73.
Harry w pierwszym odruchu chciał opowiedzieć o wszystkim Ronowi i Hermionie. Ale nie chciał też znów zwalać im się na głowy, więc skończyło się tak, że bezmyślnie chodził po ulicach kilka godzin. I dopiero, kiedy się ściemniło, zapukał do ich drzwi.
Wtedy też właśnie przypomniał sobie, że wcześniej miał się z nimi zobaczyć, o czym zupełnie zapomniał.
Hermiona wpuściła go do środka od razu, ale przy badawczym spojrzeniu i pytaniu, czy wszystko w porządku.
Harry mógłby powiedzieć, że tak, że wszystko wreszcie jest w jak najlepszym porządku. Kiedy później godzinami o tym myślał, co minutę przypominał sobie jakieś ostatnie zachowanie czy słowo Dracona, którego wtedy nie rozumiał, ale teraz składało się w jasną całość.
Teraz też zamyślił się o tym tak, że w ogóle Hermionie nie odpowiedział.
Nie był już tak wściekły, jak kiedy opuścił własne mieszkanie. Te kilka godzin błądzenia bez celu między znajomymi i nieznajomymi budynkami i uliczkami, w zimny dzień, kurtkę wciąż ściskając tylko w dłoni, dało mu dosłownie ochłonąć i zostawiło w stanie gorączkowego rozdrażnienia, ale na podstawie z poczucia bycia oszukanym w ogóle, nie z nieopanowanej złości tak po prostu.
W ciepłym mieszkaniu Hermiona bardzo dobrze czuła bijący od niego chłód z zewnątrz, kiedy zamknęła pośpiesznie drzwi i poszła za nim. Nie pytała nawet, bo ciepłe ubranie zobaczyła w jego rękach i domyśliła się, że musiał sporo czasu spędzić na dworze, jakby zapominając, do czego ono w ogóle służy.
Harry nie bardzo skupiał się na tym, czy po takim nerwowym spacerze jest zmęczony, bo może i nie był, ale opadł sztywno na pierwszy lepszy fotel, opierając przedramiona na kolanach.
- Co się stało, Harry? - spytała ostrożnie Hermiona, kiedy usiadła przy nim i przechyliła się, żeby móc spojrzeć mu w oczy, jeśli nawet on patrzył gdzieś przed siebie.
- Przepraszam, że nie przyszedłem - odpowiedział kilka sekund za późno, tak siląc się na normalny ton, że dostał efekt zupełnie przeciwny. Nie przejął się tym. - Wiem, że czekaliście na mnie, ale... coś mnie zatrzymało.
- Nie "nie przyszedłeś", tylko się spóźniłeś - poprawił go Ron, który właśnie pojawił się w pokoju. Harry utkwił w nim na chwilę oczy i zobaczył, jak on spogląda na zegarek, wzrusza ramionami i splata ręce na piersi. - Przecież już jesteś, nie?
- Dzięki - westchnął, zanim zacisnął usta i dłoń na dłoni.
Kiedy wyszedł z domu, nie wiedział, dokąd ma iść. Chociaż może raczej nie wiedział, gdzie mógłby pójść poza tym miejscem.
Nie pytał nawet, czy może zostać tu do rana, bo, jako że była sobota i jutro nikt nigdzie nie musiał się zrywać wcześnie, i tak skończyli rozmawiać dopiero późną nocą. Harry opowiedział im wreszcie o wszystkim, chociaż kiedy o tym mówił, rumienił się z upokorzenia na przemian z samoistnie zaciskającym się z tępego bólu gardłem.
O tym głośno już nie mówił, ale wyliczał sobie ciągle w głowie wszystko, co Draco przez całe ostatnie miesiące dla niego robił, co on brał za czysty dowód niezawodnej wiary blondyna w niego, a co faktycznie było tylko upartą próbą zagłuszenia poczucia winy. I Harry'emu ciężko było zmierzyć, ile z tego, co ostatnio od niego słyszał, było bezinteresownie szczere, a co było tylko wykrętem i prawdą tylko niepełną. Bo znał Dracona i wiedział, że on, jak sam twierdził, nie kłamał - jedynie mówił tylko część tego, co powiedzieć należało, albo ubierał to w ładniejsze słowa i szukał wymówek.
Harry'ego jeszcze nigdy tak ta jego cecha nie przyprawiała o ból głowy. Sam z jakiegoś powodu bardzo nie mógł się też pogodzić z tym, jak Draco nazwał go naiwnym. Był naiwny, bo ufał komuś, kto nigdy go nie zwiódł? I wściekły był na kobietę, która to wszystko zaplanowała.
W tym wszystkim wdzięczny był tylko Blaise'owi, że pojawił się w Paryżu z takim wyczuciem czasu. Nie za kogoś takiego zgadzał się wyjść i cieszył się przynajmniej, że do tego nie doszło.
Ron ciągle patrzył z palącym A nie mówiłem? w oczach, ale tylko na Hermionę. Harry'ego nie chciał dobijać. Ale Rona też Malfoy zawiódł - szczególnie po tym, jak kilka dni temu Molly podarowała mu z wdzięczności swój ręcznie robiony sweter. Na niego też nie zasługiwał.
Niby zbyt zmęczeni zasnęli w końcu tam, gdzie siedzieli razem w jednym pokoju, ale Harry jeden wcale tej nocy nie spał. Po cichu przeszedł tylko do innego pomieszczenia, na tych parę godzin nie chcąc niczyjego, nawet uśpionego i nieświadomego, towarzystwa.
Przy nim zawsze podświadomie czuł, że powinien być łagodniejszy. I taki zawsze był.
Ale teraz stało się coś, co to zmieniło. To przy Draconie miał ochotę krzyczeć, kiedy policzki płonęły mu szkarłatem - Ron i Hermiona trochę to uciszyli. Miał ochotę tylko usiąść w kącie i do rana nie zamienić z nikim ani słowa.
Naiwny.
Więc kiedy Harry błąkał się jeszcze po ulicach Londynu, Draco został sam i dopiero pozwolił sobie zrozumieć, co się stało i jakie to będzie miało konsekwencje, które już wtedy czuł na sobie.
Z zimna wrócił do środka, chociaż najpierw długo wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Harry, jakby był pewien, że zaraz coś się tam wydarzy. W międzyczasie powoli mimowolnie się rozluźnił, co skończyło się tak, że cała jego postawa, którą równie bezwiednie przybrał przy Harrym, żeby zachować twarz, opadła gdzieś na bok. A on musiał jak najszybciej schować się do środka i znosić upał panujący w mieszkaniu obijający się o zmarznięte ciało.
Wcale nie chciał, żeby to wszystko tak zabrzmiało. I nigdy nie uważał, że Harry jest naiwny.
Ale potem przypomniał sobie, że on z kolei nazwał go podłym i pomyślał, że może obaj mieli rację.
Na tę jego gwałtowną w jakiś sposób myśl ogień w kominku zdał się nagle po prostu zdmuchnąć. Nie zauważył tego. I tak wystarczająco mocno piekły go policzki.
Zostawiony sam sobie nie umiał i nie chciał tego kontrolować, więc w kilka chwil później nie tylko kominek, ale i zegar odmówił posłuszeństwa. Jego tarczę pokryła głęboka rysa, a wskazówki zawisły bez ruchu.
Analizował w myślach wszystko, co dziś usłyszał, mimo że one wcale nie chciały się kleić. Harry był niewinny. Jego oszukała ta sama czarownica. Harry nie zrobił nic złego. A on przez to coś jeszcze gorszego. Wolał tego wszystkiego nie wiedzieć, wolał tkwiące mu z tyłu głowy poczucie, że to Harry go kilka lat okłamywał, niż dławiące uczucie, że to on zakpił z niego.
Oparł się wreszcie o ścianę za sobą i uniósł wysoko głowę tylko po to, żeby nie pozwolić gromadzącym się w stalowych oczach łzom na wymknięcie się na policzki.
Harry dawno był już u Rona i Hermiony, kiedy on zdecydował się z kimś porozmawiać dopiero następnego dnia. Nawet Pansy nie powiedział wcześniej o tym, co robił, ale to właśnie jej wysłał sowę. Sam bardzo nie chciał opuszczać tego domu, chociaż sam nie rozumiał czemu.
Pierwsze, co Pansy zrobiła, to przypadła do jego zaczerwienionego policzka z drobnym zranieniem po odłamku szkła. Jej dotyk na nim zabolał Dracona bardziej niż sama rana, o której zdążył już zapomnieć.
- On ci to zrobił?
Coś w tym jej pytaniu tak go zirytowało, że odsunął ją od siebie niezbyt delikatnie.
- Zwariowałaś? Byłem... Nie czułem się najlepiej. Myślę, że on też nie. Szkło pękło mi w rękach.
I streścił jej to, co się stało poprzedniego dnia, w kilku słowach:
- A ja, zamiast wysłuchać jego wyrzutów i przeprosić, nawrzeszczałem na niego i nazwałem naiwnym.
Pansy starała się znaleźć mimo wszystko jakoś pozytyw:
- Przynajmniej byłeś sobą.
Draco nie odzywał się do niej już od trzech dni.
Miał za to czas na próby znalezienia Harry'ego, którego tak samo od trzech dni nie widział. Następnego wieczora po tym, jak się pokłócili, był już na Grimmauld Place, ale zaklęciem upewnił się tylko, że nikogo nie ma w środku.
Nie odważył się wejść. Zbyt wiele razy ogniste płomyki świec igrały tam w jego jasnych włosach, przemykając ciepło przez szkiełka okularów Harry'ego. Za wiele razy witał go w tym korytarzu i za wiele razy Harry zbiegał po tych schodach, żeby przywitać się z nim. Wspomnienie, jak często całował go w tym progu, wciąż było zbyt wyraźne. Za dobrze pamiętał nawet, jak obejmował go, kiedy parę lat temu opuszczali to mieszkanie przy przeprowadzce i jak czuł, że Harry bierze głęboki, pełen ulgi oddech. Mimo wszystko mieszkanie w domu, w którym wszystko szeptało mu o Syriuszu i innych zmarłych członkach Zakonu Feniksa, nigdy nie było dla niego do końca łatwe.
Kolejnego ranka zebrał się nawet na to, żeby zapukać do mieszkania Rona i Hermiony - był pewien, że to właśnie tam Harry się zaszył. Ale nikt mu nie otworzył, a Draco bez większego przekonania wytłumaczył to sobie tym, że prawdopodobnie są w Ministerstwie. Jego samego też dręczyła myśl, że za kilka dni będzie musiał wrócić do Hogwartu, a nie wyobrażał sobie tego, dopóki nie porozmawia z Harrym. Po prostu nie i już, kiedy nie umiał skupić się na niczym innym.
Dlatego w końcu pomyślał też o jeszcze jednym miejscu, do którego Harry, źle się czując, mógł się udać. I nie zwlekając, z czymś zaciśniętym wewnątrz piersi, odkąd Potter zniknął, Draco pobiegł to sprawdzić.
Harry w tym czasie też się nie nudził. Przede wszystkim dlatego, że nie mógł już patrzeć na znajome ściany, do których już tyle razy uciekał po pomoc, i słuchać tego pukania do drzwi, kiedy siedział sam w pustym mieszkaniu i do bólu zaciskał usta, żeby nie krzyknąć wszystkiego, co mu się na nie cisnęło.
Dusił się myślą o tym, jak Draco go potraktował, jak, kłamiąc, prawił morały o kłamstwach jemu. I dusił się tym, jak Malfoy nadal był obok, bo Harry nie był głupi i doskonale wiedział, kto stoi za tym nieznośnym pukaniem, mimo że boi się odezwać.
To też tylko go irytowało. On biegał za Draconem po całym Hogwarcie, przynosił kwiaty i przepraszał na kolanach, a jego stać było na uderzenie kilka razy w drewno?
George nawet raz się tu pojawił i nabijał chwilę z tego, że po tym, jak Harry'emu nie dał rady wilkołak ani smok, ani pożar w Pokoju Życzeń, ani utopić się nie dał, ani udusić, ani nic mu nie zrobił kilkukrotny upadek z kilkudziesięciu stóp, ani to, jak dwa razy ledwie uniknął pocałunku dementora - wykończył go dopiero Malfoy.
Wracając, Harry przez to wszystko nie umiał znaleźć sobie miejsca. Dlatego podjął dość impulsywną decyzję, której trzymał się jednak uparcie jak jedynego wyjścia, i o której chciał powiedzieć Ronowi i Hermionie. I tak trochę już z tym zwlekał.
- I jak, Harry? - zagadnęła go Hermiona kolejny raz tego dnia, bo razem z Ronem postawili sobie za sprawę honoru wyciągnąć go dzisiaj, w Nowy Rok, gdziekolwiek. - Lepiej?
- Lepiej nie mówić - odpowiedział krótko, chowając dłonie do kieszeni. Odetchnął, zanim dodał: - Posłuchaj, Hermiona... Rozmawiałem ostatnio z Seamusem i mówił mi, że ma zamiar odwiedzić rodzinę w Irlandii. Dean też tam będzie. Chcę zabrać się z nimi, a potem... zobaczy się.
Hermiona zatrzymała się gwałtownie w miejscu, bo do tej pory szła powoli przy Harrym, który bez większego pośpiechu szukał też Rona.
- Dlaczego? - spytała tylko, pierwszy raz zupełnie go nie rozumiejąc. - Przed czym chcesz uciec?
- Nie uciec - sprostował szybko, również zatrzymując się w ciepłym korytarzu. Ale na prześwietlające go spojrzenie Hermiony wytłumaczył, mając nadzieję, że nie będzie już zadawała pytań: - Ja nigdy się tak nikim nie rozczarowałem, Hermiona. Naprawdę myślałem, że Draco się zmienił. A on nadal jest tym samym cynikiem z za wysokim mniemaniem o sobie, którym był w szkole. Czuł się ode mnie na tyle lepszy i ważniejszy, że stwierdził, że jeśli ja o niczym nie wiem, to nic się nie stało, i on wciąż ma prawo wypominać mi moje błędy i zgrywać wielce urażonego!
Hermiona spojrzała na niego zmieszana, wahając się przez chwilę, czy powinna powiedzieć to, o czym myślała.
- Harry, ja nie chcę brać jego strony i nie twierdzę, że to, co zrobił Draco, jest w porządku, ale... Czy ty nie zrobiłeś czegoś podobnego? Ty też mu nie powiedziałeś i uznałeś, że on wcale nie musi wiedzieć.
- Ale ja nie przeszedłem obok tego ot tak! Widziałaś, co się ze mną działo! Nie chciałem mu mówić, bo wiedziałem, że to był błąd! On miał swój zupełnie gdzieś! Jakby nie zrobił nic bardziej niezwykłego od zaparzenia herbaty! Nie rozumiesz? Przede mną odgrywał teatrzyk, a sam robił dokładnie to samo! Przecież gdyby przez pół roku nie udawał świętego, tylko wygadał się od razu, nie miałbym prawa się wściekać, bo, jak bardzo pomocnie zauważyłaś, ja pierwszy popełniłem ten sam błąd!
- Tak, Harry - przytaknęła spokojnie zmartwiona mimo tego, że on bezwiednie mówił coraz głośniej - ale czy on powiedział ci to wszystko? Bo...
Harry jednak nie dowiedział się już, co Hermiona chciała dodać, bo obok pojawił się Ron, który musiał ich usłyszeć.
- Może odpuścicie już sobie te pogawędki, co? - wtrącił się, widząc, że Harry jest jeszcze bardziej poirytowany, niż był przed całą tą rozmową. - Ja myślę, że Harry sam najlepiej wie, co i jak się stało.
- Ale to nie znaczy, że musi od razu zaszywać się w jakiejś Irlandii!
Ron spojrzał zaskoczony na Harry'ego, ale ten pokiwał tylko głową.
- Przecież możesz zostać tutaj, Harry.
- Albo na Grimmauld Place! - podsunęła Hermiona, ale Harry mruknął tylko coś przeczącego. - W Norze!
- Na Merlina, po co? - przerwał im Harry, zanim Ron zdążyłby coś jeszcze dorzucić. Niechętnie nawet myślał o tych wszystkich miejscach.
- Bo nie chcemy mieć przyjaciela setki mil stąd, tylko tutaj! Po co masz być sam, Harry?
- Okej, przemyślę to, dobra? - zgodził się wreszcie dla świętego spokoju.
Tak naprawdę wcale nie zamierzał się nad tym zastanawiać, a chciał po prostu mieć więcej czasu, żeby o tym nie myśleć. O tym, że albo on zabije to połamane uczucie zawodu, albo ono zabije jego. Że tym razem nie złapie się niczego pośrodku.
- Parszywy szczur - mruknął Ron pod nosem, myśląc oczywiście o Draconie, którego za decyzję Harry'ego obwiniał.
- Nie mów tak o nim, Ron - westchnął, ale z takim niechętnym zobojętnieniem w głosie, jakby niezbyt mu na tym zależało i po prostu chciał ten temat jak najszybciej skończyć. Hermionę bardzo to dotknęło, bo pierwszy raz słyszała, żeby Harry mówił o Draconie w taki sposób. To dało jej jeszcze lepiej poznać, że za tymi znudzonymi oczami są i znużone myśli, i znużone serce mające dość miejsca, które Malfoy swoim zniknięciem uczynił jednym, monotonnym wspomnieniem. - Może i zasłużył, ale... Nie chcę tego słuchać. Naprawdę mam go dość. Dzięki, że znowu pozwoliliście mi się tutaj zatrzymać. Ale jutro Dean, Seamus i ja mamy świstoklik do Irlandii.
- Może najpierw powinniście się spotkać i porozmawiać - zasugerowała Hermiona, nie mając go już dłużej zamiaru zatrzymywać. - Ty i Malfoy.
- Dziękuję bardzo za radę, Hermiona, ale chyba zapomniałaś, że kiedyś sama, zamiast pogadać z Ronem, wolałaś nasyłać na niego krwiożercze kanarki. Ja przynajmniej nie próbuję wydziobać mu oczu.
- Harry - stanął w jej obronie Ron, chociaż głos miał dość wyrozumiały. Okularnik uniósł lekko dłonie, z całych sił próbując się uspokoić, przynajmniej w ich obecności.
- Przepraszam. Muszę wyjść i coś załatwić.
Tak naprawdę Harry musiał pożegnać się z jeszcze tylko dwoma osobami.
- Łatwo wpada w gniew, ale wiesz, że nie umie się długo złościć - stwierdził Ron, kiedy Harry rzucił coś na pożegnanie i zamknął już za sobą drzwi.
- Jeśli nie wróci porozmawiać z Malfoyem, to wróci do nas - zgodziła się Hermiona i czując na sobie dziwne spojrzenie Rona po tej wzmiance o Draconie, dokończyła: - Pamiętasz, co Harry powiedział nam wczoraj wieczorem? Że to, że Malfoy jest na tyle rozgarnięty, żeby umieć kłamać, nie znaczy, że ma prawo to robić.
- No i co? - spytał Ron, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. - Co z tego, że Harry powiedział, że Malfoy jest kłamcą?
Hermiona spojrzała na niego z dziwnym, wszystkowiedzącym wzrokiem.
- I że jest rozgarnięty.
Nie twierdziła, że Harry mu wybaczy - była tylko pewna, że prędzej czy później zechce z nim porozmawiać.
Ron wzruszył ramionami, nie wiedząc, co o tym myśleć.
- Posiedzi w tej swojej Irlandii tydzień, bo jeśli się tak na to uparł, to nie przekonamy go, a potem zorientuje się, że to bez sensu i wróci.
- Nie wiem, kiedy tu wrócę - oznajmił jednak cicho Harry, kiedy stanął sam na cmentarzu w Dolinie Godryka. Pochylił się, żeby na jedynym z nagrobków ułożyć rozłożysty bukiet kwiatów, zupełnie przykrywając nimi ten, który kilka dni temu zostawił tu z Draconem. Wyprostował się i znów coś ścisnęło go w piersi.
I sam nie wiedział już, do kogo jego serce płacze.
Bał się kiedyś, że jeśli straci je do Dracona, straci je do wszystkiego, gdziekolwiek kiedyś dla niego zabiło. I chyba to właśnie się teraz działo.
- Do zobaczenia.
Draco w międzyczasie, chcąc najpierw upewnić się w swoim pomyśle, jeszcze raz pojawił się przed progiem Rona i Hermiony. Pierwszy raz ktoś mu otworzył, co nie znaczy, że wpuścił do środka. Bo Ron nagle wymalowaną na swojej twarzy chęć przywalenia mu zdawał się powstrzymywać już tylko na słowo honoru.
- Po co tu przylazłeś, Malfoy?
Draco spojrzał ponad jego ramieniem, zagradzającym mu wejście, żeby zajrzeć do środka. Nikogo tam nie było.
- Powiedz mu, że... - zaczął suchym, niemal oficjalnym tonem, ale po wdechu zacisnął tylko usta i się odwrócił. Pomyślał o tym, że miałby przez Weasleya przekazywać Harry'emu wszystko, co ma mu do powiedzenia, i nie zamierzał tego robić.
- Nie bój się, Malfoy, i mów - dobiegł go jeszcze pewny siebie głos Rona. - Nawet jeśli cię wyśmieję, i tak nie upadniesz już niżej.
Draco odwrócił się i zbliżył do niego gwałtownie, nie wiedząc w zasadzie jeszcze, co chce zrobić. Zanim jeszcze jednak któryś z nich w starym odruchu, do którego nie potrzebowali wiele zachęty, wyciągnąłby różdżkę albo i spróbował poradzić sobie wręcz, ktoś rzucił między nich półprzezroczyste zaklęcie ochronne.
- Idioci!
To rozdzieliło ich tak mocno, a może po prostu niespodziewanie, że obaj musieli cofnąć się parę kroków, a Draco zdezorientowany nie rozpoznał głosu trzeciej osoby.
- Harry? - spytał cicho, zanim obaj z Ronem się odwrócili. Ale to Hermiona wyszła na zewnątrz.
- Jego tu nie ma, Malfoy! - powiedziała podniesionym trochę głosem. - Harry wyszedł gdzieś wcześnie rano!
- Dokąd? - dopytał od razu Draco, zapominając w ogóle o Ronie. Hermiona opuściła różdżkę.
- Nawet jeśli bym wiedziała, to bym ci nie powiedziała. To nie twoja sprawa.
- Mówiłem, Malfoy - wtrącił się Ron, zanim on zdążyłby odpowiedzieć. - Skończyła się twoja taryfa ulgowa na wizyty tutaj. Nie tylko Hermiona i ja, ale Harry też ich nie chce.
Draco mocniej zacisnął pięści, ale ostatecznie uśmiechnął się tylko prowokująco do Rona, żeby potem spojrzeć na Hermionę.
- Pani minister - rzucił na pożegnanie zbyt prześmiewczo oficjalnym tonem, kiedy skłonił lekko głowę, żeby pozwolić Hermionie na cokolwiek innego, jak tylko dumne zadarcie wyżej podbródka.
I upewniwszy się, że Harry'ego nie ma tutaj, udał się w ostatnie miejsce, gdzie spodziewał się go znaleźć.
Dolina Godryka cała była obsypana grubą warstwą śniegu, ale Draco nie liczył, że wśród wielu innych odróżni na nim ewentualne ślady kroków Harry'ego. Nie najlepiej czuł się tu sam.
Dopiero, kiedy ostrożnie minął starą furtkę na cmentarz, przyspieszył kroku, wpatrzony w odróżniające się w końcu od innych ślady na śniegu. Odszukał też wzrokiem nagrobek Potterów - i zobaczył świeże kwiaty przy nim. Podniósł je, kiedy tylko podszedł bliżej, i rozejrzał się.
- Harry?
Draco co prawda liczył się z tym, że jeśli uda mu się go spotkać, Harry prędzej go przeklnie, niż on zdąży wypowiedzieć choć słowo wyjaśnienia.
Ale i ślady kroków na śniegu mówiły, że Harry zdążył już odejść. O godzinę czy o kilka minut, nieważne - Draco się spóźnił.
Odłożył więc bukiet tam, gdzie przed chwilą zostawił go Harry, i mimowolnie spojrzał jeszcze raz na kamienną płytę. Jeszcze nigdy nie był tutaj sam.
- Nie chciałem go tak... - zaczął cicho, ze wzrokiem utkwionym w nazwiska rodziców Harry'ego, jakby koniecznie chciał się komuś wytłumaczyć. Ale urwał, zacisnął pięści i odszedł, myśląc o słowach Hermiony i o tym, że Harry wyszedł nad ranem.
Coś nagle go tknęło i natychmiast wrócił do domu.
Ale i tam, jak szybko zauważył, przyszedł spóźniony. Wszystko było na swoim miejscu - poza przerzuconym wcześniej przez oparcie krzesła w ich pokoju swetrem, który Harry dostał od pani Weasley, paroma jego innymi ubraniami, chociaż większość została nieruszona, jego starym plecakiem, którego zawartość była jak krótkie streszczenie wszystkiego, co Harry kiedykolwiek przeżył, i kurtki, którą Potter uważał za swoją, a o której Draco nie przypominał mu, że pierwotnie w zasadzie była jego. I nie było też starego zdjęcia jego rodziców za stłuczoną ramką, które zwykle stało na jednej z półek. Tak, jakby Harry nie zamierzał tu już wracać.
Draco długo oglądał każdy blat i szafkę w nadziei, że znajdzie choć skrawek pergaminu z choć słowem zostawionym mu przez Harry'ego. Ale tak jak samego Harry'ego, żadnej wiadomości też nie znalazł.
Potter zniknął bez słowa, a Dracona długo męczyła myśl, że on tu był, dzisiaj, jeszcze przed chwilą, że meble nosiły jeszcze świeże wspomnienie jego pośpiesznego dotyku, a podłoga kroków. Że musiał tu być, ale się minęli.
Wyszło na to, że gdyby wcale Harry'ego nie szukał, szybciej by go znalazł.
Był wieczór ostatniego dnia grudnia i ogarniał go paniczny strach na myśl, że ten rok skończy się, a on nie spojrzy w słodkie zielone oczy i w pierwszą chwilę po północy nie usłyszy skupionego tylko na sobie Kocham cię z uśmiechniętych ust.
A kiedy faktycznie tak się stało i nie mógł porozmawiać tego dnia z Harrym, Merlinie, spojrzeć nawet na niego, uparty nie odpuścił i i tak odpowiedział mu z przymkniętymi oczami, jakby tak łatwiej było przypomnieć i wyobrazić sobie, że faktycznie tylko mu odpowiada:
- Jesteś wszystkim, co napisze mi każdy dzień tego roku, Harry. Chcę, żebyś był.
I nawet, kiedy Harry'ego nie było, rzeczywiście dyktował mu dni, topiąc je w niepewnej pustce.
Dla Harry'ego Nowy Rok również nie minął niezauważenie. Dlatego, że w środku nocy jakieś hałasy na zewnątrz zmusiły go wreszcie do otwarcia oczu, mimo że wyrwany ze snu długo się opierał i starał udawać, że wcale tego nie słyszy.
Lepiej, żeby to był atak śmierciożerców, bo nie ręczy za siebie.
Nie podnosząc najpierw policzka z poduszki, bezmyślnie wpatrzył się za okno, żeby skrzące się kolorowo fajerwerki za nim odbiły się w sennie szklanych, zielonych oczach.
Po tym dopiero powoli zorientował się, jaki jest dzień. I w chwilę później odwrócił się leniwie i wciskając drugi bok twarzy w poduszkę, żeby zagłuszyć sobie to, co działo się za oknem, nie myśląc o niczym, zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro