76.
Draco przesunął dłoń po pustej pościeli obok, zanim znów zamknął na chwilę oczy.
- Potter, na Merlina...
Ale dziś robił to już zupełnie świadomie, a nie z odruchu. Po dwóch tygodniach wcale nie było mu żal mniej - ale nabrał też pewnej urazy do Harry'ego. Myślał o nim tak wiele, podczas gdy on po prostu go zostawił.
Zazdrościł Harry'emu, że nawet jeśli w obcym, to budził się w miejscu, gdzie nie mógł nikogo wspominać. Sam zapominał, jak to jest spać spokojnie, chociaż nikomu tego nie przyznawał.
Na zewnątrz było jeszcze ciemno i przede wszystkim zimno. Już otwierając oczy nad ranem, jemu wcale nie było cieplej. Nigdy nie zapomni uczucia, jakie towarzyszyło mu, kiedy pierwszy raz, zarumieniony jak nigdy, obudził się u jego boku.
Nigdy nie wyobrażał sobie takiej sytuacji. Żyć bez najmniejszej wzmianki o Harrym w swoim dniu. Nadal sobie nie wyobrażał. Ale tym żył, bez wyobraźni, bez zrozumienia, jak to się stało. Trochę jakby stał pośrodku wody, dobrze się na niej trzymając, ale bez widoku na ziemię z którejkolwiek strony.
Wybitnie nie mając na to ochoty i starannie nie dając tego po sobie poznać, godzinę później, jeszcze przed śniadaniem, był już w Hogwarcie.
- Harry!
Draco momentalnie odwrócił się w stronę tego głosu, ale szybko przekonał się, że złamał swoją sztywną postawę tylko po to, żeby zobaczyć jakieś ucznia, którego nawet nie znał. Merlinie, jakie ktokolwiek inny miał prawo nazywać się Harry?
Wpatrzył się z pełnym zaangażowaniem w jedną z dwóch kolumn po obu stronach wejścia do Wielkiej Sali, żeby uspokoić serce, które niepotrzebnie zabiło szybciej. Śniadanie pojawiło się na pięciu stołach niemal równo z jego wejściem. Jak zwykle rzucił Dzień dobry w stronę profesor McGonagall, zignorował parę podobnych przywitań kierowanych do niego i zajął swoje miejsce przy reszcie nauczycieli. Od tygodnia nie zostawał już na śniadanie w domu, ale przychodził tutaj.
Nie można go było jednak posądzić o zbyt wiele ruchu albo za duże zainteresowanie otoczeniem, przynajmniej dopóki mimowolnie nie usłyszał rozmowy przechodzącej przed stołem profesorów pary uczniów.
- To Harry Potter?
Draco na te magiczne słowa zatrzymał się w pół jakiegokolwiek ruchu i podniósł oczy ponad stół na dwójkę młodych Gryfonów pochylonych nad Prorokiem Codziennym, kiedy szli do swojego stołu.
- Tak!
Na to Draco gorączkowo zapomniał już o wszystkim innym, śledząc tylko wzrokiem powolny krok tych uczniów, jakby nic ważniejszego na świecie nie istniało.
- Mam nadzieję, że Malfoy do niego dołączy. Dopóki nie znaleźliby innego profesora, może odwołaliby nam wszystkie zajęcia z Obrony!
Draco się przestraszył. Nie wiedział dlaczego. I nie dotarło do niego nawet to ewidentne wypychanie go ze szkoły. Nie dotarł do niego też złośliwy sens słów Dołączy do niego, a w głowie zagrała tylko jedna myśl. Czy coś mu się stało? Czy to był dzień, kiedy Harry'ego Pottera opuściło szczęście?
Z uwagi wyłącznie na tłum wokół, dokończył szybko i niedbale swoje śniadanie, zanim wstał i wpatrzony w stół Gryffindoru podszedł do dwójki chłopców, wciąż zaczytanych w Proroku. Stojąc za nimi, położył nagle dłoń na gazecie, a oni dopiero wtedy go zauważyli.
Jeden obejrzał się na stół nauczycieli, jakby obliczając odległości i mierząc, jak głośno mówili, żeby Draco mógł cokolwiek usłyszeć.
- Radziłbym zająć się jedzeniem. Później może nie być okazji, zwłaszcza, że wydaje mi się, że za pół godziny zaczynacie eliksiry z profesorem Snapem. Słyszałem, że macie warzyć Wywar Żywej Śmierci. Smacznego.
Patrzył to na jednego, to na drugiego i szczerze liczył, że nie zauważyli, jak wzrok ciągle uciekał mu jednak na gazetę pomiędzy nimi. Ale kiedy Gryfoni szukali jeszcze odpowiedzi na to specyficzne do śniadania życzenie, on zacisnął już dłoń na Proroku Codziennym i odszedł razem z nim w ręce. Zatrzymał się w pierwszym lepszym, pustym miejscu i natychmiast rozprostował gazetę.
Od razu zorientował się, o czym mówili Gryfoni, bo już na pierwszej stronie ciężko było nie zauważyć ogromnego zdjęcia Harry'ego, który na pewno nie zdawał sobie sprawy, że właśnie znalazł się w centrum czyjegoś obiektywu. Według pierwszego zdania, które jako jedyne Draco w pośpiechu przeczytał, widziano go w jakimś irlandzkim miasteczku.
A zdjęcie było szare, zrobione albo zimowym popołudniem, albo już wieczorem, w trakcie silnego śniegu, wirującego szybko po całej fotografii na wietrze. Pośrodku tego wszystkiego, w pewnej odległości od kogokolwiek, kto to zdjęcie zrobił, był Harry, pochylony trochę i idący gdzieś z trudem, przyciskając do siebie mocniej kurtkę.
Na pewno było mu zimno. Na pewno ten mroźny wiatr, który targał mu włosy, przyciągał też jego wspomnienie Azkabanu. A blondyn obiecał sobie przecież, że nie dopuści, żeby on kiedykolwiek jeszcze tak się czuł. Nie wyglądał najlepiej z odległości, a z bliska na pewno jeszcze gorzej.
Więc Harry wreszcie się znalazł. Już wiedział, gdzie był, ale zbyt ogólnie. Draco wrócił wzrokiem do tekstu, ale prócz pustych plotek niewiele tam znalazł. Upewnił się przynajmniej, że z Harrym było dobrze, nawet jeśli trząsł się z zimna przy takiej pogodzie.
Ale przy innej - wiedział, że Harry uwielbiał zimę, bo kiedy lato kojarzył z Dursleyami, chłodny grudzień przypominał mu pierwsze święta w Hogwarcie, gdy czuł się naprawdę szczęśliwy. Draco miał nadzieję, że chociaż po części błyszczące płatki śniegu, tworząc na czarnych włosach i ramionach lśniący kocyk jak z puchu, naprawią w Harrym to, co on zepsuł.
Długo przypatrywał się temu zdjęciu, na którym okularnik był całkiem sam. I on był o tę samotność zazdrosny. O to, że Harry poświęcał cały czas niej, a nie jemu.
W Proroku Codziennym było więcej ich zdjęć niż w ich własnym domu. A to już poważne osiągnięcie.
Draco nie mógł zrozumieć, co im wszystkim do tego. Ostatnio czuł się tak szary i zwyczajny, że widząc swoje zdjęcie gdziekolwiek, dostrzegał na nim tylko Harry'ego - a jeśli Pottera wyjątkowo z nim tam nie było, już tło wydawało mu się ciekawsze i bardziej wyraziste niż on.
Tyle zdjęć uchwycało ich przy pocałunku, że Draco w końcu uznał to za nienormalne i zaczął zastanawiać się, jak bardzo musiał być wtedy zapatrzony w Harry'ego, żeby nie zauważyć wokół żadnego aparatu.
Chyba wkrótce przestanie czytać gazety i zaszyje się gdzieś najlepiej pod ziemią. Tylko jak, kiedy wyłącznie w nich znajdywał jakąś namiastkę wyglądu dni Harry'ego?
Po południu wrócił do domu - choć teraz już może bardziej do mieszkania - ale wciąż był przybity zdjęciem z Proroka.
- Po prostu myślałem, że coś znaczę - mruknął, słowa, za które było mu głupio, łagodząc obojętnym tonem. W Proroku była jakaś wzmianka o tym, że Potter wracał wtedy z niedużego meczu quidditcha i Draco nie znosił myśli, że Harry miał czas i ochotę na coś tak głupiego.
- Dla nas znaczysz, Draco - obiecała mu Pansy. - O wiele więcej niż ten Potter dla całej reszty świata.
Draco długo jednak nie odpowiadał, więc Pansy ułożyła się w końcu na kanapie, z głową opartą o podłokietnik, wpatrzona leniwie w sufit oglądając się tylko czasem na Dracona obok.
- I co? - zagadnęła go wreszcie. - Odpisał?
- Kto? - spytał zdziwiony, na co Pansy wstała powoli i wskazała ruchem głowy na okno. - I na co?
- Nie jesteś tak sprytny, jak ci się wydaje. Widzę, że ciągle gapisz się w okno. Pamiętasz, jak parę dni temu znalazłam cię w sowiarni w Hogwarcie? Nie jestem głupia, Draco. Czekasz na coś. Jestem pewna, że na list. Od niego. Pottera.
- Nie. Nie odezwał się - przyznał, nawet na nią nie patrząc. - Nie wiem, czy go otrzymał. A jeśli tak... to kilka dni temu. Jeśli po prostu to zignorował, to to jest koniec, Pansy.
- Dlaczego tak mówisz?
Draco nie odpowiedział, mając jeszcze jakieś resztki dumy. Ale sam po cichu wiedział, że Harry zawsze, choćby nawet na niego wściekły, reagował, gdy go potrzebował. A to, co Draco tam napisał... Nigdy nie prosił go o nic tak dosłownie. I żałośnie.
- To bez sensu, Pansy - podsumował tylko.
- Jaki to niby miało większy sens, kiedy Potter tu był?
- Nie wiem - wzruszył ramionami poirytowany tym, że ona podważa coś tak oczywistego. - Po prostu miało i już. Nie mam już szans.
- Powiedział ci to? - spytała niemal już od niechcenia. Draco pokiwał głową nieprzekonany.
- Wyniósł się z domu i powiedział na odchodne, że jestem beznadziejny. Chyba tak.
- Ty nigdy nie wykrzyczałeś mu w złości, że go nie cierpisz?
Draco chwilę się nad tym zastanowił.
- Pansy... - zaczął ciszej, jakby miał jakąś bardzo poufną myśl, co do której nie był pewien. Pansy spojrzała na niego z całą uwagą. - Czy ty myślisz... Czy ja mogę być wredny?
Pansy z jakiegoś powodu na kilka sekund ukryła usta za dłonią.
- Szczerze czy po przyjacielsku? - spytała potem. Draco rzucił jej urażone spojrzenie, zanim je od niej odwrócił.
- Jeśli to dla ciebie różnica, to lepiej wcale nie odpowiadaj.
Pansy uśmiechnęła się na to ironicznie.
- Nie muszę - skwitowała.
Draco niedługo wytrwał jednak w swojej urazie do niej, bo po paru minutach znów zapytał:
- Co jeśli on wcale nie chciałby, żebym ja o nim myślał?
Pansy we własnych myślach nie chciała nawet szukać dobrego określenia na jego zachowanie, żeby przypadkiem nie wykrzyczeć tego jemu.
- Draco, przecież on o tym, na Merlina, nie wie!
Blondyn spojrzał na nią niemal naiwnie.
- Nie?
- Jest jeden plus - stwierdziła po chwili Pansy. - Jeśli Potter nie chce, żebyś ty o nim myślał, to na pewno o tobie myśli.
- Dzięki, Pansy - zironizował. Widziała po nim, że już myśli o czymś innym. - Ale lepiej, jeśli już pójdziesz. Jest już ciemno, a mam coś jeszcze do zrobienia.
- Zdecydowałeś się - odpowiedziała, chociaż nie brzmiało to jak pytanie. Draco westchnął ciężko.
- Tak.
*
- I jak, Ron? Wiesz coś o Harrym?
- Nic poza tym, że żyje. Dean i Seamus już wrócili - dodał trochę tym zaniepokojony. - Podobno na chwilę widzieli się z Harrym, ale nie chciał wracać z nimi.
- Więc został zupełnie sam - podsumowała cicho.
Miała tak wielką nadzieję, że Harry czyta ich listy.
Gdyby tylko wiedziała, że Potter nie otworzył ani jednego.
- Ron, a... Malfoy? - spytała niepewnie, samej nie wiedząc, co na ten temat myśleć.
- Ten zarozumiały kretyn?
- Mniej więcej. Może z nim też ktoś powinien porozmawiać?
- Mowy nie ma! Jest podły, nieodpowiedzialny, bezczelny, arogancki i Harry na pewno się do niego nie odzywał.
- Ale może powinien wiedzieć, że czarownicą, która ich w to wszystko wciągnęła, zajęło się już Ministerstwo.
Więc Ron zgodził się na to dla świętego spokoju zbyt dobrego w jego opinii serca Hermiony.
Malfoy wyglądał jakoś inaczej. Nie znali go jednak dobrze i nie umieli powiedzieć dlaczego.
- Czego znowu chcecie?
Nie. Jednak nic się nie zmieniło.
Draco nie wiedział, czego się po nich spodziewać, obawiał się, że go wyśmieją, nie lubił ich, a poza tym był bardzo zajęty. To logiczne, że od początku był źle do nich nastawiony i się bronił.
- Co tu się stało? - zapytał nagle Ron, patrząc ze zmarszczonymi brwiami gdzieś ponad jego ramieniem, na wnętrze mieszkania. Draco nawet się nie odwrócił, bo sam spowodował ten wyjątkowy nieład w środku, który tak Rona zainteresował.
- Nie twoja sprawa, Weasley - zbył go, ale zabrzmiał bardziej obojętnie niż jakkolwiek złośliwie. - Po co przyszliście?
- Dostała wyrok - odpowiedział, zaczynając od tego oficjalnego powodu.
- Kto?
- Wood. Dziś wieczorem napiszą o tym w Proroku, ostatecznie oczyszczą ze wszystkiego Harry'ego. Hermiona pomyślała, że powinieneś wiedzieć, skoro nie przyszedłeś na przesłuchanie. Dostałeś list, miałeś być świadkiem, Malfoy - dokończył z wyrzutem Ron. Draco wzruszył tylko ramionami.
- Niby po co miałem? Żeby opowiedzieć o tym, jak wkręciła się między mnie a Pottera? To nie jest nielegalne. Pomyślałem, że to morderstwo jakoś udowodnicie jej sami. A nawet jeśli nie, to nie ja tam byłem. Rozmawiaj z Potterem, jeśli musisz, mnie daj spokój, Weasley. Jestem zajęty, jeśli jeszcze nie zauważyłeś.
- Malfoy - wtrąciła Hermiona. - Czy Harry nadal się do ciebie nie odezwał? Wiesz coś o nim?
- Wiele - przytaknął, kiwając głową. - Choćby to, że jest skończonym egoistą. Ale to przestało być moją sprawą.
Hermiona spojrzała na niego badawczo i pokręciła przecząco głową.
- Nie wierzę, że przestał cię zupełnie obchodzić.
Tak samo jak nie widziała, że jego policzki delikatnie zarumieniły bladą skórę. Draco założył ręce na piersi i od niechcenia oparł się o drzwi.
- Co z tego?
- To - zaczęła pewna swego - że byłeś z nim zbyt długo, żeby móc nagle zupełnie się odciąć.
- Świetnie, Granger - przyznał z uznaniem. - Ale zauważ jeszcze, że nie ja decydowałem. Pottera tu nie ma. A ja nie będę szukać go po świecie, bo, to też sobie zanotuj, zniknął stąd właśnie przeze mnie. Ani nie będę się wam tłumaczyć.
- Jesteś beznadziejnie powierzchowny - stwierdziła, ale blondyn znów wzruszył nieprzejęty ramionami.
- Musiał mieć jakiś powód, żeby mnie zostawić. Nie ma za co.
- Porozmawiaj z nim - nalegała Hermiona.
- Jeśli wróci - dopowiedział spokojnie.
- Wyjaśnijcie to sobie.
- Jeśli wróci.
- Pociesz go, bo my nie potrafimy.
- Jeśli wróci - powtórzył znowu blondyn, a Hermiona już na granicy irytacji poprosiła:
- Napisz do niego.
- Napisałem.
- Do... - zaczęła, spodziewając się kolejnego jeśli. Ron również spojrzał na niego zaciekawiony. - Co?
- Pisałem, Granger. Nigdy nie odpowiedział. Słuchaj uważniej. Mówiłem, że opuścił Londyn ze względu na mnie. Nie chce mnie widzieć, dlatego nie proś mnie, żebym z nim porozmawiał.
- To... co z wami? - spytał Ron, kiedy Draco dodawał jeszcze w myślach ciche Nie mogę, choćbym chciał.
- A co? - dopytał Draco. - Nie wiesz, za co mi przyłożyć?
Ron patrzył na niego z wyraźną prośbą o choć jeden powód do tego.
- To stary rozdział - dokończył blondyn. - Właśnie go zamykam, nie widzisz?
- Widzę - zapewnił, krzywiąc się. - Wyprowadzasz się. A co z tym domem?
- Nie stać cię - skwitował Draco. Zbyt wiele drogocennych, bezcennych wspomnień tu zostawił, żeby oddać go komukolwiek.
- Wcale go nie chciałem.
- O Potterze nie wiem nic i jeśli chciałby się z kimś kontaktować, to ja byłbym ostatnią do tego osobą - powtórzył. - Już? Wiecie wszystko? Idźcie już, bo naprawdę nie chcę używać siły. Jesteście zbyt wysoko postawieni.
- Mówiłem - mruknął Ron do Hermiony, nie dbając jednak o to, czy Draco usłyszy, czy nie. - Gdyby Harry miał już do kogoś pisać, to do nas, a nie do niego.
- Uważacie, że jesteście dla niego istotniejsi niż ja? - wtrącił się z uniesionymi wysoko brwiami, jakby miał zamiar się roześmiać. Ron popatrzył na niego kpiąco.
- Uważam, że gdybyś przy nim rzucił takim tekstem, to tak, w sekundę stalibyśmy się istotniejsi niż ty. Przynajmniej miesiąc temu, bo teraz nie ma już takiej potrzeby.
- Uważam - przerwała mu Hermiona - że to nie jest coś, w czym Harry kiedykolwiek mógłby i musiałby wybierać. A wy dwaj przestańcie wreszcie być o niego zazdrośni.
- To nie...! - zaczęli razem, ale Hermiona wywróciła tylko oczami.
- Na Merlina, zamknijcie się. A ty, Malfoy? Jak się czujesz?
- Wyśmienicie - stwierdził krótko ze sztucznym do bólu uśmiechem, zanim zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Faktycznie zamierzał tego dnia ostatni raz zgasić światła w tym domu i zatrzymać się w Hogwarcie. Sam sobie nie mówił nawet, że na zawsze. Po prostu na razie. Dlatego też nie zostawiał tu pustych ścian i szuflad, a zabierał ze sobą tylko najważniejsze rzeczy.
Może mijał trzeci tydzień, ale to było jeszcze dużo za mało, żeby wyrzucić klucz i nie myśleć, nie mieć nadziei, że kiedyś tu jeszcze wróci.
Wcześniej wcale nie miał zamiaru nawet tam zaglądać, ale pytanie Rona i Hermiony o sowę od Harry'ego jakoś mimowolnie skierowała jego kroki na piętro, gdzie usiadł na podłodze przy jednej z niższych półek. Miała zapach pergaminu, którego była pełna, ułożonego w kilka ciasnych rzędów kopert często bez podpisów, ale zapisanych jedną ręką.
Harry nawet nie wiedział, ile razy dawniej czytał każdy z nich. Gdzieś między nimi leżało nieduże zdjęcie i blondynowi bardzo dziwnie dziś patrzyło się na niego na nieruchomej fotografii, jedyną, jaka gdzieś z Harrym w tle powstała w domu Dursleyów.
A listy, jakie od niego otrzymywał, były piękne. Na wysłanie tych ostatnich Harry znajdował czas nawet dwa razy w tygodniu, jeśli był poza domem tylko na jakimś szkoleniu z Ministerstwa. Kiedy naprawdę coś się działo, Draco dostawał je znacznie rzadziej, były znacznie krótsze, niektóre wątki urwane, a słowa niedokończone, jakby Harry nagle musiał to zostawić i biec zrobić coś innego, a później jak gdyby nigdy nic zaczynał nowe zdania.
I te listy Harry zgryźliwie podpisywał "Potter", wywołując u blondyna głupi uśmiech i równie słabe opadnięcie ramion.
Te starsze były bardzo krótkie, czasami ułożone z tylko jednego zdania. Ale takie miały być, bo to czyniło je bezużytecznymi dla oczu, które nie widziały długiej wymiany myśli między każdym słowem.
Chcę, żebyś wiedział, że o Tobie pamiętam.
Jeden obiecywał tylko tyle. Inny był jedynie odpowiedzią na wcześniejszą wiadomość Dracona, potwierdzeniem dawnego spotkania przy wejściu na ulicę Nokturnu.
Tak, Draco zawsze wybierał genialne miejsca spotkać. Swoją drogą, że też zawsze się spóźniał. Ale kiedy jemu niełatwo było wymknąć się wtedy ojcu, Harry próbował przekonać Rona i Hermionę, że nie każde spotkanie z Draconem to pewna śmierć. Nie każde, bo kiedy raz wpadł na niego w towarzystwie Lucjusza i Narcyzy, jeszcze trochę i skończyłby jak Prawie Bezgłowy Nick.
Draco zawsze sądził jednak, że Harry przesadza, i było mu do tego dużo bliżej po tym, co wymyślili z Weasleyem na jego urodzinach pięć lat temu.
Draco obejrzał się nagle w bok, jakby do kogoś i jakby chciał coś powiedzieć, ale że nikogo nie było, odłożył nierozwinięty pergamin niedbale na szafkę i wstał.
Nie dość, że Harry'ego nie było wcale, to jeszcze nie było go wtedy, gdy Draco chciał setny raz coś mu wypomnieć. To już poza wszelkimi granicami.
Dlatego, zły na siebie za takie sentymenty, wziął parę rzeczy ze sobą i nie ociągając się dłużej, stanął przy kominku. I dopiero tam się zatrzymał, wpatrzony w wygaszone kawałki drewna, ale nie umiejąc zrobić ani kroku dalej. O ile sam był zdecydowany, o tyle jego nogi nic już o tym nie wiedziały.
Chrzanić taki dom. Bez Pottera czuł się tu obco, jak nieproszony gość, który widzi go po raz pierwszy.
Ostatni raz obejrzał się przez ramię, żeby obrzucić wzrokiem te pomieszczenia.
Od początku mieszkali tu razem. Od początku, codziennie, wracając z Hogwartu, wiedział, że za kilka chwil zobaczy w drzwiach również jego. Niesamowite uczucie.
To był pierwszy dzień, w którym zdał sobie sprawę, że nie ma na kogo czekać. Że Harry wcale nie wróci.
Zazdrościł mu tego wyjazdu. Tego, że może był gdzieś dziesiątki albo nawet setki mil stąd i nie musiał oglądać tych przeklętych ścian, malowanych śmiechem, który ucichł już między nimi.
Na głupią kanapę gapił się kilka minut, nie umiejąc zmusić się do odwrócenia wzroku. Oczywiście, że jak to oni, nie mogli pierwszej nocy tutaj normalnie spędzić w swoim nowym pokoju, w zawalonymi ich nieułożonymi rzeczami łóżku. Lepiej było przecież niewygodnie ułożyć się na sofie, która czysta była tylko dlatego, że zamiast niej zawalona była podłoga wokół. I tak zresztą niewiele tamtej nocy spali, do bardzo późna, albo i do wczesnego ranka, planując jeszcze niedawne marzenia.
Potem dopiero okazało się, że Harry zasnął już dużo wcześniej, a Draco kilka godzin prowadził urywany monolog o najlepszych kolorach poduszek.
Kiedyś później siedzieli na tym samym miejscu, blondyn pamiętał jeszcze miękkie uczucie skroni i pasemek włosów Harry'ego na swoich kolanach. Ledwo wrócili z pracy, dlatego Draco bezceremonialnie ściągnął go z powrotem na kanapę, kiedy ten tylko wstał, bo czyjaś sowa zapukała w okno.
- Nie, nie, Potter - uśmiechnął się pobłażliwie, jak do dziecka, które wyraźnie czegoś nie zrozumiało. - Żadnych sów - dodał, wyciągając przy tym różdżkę, żeby zasłony na oknach zaraz same się zsunęły. - Żadnych gości - dodał, kiedy z korytarza dał się słyszeć odgłos przekręcania zamka w drzwiach. - I żadnych nieproszonych gości - zaznaczył, zanim tlący się w kominku płomyk wygasł całkowicie. Harry uśmiechnął się jakoś rozbawiony, bo mimo pokonania Voldemorta wciąż sporo się działo i faktycznie mieli ostatnio dużo niespodzianek z każdej z tych trzech kategorii Dracona.
- I?
- I? - przedrzeźnił go blondyn. - Nie wiem. Możemy zagrać w szachy, do cholery. Byleby ten jeden wieczór był tylko nasz.
- Tylko nasz? - powtórzył po nim Harry, przechylając lekko głowę w bok. Draco skinął powoli głową, bo w pewien sposób podobało mu się to słodkie niedopowiedzenie w zielonych oczach. Harry popatrzył na niego tym bardziej mgliście, bo rozmarzenie, kiedy podniósł lekko dłoń. I kiedy Draco był już pewien, że położy ją na nim i pocałuje, Harry ożywił się nagle, poklepał go po ramieniu i oznajmił, wstając: - To idę po szachy.
Na ścianie naprzeciw wisiało zdjęcie w starej, stłuczonej ramce, której nigdy nikt nie naprawił. I to nie z lenistwa, bo nie chcieli ruszać tych rys na szkle, które wybiła tam jedna z ich najcięższych kłótni jeszcze na Grimmauld Place. A trafili tam obaj w czerwcu swojego szóstego roku w Hogwarcie, kiedy Draco, nie umiejąc zabić Dumbledore'a, uległ jemu i Harry'emu, żeby razem z nim zaszyć się właśnie w domu Blacków.
Tylko że nawet wtedy nie mieli podobnych myśli ani zamiarów, jak powinny osoby, które wreszcie stoją po wspólnej stronie. Draco chciał wiać jak najdalej od Czarnego Pana, którego zdradził, i przede wszystkim pomóc rodzicom, kiedy Harry to właśnie z Voldemortem wiązał całe swoje postępowanie. I kłócili się o to tym bardziej, im mocniej potrzebowali wzajemnej pomocy w zupełnie przeciwnych sobie celach.
Aż w końcu każdy z nich uparł się przy swoich racjach tak, że wybuchło między nimi zamieszanie, którego nie uciszyło nic, dopóki Draco nie krzyknął, że wraca do własnego domu, a drzwi Grimmauld Place nie zatrzasnął za sobą. Harry nie usłyszał nawet, jak zagłuszone ich trzaskiem gdzieś obok pękło szkło na nic nieznaczącej już fotografii. Mimo wszystko, chciał wyjść za nim, ale momentalnie powstrzymała go pani Weasley, która z resztą Zakonu Feniksa była tam wtedy z nimi.
Potem Harry przez kilka tygodni nie miał z nim kontaktu, aż wysłał do Dracona list tak pokręcony, że nikt nie byłby w stanie zrozumieć choćby adresata. Oprócz Dracona, który pojawił się na Grimmauld Place następnego dnia, żeby strach o niego uspokoić w Harrym wieścią, że naprawdę wrócił między śmierciożerców. Niewiele więcej zdążył wtedy powiedzieć, jedynie tyle, że to nie wina Harry'ego, który pomógł mu tylko podjąć decyzję i utwierdził w przekonaniu, że tak będzie lepiej i tak musi po prostu być.
- Muszę zniknąć - szepnął na koniec Harry, w wyjątkowo cichym korytarzu. Rozglądał się ciągle wokół, bo nie chcieli, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że Draco tu był. Nie mieli już wiele czasu, dlatego trzymał jeszcze jego dłonie w swoich. Póki mógł.
- Nie mogę iść z tobą, Harry. Przepraszam - odmruknął, wcale się już nad tym nie zastanawiając. Harry myślał jednak o tym, że to był jeden z niewielu razy, kiedy słyszał od niego tak szczere przeprosiny. - Wrócisz? - spytał jeszcze ciszej, w jeszcze bardziej nieznoszącym sprzeciwu smutku.
- To nie koniec - zapewnił i chociaż nie umiał się uśmiechnąć, był bardziej pewny swego niż kiedykolwiek. - Przysięgam.
Jednak jest coś gorszego od Azkabanu. Świadomość, że nikomu nie zależy, żebyś z niego wyszedł. Że nawet jeśli się to uda, nie ma się dokąd wracać. Ani do kogo, ani po co.
Lubił to, jak Harry zawsze żywo interesował się tym, o czym mówił, jak nigdy nie zbywał go półsłówkami. Jak nigdy nie zabijał jego entuzjazmu. Teraz chyba tylko swoją nieobecnością.
Tęsknił za niespodziankami, których nie lubił, i za szaleństwem, którego unikał.
I żal było mu opuszczać domu, w którym poznał go takiego. Pansy często proponowała mu, żeby zatrzymał się u niej i nie był sam. Ale Draco zawsze jej odmawiał.
Teraz odmówił chyba nawet sobie, kiedy mruknął pod nosem niechętne Hogwart, wyprostował się i zniknął w kominku.
Draco nie wierzył, że kiedykolwiek to powie, ale zatęsknił za Francją.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro