Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

69.

Niewiele zmieniło się w relacji między Ronem i Hermioną a Draconem. Jedynie milczeli między sobą jeszcze więcej, czemu Harry miał okazję się przyjrzeć następnego już dnia, bo pani Weasley przez sowę zaprosiła ich obu do Nory na herbatę. Nawet jeśli Harry z tyłu głowy wiedział, że to skromna nazwa na kilkudniowy obiad z deserem.

Sam jej list czytał kilkukrotnie, bo nie rozumiał sposobu, w jaki już samymi jej słowami poczuł się jak uściśnięty przez nią mocno - a kiedy parę godzin później jeszcze przed progiem Nory zrobiła to faktycznie, Harry mógł przyznać jej siłę porównywalną Hagridowi.

Zanim jednak to, musiał najpierw przekonać Dracona - bo on też został przez panią Weasley zaproszony, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedział:

- Jak wyglądam?

Kiedy o to pytał, w zupełnie przejętych oczach Harry'ego nie błysnął nawet cień żartu, nie drgnęła w nich ani kropla kpiny, a powagi nie zakłócał ironiczny ton, na który Draco tak liczył.

Więc blondyn patrzył przez parę sekund na tego najpewniej kretyna pod wpływem eliksiru wielosokowego, wyjątkowo nieudolnie próbującego udawać jego Pottera. Bo naprawdę nie wyglądał inaczej niż zwykle, może co najwyżej rękawy miał podwinięte mniej niedbale. Ale sam ten niezauważalny szczegół i to naiwne pytanie sprawiły, że Draco rozchylił skrzywione kpiąco usta, z wysoko uniesionymi brwiami i podobną komedią w jasnych oczach.

- Znam cię dwanaście lat, Potter - zaczął wreszcie, niezdecydowany gdzieś między zduszonym śmiechem a ciekawskimi próbami odszukania się jakichś faktycznych zmian w wyglądzie Harry'ego. - Mieszkam z tobą od sześciu i nawet w dzień, kiedy miałeś brać ze mną ślub, nie zapytałeś mnie, jak wyglądasz. A teraz przejmujesz się tym, bo idziesz na herbatkę do Weasleyów?

Harry wzruszył ramionami, jakby nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

- Dawno ich nie widziałem - wyjaśnił spokojnie.

- Oni ciebie też nie - zgodził się Draco. - Ale jak Molly cię po tych dwóch miesiącach w Azkabanie zobaczy, nawtyka za to, jak zbladłeś i schudłeś, mnie. Jak w Norze na osiemnastych urodzinach Weasleya.

Harry nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale tej też nie mógł zignorować, jako że Draco nigdy wcześniej mu o tym nie powiedział.

- Wtedy dopiero skończyła się wojna! - zauważył okularnik, jakby chciał wyjaśnić to Molly, której wcale tu nie było. - Ciebie nawet nie widziałem wtedy przez pół roku!

- Jasne - przytaknął znowu blondyn, wstając. - A komu miała to wytykać? Czarnemu Panu? Miała przyłożyć mu ścierką i nawrzeszczeć w twarz, że ty nie masz czasu uganiać się za jakimiś tam horkruksami, bo musisz prawidłowo się odżywiać?

Harry nie umiał się powstrzymać, więc się roześmiał, może głównie myślą, że w końcu naprawdę przyszły te wymarzone dni, jeśli on śmiał się beztrosko z Lorda Voldemorta, na którego temat swobodnie żartował sobie Draco.

- Nie lubi mnie - ciągnął Draco, domyślając się już widocznie, po co Harry'emu ta intryga z pytaniem o wygląd i cała rozmowa. Choć musiał mu przyznać, jeszcze nie na głos oczywiście, że sposób znalazł na nią dobry. - Wiesz o tym. Ona uważa, że jestem moim ojcem.

- Nie. Co najwyżej... za tobą nie przepada - zaprzeczył szybko Harry tak, jakby przyrównanie kogokolwiek do Lucjusza było tragiczną obelgą. - Nie zrozum mnie źle... - dodał zaraz, widząc, jak Draco na niego spojrzał, i czując, jak znieruchomiały dłonie blondyna, poprawiające do tej pory coś przy kołnierzyku jego kraciastej koszuli. - Twój ojciec... na pewno ma jakieś zalety.

- Tak? Na przykład?

- Powiedziałem "jakieś", żebym żadnej nie musiał wymieniać - uciął Harry, a widząc, że on założył tylko ręce na piersi, dodał: - Może pani Weasley ci na to odpowie. Dlatego... Pójdziesz tam ze mną?

Naprawdę z jakiegoś niejasnego powodu zależało mu, żeby Draco był tam wtedy razem z nim i Weasleyami. Nie chciał wiecznie dzielić ich na coś osobnego, niedotyczącego siebie, kiedy w nim zajmowali miejsce najbliższych mu osób.

- Jasne - odparł gorzko blondyn po wyjątkowo krótkiej chwili zastanowienia. - Ale wlicz to jako moją zasługę na listę rzeczy, które zrobiłem dla ciebie. Poza tym, pytałeś, jak wyglądasz.

- I...? - dopytał Harry, nie oczekując już wcale odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie. Draco wzruszył sztywno ramionami.

- Jakoś.

- Co to znaczy? - spytał bez zrozumienia okularnik.

- Powiedziałem "jakoś", żebym nie musiał opisywać.

Harry wtedy dopiero zrozumiał ten tryumf w jego oczach, kiedy z jego ust usłyszał własne słowa.

- Ty...! - zaczął, ale nie udało mu się dokończyć, kiedy Draco złapał go za rękę i z niezwykle usatysfakcjonowanym uśmiechem deportował z miejsca ich obu.

Oczywiście, mógł mu towarzyszyć, jeśli Harry prosił - ale nie gwarantował, ile tam wytrzyma.

Kiedy jednak pojawili się już kilkadziesiąt kroków od Nory, Harry nie miał już zbyt wiele czasu na dokończenie swojej złotej myśli, bo spojrzenie tylko zapowiadające jakąś ciętą odpowiedź odruchowo powędrowało mu zaraz do drzwi domu. W nich w krótką chwilę później pojawiła się pani Weasley.

Wtedy właśnie uściskała Harry'ego tak, że na chwilę brakło mu oddechu - starał się to odwzajemnić, ale godził się z tym, że nie był w stanie, kiedy w uśmiechu mówił coś na przywitanie, mając przed sobą widok najcieplejszego miejsca, w jakim kiedykolwiek się znalazł.

Draco czekał cierpliwie z boku, patrząc raz na niebo, raz na Harry'ego i tę kobietę, o której jedyne, co chciał myśleć, to to, że traktowała go niemal jak syna. Dlatego nie był absolutnie przygotowany, że w parę chwil później, kiedy był zajęty obserwowaniem, jak na podwórku pojawia się też pan Weasley, ona zwróciła się do niego. Zaskoczony nie zareagował nawet, kiedy na parę krótkich sekund poczuł jej dłonie zaciśnięte trochę powyżej jego przedramion. I Draco pomyślał, że ma dotyk troskliwy, ale przy nim nerwowy, kiedy zdezorientowany w ciszy spojrzał na jej szklane brązowe oczy, w ogóle rumianą twarz, czerwoną tym bardziej przy burzy rudych włosów.

- Dobrze was widzieć - odezwała się w końcu, zduszonym tonem i podobnym uśmiechem na ustach, przenoszac wzrok to na Harry'ego, to na niego, kiedy wciąż stał jak spetryfikowany. Pan Weasley zatrzymał się obok i dopiero wtedy kontynowala. - Powinnam była wcześniej... Nie jesteś taki, jak Lucjusz.

Brzmiało to jak komplement, ale teraz, po tym wszystkim, Draco wcale nie potrzebował ich miłościwego przebaczenia za to, że to oni wiecznie go o coś podejrzewali. Harry chciał też zresztą wtrącić, że nie ma pięciu lat, a oni nie muszą dziękować blondynowi jak jego opiekunce - ale jeśli to miało jakoś sprawić, że się dogadają, wolał się nie odzywać.

- Zasługujesz na przeprosiny, Draco - dokończył pan Weasley.

Draco im nie odpowiedział, bo nie wiedział co ani w jaki sposób - stał tylko przy Harrym, jakby to nim chciał się zasłonić przed tą nagłą uprzejmością. Więc i pan, i pani Weasley wymienili jeszcze parę słów z Harrym, zanim wrócili w stronę Nory, ich również prosząc do środka.

Draco zaczekał, aż oboje odejdą wystarczająco, zanim zniesmaczony swoim zdezorientowaniem spojrzał na Harry'ego.

- Co to niby miało znaczyć? - spytał ze zmarszczonymi brwiami, zwracając krótkie spojrzenie na Weasleyów. - Po tym wszystkim, co przez ostatnie pół roku dla ciebie robiłem, każdy głupi połapałby się, że zależy mi na tobie. Nie będę im za to dziękować.

- A czy oni prosili cię o wdzięczność? Mieli powody, żeby ci nie ufać. Ale zrozumieli, że źle cię ocenili.

- Niczego nie zrobiłem, żeby wkupić się w ich łaski.

- Wiem - przytaknął Harry, sięgając dłonią do jego policzka. - I właśnie dlatego zaczęli cię cenić. To znaczy, że możesz spodziewać się w tym roku wełnianego swetra na święta - wyjaśnił, na koniec zadowolone poruszenie w oczach zastępując głupim żartem: - Butelkowy czy w cętki?

- Zamknij się, Harry - uciął i tylko po to, żeby wybrnąć z sytuacji, spojrzał krótko na Norę i dodał: - Nieźle cię przywitała.

- Tak. Lepiej niż ty.

- Ja? - powtórzył po nim Draco oburzony. - Ja zabrałem cię na cztery miesiące do Francji!

Ale mimo to w jego głosie nadal więcej było oszołomienia niż czegokolwiek, a wziął też dłoń Harry'ego w swoją, kiedy ten w półśmiechu przyłożył ją do jego drugiego policzka. I okularnik uniósł lekko głowę w czystym słońcu odbijającym się srebrnym aksamitem na czarnych pasemkach i złotem w okrągłych szkiełkach, żeby trzymając jego twarz w dłoniach, lekkim ruchem przechylić ją ku sobie i dotknąć jego ust w ciepłym powietrzu.

Może żeby zawtórować pani Weasley w tym Dziękuję, którego teraz nie umiał dać blondynowi lepszego nad podzielone pocałunki i niedbałe odgarnięcie jasnych włosów za uszy przy tym, kiedy nie cofał dłoni od bladych, ciepłych policzków.

Toteż nie usłyszeli parę stóp dalej pojawienia się nowej osoby, która na ich widok uniosła brwi i kąciki ust, żeby przechodząc obok z rękami w kieszeniach, rzucić tylko od niechcenia:

- Dobrze cię widzieć, Harry. Chociaż z tej perspektywy dobrze mi widzieć też Malfoya.

Więc kiedy obaj odskoczyli od siebie i obrócili w stronę znajomego głosu, George był już parę kroków dalej i na kilka sekund odwrócił się tylko do nich przez ramię, żeby im obu posłać wymowne spojrzenie i rozbawiony ich minami uśmiech.

George odszedł, nie patrząc już na nich, a oni poszli w chwilę za nim, nie chcąc dawać mu czasu na podkoloryzowanie i opowiedzenie czegokolwiek reszcie Weasleyów.

Draco był zupełnie zbity z tropu przez cały ten czas, kiedy spodziewając się chłodnego przyjęcia i to przyjęcia w ogóle ze względu tylko na Harry'ego, zastał tu jakieś chęci, których nie rozumiał, i czuł się, jakby to on tylko ten pewien nietakt tu wprowadzał. Nawet kiedy wcale nie chciał, nie umiejąc się po prostu do tego przystosować.

Długą chwilę myślał, czy oni po prostu nie udają tej życzliwości i czy wobec tego i on nie powinien udawać - ale było w nich i w sposobie, w jaki się do niego zwracali, coś, co nie pozwalało mu posądzać ich o kłamstwo. O drobne nieprzekonanie, tak, ale nie o sztuczność.

Dlatego i on zachowywał się chłodno, ale grzecznie, uprzejmie, ale oschle.

Harry też zresztą zwracał na to na tyle uwagi, żeby postarać się pogodzić i jego zniecierpliwienie, i serdeczność pani Weasley - i później, szukając odpowiedniej pory, sam podziękował i pożegnał Hermionę i Weasleyów, uwalniając od tego obowiązku i ich towarzystwa Dracona.

- Dziękuję, że przyszedłeś tu ze mną.

Kolejnego dnia blondyn nie mógł już dłużej zbywać swoich obowiązków - postanowił wyjść im naprzeciw i oznajmić, że zamierza ignorować je dalej na rzecz Harry'ego.

Ciekawiło go tylko, jak wyjaśni to McGonagall.

Nad ranem wysłał więc do niej sowę, żeby dać jej znać, że chciałby porozmawiać, a w godzinę później czekał już pod gabinetem dyrektora.

- Niech mi pani wybaczy, ale w moim priorytecie nie leży w tej chwili szkoła - dokończył kilkanaście minut później po tym, jak wyjaśnił jej po krótce oczywisty już i głośny w gazetach powód swojej kilkumiesięcznej nieobecności i poprosił o jeszcze trochę czasu na powrót do Hogwartu.

- Może więc czas je przesortować - odpowiedziała sucho profesor, stojąc po drugiej stronie biurka. Mierzyła go surowym, ale w pewien sposób zainteresowanym spojrzeniem znad okularów. - Rozumiem, że nie było cię tu przez prawie pół roku i wciąż oczekujesz miesięcznego zwolnienia?

- Chciałbym dodać, że od tej połowy roku trzeba odjąć dwa miesiące wakacji, ale... - dopowiedział ostrożnie. - Dokładnie tak.

Westchnęła jakby zrezygnowana, ale kiedy usiadła i znów podniosła na Dracona oczy, wcale nie straciły one na stanowczości.

- Draco, jesteś prawie tak nieodpowiedzialny, jak kiedyś był Gilderoy. Ale on przynajmniej pojawiał się na swoich zajęciach i nigdy nie przepuszczał okazji, żeby nie przestawać na nich mówić.

Draco czuł, że ta uwaga była skierowana z braku sympatii nie tyle do niego, co do Lockharta - i to dało mu myśleć, że profesor McGonagall nie jest tak zła, na jaką wygląda.

- Potrzebujemy... - zaczął na koniec, żeby zaraz się poprawić: - Potrzebuję tego czasu, pani dyrektor.

Może to ta nieumyślna, pośrednia wzmianka o Harrym, może to, jak Draco oparł się na rękach o drewniany blat biurka, nachylony przed nim lekko - w każdym razie wzrok profesor McGonagall spoczął na jego dłoni. Z zaskoczenia nie umiała już kontrolować tego, jak uniosła nagle brwi, więc Draco sam spuścił wzrok. I uświadomił sobie dwie rzeczy - to, że McGonagall musiała zauważyć złotą obrączkę na jego dłoni, i to, że sam absolutnie zapomniał zdjąć jej po tym, jak dwa dni temu, w Paryżu jeszcze, Blaise jemu i Harry'emu umieścił je tam z głupiego żartu.

Ale i teraz nic z tym nie zrobił, ukrywając własne zmieszanie.

- Gratulacje.

Draco nie miał zamiaru wyprowadzać jej z błędu i w ogóle nie odpowiedział.

- W porządku - zgodziła się po jeszcze chwili, zaciskając najpierw lekko usta. - Ale licz się z konsekwencjami, Draco, które wyjdą jeśli nie ode mnie, to od Severusa. Skrzat domowy w kuchni Hogwartu nie pracuje tyle, ile ostatnio on. Twój tymczasowy zastępca nie ma tego, co miałeś ty. Praktyki z Czarną Magią. Nawet doświadczenia można mieć za dużo - ostrzegła go na koniec, nie chcąc mu teraz zbytnio pochlebiać. - Po przerwie świątecznej chcę widzieć cię z powrotem w pracy.

Harry był w tym czasie w domu, pisząc parę listów, czytając kilka monotonnych w tematy gazet, ciekawy czegokolwiek, co działo się tu przez ostatnie tygodnie, szukając czegoś, co nie byłoby o nim samym. Obejrzał też co poniektóre z listów, które od nieznajomych dostał podczas swoją nieobecność, ale dziwnie się z ich treścią czując i w ogóle nie mając ochoty wracać do tamtych zdarzeń, szybko dał sobie z tym spokój. Ale przede wszystkim to starał się nie wychodzić na zewnątrz, słysząc dobrze, że tam parę aparatów tylko na to czeka. Nie chciał żadnymi zdjęciami ani wywiadami pogłębiać już i tak ogromnej afery, w której był centrum jako Wybraniec-przestępca.

W tym własnym spokoju było mu dziś lepiej niż gdziekolwiek indziej, przynajmniej dopóki w korytarzu nie usłyszał nagle trzasku i gwałtownych kroków.

- Harry!

Harry co prawda poznał ton Hermiony, ale to wcale nie sprawiło, że chciał choćby wychylić się z pokoju na schody. Brzmiała raczej tak, że w pierwszym odruchu chciało mu się raczej wziąć w ręce pierwszą lepszą rzecz i zasłonić się choćby poduszką

- Harry! - usłyszał znowu, zanim głowa Hermiony pojawiła się nagle w progu, zaglądając do każdego pokoju po kolei. I zaraz zobaczył ją całą, kiedy dziewczyna zauważyła go siedzącego bez ruchu na łóżku, opartego o ścianę.

Ron był razem z nią, ale mina ich obu wcale nie wróżyła Harry'emu dobrze.

- Harry! - powtórzyła znowu Hermiona, patrząc na jego zaniepokojone zdezorientowanie z niedowierzaniem. - Czyś ty zwariował?!

Harry wstał, kiedy szybko do niego podeszła - ale wstał tak, żeby stać po przeciwnej stronie łóżka co ona.

- Wzięliście ślub z Malfoyem?!

- We Francji?! - dorzucił Ron, patrząc na niego z podobnym wyrzutem co Hermiona. - I nie zaprosiliście mnie na wesele?!

- A mnie na ceremonię?!

Harry patrzył na nich oboje, nie wiedząc, o co im chodzi. Rozszyfrował jedynie tyle, że oni nie czuli się źli, ale oszukani, że Harry im nie powiedział - o czymś, czego... nie zrobił.

- Co? - zająknął się tylko, w zbyt nagłej i zbyt niecierpliwej ciszy. - Skąd wam to przyszło do głowy?

- Draco podobno rozmawiał z McGonagall, McGonagall powiedziała Snape'owi, Snape'owi wymsknęło się coś na zajęciach przed uczniami, oni powiedzieli Neville'owi na zielarstwie, on powiedział Lunie, która powiedziała Ginny, a Ginny powiedziała nam!

Hermiona poróżowiała na twarzy, mówiąc to wszystko na jednym wydechu, i może też z irytacji - Harry milczał tylko, powtarzając sobie tę historyjkę w głowie jeszcze kilka razy, zanim cokolwiek z niej zrozumiał. Przerwał mu to jednak Ron głośnym:

- Nie! To ja dla ciebie różdżki kradnę, oszukuję i łamię prawo przed samym szefem Departamentu Przestrzegania Prawa, a ty wykorzystujesz to wszystko, żeby wyjść sobie za Malfoya? I nic nam nie powiedziałeś!

- Ale ja za nikogo nie wyszedłem! - przerwał im wreszcie Harry. - Nie zdążyłem!

- Więc co masz na ręce? - upierała się Hermiona. - I on też! Dlaczego nic nie mówiłeś?

Harry chciał zapytać ją już, o czym ona mówi, ale dla zasady tylko uniósł dłonie, żeby udowodnić im, że nic tam nie ma. Ale ostatecznie udowodnił tylko sobie, że przez cały dzień nie był świadomy chłodnego uczucia metalu na skórze.

Zdziwiło go to może bardziej niż Rona i Hermionę. To, jak przyjął to uczucie tak dobrym i naturalnym, że w ogóle nie zdawał sobie z niego sprawy.

I choć on sam we własnej głowie już sobie tę pomyłkę wyjaśnił, Ron i Hermiona nadal patrzyli na niego w okropnym zniecierpliwieniu, a on nie wiedział, od czego ma zacząć, i jak zaprzeczyć temu, co dla ich oczu było oczywiste. I to szybko, bo tak patrząc na nich, czuł, że czas mu się kończy.

Draco w międzyczasie siedział przy spokojnym stoliku w Hogsmeade, z Pansy, z filiżanką ciepłej herbaty w dłoniach, w pogodny dzień i pod czystym niebem, absolutnie nie mając takich ani innych zmartwień.

Może tylko to, ile jeszcze osób zdążyło zauważyć ten pierścionek i co on powinien o tym myśleć.

- Dobrze cię widzieć wśród swoich, Draco - usłyszał spokojny ton Pansy. Więc spojrzał na nią leniwie, specyficznie w tym łagodny.

- Znacznie lepiej tu wrócić.

- Powiedz mi - zaczęła nagle, odchylając się lekko na krześle, chociaż nie odwracając oczu - co się stało, że nie przyprowadziłeś Pottera?

- Pansy - mruknął, spoglądając wymownie w niebo. - Nie chodzę z nim wszędzie dwadzieścia cztery na siedem. Daj spokój. Dobrze wiesz, jak jest. Co z Blaisem?

- Zastanawiałem się, czy zapytasz - odpowiedział mu inny, znajomy głos, którego właściciel podszedł właśnie do ich stolika. - Chodźcie już. Zapłaciłem za was.

Pansy wstała już i jako że siedzieli na zewnątrz, zrobiła dwa kroki, żeby stanąć na głównej ulicy Hogsmeade.

- A Goyle? - spytał jeszcze Draco, bo tylko na niego czekali. Pansy i Blaise uśmiechnęli się do siebie, zanim odpowiedzieli:

- Bo ty nie wiesz. Znalazł sobie nową robotę.

- W Gringotcie. Podobno pilnuje jakichś skarbców.

- Czyli że robi tam za smoka? - dopytał Draco.

W kilka godzin później Draco pojawił się już na ulicy przed domem, a kierując się do drzwi i wracając do środka, schował luźno dłonie do kieszeni, w spokojnym zadowoleniu. Zamknął za sobą drzwi i zatrzymał się jeszcze z dłonią na klamce, słysząc głosy z piętra.

- I on też! Dlaczego nic nie mówiłeś?

W przeciwieństwie do Harry'ego, on słysząc taki ton Hermiony, zaciekawił się i bez większego pośpiechu postanowił to sprawdzić.

Na szczycie schodów zobaczył już tył głowy Weasleya w środku pokoju, więc sam stanął w progu, rozglądając się w sytuacji. Harry zauważył go wtedy i jego obecności złapał się jak ostatniej deski ratunku.

Wyglądał swoją drogą na śmiesznie niezorientowanego i przestraszonego tym, co się dzieje, w porównaniu z łagodnym opanowaniem w oczach pod uniesionymi wysoko brwiami Dracona.

- Draco! Powiedziałeś McGonagall, że wzięliśmy ślub?

Mówiąc to, Harry sprawiał wrażenie, że chce jak najszybciej do niego podejść - ale potem zorientował się, że to wymagałoby ominięcia Hermiony, więc został w miejscu i poczekał najpierw na odpowiedź Dracona.

Blondyn wzruszył tylko ramionami.

- Ona to powiedziała. Ja nie potwierdziłem.

- Ani nie zaprzeczyłeś - domyślił się Harry, zanim spojrzał zwycięsko i w zupełnym już zrozumieniu na Hermionę, potem na Rona. - Wszystko jasne!

I żeby te swoje słowa udowodnić, zdjął niezauważoną dotąd obrączkę, co Draco wykorzystał do zrobienia tego samego.

Ron i Hermiona spojrzeli po sobie, nie wiedząc, co odpowiedzieć na obojętność Dracona i powoli wracającą do równowagi minę Harry'ego.

- No... - zaczął w ciszy Ron, zaczerwieniony na policzkach z wcześniejszych nerwów i z aktualnego zmieszania. - To szkoda. Bo chcieliśmy wam tylko... pogratulować.

*

- Pokaż to ramię.

Draco wziął je co prawda w dłonie, zanim jeszcze Harry zdążył odpowiedzieć. I przyglądał się znamieniu na nim, myśląc o tym, co powiedziała o nim Hermiona, tak długo, aż ten uporczywy dotyk stał się dla Harry'ego nieprzyjemny.

- Napatrzyłeś się już?

- Granger miała rację - przyznał blondyn, przesuwając dłoń o tyle, żeby tę jego móc wziąć w swoją. - Mogłem pomyśleć o tym dużo wcześniej.

- Daj spokój - poprosił z lekkim uśmiechem. - Zrobiłeś wystarczająco - dodał, tonem dobrze dając do zrozumienia, że to jeszcze niedopowiedzenie.

Poczuł w odpowiedzi dotyk chłodnych ust na szyi. I po pierwszym nieświadomym uśmiechu Harry pomyślał dopiero, że to nie było przypadkowe miejsce.

- Zniknął? - zapytał cicho, wpatrzony gdzieś przed siebie, czując jeszcze na skórze równy oddech. - Mój numer więźnia Azkabanu?

- Ani śladu.

Harry wstał jednak, musząc zobaczyć to samemu.

Ale to również wróciło do dobrej normy.

Tym razem to Hermiona miała przez niego problemy. Niektórzy stali za nią, twierdzili, że to chwali się jej, że tak zależy jej na przyjaciołach. Inni mówili, że to cecha niezbyt odpowiednia dla ministra i uważali, że w ten sposób kogoś faworyzuje. Nie zapowiadało się jednak na to, żeby miała wylecieć ze stanowiska, więc po tym, jak uspokajała go o tym sama Hermiona, i po kilku dniach Harry przestał tyle o tym myśleć.

Zwłaszcza, że któregoś dnia, w parę tygodni już po ich powrocie do domu, przyniosła mu znacznie lepsze informacje. Twierdziła, że dementorzy zniknęli z Azkabanu, zastąpieni przez aurorów - i żal miała tylko do tego, że nikt wcześniej czegoś z tym nie zrobi.

- Co się z nimi stało? - dopytał go Draco, kiedy Harry mu to wszystko powtórzył. - Z dementorami?

- Hermiona twierdzi, że zniknęli na dobre - wzruszył ramionami jakoś ponuro. - Nic więcej. Wiesz, może to dziwne, ale bez nich wszystko jest jakieś weselsze.

Harry przez cały ten czas będący tak, jak mu Draco obiecał, absolutnym - bo ciepłym - przeciwieństwem dni, które spędził w Azkabanie, miał jeszcze tylko jedno marzenie. Niewielkie, bo niewielkie, ale nigdy tak bardzo nie chciał wziąć do rąk miotły i zniknąć gdzieś wysoko, nieograniczony w tym niczym.

- Nie chcę psuć ci humoru - zaczął ostrożnie Draco, poproszony przez niego o towarzystwo - ale moja miotła, a raczej już jej szczątki, jest aktualnie rozszarpywana przez fale na skałach pod Azkabanem.

- Miotły nie są tanie, Draco, ale nie powiesz mi, że nie stać cię na nową. Na Merlina, sam ci ją kupię! Nigdy nie chciałem tak urwać się stąd w chmury... Przysięgam, że nie.

- Jasne. Ale najpierw może poćwicz sobie z Weasleyem. Ja nie wypadłem z formy.

- Z ciężarem twojej skromności na ramionach z pewnością nawet nie odbiję sie od ziemi.

Więc Draco dłużej nie odmawiał i trafili na Pokątną. Rozdzielili się też po tym, jak Harry trzymając się swojego słowa, faktycznie kupił mu miotłę, choć trwałoby to zdecydowanie krócej, gdyby sam dobre kilkadziesiąt minut nie oglądał każdego kątu sklepu.

Draco poszedł więc załatwić coś na Nokturnie, który był dla niego czymś pokroju sklepu miotlarskiego dla Harry'ego, a Harry skręcił do Magicznych Dowcipów Weasleyów - Ron, odkąd stracił pracę w Biurze Aurorów, coraz częściej to tam pomagał George'owi i wydawało się, że jest z tego na tyle zadowolony, że zostanie tam z bratem na stałe.

Jak zawsze było tam tyle ludzi, że Harry ledwo przecisnął się przez tłum do Rona - tym bardziej zdziwiło go, że ten zaproponował mu, żeby urwać się na chwilę na kremowe piwo.

- Dla ciebie, Hermiony i na kremowe piwo zawsze mam czas - wyjaśnił mu Ron i zaczekał, aż Harry przestanie się śmiać, zanim dokończył: - Logika podpowiada, że jeśli w grę wchodzicie i wy, i kremowe piwo, to mam całą wieczność. Lepiej się pospieszmy, bo się nie wyrobimy.

Harry w śmiechu nie wiedział już, czy powinien pokręcić czy pokiwać głową.

- Nie dzisiaj, Ron - odpowiedział wreszcie. - Draco jest ze mną.

Ron odrobinę sposępniał, ale chyba głównie dla zasady.

- To gdzie on jest?

- U Borgina i Burkesa. Nie lubię tam chodzić. Widziałeś, że tam wciąż są plakaty ze mną jako Niepożądanym Numer Jeden?

Ron parsknął śmiechem, zakładając ręce na piersi.

- Domyślam się, że Nokturn to jego ulubione miejsce.

- Odpuść mu już. Gdyby nie on, nie rozmawiałbym z tobą teraz. Ale tak, Ron, to coś jak jego ulubione miejsce na ziemi. Posłuchaj - westchnął - ja wiem, że Draco wygląda i zachowuje się, jakby mógł nas wszystkich zabić, a potem bez niczego pójść sobie na kawę, ale...

- Ale nie lubię kawy - wtrącił się trzeci głos.

Wtedy dopiero obaj zobaczyli dwa kroki od siebie Dracona, uśmiechniętego w swój zwykły, doprowadzający zwykle Rona do szału, sposób.

- Jutro? - spytał Harry, zwracając się do Rona I wracając do ich wcześniejszego tematu, zanim którykolwiek z nich zdążyłby coś jeszcze powiedzieć.

- Jutro - przytaknął. - Na razie, Harry. No i Malfoy.

- To... - zaczął okularnik, kiedy wyszli z powrotem na główną ulicę. Draco go uprzedził.

- Kremowe piwo?

Harry uśmiechnął się zdecydowanie zbyt szeroko, kiedy blondyn nie wyobrażał sobie niczego lepszego w jesienny dzień, jak właśnie ciepły napój przy ustach, i Harry'ego naprzeciw, kiedy na wietrze gdzieś wysoko nad ziemią siedzieliby na miotłach jak na ławkach, ograniczeni chyba tylko chmurami.

- Na kremowe piwo, mój drogi, zawsze jest czas - odpowiedział mu Harry.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro