Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

78.

Więc - zostały już dwa ostatnie rozdziały tego zbyt długiego opowiadania.

****

Harry zazdrościł mu tego, gdzie został. Że wciąż był w Londynie i przynajmniej ściany ich domu, które słyszały tyle ich rozmów i śmiechu, mógł mieć za najcenniejszą pamiątkę.

I Harry nie rozumiał już, że po tym, jak przeżył dzięki niemu i co przeżył z nim, co z nim widział i co zobaczył dzięki niemu - nie dał mu nawet szansy na parę słów wyjaśnienia.

Nie miał pojęcia, co takiego było w gwiazdach, że lepiej niż słońce rozjaśniały w jego głowie stare obrazy. I nie miał pojęcia, co takiego było w nocnym granacie nieba, że odbijał jego myśli wyraźniej od błękitu dnia.

Jak to jest, że kiedyś spojrzał akurat na Malfoya?

I myślał o tym, dlaczego Draco chciał ofiarować siebie akurat jemu. I wspominał tę wyjątkową urodę, i urok, jaki dzień z nim nabierał, i kojący dotyk - czyli wszystko, na co Draco miał i nie miał w sobie wpływu. Lubił jego powagę, szyk, cenił całą jego historię, z której on nie był dumny.

Harry'emu zniknęło coś znacznie więcej niż tylko on sam.

Kiedyś naprawdę potrafił źle mu życzyć i zastanawiał się, co wtedy o Draconie myślał. Bo teraz, kiedy znał go dużo lepiej, wiedział, że znaczna część jego dawnego zachowania była kłamstwem, w które nie potrafił już uwierzyć.

I nadal nie był w oczach Harry'ego nikim.

Może dobrze się składa, bo kiedy Draco myślał o tym wieczorami w swoim pokoju w Hogwarcie, przyznawał, że nawet to zniknięcie Harry'ego nie jest jeszcze tym, co musiałby zrobić, żeby on Pottera przekreślił.

Harry'emu lepiej było w każdym razie, kiedy wyjaśnił sobie wreszcie, o co chodzi. Lepiej mu było z tęsknotą niż niezrozumieniem, gdzie ciągnie go serce.
I jeszcze nigdy nie czuł, że kocha go tak bardzo, jak nocy, kiedy dzieliły ich setki mil.

*

- Harry... Jak się czujesz?

Okularnik leżał na podłodze przy kominku, z ramionami pod głową. Ostatnimi dniami często rozmawiał z Ronem czy Hermioną, nie mając specjalnie innego zajęcia.

- Ja? - odpowiedział, wpatrzony w sufit. - Jakbym coś zgubił, Hermiona. Nie wiem, czego się spodziewałem. Powidzialem szczęściu nie, to posłuchało, i teraz mam, co mam, i jestem, gdzie jestem. I... Wciąż mam do niego słabość.

Hermionie żal go było już z powodu samego tonu jego głosu. Ale nie miała już więcej czasu, dlatego pożegnała się z nim i wstała od kominka, a Harry został sam z Ronem.

- A wiesz, że... - zaczął po paru chwilach Ron, równie ponury co Harry - ten kretyn znowu o ciebie pytał?

- O mnie? - spytał, dość tępo wpatrzony przed siebie. - Widujecie się?

- Tylko wpadliśmy na siebie.

- Wszystko z nim w porządku?

- Nie wiem, jak on się czuje, skąd mam...

- Nie o to pytam - przerwał mu Harry, wywracając nieznacznie oczami. Chciał tylko wiedzieć, czy Draco jest cały i zdrowy i Ron w chwilę później to zrozumiał.

- Tak. Chyba w porządku.

Harry mruknął coś tylko niewyraźnie. Ron też był dziś wyjątkowo markotny i szybko prawie bez słowa odeszli od kominka.

Okularnik wstał i nie ruszał się przez chwilę z miejsca, rozglądając się tylko po niewielkim pokoju.

Gdyby powiedział o wszystkim Draconowi, wysłuchałby go. Potem zmarszczyłby brwi trochę nieporadnie, nie będąc mistrzem udzielania porad. Powiedziałby parę słów, ściskając go za rękę, a on na sam jego głos i ton poczułby się lepiej.

Ale jego nie było, więc spojrzenie jasnych zielonych oczu spoczęło w końcu na piętrzących się pod ścianą listów od zmartwionych o niego przyjaciół. I wreszcie postanowił je otworzyć.

Szybko zorientował się, że Ron nie był pewny, czy on czyta wiadomości od niego - dlatego początek każdej kolejnej był streszczeniem poprzedniej. Harry przeglądał je wszystkie.

Hermiona znowu nie spała z twojego powodu. Wiem, że to twoje sprawy, ale jak nie dasz znaku życia, to nie zdziw się, jak obudzi cię pukanie do drzwi.

Ja też zaczynam się martwić, stary.

Twój wybór, co zrobisz, stoję po twojej stronie. Ale daj Malfoyowi znać, że żyjesz, bo nie wiem, czy on sobie radzi.
To ostatnie to Hermiona kazała mi napisać. Ale jak chcesz, przekażę mu, że nie chcesz go więcej widzieć albo że sam z nim pogadasz. Tylko się odezwij. Bo nie ręczę za siebie.

Harry przekładał te wszystkie listy na bok, kiedy już je przeczytał, aż w końcu trafił na kopertę, którą zatrzymał w rękach.

Poczuł się dziwnie, a pomieszczenie całe tak nagle się skurczyło, że nie mógł zostać w miejscu - i wstał, a że zrobiło mu się gorąco i z tego gorąca słabo, zrobił parę korków i znów usiadł. A że siedząc już na podłokietniku fotela, który akurat się nawinął, przeklął się w duchu za takie zachowanie, wstał znów, żeby wrócić na swoje wcześniejsze miejsce przy stosiku listów.

Znał to pismo i aksamitnie zielony atrament - pierwszy raz widywał go już na zajęciach w Hogwarcie u swojego ławkowego sąsiada.

A gdyby to jeszcze było mało, gdyby elegancki charakter liter, razem z ich kolorem, były przypadkowe - to na dole koperty sam Merlin nie mógłby zaprzeczyć, że wypisane jest równo D. L. Malfoy. I Harry niedbale, bo bardzo szybko, tę kopertę otworzył.

Na początku było skreślone K, jakby nieprzyzwyczajony chciał napisać kochanie, później pokreślony początek jego imienia, później nazwiska, jakby Draco nie uznał za stosowne nazywanie go ani po prostu Harrym, ani Potterem. I w końcu nie zdecydował się na nic.

Zastanawiałem się, czy powinienem do Ciebie pisać i wreszcie zapytałem się, dlaczego nie. I wyliczyłem sobie dwadzieścia najważniejszych powodów. Ale potem pomyślałem, że nie będziesz mi mówił, co mam robić.

Sam nie wiem, czemu ma służyć ten list. Chyba nawet nie chcę, żebyś go czytał, więc czuj się w pełni uprawniony do spalenia go w tej chwili.

Harry pokręcił głową sam do siebie, nie wierząc, że mógłby ten pergamin wyrzucić, skoro w takim skupieniu wpatrywał się w każde słowo.

Choć i tak wiem, że tego nie zrobisz. Wysłuchałbyś nawet najgorszego wroga.

Merlinie, dobrze go znał.

Nie będę przepraszać, bo nie chcę, żebyś mi wybaczył. Ani twojej litości, kiedy to przeczytasz.

- To nie jest litość, Draco. Ile razy mam ci to powtarzać?

Wciąż nie wiem, gdzie jesteś, nikt nie chce powiedzieć mi ani słowa. Nie wiem nawet, gdzie mam sobie Ciebie wyobrażać. Ale wydaje mi się, że nie mogłeś zostać i być niedaleko. Przeczucie.

Źle się czuję, Harry. Wiem, nie powinienem Ci o tym mówić, bo w pewnym sensie masz w tym swój udział. Nie dlatego, że Cię obwiniam. Żałuję, Cię nie ma.

Ale nie spodziewam się odpowiedzi. Dlatego to już bez znaczenia, co sobie pomyślisz. Zresztą, nie będzie to już nic gorszego od tego, co musiałeś myśleć o mnie, kiedy wybrałem Czarnego Pana zamiast Ciebie. Pewną śmierć zamiast nadziei na życie.

Robiłem dla Ciebie różne rzeczy. Byłem zakochany. Teraz zrobiłbym jeszcze więcej, dlatego będę szczery. Dziękuję, że wybaczyłeś mi wtedy i że nie wybaczysz mi teraz. Dziękuję, że przez te kilka lat mogłem być Twoją rodziną.

Ale teraz mam Ci do powiedzenia tylko jedno: pieprz się, Potter.

Razem ze wszystkimi wspomnieniami lat, o których nie potrafię zapomnieć. Nie wiem, jak jesteś w stanie nie odzywać się ani słowem, ale wynika z tego tyle, że po prostu zapomniałeś. Dlatego gdybyś miał mi odpisać, powiedz tylko, jak potrafisz nie myśleć o tym, że kiedyś chodziliśmy na randki, mieliśmy się za grunt pod stopami i mówiliśmy, że to na zawsze. Nawet o tym, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi, że się nienawidziliśmy.

I, cholera, jeśli byś został, jeśli zdążyłbym do tej cholernej Nory, walczyłbym o Ciebie, Potter. Pewnie nie wiesz, ale byłem tam chwilę po tym, jak Ty z niej zniknąłeś. Żałuję, że nie zdążyłem powiedzieć Ci tego wszystkiego twarzą w twarz. To Twoja wina, że nie mogę. Biorę ją na siebie, bo to zawsze jakaś pamiątka. A tęsknię za Tobą. Jak wtedy, gdy na marną pamiątkę dałeś mi swoją Mapę Huncwotów, zanim odszedłeś do Zakazanego Lasu, bo nie miałeś nic poza nią.

Harry, mimo że tak zaczytany, zauważył wreszcie, że w trakcie równe pismo staje się coraz mniej wyraźne, a pergamin w niektórych miejscach zmarszczony, jakby wcześniej był mokry. Jak od atramentu rozcieńczonego paroma kroplami łez.

Gdybyś to zawsze Ty okazywał się być źródłem mojego strachu, nie bałbym się nigdy i wcale. Ale nie chcę już tego spokoju, Harry. Wybacz, że tak długo Cię o niego prosiłem. Kiedy w końcu mi go dałeś, dostaję szału.

Jest tak cicho. To niepokoi mnie bardziej niż kiedyś Twoje nagłe wyjazdy.
Nienawidzę tego.

- To nie jest spokój, Draco.

Spokój to to, co grało w słońcu tamtego dnia w ogrodzie Andromedy, to, co czuli w pociągu, tracąc z oczu Hogwart, który poprzedniej nocy zniósł ostatnie kroki Voldemorta, to dźwięk uchylanej klamki do pierwszego domu i smak wzajemnego spojrzenia w delikatny rytm serca. Nie cisza.

Jest tak ciemno, Potter.

Ale czasem ciemność mi nie przeszkadza, kiedy nie chcę, żeby słońce wschodziło bez Ciebie.

Nie śmiej się. Widziałeś mnie w tylu sytuacjach, że w żadnej nie widzę się sam.
Nie powinienem o tym pisać. Pamiętam, że Ty chcesz zapomnieć.

Pamiętaj o mnie jako o swoim wrogu, ale pamiętaj. I jeśli kiedyś przypomnisz sobie, że ten wróg był dawniej Twoim największym sojusznikiem, wiedz, że nadal jestem. Żeby spłacić dług, który mam u Ciebie od tamtego meczu na trzecim roku, kiedy podałeś mi rękę.

Jestem ostatnią osobą, która powinna Ci tego życzyć, ale powodzenia, Harry.

Gdziekolwiek jesteś.

Dalsza, ostatnia część listu była tak pokreślona, że zdań w ogóle nie dało się odczytać. Dlatego Harry sięgnął po różdżkę, nie odrywając wzroku od pergaminu, żeby powoli usunąć ten zbędny atrament, dbając o to, żeby nie naruszyć liter, które były już tak niechlujne, że przypominały bardziej pismo Rona, odbijając rumieńce na twarzy blondyna, który może wcale nie chciał, żeby Harry się w nich rozczytał.

Chcesz wiedzieć, po co to wszystko? Ja nie wierzę, że żeby tak się to skończyło. Że nie tak to "na zawsze" miało wyglądać. Że pogodziliśmy się kiedyś po to, żebym ja już zawsze tęsknił, a Ty mnie nienawidził. Powiem wszystko, Potter. Żebyś tylko chciał słuchać. I zaakceptuję każdą odpowiedź, żebyś tylko chciał się odezwać.

Harry'emu opadły ramiona, kiedy patrzył ciężko w te połamane słowa.
Złamał go. Wiedział o tym. I rozumiał, dlaczego Draco nie chciał, żeby to było czytelne. Miał swoją dumę i nigdy nie dawał sobą pomiatać. Obietnica, że jemu by na to pozwolił, była najgorszą, jaką Harry kiedykolwiek od niego otrzymał. I przeraźliwie jej nie chciał. Bo i Draco jej żałował.

*

- Przestań być uzależniony, Draco.

Blondyn spojrzał na Snape'a wyniośle i minął go bez słowa. Nie był uzależniony, tylko zakochany. I chciał po prostu zobaczyć tego cholernego egoistę nie tylko we śnie. Tego idiotę, którego kiedyś pokochał wbrew sobie. Później przez lata kochał wbrew wszystkim. I wychodziło na to, że też tego, którego teraz kocha nawet wbrew niemu samemu.

Ponoć wszystko kiedyś mija. Jeśli tak, i smutek musiał. Bał się tylko, żeby razem ze swoim żalem nie przeminął i on.

Snape rzadko go o to zaczepiał, ale niezmiennie twierdził, że Draco powinien zająć się swoją pracą, bo tak mógł wziąć się w garść.

Oczywiście, że Draco by mógł. Tyle że nie chciał. A jeśli nie chciał, to nie mógł.

Dlatego pozostawało mu chyba tylko liczyć na cud. Że Harry dostanie jakiegoś proroczego snu, następnego ranka wsiądzie w pociąg i po prostu wróci.

*

- Harry, ja rozumiem, że ty coś tam do tej Fretki masz, ale nie usprawiedliwiaj go.

Harry nie umiał już zliczyć, ile razy znalazł się z przyjaciółmi w trakcie rozmowy, w której oni zarzucali Dracona, często całkiem trafnie, jakimiś błędami, w jakich on próbował znaleźć coś na obronę blondyna. Zaczęło się tym razem od tego, że Harry próbował dowiedzieć się od Rona i Hermiony, czy domyślają się, kiedy Draco mógł wysłać do niego swój list. I kiedy odpowiedzieli mu, że to było przynajmniej dwa tygodnie temu, nie mógł sobie wybaczyć, że nie sprawdził tego wcześniej, ani wyobrazić sobie, co blondyn pomyślał, kiedy nigdy nie otrzymał odpowiedzi.

I Ronowi nie do końca podobało się to, że Harry brzmiał, jakby zamierzał jeszcze za cokolwiek Malfoya przepraszać.

- Nie usprawiedliwiam. Nie myślę, że to, co zrobi, nie było złe. Ale mnie źle z tym, że nie dałem mu się wytłumaczyć. Sam mnie do tego namawiałeś, Ron.

- Wcale nie! - zaprotestował od razu. - Chciałem tylko, żebyś pozwolił mi powiedzieć Malfoyowi, że żyjesz i nic ci nie jest. Nie żebyś do niego wracał.

- Tutaj nic nie mam - odmruknął Harry, nieprzekonany co do zdania Rona i tym bardziej coraz pewniejszy własnego.

- Harry, ja wiem, że z ciebie to romantyk jest żaden, ale...

- Dzięki, Ron.

- Ale nie mów mi, że chciałbyś wrócić do Malfoya z lenistwa, bo nie masz co robić! To przegięcie nawet jak na mnie!

- Nie o to chodzi. Tutaj czuję, że... - zawahał się, zanim dokończył: - Równie dobrze mogę wrócić do Azkabanu. Albo do Dursleyów. Tam przynajmniej miałem pająki pod schodami.

- Nie mów tak - odpowiedziała mu tym razem Hermiona. Harry wzruszył niedbale ramionami i ciągnął dalej:

- Ja wiem, że on sobie poradzi, wiem... I że nie potrzebuje pomocy.

- Gdzieś to już słyszałam - szepnęła Hermiona, uśmiechając się sama do siebie. Harry albo jej nie usłyszał, albo za bardzo skupiony był już na czymś innym, bo nie dał sobie przerwać.

- Zawsze, kiedy dawałem mu różę, on oddawał mi cały bukiet. Delikatny i silny... Kto by go nie kochał?

- Ja.

- Ja.

- I ja.

- Na Merlina, ilu was tam jest?! - spytał nagle znacznie głośniej Harry, bo nie dość, że sądził, że rozmawia tylko z Ronem i Hermioną, to z tych trzech głosów tylko jeden należał do któregoś z nich, bo do Hermiony.

- Luna i Ginny przyszły przed chwilą - usprawiedliwiła ich szybko. - Byłeś już w trakcie swojego monologu o Malfoyu, więc ciężko było ci przerwać...

- Na Merlina - wtrącił się Harry, nie dając jej dokończyć - nie mówcie mu, że nazwałem go delikatnym, bo już w życiu się do mnie nie odezwie.

Ron spojrzał po nich wszystkich dziwnie.

- Kiedy przegapiłem moment, w którym to ty zacząłeś być winny i oczekiwać wybaczenia od Malfoya?

Ale Harry wywrócił tylko oczami, jakoś nagle pewniej czując się przy niespodziewanej co prawda obecności ich wszystkich. I nie chciał dłużej mieć tylko ich niewyraźnych zarysów w płomieniach kominka. Zresztą, Dracona wolał mieć blisko i nie móc dosięgnąć, niż w ogóle tracić z oczu.

- Mam dość, Ron, Hermiona, Luna, Ginny czy ktokolwiek jeszcze z wami jest - uciął nagle. -Tęsknię za nim i za wami.

- O czym ty mówisz? - spytał znowu Ron. - Jest bezczelny i mściwy. Nie pamiętasz, co zrobił?

- Ron, gdybym ja ci przypomniał, że siedem lat temu Hermiona umówiła się z McLaggenem tylko po to, żeby zrobić ci na złość, zostawiłbyś ją teraz?

- To co innego! My nie byliśmy wtedy nawet razem!

- To tak jak ja i Draco. Zerwał wtedy ze mną, zapomniałeś? Ja też nie jestem bez winy. I sami chcieliście, żebym z nim porozmawiał. Muszę to zrobić osobiście. Inaczej to nie będzie fair.

- Co masz na myśli, Harry? - dopytała Hermiona, zaintrygowana tą jego nagłą zawziętością w głosie, w której wreszcie poznawała swojego przyjaciela.

- Że wracam do Londynu.

I Harry nie czekał nawet, aż się z nim pożegnają - jutro rano przywita ich sam.

I nie mając na co czekać, spakował się i tego samego wieczoru miał już bilet na pociąg.

*

Harry znalazł sobie miejsce w pustym przedziale, przy oknie, mając przy sobie jedynie swój plecak. I kurtkę na sobie, o której jak przez kilka lat nie pamiętał, że wcale nie jest jego, tak teraz nie zapominał o tym ani na chwilę. Jakby na rękawie miała wypisane imię Dracona, od którego kiedyś ją pożyczył, żeby nigdy potem nie oddać.

W ciepłym świetle wewnątrz, z ciemniejącym horyzontem za oknem, z myślą, że wraca do domu, było mu dobrze, nawet jeśli nie był pewien, jak zostanie tam przyjęty. I myślał o tym długo, nie planując nic, a zdając się na chwilę, kiedy zobaczy się już znowu z Draconem, który to tak go zajmował.

Ale zamierzał wysiąść na stacji w Londynie, stamtąd może zajrzeć najpierw na Grimmauld Place, zorientować się, co działo się teraz w ich domu, skoro Draco i tak nad ranem będzie miał w Hogwarcie zajęcia.

Rozpadał się deszcz i patrząc na to w miłym znudzeniu, zasnął wreszcie w rytm kropel toczących ślady na szybie, o którą opierał skroń.

Obudził się wcześnie, kiedy pociąg się zatrzymał, po wyjątkowo spokojnej nocy. Ten spokój minął mu dopiero, kiedy jeszcze nie do końca kontaktując, wyjrzał przez okno. I zorientował się, że minął swoją stację, a teraz zatrzymali się już na ostatniej - i poznał tę przy Hogsmeade.

Złapał szybko swoje rzeczy i wyszedł na zewnątrz, żeby zatrzymać się w chłodnym powietrzu tuż przy torach. Przed nim, nie tak daleko rysował się Hogwart. Czyli wrócił jednak do domu. I w jego kierunku też poszedł.

Po drodze zagdywało go paru czarodziejów, ale Harry kiwał tylko głową uprzejmie na to, co mówili i jak podawali mu ręce, z oczami podekscytowanymi na jego widok. Jego świeciły się do jeziora przy zamku, skraju Zakazanego Lasu i wież Hogwartu, na które uśmiechał się sam do siebie. I w końcu spokojnym krokiem znalazł się w Sali Wejściowej. Nic się nie zmieniła od dnia, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.

Nadal była pełna uczniów, ale wszyscy byli zabiegani, pewnie spiesząc się na zajęcia. Dlatego po kilku minutach koryatrze niemal opustoszały. Przynajmniej w tej części zamku, do której Harry przez ten czas trafił. Niczego tu jednak nie szukał, nie miał żadnego celu, więc z dłońmi w kieszeniach zatrzymał się wreszcie u szczytu kolejnych schodów, nie wiedząc, co dalej. Ale oglądając znajome mury, nie myślał też o tym wiele.

Harry nie wiedział, ale ktoś jeszcze był tu z nim, wpatrzony to przed siebie, to w kolejne stopnie, gdzie schody zakręcały i chowały się za ścianą. I dopiero, kiedy wyszedł zza rogu i jego oczy przypadkiem spoczęły na odwróconym od niego Harrym, zatrzymał się i zaskoczony wziął płytki, wstrzymany oddech, zanim odezwał się w tej samej chwili, kiedy okularnik usłyszał też czyjeś kroki na schodach za sobą i odwrócił się.

- Czyli to prawda. To, co mówili w pociągu. Harry Potter zaszczycił Hogwart.

I parę stopni niżej Harry napotkał przenikliwe spojrzenie szarych, zmrużonych irytująco oczu.

On nie powinien pierwszym zdaniem i pierwszym brzmieniem głosu przypominać Harry'emu od razu, dlaczego go kochał. Nie powinien właśnie tym, że wcale się nie starał być takim ani nie silił na wywieranie na nim żadnego wrażenia - właśnie tym, że był taki mimowolnie i z natury, wywierać je na nim największe. Nie powinien móc tak bezwiednie rozproszyć Harry'ego, kiedy on właśnie chciał zachować trzeźwą powagę... zamiast gapić się na Dracona bezmyślnie, bo że to robił, to uświadomił okularnikowi dopiero jego głos.

- Widzieli cię na stacji - dodał blondyn, wymownie unosząc brwi na znak, że Harry'emu wypadało zapytać, skąd wie, jak się tu dostał, zamiast sterczeć w miejscu i się gapić. Draco był nawet z siebie dumny, że jest w stanie stać prosto, niewzruszony go pouczać i bynajmniej nie wyglądać jak Harry, który zastanawiał się chyba, czy nie zemdleć. Przynajmniej udawać. - Ja nie zdążyłem jeszcze nawet wyjść z lochów, a już wiedziałem. Plotka przyszła z Hogsmeade przed tobą.

Pojęcia nie miał, czemu mu to wszystko mówi. Ale po tych kilku tygodniach wolał samemu mieć coś do powiedzenia, niż pozwalać dojść do głosu Harry'emu albo co gorsza ciszy.

- W Hogwarcie zawsze szybko nie roznosiły - odpowiedział, ciesząc się nawet niepewnie, że nie musieli szukać słów, żeby sie przywitać.

- Nie - sprostował Draco, kręcąc powoli głową tak, że Harry poczuł się jak na lekcji przy biurku nauczyciela. - Wniosek z tego taki, że za wolno chodzisz.

- Albo taki - dopowiedział Harry, przekrzywiając lekko głowę - że słuchasz plotek na mój temat.

Cóż, z nikim tak miło nie kpiło mu się z siebie po miesiącu bez słowa jak z nim. Dlatego w tym porozumieniu spojrzeli na siebie pewniej.

A żeby nie zostać z odpowiedzią w tyle, Draco zmierzył go wzrokiem i zatrzymał teatralnie znudzone oczy na jego ubraniu:

- Ładna kurtka, Potter.

Choćby Harry nie wierzył przypadkowi, swojemu szczęściu ani własnym oczom, to teraz nie mógł mieć już żadnych wątpliwości, że to Malfoy przed nim stoi. Tak czepiać to się umiał tylko on.

Ale wreszcie im obu skończyły się rzeczy, które możnaby na poczekaniu skomentować, zamiast spojrzeć na siebie, odetchnąć w ciszy i przypomnieć sobie, dlaczego tu są. Ostatecznie żaden wspólny język nic nie da, jeśli nie ma się o czym rozmawiać.

Draco nie chciał tej powagi, więc otworzył już usta, może żeby rzucić coś nieznacznego na pożegnanie i go minąć. Albo po prostu zwiać. Ale tak czy inaczej, Harry postanowił go uprzedzić.

- Dobrze, że na siebie wpadliśmy.

Harry zakłopotany nie sprawiał co prawda wrażenia przekonanego, a blondyn jeszcze wczoraj był tak zły, że obiecał mu w duchu, że jeśli gdzieś na siebie wpadną, najmniejszym drgnięciem powieki nie da Potterowi poznać, że w ogóle go zauważył. Ale wtedy nie spodziewał się też, że Harry sam wróci i spróbuje go znaleźć. Dlatego teraz Draco nie chciał, tak jak nie chciał nigdy, żeby on dowiedział się, jak dobrze umie udawać.

Dlatego opadł mu słaby, drwiący uśmiech, wyniosłe oczy jakby odetchnęły, po całym dniu patrzenia z góry natrafiając na kogoś równego sobie, i twarz po prostu mu przygasła. Język co prawda nie i pozostał ten sam, mimo że ton brzmiał już od niechcenia.

- Mógłbyś mieć problemy z szukaniem mnie po całym zamku - przytaknął. Harry co prawda bardzo chciał sprostować, że kiedyś to on w samej bibliotece szukał Dracona ponad godzinę, ale blondyn patrzył na niego nieruchomo z tak upartym żalem, że nie przeszło mu to przez gardło.

To zdecydowanie nie był wyraz, który mówiłby, że blondyn cieszy się na jego widok.

Ale Harry za późno zorientował się, że jeszcze gorzej zrobił, nie odpowiadając wcale. Draco westchnął wreszcie, pewny, że skoro on nie ma mu już nic do powiedzenia, to w tym miejscu powinni się rozejść.

Może nie wyglądał na to, ale ścierpienie oczu Harry'ego na sobie było znacznie trudniejsze, niż jeszcze parę dni temu sobie to wyobrażał. Z tą różnicą, że wtedy mógł nadać im każdy wyraz, a teraz, kiedy widział, jak ich zieleń była nijaka, po prostu rozczarował się nimi i momentem, w którym pokładał swoją ostatnią nadzieję.

Dlatego spojrzał na niego jeszcze raz, żeby zorientować się, że to Harry, tak stojąc parę stopni przed nim, patrzy na niego z góry. Więc sam odwrócił wzrok, ignorując w piersi własny, zduszony przeciw dla jakiegokolwiek ruchu, i minął Harry'ego spokojnym krokiem, już na niego nie patrząc.

- Nie czuj się winny za dane mi słowa - dokończył zrezygnowany już parę kroków za szczytem schodów. I Harry tego nie widział, jak usta drżą mu słabo, a oczy wpatrują się w pusty punkt przed sobą. - Powodzenia, Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro