7.
Pozwoliła mu oprzeć głowę na swoim ramieniu i utopić łzy w miękkim materiale jej swetra, kiedy jednocześnie sama lekko otoczyła go ramionami. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio płakał.
- Harry... - zaczęła cicho Hermiona, ale tak naprawdę nie wiedząc jak, nie dokończyła. Co miała powiedzieć? Przykro mi? Nie chciała w ten sposób skreślać ich związku, jakby faktycznie myślała, że Harry powinien pogodzić się ze stratą Malfoya. Dodać mu nadziei, mówiąc, że Draco na pewno jeszcze to wszystko przemyśli? Tyle że wczoraj minął tydzień, odkąd Draco z nim zerwał i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało się zmienić.
Odetchnęła tylko bezradnie, gładząc dłonią plecy przyjaciela. Sama, choć przedtem nie powiedziała o tym Harry'emu, niedawno widziała się z Malfoyem. I, na Merlina, nigdy nie widziała go tak złego, a jej prośby na niewiele się zdały.
Chciała pomóc Harry'emu, ale ani ona, ani Ron nie wiedzieli już jak. Malfoy nie chciał ich słuchać, Harry chciał załatwić wszystko sam.
Widziała, że nie umiał bez niego. Nie umiał powiedzieć sercu Daj sobie spokój albo to ono nie umiało słuchać.
Nie umiał cieszyć się słońcem, kiedy nie mógł jednocześnie patrzeć, jak jasne promienie błyszczą w jego włosach. Nie umiał cieszyć się gwiazdami, bo to on zawsze mu je wskazywał. Nie umiał nawet odpowiedzieć sobie, dlaczego. Z jednej strony cierpiał ze straty, bo go kochał. Z drugiej - bo za błędy się płaci, a za takie szczególnie mocno. I te dwie odpowiedzi tak mu się ze sobą wykluczały, że tworzyły tylko zamęt w jego głowie, a sercu wcale nie pomagały.
Hermiona drgnęła nagle zaskoczona, kiedy coś zastukało w okno. Mruknęła coś pod nosem do Harry'ego, który jednak nie zwrócił na to większej uwagi, przyciskając tylko czoło do jej ramienia. Czuł się fatalnie i nie wierzył, że istnieje gorsze uczucie od niewiedzy, jak odzyskać cały swój dawny świat, kiedy ten jak piasek przesypywał mu się przez palce.
Hermiona mimo wszystko cieszyła się, że ciszę przestał wypełniać jedynie urywany od szlochu oddech przyjaciela. Zwłaszcza, że ona sama czuła nieprzyjemne pieczenie pod powiekami.
- Przepraszam - powiedział Harry zły na siebie za to, jak się rozkleił, kiedy Hermiona odsunęła go od siebie, żeby podejść do okna i wpuścić siedzącą za nim sowę. Dziewczyna skarciła go wzrokiem.
- Nie przepraszaj, Harry. Nie masz za co. Szczególnie nie za swoje uczucia.
Kiedy pokiwał głową, Hermiona wpuściła do pokoju sporych rozmiarów sowę o ciemnych, brązowych piórach, która jakby zgromiła ją spojrzeniem za opieszałość. Harry również szybko podążył wzrokiem za Hermioną, ale kiedy zauważył, że sowa nie należała do Dracona, równie prędko stracił nią zainteresowanie.
Hermiona odebrała kopertę od sowy, podczas gdy Harry otarł wilgotną twarz i delikatnie drżącą jeszcze dłonią podał sowie ciastko goździkowe od Hermiony, które co prawda pierwotnie przeznaczone było dla niego. Hermiona widząc to, pokręciła tylko głową, ale nic nie powiedziała i wróciła wzrokiem do listu.
- To z Hogwartu - poinformowała, podając przyjacielowi pergamin. - Do ciebie, Harry.
Okularnik pokręcił jednak głową. Przez zaszklone oczy wszystko było jakby niewyraźnym odbiciem w tafli wody, a i jego okulary leżały gdzieś w kącie.
- Przeczytaj, proszę.
- McGonagall... - zaczęła, przebiegając wzrokiem treść listu. - McGonagall chce się z tobą spotkać. Dzisiaj... w jej gabinecie. Podała ci nawet hasło i... i prosi, żebyś nie wspominał o tym Draconowi - streściła i podniosła wzrok na Harry'ego, marszcząc czoło. - To ona nie wie?
Harry wzruszył ramionami, opadając na materac za sobą. Nie wiedział nawet, jak Draco sobie radził i jak się czuł, a co dopiero, co robił albo o czym i z kim rozmawiał. Dziwnie się z tym czuł, bo zawsze na pytanie Co u Dracona? byłby w stanie zdać pięciogodzinną relację - byłby, bo zwykle większość zachowywał dla siebie, zgodnie z prośbą chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Może Draco wciąż nikomu nie powiedział.
- Dlaczego? - dociekała, znów wbijając wzrok w list, jakby zaraz miał podać jej odpowiedź.
- Hermiona, a ja wiem? - zirytował się. - Ostatnio mamy mało okazji do pogawędek.
- Przepraszam. Ale co McGonagall od ciebie chce?
- Jeśli Draco się jej wygadał, to z pewnością nawtykać mi za bycie najgorszym uczniem Domu szlachetnego Godryka Gryffindora w historii - odparł, usiłując udać ton dyrektorki.
- Albo po prostu porozmawiać - uspokoiła go, siadając obok. - Pójdziesz, prawda?
- Jeśli chodzi o Dracona? - odpowiedział, co zabrzmiało jednoznacznie do Muszę.
Harry odchylił się do tyłu i bez większego celu położył się na materacu, wbijając smętne spojrzenie w sufit. Hermiona machnęła różdżką w stronę okna, przez które nieprzyjemnie chłodny wiatr wpadał do pomieszczenia, zamykając je i Harry przeniósł na nią zbolały wzrok, kiedy swoją drobną dłonią pokrzepiająco przykryła tę jego.
****
Odkąd Harry przekroczył próg Hogwartu, jak mantrę powtarzał sobie, żeby tym razem nie kierować się do lochów, a nawet w kierunku zupełnie przeciwnym. Nie chciał robić czegoś niezgodnego z prośbą McGonagall i był na siebie zły, że jednak półświadomie liczył, że spotka Dracona.
Nieświadomie przyspieszał kroku z każdym stopniem schodów prowadzących między innymi do gabinetu dyrektora. Przeklinał w myślach Snape'a, bo jego Draco nie mógł dzisiaj pełnić swoich obowiązków sprzed kilku dni wciąż odbijało mu się echem po głowie. Bał się, że coś mu się stało albo sam wpadł na coś głupiego, bo nie dość, że to byłaby zupełnie jego, Harry'ego, wina, to okularnik był pewien, że jeśli Minerwa chciała zataić ich rozmowę przed Draconem, właśnie on będzie jej tematem.
Kiedy stanął przed gabinetem McGonagall, dobre parę chwil zajęło mu przypomnienie sobie hasła, które udało mu się nawet kilka razy przekręcić. W środku, prócz pochylonej nad biurkiem dyrektorki, nie było nikogo, więc kiedy tylko Harry zamknął za sobą drzwi, zapytał, zanim ugryzł się w język:
- Chodzi o Dracona, pani profesor?
McGonagall poprawiła na nosie okulary, co z niejasnych dla Harry'ego przyczyn zdało mu się być jakimś wyrazem dezaprobaty.
- Dzień dobry, Potter - odparła tonem, jakby go upominała. Wstała, wskazując na krzesło przed sobą i skinęła głową na pytanie Harry'ego dopiero, kiedy sam mruknął speszone Dzień dobry.
- Dlaczego chciała pani porozmawiać o nim ze mną? - zapytał tak niepewnie, że Minerwa nawet nie próbowała ukryć zdziwienia. To nie był ten zdeterminowany, czasem czelny ton, jaki pamiętała u Gryfona.
- Ponieważ sam nie chce rozmawiać. Twoim zdaniem miałam poprosić o rozmowę Lucjusza? A może Narcyzę?
- Nie - zaprzeczył stropiony spojrzeniem McGonagall. Zajął w końcu miejsce na przeciw niej. - Ale... Dlaczego ja? - powtórzył, chcąc w jakiś sposób wybadać, ile McGonagall wie, z czym swoją drogą czuł się jak ostatni oszust.
Znając jej obrończy charakter, może powinien jednak zacząć obawiać się, że byli tu sami.
- Kiedy byliście jeszcze uczniami, tu, w Hogwarcie, sprawiałeś wrażenie... - zaczęła dyrektorka, która mimo wszystko w ogóle nie sprawiała wrażenia, jakby chciała go zamordować - a w tych sprawach to Harry akurat miał już doświadczenie. Urwała jednak i dokończyła po chwili namysłu: - Myślę, że w tej chwili możesz wiedzieć najwięcej, Potter. I najlepiej umieć pomóc.
Harry naprawdę starał się wyczytać coś z jej wyrazu twarzy, ale jedyne, co zrozumiał, to to, że Draco ich sprawy wciąż zachowywał jako prywatne. Trochę zbyt mocno skupił się na myśli, dlaczego właściwie to robił i wrócił na ziemię dopiero, gdy dyrektorka odchrząknęła.
- Przepraszam, pani profesor, ale nie rozumiem - przyznał, a czarownica ściągnęła brwi w niezrozumieniu.
McGonagall zmierzyła go jakimś dziwnym wzrokiem, na co Harry trochę się spiął, ale dyrektorka ostatecznie zostawiła swoje komentarze dla siebie.
Mimo wszystko, usilnie próbował ukryć prawą dłoń w lewej, co wbrew pozorom nie było takie proste - żeby powstrzymać naturalny odruch gestykulacji przy mówieniu, musiał się na tym skupiać. Był więcej niż pewien, że jeśli McGonagall chociaż rzuciłaby okiem na jego ręce, dostrzegłby brak pierścienia od Dracona, co on sam tak mocno odczuwał. Spaliłby się ze wstydu.
- Ja też nie czuję się dobrze, rozmawiając o tym z tobą za jego plecami, Potter, i nie zrobiłabym tego w przypadku nikogo innego. - przyznała, splatając dłonie na blacie biurka przed sobą. - Ale znam cię, Potter, i musiałeś zauważyć, że ostatnio jest... Zachowuje się inaczej.
- O czym dokładnie pani mówi? - dopytał znowu, czując, jak żołądek skręca mu się w supeł. Merlinie, jeszcze nigdy nie doświadczył sytuacji, kiedy nawet McGonagall wie o Draconie więcej niż on.
Dyrektorka uniosła brwi zaskoczona, jakby pierwotnie oczekiwała, że to on jej na to odpowie. Harry poczuł się okropnie niekomfortowo, jakby był wezwanym do przedszkola ojcem.
- Na początku ostatniego tygodnia nie pojawiał się na niektórych zajęciach - wyjaśniła powoli. - Jedna z klas zdążyła w tym czasie rozgromić kantorek Argusa i zamknąć jego kotkę w szybie - dodała, marszcząc czoło.
- Jak "zamknąć w szybie"? - powtórzył, niewiele myśląc, za co McGonagall skarciła go wzrokiem. - Przepraszam.
- Pod koniec tygodnia był już obecny na wszystkich - wróciła do wcześniejszej myśli - ale uczniowie nie wydają się tym zachwyceni.
- Pani profesor, co ja mam zrobić z tym, czy uczniowie za nim przepadają, czy nie?
- Daj mi skończyć, Potter. Slytherin w ciągu ostatnich dwóch dni stracił sto dwadzieścia punktów - przyznała i coś w jej głosie sprawiło, że Harry bał się zapytać o pozostałe trzy Domy, a szczególnie o Gryffindor. - Ani mnie, ani Severusowi do dziś nie udało się ustalić, za co. Pierwszoroczni omijają go szerokim łukiem, bo podobno wygląda na tak wściekłego, że przeraża ich bardziej od Krwawego Barona. Wybacz, że o to pytam, Potter. Czy coś się wydarzyło? - spytała na zakończenie, chociaż rumieńce na jego policzkach mówiły już same za siebie.
- To... - zaczął, uciekając wzrokiem w kąt pomieszczenia, ale McGonagall mu przerwała.
- Nie interesują mnie wasze prywatne sprawy. Choć, muszę przyznać, że Severus mówił mi, że ostatnio często widuje cię w lochach. Czy to coś poważnego?
Harry naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze darzył Minerwę sympatią, wiedział, że pytała, bo jak on martwiła się o Dracona i nie chciał wplątywać się w kolejne kłamstwa. Ale nie potrafił się przyznać.
- Ja... Postaram się... Spróbuję, ja... - zająknął się, po czym odetchnął krótko, żeby się uspokoić i stwierdził wymijająco: - Tak, pani profesor. Trochę się ostatnio wydarzyło, ale postaram się pomóc Draconowi.
McGonagall ściągnęła brwi i Harry widział, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Długą chwilę milczała, jakby dając mu znak, żeby mówił dalej, ale na ten temat Harry przysiągł sobie więcej się nie odezwać. Nie chciał rzucać więcej pustych słów i zapewnień, których nie będzie mógł zrealizować.
- Powinnam dać mu wolne? - zapytała wreszcie dyrektorka. Harry pokręcił głową.
- Nie, proszę tego nie robić. Wykończy się, jeśli nie będzie miał czym się zająć.
- W takim razie wykończy uczniów - skwitowała posępnie, delikatnie odchylając się w tył. - Malfoy nie jest profesorem historii magii czy wróżbiarstwa, nie może podczas zajęć skupiać się wyłącznie na sobie i swoim monologu. Jedno źle wypowiedziane zaklęcie i jeden niedopilnowany eliksir mogą doprowadzić do nieszczęścia.
- Tak, pani profesor, ale... - zgodził się i zanim jednak zdążył dokończyć, drzwi otworzyły się z trzaskiem, w pomieszczeniu rozległy się szybkie kroki, a on drgnął na dźwięk wytęsknionego głosu.
- Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, co jest dla mnie gorsze - uciął Draco, zatrzymując się parę stóp od biurka McGonagall, z jakąś rolką pergaminu w dłoni. - Chciałbym zauważyć, że nie mam już pięciu lat, a on nie jest moją matką, żeby wzywać go na dywanik - zwrócił się do McGonagall, która wyglądała na znacznie mniej poruszoną niż Harry, ale wciąż jakby została na czymś przyłapana. - Ja nie jestem już uczniem, pani dyrektor. Ani jego narzeczonym.
Nie zaszczycił Harry'ego ani jednym spojrzeniem, nawet jeśli on nie odrywał wzroku od jego twarzy. Okularnik jednak odwrócił szybko spojrzenie, chowając dłonie pod blat po tym, jak McGonagall spojrzała zaskoczona na niego i jego prawą rękę, którą wcześniej nieuważnie podniósł w bliżej nieokreślonym geście.
- Nie pochwalił się pani? - zapytał po chwili Draco, chociaż zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie. W końcu przeniósł wzrok na Harry'ego, który w jakimś odruchu wstał. Blondyn skupił się mocno, aby nie pozwolić sobie na najmniejsze drgnięcie policzka. - Potter - rzucił, wskazując głową na McGonagall, jakby oczekiwał, że brunet wszystko jej opowie.
- Draco - poprosił jednak Harry, nagle zupełnie zapominając o obecności Minerwy, która przenosiła wzrok z jednego na drugiego skonsternowana i zdezorientowana całą sytuacją.
- Proszę mu więcej nie zawracać głowy. On ma już rodzinę, żeby się o nią martwić - zwrócił się znowu do dyrektorki. Położył trzymany w rękach pergamin na biurku. - Prosiła pani - dodał, zanim spokojnie, ale z jakąś przemilczaną naganą w oczach skinął jej głową i odwrócił się tak gwałtownie, że stojącego obok Harry'ego smagnął tylko koniec jego długiej, czarnej szaty, nim zniknął im z oczu.
W pierwszym odruchu Harry zrobił krok w jego stronę, żeby zaraz po tym się cofnąć i powtórzyć to jeszcze kilka razy. Spojrzał jeszcze na McGonagall, która również podniosła się z fotela, rzucił prawie bezgłośne Przepraszam i wybiegł na kręcone schody.
Słyszał znajome, śpiesznie oddalające się kroki Dracona. Ruszył za nimi, ale to, jak odbijały się od ścian, niczego nie ułatwiało i parę razy go zmyliło, wpędzając w nieodpowiedni korytarz. Nie mógł biec, bo zagłuszyłby dźwięk kroków Dracona - nie mógł zwolnić, bo ten wcale nie miał zamiaru na niego czekać.
Był tylko pewien, że ta droga nie prowadziła do lochów, a po tym, jak Draco szybko schodził z piętra na piętro, Harry domyślał się, że zmierza do głównych wrót zamku. Zawahał się krótko, bo Hogwart był tak rozległy, że nie mógł mieć co do tego pewności, ale ostatecznie skręcił w wąski korytarz, pozwalając krokom Dracona ucichnąć za kolejnymi, grubymi ścianami. Znał tu skrót, który odkrył kiedyś na Mapie Huncwotów i który prowadził prosto do Sali Wejściowej. Odliczył pod nosem cztery mijane sięgające wysokiego sufitu kolumny, każda z oświetlającą korytarz pochodnią, zanim pochylił się delikatnie i pewnie postawił krok w kamienną ścianę, która na ułamek sekundy stała się podobna do lekkiej kotary łóżka.
Coś trzasnęło. Chyba spłoszył z kryjówki Irytka, który może z obawy przed Krwawym Baronem odleciał snuć swoje złośliwości gdzie indziej.
Po paru sekundach wypadł na korytarz Sali Wejściowej. Nie musiał się nawet rozglądać, żeby parę kroków od siebie dostrzec Dracona, który w zaskoczeniu sam się zatrzymał.
- Draco - powiedział, robiąc krok w jego stronę. - Jak się czujesz?
Blondyn zmierzył go wzrokiem, ale nie wyglądał na specjalnie zdziwionego, że pierwsze padło akurat to pytanie.
Litość zawsze pyta tylko o samopoczucie. Dopiero miłość, jeśli złe, pyta, jak je poprawić.
- Dziękuję, w porządku - stwierdził krótko tak oficjalnym tonem, na jaki tylko mógł się zdobyć.
- Nie udawaj teraz, że się nie znamy - żachnął się Harry. Może to głupie, bo tak naprawdę nie miał prawa tego wiedzieć, ale po prostu mógłby przysiąc, że widzi, jak Draco zaciska w pięści dłonie ukryte pod szatą.
- A ty pamiętałeś, że mnie znasz, kiedy... - zaczął przez zaciśnięte zęby, ale później przygryzł tylko wargi i znowu ruszył ku ciężkim drzwiom.
- Draco. Draco! - zawołał za nim, próbując znowu go dogonić. - Porozmawiajmy, zamiast gonić się po korytarzach jak dzieci!
Tym razem cofnął się, kiedy blondyn jakby wytrącony czymś z równowagi odwrócił się nagle z jakimś błyskiem w oczach, którego Harry nie umiał rozszyfrować, bo nigdy wcześniej go nie widział. Znów doświadczył tego dziwnego uczucia nierozpoznawania czegoś, co przecież było znajome. Znał każdą barwę jego oczu. Bo nie zawsze były po prostu szare. Czasem lśniły złotawym blaskiem, jakby słońca, kiedy indziej przypominały niespokojną taflę wody, czasem ogień trzaskał w nich jak przy przytulnym kominku. Ale Harry pierwszy raz widział, żeby ich morze było tak wzburzone.
Zrozumiał, o czym mówiła McGonagall, kiedy pasek skórzanej torby prawie zsunął się z ramienia Dracona, gdy ten nią szarpnął, żeby w jakiś sposób odreagować złość.
Harry naprawdę chciałby umieć ugryźć się w język. Nawet jeśli nie do końca rozumiał, co takiego powiedział.
- Jak dzieci, tak? - powtórzył po nim blondyn. - Chciałbym być dzieckiem, Potter. Chciałbym mieć dziesięć lat, jak zanim w ogóle cię poznałem. Chciałbym nigdy nie poprosić ojca, żeby zgodził się z moją matką i wysłał mnie do Hogwartu - wycedził, ale urwał, choć sam nie wiedział dlaczego. Harry zranił go cholernie i od paru dni trafiał go szlag, kiedy o nim myślał, o tym, jak dał mu zwątpić w cały swój świat, który jeśli Potter wcześniej scalał, teraz z dobrego gryfońskiego serca rzucał tylko na niego okiem, żeby w razie potrzeby szepnąć czułe słówko i postawić go na nogi.
To nie był Harry, jakiego znał. Może wcale go nie znał, bo pogubił się w tym wszystkim. Był wściekły na siebie za to, że sam nie potrafił ocenić, jak duża część jego zdania o samym sobie, jego poglądów, jest jego własnymi opiniami, a jak duża została stworzona przez Pottera. Nigdy wcześniej mu to nie przeszkadzało - to, jak w wielu kwestiach myśleli podobnie nawet uważał za coś specjalnego. W końcu dzielili ze sobą wszystko i jego świat był światem Harry'ego, a pewnie nawet to sam Potter nim był.
Czy gdyby naprawdę nigdy go nie poznał, dziś nie byłoby lepiej?
- Czy ty naprawdę nie widzisz, że ja też nic nie rozumiem?! - odparował Harry, zirytowany tym, jak Malfoy nadinterpretował jego słowa. - Że to wszystko nie dotyka wyłącznie ciebie?!
- Mam rozumieć, że ty również jesteś tutaj pokrzywdzony? Więc przepraszam, Harry! Wybacz mi, że mnie zdradziłeś!
- To oszustka i manipulatorka, nie rozumiesz?
- Tak? Więc na pewno świetnie się dogadujecie! To ty nie rozumiesz. Ty się zgodziłeś za mnie wyjść, Potter! Chciałeś przysięgać mi wierność, chociaż dobrze wiedziałeś, że ta przysięga już jest złamana! Okłamać mnie i całe cholerne Ministerstwo!
- Draco, nie kłamię, mówiąc, że cię kocham - odparł spokojniej, ale blondyn jakby tego nie usłyszał.
- Przecież ten ślub nie byłby nawet ważny!
Harry rozchylił delikatnie usta, marszcząc brwi.
- O czym ty mówisz?
- Ty naprawdę nie wiesz, jak wyglądają śluby czarodziejów.
Harry nie był w stanie wyczytać z jego tonu, czy to miało być pytanie, czy kpiące stwierdzenie, ale nie miał już szansy się dowiedzieć. Zawstydzony spuścił na chwilę wzrok, a Draco zniknął tak nagle, jak pojawił się w gabinecie McGonagall.
Nie myśląc wiele, sam wybiegł przed zamek. Marzec ledwo się zaczął, toteż zimny, wieczorny wiatr wywołał u niego dreszcze, odrzucając czarne kosmyki w tył. Z bezsilności opadły mu ramiona.
Drgnął jednak, kiedy jakaś niewielka, błyszcząca kulka śmignęła mu tuż przed twarzą. Podniósł tęskny wzrok za złotym zniczem, zaraz przed tym, jak dobiegły go krzyki i któryś z uczniów przeleciał na miotle parę stóp nad nim, kierując się za piłeczką w stronę boiska. Któryś z Domów musiał odbywać właśnie trening quidditcha.
Harry patrzył chwilę smętnie w tamtą stronę. Zatęsknił do wymykania się z zamku późnym wieczorem, kiedy z pewnym wyjątkiem boisko było już puste, żeby bez wścibskich spojrzeń wzbić się w powietrze. Brakowało mu ich wspólnych rozgrywek, jeszcze w Hogwarcie, przed szkolnymi meczami - ale zawsze tylko tymi, które nie miały rozgrywać się między Gryffindorem a Slytherinem, bo Wood, Flint i późniejsi kapitanowie bardzo czujnie o to dbali i nawet kiedy to Harry na swoim szóstym roku objął tę funkcję, okoliczności zupełnie nie sprzyjały. Draco już wtedy o quidditchu nie miał czasu słyszeć.
Tylko raz Ślizgon trafił w szóstej klasie na boisko i potem długo jeszcze z kpiącym uśmieszkiem wypominał Harry'emu te jego kapitańskie sprawy, do których tak się spieszył, kiedy zastał go śpiącego z głową w witkach unoszącej się parę stóp nad ziemią miotły. Noce przez dręczącą go bliznę na czole nie należały do spokojnych i to było wtedy jedyne usprawiedliwienie Harry'ego.
Ale teraz wzdrygnął się delikatnie, kiedy przeszył go wieczorny chłód. Spuścił głowę, wciskając ją między skulone ramiona. Ukrył dłonie w kieszeniach i powoli ruszył przed siebie, pierwszy raz nawet na chwilę nie podnosząc wzroku na gwiazdy.
Nie chciał wspominać, że nawet tam zapisane było imię Dracona.
3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro