Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

Harry nigdy nie umiał dobierać odpowiednich słów.

Zwłaszcza, kiedy chciał głośno wyrazić swoje uczucia i bez znaczenia względem kogo. Dlatego Draco wyobrażał sobie, ile rumieńców wstydu kosztowało go napisanie tej krótkiej wiadomości, od której on nie odrywał teraz wzroku. Mimo wszystko słyszał ciągły szept, że to wciąż nie jest odpowiednia cena za to, co on czuł z jego winy.

Harry nigdy nie umiał dobierać odpowiednich słów.

Toteż Draco mimo woli cenił, że jednak próbował i wszystkie swoje starania zostawił u jego drzwi tak, jakby wcale nie przejmował się, że ktokolwiek w zamku może niepowołany jego liścik podnieść i przeczytać, sprzedać Prorokowi Codziennemu i zrobić sensację na następny miesiąc albo i dłużej.

Może nie powinien w ogóle się nad tym zastanawiać. Ale nie mógł nie zwracać uwagi na to, że myśli nazywające Pottera zupełną pomyłką, powoli cichły.

Co miał powiedzieć? Minęły dwa tygodnie, nie czuł już pustki tak, jak kiedy się rozstali. Nie płakał już ani nie był wściekły. Nie szukał błędów w sobie, a teoretycznej prawdy w słowach Harry'ego. Teraz po prostu tęsknił, nawet jeśli jeszcze nie za samym Harrym, to za życiem, jakie mu dawał.

Rozum mówił, że powinien o nim zapomnieć, ale serce uparcie stawiało mu przed oczami zrozpaczone, błagające o rozmowę tęczówki o ślicznym odcieniu jasnej zieleni.

Nie było myśli, która dawałaby mu spokój, bo wszystkie się ze sobą gryzły w taki czy inny sposób. Nie tak łatwo przekonać własną dumę, żeby choć spróbowała schować się do kieszeni, mimo że argument tęsknego żalu przybierał na sile.

Odwrócił pergamin na drugą stronę, gdzie Harry umieścił prośbę o spotkanie. Kolejny raz.

Powinien nie iść, bo po prostu tak trzeba, czy dać mu szansę naprawić to, co zniszczył?

- Daj mi ten świstek, Draco.

Budził nim w sobie niepotrzebne wątpliwości. Wszystko świadczyło przeciw Potterowi i Draco nie miał żadnych podstaw twierdzić, że to nie on kłamie. Dręczył się tym zupełnie zbędnie.

Draco jednak sprawnie podniósł się tylko z ramienia Pansy i nie odrywając nawet wzroku od kawałka pergaminu, przekręcił się na drugi koniec sofy, poza zasięgiem jej rąk.

- Był wczoraj w Hogwarcie - oznajmił cicho, z jakiegoś powodu nie chcąc zagłuszać spokojnego, rytmicznego uderzenia kropel wczesnowiosennej mżawki o szyby. - Przeprosił. Kolejny raz.

- A ty? - dopytała Pansy i ciężko było nie usłyszeć, że sam jej ton mówi, jakiej spodziewa się odpowiedzi.

- Wyrzuciłem go. Nie chciałem robić scen przed uczniami - przyznał, ale zaraz jakby o tym zapomniał, kiedy kolejny raz przebiegł wzrokiem treść liściku. - Przyniósł kwiaty.

Pansy zmarszczyła brwi zła i zatroskana jednocześnie. To, co Potter wyprawiał z jej przyjacielem, przekraczało już wszelkie granice.

- Oczywiście, że przyniósł i przeprosił - żachnęła się. - To Potter. Czuje się winny, bo cię zranił, ale to wcale nie znaczy, że czuje jakąkolwiek skruchę. Powiedział, że żałuje?

- Tak... - potwierdził blondyn, kiedy omiótł wzrokiem całe pomieszczenie i zatrzymał go na Pansy. - Tak myślę - dodał mniej pewnie.

- Czyli nie powiedział - skwitowała. -Znasz go dużo lepiej niż ja, Draco, i wiesz, że nie jest skomplikowany. Jeśli nie powie czegoś wprost, znaczy, że wcale nie chce tego powiedzieć.

- Masz zamiar nastawiać mnie przeciw niemu?

Pansy rozchyliła delikatnie usta i przysunęła się bliżej przyjaciela. Przypatrywała mu się chwilę, jakby analizowała całą jego twarz, aż w końcu pokręciła delikatnie głową. Znała tą mimikę, zagubione spojrzenie i opuszczone kąciki ust.

- Chcesz mu wybaczyć - wywnioskowała, nie siląc się nawet, żeby chociaż zabrzmiało to jak pytanie.

- Nie wiem - przyznał, uciekając wzrokiem w najdalszy kąt pomieszczenia. - Może. Ale boję się, że nie potrafię.

Podciągnął kolana pod klatkę piersiową. Nie czuł się swojo w domu dziewczyny. Już nie. Prawda była taka, że ostatnimi dniami przestawał czuć się dobrze gdziekolwiek, gdzie wiedział, że Harry za chwilę nie wpadnie przez drzwi, zatrzymując się w najlepszym wypadku na wieszaku.

W duchu uśmiechnął się słabo. Brakowało mu tego wszystkiego. Zabieganych ranków, wspólnych wieczorów i spokojnych nocy.
Może powinien po prostu o nich zapomnieć.

Merlinie, "powinien" na pewno. Kwestią sporną pozostawała tylko chęć.

Zastanawiały go postawy Harry'ego i tej nieznajomej mu kobiety. Harry nie bał się łapać każdej sposobności, żeby otwarcie z nim porozmawiać, mówiąc zbyt nieskładnie, żeby móc kłamać. Albo to Draco naiwnie go usprawiedliwiał.

Ona postawiła sprawę jasno i tylko raz, bez obecności Harry'ego, więcej nie pokazując się mu na oczy. Choć właściwie po co miałaby to robić?

Może kłamała. Może to Draco widział w niej wroga, bo Potter tak ją przedstawiał.

Tylko jedno się nie zmieniło: Draco mu nie wierzył. Ani jej. Ani nawet sobie.

- On cię zdradził, Draco - dobiegł go nagle głos Pansy. Ułożyła dłonie na jego ramionach. - Kochałeś go i ufałeś, a on to wykorzystał.

- Dlaczego robisz wszystko, żebym mu nie wybaczył? On to potrafił, kiedy - urwał na chwilę, gdy głos załamał mu się na to wspomnienie - kiedy zdradziłem wszystkie jego ideały i przeszedłem na stronę Czarnego Pana.

- To coś zupełnie innego. Ty nie miałeś wyboru, zrobiłeś to, co musiałeś. On zrobił to, bo chciał. Jesteś moim przyjacielem. Nie chcę, żeby ktoś cię krzywdził tak, jak on robi to ciągle.

- Ostatnie trzy lata były... - zaczął miękko, ale Pansy nie dała mu dokończyć.

- Wyglądały, jak wyglądały, bo Potter chciał zamydlić ci oczy i wybielić się we własnych.

Draco wstał pod wpływem nagłego impulsu, odtrącając ją od siebie.

- Nie znasz go - uciął stanowczo.

- A ty bronisz kłamcy! - zawołała za nim, kiedy szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Nie wiedziała już, jak ma do niego mówić. Kiedy była szczera, odradzając mu choćby myślenie o Potterze, to zawsze kończyło się krzykiem. Miała mówić to, co chciał usłyszeć?

Nie na tym polega przyjaźń. Prawda?

- Draco!

- Ja...! Daj mi spokój, Parkinson!

****

Draco nie wiedział, czy nie robił z siebie pośmiewiska.

Właśnie trwała pora obiadu, więc pewnie był jedynym, który zamiast smakołyków w Wielkiej Sali wybrał wietrzny dwór. Choć mimo wszystko był to jeden z pierwszych cieplejszych dni.

Ściskał w dłoni liścik od Harry'ego, na którego prośbę w końcu przystał.

Chciał dać sobie szansę przemyśleć, kto z nich mówi racjonalniej i komu wierzy.

Był mniej roztrzęsiony niż wczoraj, kiedy wręcz wybiegł z domu Pansy, do której tego ranka wysłał krótki list z informacją o tym, co zamierza zrobić i przeprosinami za ostatni dzień. Niedosłownymi, co prawda, ale wiedział, że ona na pewno zrozumie.

Chciał ostatni raz go wysłuchać. Ostatni raz pozwolić sobie ocenić, kto w tym wszystkim jest kłamcą - a kto okłamanym.

Nie mając wiele innych zajęć, zrobił kolejne niewielkie, niespieszne kółko w miejscu, które Harry dość trafnie określił Sam wiesz gdzie. Od lat nie potrzebowali niczego więcej, żeby rozumieć, że chodzi o niewielki lasek, jeśli ze względu na rzadkie rozstawienie drzew można go tak nazwać, mniej więcej w połowie drogi między Hogsmeade a Wrzeszczącą Chatą.

Draco sam zastanawiał się, jakim cudem kiedyś uznali, że to genialne miejsce na spotkania.

Harry'ego wciąż jednak nie było, mimo że pozostawiony przez niego pergamin wyraźnie mówił, że będzie na niego czekał.

Może zapomniał.

Może nigdy nie miał zamiaru przyjść.

Może mu się znudził.

Może był teraz z nią.

Może ona wybiła mu to spotkanie z głowy.

Może ono było jej pomysłem.

Może było żartem.

Może chcieli z niego zadrwić.

Może jego rodzice mieli rację.

Może Pansy miała rację.

Może Blaise miał rację.

- Draco!

A może po prostu Malfoy panikował.

Draco wsunął dłonie do kieszeni, zanim odetchnął i odwrócił się w stronę, z której dobiegał odgłos znajomych kroków stawianych tak szybko, jakby ich właściciela goniło jedno ze zwierzątek Hagrida.

- Tak ci dziękuję, że przyszedłeś! - wydyszał Harry, kiedy zatrzymał się parę kroków przed nim.

- Spóźniłeś się, Potter, na godzinę, na którą nie byliśmy nawet umówieni - wytknął mu z udawanym podziwem Draco. - Gratulacje, przerastasz samego siebie.

Harry roześmiał się, zanim po minie blondyna poznał, że to nie był żart, tylko przytyk. Lekko zażenowany swoją reakcją uśmiechnął się przepraszająco.

Draco jednak już na niego nie patrzył. Przynajmniej nie na twarz, a jego brwi powędrowały tak wysoko, jak dalekie były korony drzew nad nimi. O ile ostatni wybór Harry'ego, jeśli chodzi o kwiaty, był raczej oczywisty, to teraz na pstrokaty chaos, który trzymał w rękach, aż ciężko było patrzeć.

- Przyniosłeś mi tu łąkę, Potter?

- Czytałem o nich - wyjaśnił, jakby zupełnie nie rozumiejąc, o co Draconowi chodzi. - Tak jak chciałeś.

I mimo że Draco miał ochotę się roześmiać z jego dyletanctwa, to ostatecznie pobłażliwie uniósł tylko wzrok ku niebu. Przecież zawsze lubił w nim to, jak starał się sprostać oczekiwaniom wszystkich, nie zawsze wiedząc do końca, co robi.

- To... - zaczął cicho Harry, którego jak zwykle w takich chwilach nagle opuściła cała pewność siebie. - To są lilie. Bo, wiesz... Jesteśmy... Byliśmy razem osiem lat i nie chcę tego przerywać - wydukał, ale Draco w żaden sposób nie skomentował tego, jak plątał się w słowach. Harry mimot o czuł się, jakkby siedział przed surowym wzrokiem Wizengamotu z głową w wodzie - jeśli otworzy usta, to zwyczajnie się udusi. Niemożliwością było sklecić logiczne zdanie, wydusić wszystko, co jeszcze przed chwilą miał wręcz wyryte w pamięci, i jednocześnie patrzeć na twarz ukochanego, co mimowolnie spłycało i wynosiło jego myśli daleko stąd. - A to są... wrzosy - ciągnął, w myślach dodając ciche Tak mi się przynajmniej wydaje. - Bo musisz wiedzieć, że między tobą, Draco, a nią, nie ma żadnych podobieństw i przepraszam, że kiedykolwiek próbowałem ich szukać. Ty jesteś dla mnie piękny, nikt inny. Przysięgam.

To, że blondyn mu jeszcze nie przerwał, uznał za dobry znak. Nawet jeśli wyglądał, jakby słuchał właśnie wykładu o motylach, który interesował go tak bardzo, jak budowa mugolskiego tostera, miał szczęście, że cień drzew i delikatny wiatr skutecznie zbijały temperaturę jego policzków.

- To irysy - kontynuował, wskazując na parę niebieskawych kwiatów i wykorzystując to jako pretekst do spuszczenia z Dracona wzroku, chociaż niewiele pomogło to w mocniejszym skupieniu się na tym, co mówił. - Bo naprawdę chcę wierzyć, że to nie skończy się w ten sposób. Jeśli się zgodzisz, oczywiście. I narcyzy...

- Bo po latach wzajemnych zamachów jesteś w stanie dla dobra sprawy pogodzić się z moją matką? - wtrącił się blondyn, zakładając ręce na piersi.

- Nigdy nie próbowałem dokonać na nią zamachu! To oni... - zaprzeczył oburzony, ale szybko poprawił się, stwierdzając, że to nie najlepszy moment na sprzeczki. - I... I pierwotnie chodziło mi raczej o to, że to symbol życia i szczęścia, ale jeśli twoja wersja bardziej ci odpowiada, nie mam nic przeciwko.

Draco pokręcił głową z pobłażaniem, ale już mu nie przerywał.

- Tulipany, bo mam wiele marzeń, Draco, ale ty jesteś najważniejszym z nich. I azalie, bo nie wyobrażasz sobie, jak cholernie tęsknię. Za tobą, za wszystkim - przyznał, pełen nadziei licząc, że Draco nie będzie wymagał, aby mówił dalej. Jego oczy odbijały jednak tak nieodgadniony wyraz, że Harry mógł tylko cicho westchnąć, zastanowić się chwilę, co jeszcze chciał powiedzieć i kontynuować: - I chabry, bo przysięgam, że spojrzałem na kogoś innego jedynie raz. Ja... Wiem, że nie powinienem był nigdy, ale... - przygryźł delikatnie wargi, kiedy jego policzki pokryły rumieńce. - Nie mam wiele na swoje usprawiedliwienie - wyznał. - Przepraszam. Mogę tylko przysiąc, że nigdy więcej nie spuszczę z ciebie wzroku. Nie zasługujesz na to. A hiskus...

- Chyba hibiskus - poprawił go machinalnie, a Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że słyszy jakieś zaciekawienie w jego głosie. Okularnik pokiwał głową.

- Właśnie. Są już ostatnim sposobem, żeby powiedzieć ci, ile dla mnie znaczysz. A niezapominajki chcę ci dać, bo niezależnie od twojej odpowiedzi zawsze będę pamiętał, że dzięki tobie wiem, jak to jest mieć rodzinę. I nie chcę, żebyś ty zapomniał, Draco, proszę. A białe goździki podobno znaczą niewinność i musisz wiedzieć, że ona cię okłamała, Draco. Teraz nie umiem tego udowodnić. Ale daj mi czas i przysięgam, że dowiodę tego.

I kiedy do Dracona przestało docierać cokolwiek prócz jego słów, on nagle urwał i podniósł na niego niepewny wzrok, wyjątkowo czymś zażenowany.

- A te... - zaczął po chwili, rzucając okiem na jedne z ostatnich roślin. Nerwowo sięgnął dłonią do zwichrzonych loków, czym sprawił, że sporych rozmiarów bukiet prawie wypadł mu z ręki, zanim dokończył: - A te były po prostu ładne i nie mam pojęcia, co to jest.

Draco zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. Szybko jednak znowu się rozluźnił, widząc, że Harry zrozumiał jego reakcję zupełnie opacznie. Nie miał siły kolejny raz zakopywać jego starań i choćby miał wypisane na czole, że tak nie było, to prawdy i tak by to nie zmieniło. Jego widok zawsze przywoływał uśmiech na jego twarz i mimo że teraz go w sobie zdusił, to gdzieś w duchu się uśmiechnął.

- Potter?

- Tak? - zapytał od razu Harry, wbijając w niego tak wyczekujące spojrzenie, jakby Draco miał zaraz zdecydować o jego wyroku śmierci.

- Dlaczego postawiłeś na tak mugolskie gatunki? - zapytał jednak. Mimo to Harry nie wydawał się wcale mniej skory do odpowiedzi i w ogóle jakiejkolwiek rozmowy. Choćby miała się toczyć o właściwościach futerka pufków pigmejskich. - Mamy swoje rodzaje kwiatów.

- To nie tak. Przysięgam, że próbowałem, ale kwiatki czarodziejów są przerażające! - sprostował. Draconowi całkiem zabawnie się patrzyło, jak Złoty Chłopiec wzdryga się na myśl o jakiejś roślince. - Na Pokątnej znalazłem jedne, tak słodko pachniały. Dopiero potem się wściekły.

- Wściekły się? - powtórzył po nim Draco, wykorzystując chwilowe roztargnienie Harry'ego, żeby na parę sekund rozbawienie unieść kąciki ust.

- Dlatego trochę się spóźniłem - wyjaśnił szybko, skonsternowany. Draco skinął głową.

- A to? - zagadnął, wskazując na jedyną różę po środku i jednocześnie ostatni kwiat, o którym Harry jeszcze nie wspomniał.

- To? - powtórzył okularnik, patrząc na roślinę, jakby w życiu czegoś takiego nie widział. Co prawda miał otworzone usta, żeby podać oczywistą odpowiedź, ale Draco swoją mimiką wzbudzał w nim takie niepewność i wątpliwości, że właściwie jedyne, czego Harry był pewien, to znaczenia tych kwiatków. I wcale nie chodzi o te wszystkie głupie regułki, które wyleciały mu już z głowy.

Zająknął się jeszcze parę razy, na co Draco parsknął w końcu śmiechem. Harry'emu błysnęły oczy - jak urzeczony patrzył na jego wytęskniony uśmiech, który przygasł zdecydowanie za szybko i zaraz po tym, jak blondyn zorientował się, że okularnik nie spuszcza z niego wzroku. Dracoprzeczesał dłonią włosy, starając się wrócić do powagi.

Harry wstrzymał oddech, kiedy blade palce musnęły jego dłonie, gdy Draco odebrał od niego kolorowy od znaczeń i symbolów bukiet.

****

- Wybaczy mu? - dokończyła Hermiona, wyskakując z oblanego zielenią płomieni kominka. Otrzepała szatę z popiołu, zatrzymując się dwa kroki dalej, bo wkrótce przed nią pojawił się również Ron.

- Ty byś mu wybaczyła? - odparł nieprzekonany, chociaż sam nie chciał nawet myśleć, na co ich przyjaciel mógłby wpaść, gdyby usłyszał stanowcze Nie. Westchnął ciężko, pozbywając się uciążliwego krawatu z wielkim wyszytym M. Ostatnio temat Harry'ego był najczęstszym pojawiającym się na ich ustach. Martwili się o niego - ktoś musiał, jeśli sam Potter od kilku tygodni bardziej troszczył się o najmniejszą związaną z Malfoyem błahostkę.

Nie żeby kiedykolwiek było inaczej, ale teraz przechodził już samego siebie.

- Ja to co innego. Wiem, że Harry jest niewinny. On w to nie wierzy.

- Idiota - skwitował pod nosem Ron.

- Ron, nie możesz winić za to Malfoya - upomniała go, ale po krótkim namyśle dodała: - Tym razem.

- Ale Harry to mój przyjaciel - rzucił na swoją obronę, bo przeprosić z pewnością nie miał zamiaru. - Będę go bronił, choćby cały świat oskarżał go o najgorsze.

- Wiem - westchnęła, zmęczona całym dniem w Ministerstwie opadając na sofę i na miejsce obok ściągając również Rona, o którego ramię oparła głowę, przymykając powieki - ale...

Drzwi trzasnęły tak głośno, że oboje podskoczyli w miejscu.

- Przepraszam!

Ron i Hermiona spojrzeli po sobie na dźwięk znajomego głosu. Oboje szybko wstali, bo po tonie Harry'ego nasuwały się dwie możliwości - był albo pijany, albo dusił się ze śmiechu. Albo jedno i drugie, ale żadne z ich domysłów nie okazały się adekwatne.

- Co za uśmiech, Harry - rzucił Ron, samemu uśmiechając się na błogi i wręcz dziecięco radosny wyraz twarzy przyjaciela. - Pogodziliście się?

Harry wziął głęboki oddech, ale tylko po to, żeby go wstrzymać i zacząć wykonywać jakieś zamaszyste i bliżej nieokreślone gesty.

- Przyjął kwiaty - wydusił w końcu tak piskliwym głosem, że Ron się roześmiał. - Przyjął moje kwiaty. Ode mnie. Rozumiecie? - zapytał, bo właściwie do niego samego jeszcze to nie docierało. Czuł się jak po tuzinie beczek Felixa.
Hermiona co prawda chyba nie była pewna, czy Malfoy nie wziął ich tylko po to, żeby użyć ich jako podpałki, ale mimo wszystko razem z Ronem tylko się uśmiechnęli. Nie mieli serca dobijać i niszczyć tego uśmiechu, który na jego ustach nie widniał już dawno.

Roześmiał się, rzucając się przyjaciołom na szyje.

Taka nawet krótka, drobna bliskość Dracona, polegająca choćby na tym, że mógł bezkarnie ogarniać wzrokiem jego twarz, czując, jak on to spojrzenie odwzajemnia, zbudowała w nim nową energię. Nie było nawet takiej liczby, żeby mógł wystarczająco razy sobie powtórzyć, że w końcu ma realną nadzieję, którą Draco sam mu dał.

- To dobry znak, Harry - stwierdziła pogodnie Hermiona, odsuwając go od siebie na odległość ramion. Westchnął lekko i pokiwał głową z pokrzepionym uśmiechem.

5

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro