razie - to już naprawdę wszystko, co miałam do powiedzenia w tym opowiadaniu, a zmieściło się tu naprawdę sporo z moich drobnych pomysłów, które koniecznie chciałam tu zamieścić (samych urywków scen i kawałków dialogów miałam na około 140 tys. słów).
Więc - dziękuję raz jeszcze, nareszcie.
Szalonych wakacji wszystkim.
I, tak, do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro