75.
Draco o tym nie wiedział, ale w tym czasie Harry przed południem pierwszego stycznia złapał z Deanem i Seamusem świstoklik do drugiej części kraju. Ale teraz szedł jeszcze na miejsce, gdzie miał się z nimi spotkać, odprowadzany przez Rona.
- Nie wolisz, żebyśmy byli tam z tobą? - zagadnął go luźno, nawet na Harry'ego nie patrząc. Może właśnie dzięki temu, mimo że Potter słyszał to pytanie już dziesiąty raz, Harry odpowiedział mu zupełnie spokojnie.
- Daj spokój. Poradzę sobie. Zresztą, wy nie możecie się stąd ruszyć. Za wiele tu znaczycie.
Ron wzruszył niedbale ramionami.
- Jak ty dla nas, Harry. Weź się zastanów, czy na pewno chcesz zaszyć się w Irlandii przez kogoś pokroju Malfoya.
Harry lubił to, że dla Rona nie było rzeczy, na którą nie byłby w stanie beztrosko machnąć ręką. Ale nawet mimo to Harry czasem dopatrywał się w jego słowach czegoś nieopatrznego.
- Dzięki, Ron. Ale oprócz was nic mnie tutaj nie trzyma. Nie zamierzam przecież bawić się w pustelnika. Wrócę... za jakiś czas - zawahał się, zanim powiedziałby niedługo. - Możesz powiedzieć Hermionie, że przyślę jej sową pocztówkę, żeby się nie martwiła.
- Co jest, Harry? - dopytał, kiedy okularnik spuścił głowę i zacisnął usta, jakby najpierw chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Nic. Po prostu mieliście rację. Nie zmienił się. Mogłem was słuchać. Oszczędziłbym sobie... Zresztą nieważne - westchnął głośniej, podnosząc wzrok. To było okropne, że kiedy wreszcie wszystko w Draconie zrozumiał, nie mógł już nic z tym zrobić, bo to nie Draco mu to wytłumaczył. - Jesteśmy - dokończył, widząc kilkanaście kroków dalej Hermionę, Deana i Seamusa, którzy już na nich czekali. Harry zatrzymał się jednak i spojrzał na nieprzekonaną minę Rona i chociaż się nie uśmiechnął, dodał całkiem pewny swego: - Ron. Ja wiem, co robię.
- Jasne... - odmruknął, kiwając niemrawo głową. - Po prostu będzie mi ciebie brakowało... i takie tam.
Harry'emu drgnęły ramiona tak, jakby chciał parsknąć śmiechem na to wylewne pożegnanie. Ale ostatecznie zacisnął tylko smutno usta i położył dłoń na jego ramieniu.
- Do zobaczenia, Ron.
Harry nie pomylił się, przewidując, że ledwo uwolni się od Rona, wpadnie przed zmartwione oczy Hermiony.
- Na pewno tego chcesz, Harry? - spytała, korzystając z tego, że Dean i Seamus zajęli się chwilowo rozmową z Ronem. - Tak czujesz?
- Wybacz, Hermiona - zaczął, siląc się na spokój, ale licząc w duchu, że nie będzie go dłużej zatrzymywać - ale wiem, czego mam słuchać, i to nie jest to, co czuje moje serce. Zobacz, gdzie mnie to doprowadziło. W miejsce, gdzie nie ufam mu już jako przewodnikowi, kiedy właśnie straciłem też kolejnego. Nie, Hermiona.
Odwrócił się, chcąc dołączyć do pozostałej trójki swoich przyjaciół, ale Hermiona dogoniła go i znów zatrzymała.
- Rozumiem - zapewniła miękko. - Ale, Harry, uważaj na siebie. Nie powiem ci, że dziś, ale... czasem może posłuchaj. Podjąłeś z nim w życiu wiele nagłych, ale wspaniałych decyzji - dokończyła, lekko przykładając dłoń do jego klatki piersiowej.
Ale ona zaczęła tylko unosić mu się i opadać szybciej, kiedy Harry spojrzał na nią z jakimś niezwykłym wyrazem, który sama odczytała sobie jako uparte, zranione zmęczenie, jakie po prostu musiał zostawić za sobą.
Z nim? Cokolwiek ona nie miała na myśli, kiedy trzymała dłoń na jego sercu, do głowy przychodził mu tylko jeden on. I tego dnia decyzjami przy nim podjętymi wcale nie miał zamiaru się chwalić ani nawet zmuszać się do myślenia o nich.
- Nie bój się o niego, Hermiona - pocieszył ją Ron, kiedy pożegnała już Harry'ego, obejmując go na chwilę, a on odszedł. - Harry sam wie, co jest dla niego najlepsze.
Nie był jednak pewien, czy Hermiona to zdanie podziela.
Spojrzeli na siebie, a kiedy wrócili wzrokiem do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stali Harry, Dean i Seamus, ono było już puste i tylko płatki padającego śniegu wirowały tam szybciej jak przy nagłym wietrze.
- Poprosił mnie, żebyśmy nie rozpowiadali, gdzie jest - dodała jeszcze Hermiona, na co Ron pokiwał niemo głową.
Harry bez trudu utrzymał się na nogach, kiedy znów miał na czym stanąć. Rozejrzał się po wszystkim wokół dużo wolniej niż pozostała dwójka, która już znała dobrze to miejsce. Na razie rzuciło mu się w oczy tyle, że tu nie było ani płatka śniegu. Na tej uldze, którą poczuł, kiedy tylko otworzył tu oczy, może budowało się ciche podekscytowanie.
- Mam dla ciebie małą niespodziankę - uprzedził go Seamus, kiedy Harry spojrzał na niego i nie zdążył zapytać, czy pójdą w swoje strony już teraz. - Znaczy, "małą"... Dwupokojową. To z dwadzieścia minut drogi stąd. Przy okazji trochę cię oprowadzimy. Idziemy?
Harry nie do końca co prawda rozumiał, ale że niezbyt interesowały go też szczegóły, kiwnął tylko głową. Seamus faktycznie tłumaczył mu coś po drodze, w zasadzie to całą drogę i przez cały czas - ale Harry słuchał go tylko połowicznie, polegając bardziej na tym, co sam dokoła widział.
Pierwszy raz poczuł się dobrze z myślą, że nie wie ani nawet nie ma dokąd iść.
Po pierwszych minutach zorientował się więc, że idą przez jakąś wieś albo co najwyżej miasteczko. Aż wreszcie zeszli z ulicy i zatrzymali się na kamienistej ścieżce, a Harry rozejrzał się, szukając do tego postoju powodu.
- Pomyślałem, że nie będziesz miał co tu ze sobą zrobić - zaczął Dean, zanim Seamus wskazał ruchem głowy na nieduży dom obok i dokończył:
- Należy do mojej ciotki, ale ona aktualnie jest u mojej matki. Do końca następnego tygodnia możesz tu zostać. Potem wracamy do Anglii.
- Ta twoja ciotka... wie o tym? - dopytał Harry, przyglądając się mieszkaniu delikatnie na uboczu.
- Tak. Nie ma nic przeciwko, żeby mój zbłąkany przyjaciel trochę tu pomieszkał. Obiecasz podlewać kwiatki i jesteśmy kwita.
I kiedy Harry spojrzał już na nich, żeby podziękować, Seamus dodał jeszcze:
- Tylko wiesz, Harry, raczej tu nikogo nie morduj.
Dean spojrzał na niego w wyraźnej prośbie, żeby nic już nie mówił.
- Seam - upomniał go cicho.
- Sorry - przeprosił, zanim znowu się ożywił i mówił dalej: - Zapomniałbym. To mugolska wieś, więc jeśli chciałbyś pobyć wśród naszych, to najwięcej jest ich oczywiście w stolicy. Stąd to... pieszo pewnie jakiś dzień drogi, miotły są zabronione, przynajmniej wśród mugoli, bo za dużo ich mdleje, więc wiesz, twoja miotła, twoje ryzyko. Ale jeśli będziesz potrzebował czegoś pierwszej wagi, na przykład... zapałek, to parę ulic stąd znajdziesz starą furtkę, ale bez płotu. Zawsze jest otwarta. Jak wokół nie będzie żadnego mugola, to przejdź przez nią i... Zresztą, sam zobaczysz, nie?
Harry kiwnął głową na znak, że wszystko rozumie.
- Dzięki.
Nie czuł się dobrze. Otępiała go dziwna pustka, żalem wypełniając serce. Ale wiedział, że to minie. Po prostu musiał przyzwyczaić się do samotności. Bo najgorzej uporać się z tęsknotą - a jej nie odczuwał ani krztyny, kiedy pożegnał się już z przyjaciółmi i pierwszy raz samotnie otworzył drzwi nowego miejsca.
Rozejrzał się, kiedy wchodził do środka i zamykał drzwi za sobą. Specyficznie cieszył go ten odgłos cichego ich skrzypienia, a potem swoich powolnych kroków w zupełnej ciszy mieszkania. Wyjątkowo spokojnie poczuł się w ścianach, między którymi drogi na oślep nie znał na pamięć, które po prostu były mu obce.
Długo był przekonany, że jego dom to nie do końca jedno stałe miejsce, ale jeden człowiek, który przenosił go z każdym swoim krokiem. A w ten dzień polubił myśl, że to wszystko nie jest tak, że cały świat ma metr osiemdziesiąt pięć, parę bladych oczu i rąk - i po prostu w żadnym razie się na tym nie kończy.
* Tak, ja zdaję sobie sprawę, że oni używają cali i stóp, ale tak mi lepiej brzmiało, nawet jeśli to bardzo głupie.
Odłożył swoje rzeczy, ograniczające się do mającego już wiele za sobą plecaka, na kanapę naprzeciw kominka, gdzie zamierzał też później spać. Ale na razie krzesła w domu citoki Seamusa były jeszcze bardziej niewygodne niż te w Głównej Kwaterze Aurorów, więc niecałą godzinę później wrócił już na zewnątrz.
I był pewien, że gdziekolwiek by nie był, tego dnia nie mógłby spędzić lepiej niż błądząc po pokrytych zmarzniętą trawą uliczkach, ani ich nie znając, ani nie wiedząc, dokąd prowadzą. Szukał pewnego miejsca, żadnego konkretnego, bo nie liczyło się, czy trafi nad morze, czy w międzyczasie wyjdzie na jakieś wzgórze - po prostu takiego, w którym zatrzyma się i rozejrzy, które uzna za miejsce, do którego te wszystkie ścieżki miały prowadzić.
Popołudniem, trochę jeszcze przed zachodem słońca, w końcu chyba takie znalazł. Oczy mu pojaśniały, kiedy przeniósł ich spojrzenie na wszystko, co rysowało mu się tuż przed nimi i co majaczyło gdzieś w oddali. Mimo że to tylko parę drzew po obu stronach, między którymi otwierała się polana za szybko opadającym, niskim wzgórzem, na którym stał. Gdzieś bardzo daleko na horyzoncie może ćmiło mu się odległe morze. W lecie, kiedy kwitły kwiaty, musiało tu być pięknie, ale i teraz zimowe słońce błyszczało w pokrytych najcieńszym lodem liściach i trawie, kiedy ciemniejące rumiane niebo w jasnych chmurach zaczęło przypominać słodką watę cukrową.
Lubił to, że nikogo nie było obok. Że nikt nie przysłaniał mu otwartego świata, o którym tyle marzył.
I nie myślał o tym, że nie może długo ciągnąć dni tak, jakby kolejnych miało nie być. Pierwszy raz nie liczył się z tą myślą.
I przez to... Harry czuł się wspaniale.
*
Zwykle o tej porze czekałby przy herbacie, aż Harry wróci z Ministerstwa. Dzisiaj właściwie nie wiedział, na co czeka.
Jeśli szczęśliwi czasu nie liczą, to dlatego, że wiedzą, że spędzają go dobrze. On jednak każdego wieczoru myślał o zmarnowanym bez sensu dniu.
Bez Harry'ego było tu okropnie pusto. Nudno. Nie tylko teraz, a cały ten dom pamiętał niezliczone wieczory, kiedy Draco po skończonej pracy plątał się po wszystkich pomieszczeniach bez celu. Był tu już nie na swoim miejscu.
Merlinie, jak porzucona w samotnej wieży księżniczka, nawet bez smoka, przed którym dla rozrywki mogłaby uciekać.
Gdzieś tam leżały eseje wymagające poprawy, gdzieś obok drżały fiolki z bulgoczącymi cicho eliksirami, które należałoby oznaczyć, gdzieś tam leniwie przewijały się strony księgi o zaklęciach obronnych, które czekały na przeczytanie, gdzieś pokój dalej wyczyszczona na błysk filiżanka niemal już pękała od uparcie wycierającej ją, zaczarowanej do tego ściereczki, i gdzieś tam zegar wybijał późną godzinę, przypominając, że czas w końcu się za coś wziąć.
Tylko... Uczniowie wcale się nie obrażą, jeśli obleją parę dni później, napisy na buteleczkach nie uciekną, książkę można przeczytać później, szklanek jest w półce obok dziesięć innych, a czas będzie też jutro.
Draco nie miał ochoty odrywać wzroku od sufitu. Czuł się jak dzieciak, który może pozwolić sobie na nigdy niekończące się lenistwo. Miał gdzieś to wszystko, bo czuł, że nic to nikomu nie zmieni.
Wiedział, że jutro znowu wstanie dzień i wzejdzie słońce, a on ma niemal nieograniczony czas, żeby to docenić - ale czuł, że nie będzie potrafił. Nowy dzień wcale go nie cieszył, jakby codziennie dostrzegał tylko szare wieczory, jakby dopiero po zmroku potrafił się beznadziejnie ocknąć.
Nie wierzył, że istnieje gorsze uczucie. Uczucie niechęci do wszystkiego i niczego.
Tylko... te wszystkie rany nie krwawiły tak, jak się zdawały, kiedy mógłby przysiąc, że Harry ściął go z nóg Sectumsemprą po raz drugi.
Momentami nie wiedział nawet, jaki jest dzień tygodnia, pamiętając jedynie, która to doba, odkąd Harry zniknął mu sprzed oczu.
Nie do końca mu się to udało. Draco widział go wiele razy, nawet jeśli dzieliły ich jego zamknięte powieki. I nie lubił patrzeć w te nieme oczy, kiedy własne miał przymknięte. I kiedy znów budził się z policzkiem w poduszce, gdzie zwykle trafiłby na ramię Harry'ego, musiał zakląć cicho, że jakiś przeklęty instynkt nawet we śnie ciągnie go do niego, choćby nawet tylko w miejsce, gdzie się go spodziewał. Ale to przyzwyczajenie. Minie.
Miał w nim więcej niż miłość codzienną, ale to właśnie w tej codzienności czegoś mu brakowało. Paru sekund w trakcie każdej czynności, które brzmiały bardzo niewinnie, ale zabierały mu z nich całą radość.
Nad ranem, kiedy się budził, brakowało mu tego, co zwykle trwało mniej więcej marne dwie minuty - pierwsze kilkanaście sekund Draco jakoś zawsze potrafił poświęcić na przypatrywanie się mu z półprzytomną przyjemnością, żeby później obudzić go, informując, która jest godzina, i pobłażliwie obserwować, jak Harry niezadowolony odwraca się tylko od niego:
- Kocham cię, ale na przyszłość takie nowiny sobie daruj.
Kiedyś zwykle mieli rano czas chociaż na herbatę - Harry zniknął, Draconowi zwyczaj został, chociaż dość wybrakowany. Brakowało mu tych parunastu sekund, które Harry poświęcał na jakiś często słaby żart, zawsze każący blondynowi kwestionować swoje poczucie humoru, które to bawiło.
I kiedy miał gdzieś wyjść, brakowało mu czyichś dwóch słów, tylko jednej sekundy:
- Na razie!
Kiedy wracał, to już było dużo więcej niż sekunda, ale brakowało mu tej chwili, kiedy w niemym Dobrze cię widzieć odetchnąłby z nosem wśród czarnych, nieskładnych pasemek.
Teraz, kiedy Draco musiał wertować za czymś jakieś księgi albo warzyć potrzebny mu eliksir, to w zasadzie nie miało mu czego brakować - bo nigdy ani wtedy z Harrym nie rozmawiał, będąc zbyt uważnym w swoim zajęciu, żeby się nie pomylić, ani w ogóle rzadko mógł od swojej pracy wzrok oderwać, bo kociołek na ogniu bądź co bądź pełnej uwagi potrzebował. Ale że w trakcie tych czynności Harry często z nim był, zazwyczaj trochę znudzony zapisując jakieś pochodzące z Ministerstwa pergaminy, i że Draco, jeśli już po prostu tego nie czuł, to czasem z wzajemnością przyłapywał go na rzucaniu mu krótkich spojrzeń - to brak tego strasznie go gryzł.
Praca jakoś stała się teraz głównym zajęciem Dracona, więc nie myślał wiele o tym, jak późne popołudnie wyglądałoby, gdyby nie był w tym domu sam. Ale za to kiedy zmęczony chciał zasnąć, myśli na złość jakoś bardzo mu się ożywiały, żeby przypomnieć, że gdzieś tu zgubiło się tych parę minut, kiedy półgłosem rozmawiał o czymś z Harrym, zanim przy nim zasnął.
Poznał, jak to jest robić coś, nawet całkiem poprawnie, ale mechanicznie i bez udziału własnych chęci. Jak funkcjonuje się z pamięci.
I tak, będąc to tu, to tam, mimo wszystko jednak spędzali razem większość dnia - choć co prawda myśli Dracona wyglądały teraz dość schematycznie, bo niemal nigdy nie zdarzało się, żeby przy Harrym cokolwiek mogło drugi raz tak samo wyglądać.
Choć, nie tylko w jego dniu Harry zostawił wiele dziur - ale Draco jakoś bardzo wzbraniał się przed zliczeniem, ile braków zostało w nim samym.
I przypomniał sobie słowa Luny. Mówiła mu kiedyś, że jeśli będą w jednej chwili wzajemnie o sobie myśleć, to będzie jak rozmowa.
Wcale nie czuł się, jakby rozmawiali.
Raczej tak, jakby mówił do niego nieprzerwanie, krzyczał i prosił, podnosząc głos, a Harry nawet na niego nie patrzył. I milczał.
A on myślał czasem o tym, że przeszło miesiąc temu stali kwadrans od związania się ze sobą na dobre. I wiedział, że to było szaleństwo.
Po prostu... miał mieć męża, a teraz nie miał już nawet przyjaciela.
Ale najlepszego przyjaciela nie tylko jemu brakowało. Ron i Hermiona często o nim mówili i jeszcze częściej myśleli. Bo wbrew jego słowom, Hermiona wcale nie otrzymała od Harry'ego obiecanej pocztówki. Ani w ogóle żadne z nich nie miało o Harrym najmniejszej wzmianki, odkąd ten opuścił Anglię w towarzystwie Deana i Seamusa.
Zaczęli się martwić, kiedy tydzień minął im bez żadnych wieści od niego ani o nim. Nie dlatego, że twierdzili, że Harry sobie nie poradzi - ale że będzie musiał poradzić sobie sam.
- Musimy coś zrobić - stwierdził wreszcie Ron, przejmując się milczeniem Harry'ego po większej części dlatego, że denerwowała się tym Hermiona.
- Wiem. Harry nie jest typem samotnika. Potrzebuje innych, nawet jeśli sam tego nie przyzna. Dlatego napisałam do niego dwa dni temu. Ale jeśli nie odpowie?
- Za dużo myślisz, Hermiona. Ale jeśli nie odpisze, będzie miał wyważone drzwi - odpowiedział, ale nie brzmiało to na żart. - Nie zakładaj zawsze najgorszej opcji. Odpowie. To nasz przyjaciel. Czy kiedyś zignorował nasz list?
- Może masz rację - przyznała po chwili zastanowienia, ale kiedy jeszcze Ron odpowiadał jej zdecydowane Na pewno, znam go, popatrzyła nagle na niego, jakby coś ją olśniło. - Ron, a jeśli... Harry odezwał się do niego? Zrozum - kontynuowała ożywiona swoim pomysłem, mimo że Ron patrzył na nią sceptycznie - Harry ma zbyt dobre serce, żeby ktoś tak odwdzięczał mu się za to, że sam latał za nim parę tygodni, a potem, kiedy Malfoy łaskawie mu wybaczył, na pewno traktował jak ósmy cud świata.
- Zawsze go tak traktował - mruknął od niechcenia Ron.
- Sam widzisz. Ja nie chcę, żeby to się tak skończyło. On zawsze wraca.
Ron spojrzał na nią nieprzekonany, kiedy Hermiona zdawała się być ułamek sekundy od zerwania się na nogi.
- Chcesz ich swatać, Hermiona?
- Chcę pomóc Harry'emu, bo uważam, że powinni to wyjaśnić, a nie unikać się do końca życia - sprostowała pewnie. - Po prostu... Wiesz, oni zawsze byli razem. Nie wiem, co dzieje się z Harrym i o niego się martwię.
- Ja też. Ale zapewniam cię, Hermiona, że dużo łatwiej się od Malfoya odzwyczaimy niż się przyzwyczailiśmy.
Hermiony nie przekonało to na tyle, żeby godzinę później nie zapukać do drzwi mieszkania Harry'ego. Sama, chociaż Ron długo upierał się, że pójdzie z nią co najmniej tak, jakby było to gniazdo akromantuli. Hermiona domyślała się jednak, że Ron wymawia tak tylko swoją chęć konfrontacji z Malfoyem. A Ron w końcu ustąpił, przekonując się argumentem, że jeśli w trakcie rozmowy Hermiony z Draconem faktycznie znajdzie się powód do kłótni, Malfoy to z nim byłby już bezpieczniejszy.
Ale kiedy Draco jej otworzył, zaskoczony i rozczarowny jej widokiem, Hermiona nie odczuła najmniejszej złości. Raczej to od niego poczuła ogromny smutek, mimo że schowany za pobladłą cerą i leniwymi oczami.
Hermiona nie wiedziała, jak zacząć, kiedy Draco nie wiedział, czy nie powinien już zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Ale na to był zbyt ciekawy, co ma mu do powiedzenia - a raczej co ma mu do powiedzenia o Harrym.
- Nie dostałeś żadnej sowy od Harry'ego? - spytała po prostu, nadrabiając jednak łagodnym tonem. Draco nie miał ochoty z nikim rozmawiać, więc chciał od razu ją zbyć - ale równie szybko pomyślał, że może najpierw spróbować wyciągnąć od Hermiony informację o miejscu pobytu Harry'ego.
- Ty wiesz, gdzie on jest? - żachnął się z uniesionymi brwiami, jakby sam doskonale to wiedział. - Wątpię, żeby sowa poradziła sobie z taką odległością.
Nie docenił co prawda Hermiony, która szybko zorientowała się, o co mu chodzi, i odpowiedziała nieznacznie:
- To zależy od sowy.
I kiedy Draco był już pewien, że tutaj ta rozmowa się skończy, Hermiona znów się odezwała.
- Nie mamy z nim żadnego kontaktu od tygodnia. Nie martwilibyśmy się w innej sytuacji, ale po tym, co się stało... - dokończyła mniej składnie. Draco w pierwszej chwili ucieszył się, że Harry nie tylko jego zupełnie olał. Ale równie szybko i dwa razy mocniej trafiła go myśl, że to wcale nie wróży dobrze. - Przykro mi, Malfoy - dodała nagle, nie mogąc już powstrzymać współczucia do niego. Ale właśnie tym odruchem wyrwała go z zamyślenia, które tak ją ujęło.
- Daruj sobie, Granger, i nie zapominaj, że nie jesteśmy przyjaciółmi. Mnie, Weasleya i ciebie teraz łączy jeszcze mniej niż kiedykolwiek.
- Bo nie ma między nami Harry'ego - dokończyła za niego. Draco wywrócił tylko oczami.
- Pięć punktów dla Gryffindoru za nadzwyczajną bystrość. Nie potrzebuję twojej litości, Granger. Myślisz, że nie wiem, dlaczego zniknął? Tak obrzydziłem mu tutaj wszystko, że nie mógł dłużej tu zostać. Idź pogadaj o tym z Weasleyem. On na pewno uzmysłowi ci, jakim jestem podłym idiotą.
Hermionę może poruszyłoby to, że pierwszy raz słyszy z jego ust zarzut we własną stronę - gdyby tylko nie mówił tak nieczule i wyniośle. Dlatego zacisnęła tylko usta, patrząc na niego bardziej stanowczo.
- Co? - mruknął Draco wszystkowiedząco, opierając się o próg drzwi, bo wciąż nie wpuścił jej do środka. Wolał tu zamarznąć. - Nie zmieniłem się jednak tak, jak opowiadał wam Potter?
- Wcale nie chcę wiedzieć - ucięła.
Ich obu było jej żal. Przynajmniej jeszcze przed chwilą, bo Draco jak zawsze swoją zgryźliwością ostudził całe jej współczucie.
- Ja nie wiem dokładnie, co on ci powiedział... - spróbowała jeszcze raz, z uwagi na Harry'ego chcąc jakoś załagodzić ich sytuację. - Ale dla mnie i Rona też bywał nieprzyjemny. On wcale tak nie myśli.
- Jeśli naprawdę jest tak, jak mówisz - spytał powoli, ciasno splatając ramiona na piersi, żeby jakoś utrzymać ją zranioną w jednym kawałku - to gdzie on teraz jest? Dlaczego ty go usprawiedliwiasz?
Hermiona milczała, nie mogąc mu tego powiedzieć. Ale nawet jeśli nie chciała, i tak zdradziła mu jedną rzecz - Harry musiał być gdzieś naprawdę daleko, i to pewnie sam, skoro aż tak nie mając możliwości skontaktowania się z nim, zwrócili się do niego.
Miał konkurować z jakimś miejscem? I to nawet nie z kimś, ale czymś, czemu dla świętego spokoju nie można nawet przywalić w nos ani przekląć? Co jakiekolwiek miejsce mogło Harry'emu zaoferować, czego on nie byłby mu w stanie zapewnić?
Chciał spokoju? Przecież gdyby poprosił, Draco nie pokazywałby mu się na oczy przez miesiąc - gdyby tylko wiedział, że za ten miesiąc znowu się zobaczą.
Chciał, żeby coś się działo i tak zapomnieć o wszystkim? To mu do Harry'ego nie pasowało, ale choćby i nawet - przecież na jedno jego słowo, a nawet i bez, zabrałby go do najprostszego pubu i na najlepszy bal.
- Nie chciał, żebym wiedział, prawda? - odgadł łatwo. Jakoś lepiej było mu z myślą, że sam wcześniej domyślił się wszystkiego, co Hermiona teraz potwierdzała, i nie musiał dowiadywać się niczego od niej. - Dlaczego stajesz po mojej stronie, Granger?
- Nie staję po twojej stronie. Uważam, że Harry miał prawo być zły, bo to okropne, co zrobiłeś - wyjaśniła stanowczo. - Ale... On też nie zachował się w porządku i nie może zrzucać całej winy na ciebie. Nie znoszę cię i wiem, że miał powód - zaznaczyła ostrzej, zanim znów spuściła z tonu i dokończyła: - Ale on cię kochał, naprawdę wierzę, że cię kochał.
Tylko, że Draco nie chciał tego słyszeć od niej ani nie to, że kochał, ale dba o niego nadal. Dlatego spojrzał na nią tym nieprzyjemniej.
- Myślisz, że znasz go lepiej niż ja?
- Znam go dłużej - poprawiła go Hermiona. - Słyszałam więcej słów, które rzucił w złości i których zawsze później żałował.
- Nie potrzebuję, żebyś wstawiała się ani za nim, ani za mną - uciął przez zaciśnięte zęby. - Nie wciskaj nosa w nieswoje sprawy, Granger.
Hermiona się odwróciła, dość mając jego sztucznej, aroganckiej obojętności. Ale potem jeszcze raz na niego spojrzała.
- Ja nie wiem, gdzie on jest, Malfoy - przyznała chłodno. - Nie dokładnie. Harry sam nie wiedział. Ale teraz się nie odzywa, a my nie mamy pojęcia, co się z nim stało.
Draco niby znudzony oparł skroń o drzwi, dopiero wtedy tak naprawdę czując, jak przez cały ten czas było mu zimno. Powoli wzruszył ramionami.
- Nie miał go kto nauczyć, że raz na jakiś czas wypadałoby dać znak życia.
Hermionie opadły ramiona zaraz przed tym, jak podniosła lekko zaciśnięte dłonie.
- Jak możesz być tak bezduszny, Malfoy? To okropne. Co on tyle lat w tobie widział? - spytała bez namysłu, nie rozumiejąc po prostu, jak Draco może być tak fałszywy, cyniczny i... Merlinie, po prostu jak może być tak nieczuły nawet względem człowieka, który nigdy obojętny mu nie był.
- Raczej co on chciał we mnie zobaczyć, Granger - poprawił ją i chociaż to była jego jedyna szczera w tej rozmowie myśl, Hermiona odwróciła się już i była kilka kroków dalej. Nie czekał, aż się deportuje. Pierwszy zniknął za drzwiami.
Nie ma nic gorszego od finalnego Koniec.
Wszystko było lepsze, każda część każdej historii, od ostatniego jej zdania. Bo przecież, jak źle by nie było, zawsze wiedział, że to jeszcze nie koniec - że za kilka stron, jak ciężkie ich przewrócenie by nie było, rzeczy wrócą normy.
Zbyt nieopatrznie nakreślił kolejne słowo, nie wiedząc, że będzie ostatnim, a Harry za szybko zatrzasnął okładkę.
Coś fatalnie skręcało mu się w piersi, kiedy myślał o tym, że myśleć w zasadzie nie miał już o czym. Nawet kiedy po jednym z kilku wypadków, na jakie Harry jako auror się naraził, wiele godzin spędzał przy nim w św. Mungu - to miał świadomość, że za parę dni stamtąd wyjdą, Harry wróci do zdrowia i nie będzie źle. Nawet kiedy nieraz po powiedzeniu czegoś głupiego jeden kończył z urażoną dumą, a drugi kłopotał się, jak dobrze przeprosić - to przecież przynajmniej mógł czekać, aż się pogodzą i nie będzie źle. Nawet kiedy nieraz bezradnie załamywał ramiona nad beznadziejną sytuacją siebie samego i jego siedemnastoletniego Niepożądanego, jak coraz częściej Harry'ego nazywano - to wiedział, że kto jak kto, ale on się nie podda i nie będzie źle. A choćby nawet i było - to zobaczy go jeszcze przynajmniej, nie pozwalając sobie tego wyjątkowego spojrzenia odebrać.
Merlinie, ale nie był aż takim marzycielem i nadzieję tracił wiele razy. Ale zawsze ta jedna, głupia myśl, że jest jeszcze Potter, który na pewno, w takim czy innym sensie, ale na pewno wróci...
Wiele razy cierpiał z nim, dla niego czy przez niego - tylko, na Merlina, nigdy bez niego. I myśl, że jego już tu nie ma, że nie zostawił o sobie nawet słowa i że żadnych kolejnych już nie zostawi - tak boleśnie paliła mu gardło, że nie wiedział, czy może nie utkwiły tam wszystkie bezmyślne słowa, które go do tego stanu doprowadziły.
Nawet jeśli szukał czegoś dalej, to było to tak, jakby wertować puste strony książki, której nikt już nie miał zapisać. Żadnej następnej rozmowy, żadnego kolejnego spotkania - i tylko wspomnienie nawet tych najokrutniejszych wypadków historii, które jednak z perspektywy jej końca wydają się nawet słodkimi...
Harry nie odpowiadał nawet na listy przyjaciół. Jeśli nie kłamali. Jeśli on w ogóle je czytał. Co więc szkodzi, jeśli napisze własny?
Tak, żeby jeszcze o tę parę marnych zdań, które może nigdy do niego nie trafią, opóźnić ten koniec.
Żeby nie oddać ot tak czegoś, co nigdy nie przestawało być warte walki, nawet opartej tylko na ostatniej, pisanej prośbie. Tak o koniec.
1
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro