Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68. cz. I

Może to był tylko szum w głowie, szybko zmieniające się światła za zaciśniętymi powiekami - ale Harry przez jedną chwilę był pewien, że wszystko właśnie wraca do normy, plan Dracona udany dobiega właśnie końca, a on, kiedy otworzy oczy, zobaczy drzwi swojego domu.

- To Ministerstwo - odezwał się w pierwszym oddechu, jaki tylko nerwowo zdążył złapać, czując ziemię pod stopami.

Nie zdążył dobrze się rozejrzeć, ledwo stanąć prosto, zagubiony jeszcze po tak dalekiej aportacji, kiedy poczuł uścisk na ramieniu. Ale w krótkim spojrzeniu nie poznał osoby, która wśród paru innych znalazła się nagle przy nim.

Odnalazł za to wzrokiem Dracona, ale zobaczył tylko jeszcze gorsze od własnego zdezorientowanie w oczach, podobne nawet do nierozumiejącego nic przerażenia. Blaise niby mówił coś do blondyna, coś próbował mu tłumaczyć - ale Draco spojrzał tylko na niego tak, jakby bardzo tych wyjaśnień chciał, ale absolutnie nie rozumiał jego słów.

- Harry!

Okularnik odwrócił spojrzenie na ten znajomy, nierówny w biegu głos. I nawet jeśli sam nie mógł zrobić kroku, w parę sekund później zatrzymał się przy nim Ron.

- Wszystko gra? - zapytał od razu Weasley, mierząc go całego przelotnym spojrzeniem. Harry nie odpowiedział, odwrócił się tylko przez ramię, żeby zatrzymać wzrok na stojącym przy nim aurorze, który usilnie próbował zmusić go do ruszenia się z miejsca. Byłoby znacznie lepiej, gdyby on go puścił. Harry przez tę chwilę poznał tę twarz. To był ten sam czarodziej, przed którym zwiał w Paryżu. Tym mocniej postarał się odsunąć. - Nieważne, słuchaj, Harry - ciągnął dalej Ron, ignorując to wszystko, chociaż zauważając. Nie chodziło o to, że nie miał dla Harry'ego teraz czasu - to Harry nie miał go dla niego, nawet jeśli sam jeszcze nic nie rozumiał. - Uspokój się, wiem, co robię. Hermiona wie - poprosił, z rumieńcami sięgającymi już nie tylko twarzy, ale i szyi. Fatalnie czuł się, po tylu tygodniach na przywitanie stawiając przyjaciela w takiej sytuacji. Harry spojrzał na niego odrobinę uważniej, ale Ron przekreślił w nim tę namiastkę nadziei, marszcząc brwi zmieszany, kiedy dokończył: - Ona już czeka... I Wizengamot też. Uspokój się.

Ale Harry nie wiedział, czy może mu wierzyć. Skoro mógł czuć się bezpieczny, dlaczego otaczali go ludzie, którzy tak dbali o to, żeby nie zrobił ani jednego samowolnego kroku?

W końcu wspomnienie zimnego miejsca, bez ani kropli złotego światła słońca za jedną kratą, z cieniami o lodowatych dłoniach za drugą - wygrało z czymkolwiek, co działo się w tej chwili. I Harry w całej swojej energii skreślił wszystkie wcześniejsze prośby Rona, żeby potraktować go możliwie łagodnie. Weasley rzucił coś tylko zrezygnowany sam do siebie, zanim sam pomógł aurorowi zatrzymać go w miejscu, tylko mówiąc coś do Harry'ego bardzo szybko, ale bez przerwy.

Harry go nie słuchał. Jeśli istniała jakakolwiek szansa, że cokolwiek Ron i Hermiona robili, się nie powiedzie - on nie zamierzał znów wylądować na łasce Wizengamotu. A najbardziej bał się tego, jak go ta myśl przeraża.

- Draco! - krzyknął, to w nim szukając ostatniej pomocy. Starał się zatrzymać wzrok na nim, wychylić się ponad ramię Rona, który ciągle powtarzał jego imię. Ale Harry nie chciał z nim rozmawiać, z nikim, dopóki nie znajdzie się przynajmniej sto mil od tego przeklętego budynku. - Draco, proszę!

I bał się najgorszym rodzajem strachu, który i bezsilnie mroczył mu wzrok i gubił każdą myśl poza jednym wyraźnym uciekaj, i dodawał setki sił, które zdawały się nigdy nie skończyć.

Draco stał w tym czasie tylko z boku, nie ruszając się nawet z miejsca, w którym kilka minut temu się tu pojawił, bledszy od pergaminu na twarzy, przy Blaisie, chociaż go nie dostrzegał, nie wiedząc, co powinien zrobić.

Tutaj Blaise przekonywał go całkiem pewny swego, że Potterowi nie stanie się krzywda, tam, kilkanaście kroków dalej, Harry szukał jego wzroku, swoim błagając po prostu o pomoc.

I pierwszy kiedykolwiek taki widok Harry'ego, który to sam zawsze wyciągał do wszystkich rękę, zwyczajnie łamał mu serce. Zbyt dla Harry'ego słabe, żeby w parę sekund nie zmusić blondyna do ruszenia się z miejsca, w jego stronę.

Przecież on nie miał nawet różdżki, bez jego pomocy był po prostu bezbronny.

I kiedy Draco zorientował się, że sam nie ma własnej, Blaise złapał go za ramię.

- Nic mu nie zrobią - powtórzył poważny. - Wiem, co mówię.

- Wiesz czy nie - odpowiedział Draco, dopiero zwracając na niego uwagę i spojrzenie, które nawet Blaise'owi zamknęło na chwilę usta - jeśli coś mu się stanie...

- Jeszcze kilka sekund temu twierdziłeś, że mi ufasz. Za kogo ty mnie masz, Draco? Chodź. Na nas też czekają, a im szybciej my tam pójdziemy, tym szybciej Potter wyjdzie.

Dracona bardziej nawet niż jego słowa przekonało to, że kiedy się odwrócił, Harry'ego ani Rona już nie było. Czuł się, jakby go zawiódł, nie wiedząc, czy nie łamie właśnie swojej obietnicy jego bezpieczeństwa, i tego uczucia musiał się jak najszybciej po prostu pozbyć.

Na te ostatnie parę kroków do otwartych drzwi sali Ministerstwa Magii Harry względnie się uspokoił - nie w sercu co prawda, które szybkim rytmem rozpaliło mu policzki, ale szedł równo, w ciężkim oddechu rozchylając tylko usta, oczy wbijając gdzieś przed siebie, niewiedzące co dalej, ale dumne i w tym zawzięte.

Jeśli znów miał stanąć przed Wizengamotem, to na pewno nie jak winnny, przerażony, że go złapano.

Nie wiedział, czy kiedykolwiek czuł na sobie tak natarczywe spojrzenia, najpierw w długich, pełnych ludzi korytarzach, potem już za drzwiami, które zamknęły się za nim. Ale poznał po tym, że aż do tej chwili nikt nie wierzył, że on naprawdę, niemal dobrowolnie, się tu zjawi.

Ale gdyby zobaczył tylko Zabiniego, na oczach całego Wizengamotu podziękowałby mu za tą cholerną dobrowolność.

- Chciałbyś coś powiedzieć, Potter? - usłyszał z jednego z wyższych rzędów miejsc, zanim jeszcze sam zatrzymał się na środku. Harry spojrzał w tę stronę, żeby rozejrzeć się pobieżnie i zobaczyć, że parę osób wstało jakby po to, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

- Tak. To, że miałem dzisiaj w planach nieco inne dożywocie!

Ron cofnął się razem z drugim aurorem, więc Harry złożył tylko razem dłonie przed sobą na znak, że do stania spokojnie wcale nie potrzebuje niczyjego nadzoru. Nawet jeśli, oczywiście, jeszcze parę minut temu, gdyby nie miał go nad sobą, już by go tu nie było.

- Nadal twierdzę, że nic nie zrobiłem - uprzedził jakiekolwiek ich kolejne słowa.

Coś się w nim zmieniło, kiedy już zatrzymał się przed tymi ludźmi, którzy kilka miesięcy temu go skazali. Ostatnio ta lekceważąca postawa wobec tego bezsensu daleko go nie doprowadziła, ale... Nie po to zrywał się o szóstej rano, żeby siedzieć i słuchać teraz jakichś durnych oskarżeń.

Póki mógł uciekać, bał się, że mu się nie uda - ale teraz, kiedy nie miał już dokąd ani jak, w dziwny sposób poczuł się pewniej. Przy tej ścianie za swoimi plecami, która zabraniała mu się cofać, a kazała już tylko próbować iść naprzód.

Zobaczył, że do sali wszedł Draco z Blaisem i Hermioną. Wtedy dopiero Harry usłyszał, że jego przesłuchanie zostaje wznowione - i to na prośbę Hermiony, która nie wystąpiła tym razem w roli ministra i oskarżyciela, ale jego obrońcy.

Kiedy koło niego przechodziła, żeby zatrzymać się obok, patrzyła na niego z drżącymi lekko ustami, ale tą pewną siebie wiedzą w oczach, którą Harry tak dobrze znał. I poruszyła powoli ustami, jakby mówiła ciche Już wiem.

Harry poczuł się na to o wiele lepiej, ale myślał też ciągle o tym, ile od Hermiony zależy, dlatego nie odzywał się prawie wcale i dał mówić jej. Sprawę tego, jak i że w ogóle uciekł z Azkabanu, postanowiono odłożyć widocznie na później.

Harry skupił całą uwagę na Hermionie, dlatego widział, jak wzięła głęboki oddech, kiedy oddano jej głos. Ważyła jeszcze każde słowo, żeby żadne to nie przeważyło na losie Harry'ego. Ale dość formalnie przypomniała najpierw, co najbardziej go obciążało - a więc znamię na ramieniu, które miało powstać przy rzucaniu zaklęcia różdżką przeciw jej właścicielce.

- Pokaż mi ramię, Harry - zwróciła się do niego na koniec.

Harry chciał zaprzeczyć i powiedzieć, że to go tylko pogrąży. Otworzył już nawet usta, ale Hermiona spojrzała wtedy na niego bez słowa, a jemu Nie nie przeszło przez gardło.

Więc Hermiona sama złapała go za rękę i podwinęła rękaw, patrząc przy tym na niego dziwnie, bo dopiero zauważyła, że ma na sobie koszulę.

- Pomyliliśmy się co do sposobu powstania tej blizny - zaczęła znowu. Spojrzała w międzyczasie na siedzącą z boku Pansy, która wstała na to i prowadzącej przesłuchanie czarownicy podała otwartą książkę. - Tę księgę znalazłam w Hogwarcie, czytałam ją kilka lat temu na wakacjach... Wyjaśnia różnicę - dodała i chociaż Harry pojęcia nie miał, o czym ona mówi, to nie oponował już, kiedy używała jego ramienia jak przedmiotu jakiejś wystawy. - Kolor jest bardzo podobny. Tak samo jak położenie. Ale rana pochodząca od odebrania komuś życia jego własną różdżką wygląda raczej jak... skrzepnięta krew - podniosła nagle oczy na resztę czarodziejów, jakby miała podać numer strony, która to opisuje, ale się powstrzymała. - A to, co Harry ma na ręce, widocznie jest pod skórą. To nie to, co wszyscy myśleliśmy. To wynik zaklęcia, które ktoś musiał rzucić. Nie klątwa, którą Harry sam na siebie ściągnął. Ja znam to zaklęcie, Pansy podsunęła mi je przez przypadek.

Pansy wywróciła oczami w rogu sali na to przez przypadek, ale się nie odezwała.

- Jest bardzo stare, dziś już niemal nikt o nim niepamięta, a na pewno się go nie używa, właśnie dlatego, że nie zawsze jest rzucone do końca słusznie. Proditio. Dawna forma zemsty na oszuście lub zdrajcy, bo było trwałym znakiem, że ktoś nie jest godny zaufania, a cofnąć może je tylko osoba, która je rzuciła. W tej książce... jest wszystko - dokończyła, kiedy Harry wciąż patrzył na nią w niedowierzaniu za tego zdrajcę i oszusta. - Jakby nie było, Harry... - dodała niepewnie, widząc to. - Jeśli spojrzeć na to w ten sposób, przez chwilę byłeś z tą zamordowaną czarownicą, a potem wróciłeś do Dracona. Mówiłam, że to zaklęcie łatwo da się pod coś naciągnąć. Mogła je rzucić... Chociaż nie wiem, kto to zrobił. Niczego nie zauważyłeś, Harry?

Pokręcił powoli głową, czując, jakby to pytanie wcale nie wyszło od Hermiony, ale od wszystkich w tej sali obecnych, wpatrzonych w niego niemal ciekawie.

- Wobec tego - zaczęła znowu Hermiona, ponownie przybierając na oficjalnym tonie, chociaż stojący tuż przy niej Harry słyszał, że głos jej zadrgał - jeśli główny dowód przeciw niemu został podważony, w świetle prawa nie wolno inaczej, jak tylko oczyścić Harry'ego z zarzutów do wypadku ich udowodnienia.

- Nikogo nie zabiłem - powtórzył tylko Harry, kiedy cisza pełna tych szeptów czarownic i czarodziejów między sobą zdała mu się już nie do zniesienia.

- Więc dlaczego uciekasz?

Harry może i nie powinien, biorąc pod uwagę, że od tych ludzi zależało, co się z nim stanie, ale to pytanie uznał za wyjątkowo głupie.

- Bo mnie ścigacie!

Nie dostał odpowiedzi. Jedynie czarownica, która prowadziła dziś jego przesłuchanie, podniosła coś z blatu przed sobą.

- To pana różdżka?

Harry drgnął na to niemal z zadowolenia, tak jakby cenną dla siebie osobę zobaczył całą i zdrową.

- Tak - przyznał od razu, domyślając się zresztą, gdzie ją znaleźli. - Zgubiłem ją dwa tygodnie temu, kiedy... wpadłem na aurorów - dodał, może uprzedzając już kolejne pytanie, bardzo jednak nie chcąc na razie wspominać w tej historii Dracona. Czarownica sięgnęła po kolejny przedmiot, w którym Harry dopatrzył się pobrudzonej, ale swojej peleryny niewidki.

- To dość... niezwykła rzecz. Czegoś takiego nie spotyka się na co dzień. Należy do pana, panie Potter, prawda?

- Tak - potwierdził, mniej już tym ucieszony, bo domyślał się, dokąd to zmierza.

- Tę pelerynę niewidkę znaleźliśmy na skałach przy murach Azkabanu. Nie było jej jednak w pana domu, kiedy wcześniej był przeszukiwany. Nie miał też pan jej przy sobie. Wiesz, co to znaczy?

Harry, oczywiście, już wiedział, ale postarał się, żeby to nie odbiło się na jego twarzy ani też nie odpowiedział.

- Ktoś musiał ci ją dać, panie Potter, mimo wyraźnego zakazu. Albo panu - zwróciła się nagle do Dracona - jeśli pan Potter przebywał już w Azkabanie. Wiesz coś o tym?

Draco doskonale wiedział, że to Ron zwrócił ją Harry'emu. Hermiona również, ale każde z nich starało się na siebie nie patrzeć, żeby niemo czegoś nie zdradzić.

Ron czuł zresztą, że Draco wyda go, żeby nie narażać siebie. Nie miał powodu, żeby tego nie robić. Harry'emu też przeszło to przez myśl, ale powstrzymał się od odwrócenia do blondyna - nie wierzył, że by to zrobił.

- Nie - odpowiedział krótko Draco. - Nie wiem.

- A pan, panie Potter?

Harry pokręcił delikatnie głową.

- Nic.

- Więc niech nam pan wytłumaczy, jak to się stało, że to - spytała jeszcze raz, unosząc trochę pelerynę niewidkę - znalazło się na środku morza, z którego uciekł pan tej samej nocy.

- Przypłynęło?

I ku własnemu niemal szokowi Harry usłyszał w odpowiedzi trochę suche:

- Jest pan wolny, Potter. Oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Należą się panu... przeprosiny.

Harry jednak o nie nie dbał, bo tyle wystarczyło, żeby dla niego temperatura w tej sali podskoczyła przynajmniej trzykrotnie. Ale to było dobre, żywe ciepło rozgrzanego wolnym rytmem, nieprzytłoczonego już niczym serca.

Spojrzał na Hermionę, która stała najbliżej, pewniej odwzajemniając jego jeszcze niezdecydowanie w uśmiechu.

- Idź - powiedziała z tą lekkością radości odbitą w głosie, wskazując lekko głową na drzwi za sobą, ale Harry nie wiedział, czy to ona szepce, czy to jemu jeszcze odbija się w głowie cudowne wolny.

To też zaraz zrobił, nieobciążony wreszcie nieswoją winą - ale zatrzymał się zaraz, żeby odwrócić się w stronę Dracona. On nie był pewien, co ma i co może zrobić. Więc i Harry został, patrząc na tę samą czarownicę, która przed chwilą uniewinniła jego, a teraz wraz z częścią Wizengamotu patrzyła na Dracona.

Harry spojrzał na Hermionę, na Rona, ale to na blondynie zatrzymał wzrok, wstrzymując gdzieś w piersi własną radość. Draco złapał jego spojrzenie, jakoś ledwo widocznie unosząc kąciki ust, ale nie przypominało to zadowolenia.

- Ale pan, panie Malfoy, nie jest bez winy. To pana aurorzy widzieli z panem Potterem dwa tygodnie temu w Paryżu. I to pan włamał się do Azkabanu, żeby pomóc mu uciec.

Draco domyślał się, że to ostatnie to tylko mimo wszystko podejrzenie, ale nie zamierzał zaprzeczać oczywistemu.

- Powinniście mi raczej podziękować, że znalazłem kolejną lukę w waszych zabezpieczeniach.

- Można pana pociągnąć do odpowiedzialności za współudział.

- Za współudział w czym? - wtrącił się Harry, wracając na swoje wcześniejsze miejsce, może parę kroków bliżej Dracona. - Przed chwilą zostałem uniewinniony! To wy niesłusznie mnie skazaliście, a on tylko pomógł to udowodnić!

Czarodzieje w ławach pomilczeli chwilę, ale ktoś wreszcie spojrzał na Harry'ego, potem na Dracona i odezwał się w zdaniu, za którym stało najwięcej głosów:

- Niech pan idzie.

Więc Harry z pewnym już uśmiechem spojrzał tylko na niego ostatni raz, czy idzie za nim, i sam wyszedł na korytarz.

- Draco - rzucił, kiedy tylko blondyn do niego dołączył, i sam złapał go za ramiona. - Wiesz, co to wszystko znaczy?

Czasem, kiedy głos niepozornie się podnosi, da się usłyszeć w nim uśmiech. Dlatego Draco odnalazł jakąś wyjątkową przyjemność w słuchaniu jego tonu z tak bliska, kiedy z nagłego szczęścia nie interesując się niczym wokół, opierał czoło o to pokryte falami czarnych pasemek.

- Tak - przyznał, kiedy niemal w śmiechu drgnęła mu klatka piersiowa, bo nie uwierzył własnym słowom. - Wracamy do domu.

Ale Harry nie zdążył nacieszyć się tą myślą, kiedy ogarnęła go jeszcze szczęśliwsza - bo zobaczył, jak za uchylonymi drzwiami pojawiają się Ron i Hermiona. Wiele miał im do powiedzenia i dlatego tak bardzo nie spodziewał się, że sam pierwsze, co od Hermiony usłyszy, go głośne Przepraszam, zanim jeszcze zatrzymała się z Ronem przy nim.

Patrzył na nią chwilę, nieruchomy nawet w rozchylonych lekko ustach, zbyt teraz szczęśliwy, żeby sądzić, że ktokolwiek może za cokolwiek ma tym świecie go jeszcze przepraszać. Ale spojrzał potem krótko na Rona, żeby uśmiechnąć się mimo wszystko na jej zmartwioną twarz.

- Nie przepraszaj mnie. Nie mogłaś uwierzyć mi na słowo, że nic nie zrobiłem. Wiem, że nie mogłaś.

- Oczywiście, że mogłam!

Harry'emu jej wzrok przypomniał trochę spojrzenie skrzata domowego, który właśnie zrobił coś z tylko swojego punktu widzenia strasznego. I raczej z ogólnie dobrego humoru, ale tym bardziej go to rozbawiło.

- Jako przyjaciółka, tak - przyznał, układając dłoń na jej ramieniu. - Ale nie jako minister magii. Zrobiłaś to, co powinnaś. Jak zawsze.

Przesunął trochę dłoń, żeby ją przytulić, ale Hermiona go uprzedziła. Harry zaskakiwał samego siebie, będąc w stanie uśmiechnąć się jeszcze szerzej, ale kiedy ponad ramieniem Hermiony patrzył na Rona, widział, że on dotrzymuje mu tym kroku.

- Hermiona - dodał jeszcze Harry, kiedy odsunęła go na odległość ramion. - Naprawdę jesteś najbystrzejszą osobą, jaką znam.

- Nie ma za co, Harry - zbyła go, śmiejąc się już niemal podobnie jak on. - Nie zasłużyłeś na nic innego.

Harry pokręcił jednak głową, patrząc to na nią, to na Rona.

- Zawsze mówicie, że to ja mam szczęście. Ale to wy macie w nim największy udział.

Obejrzał się na koniec na Dracona, zanim Hermiona cofnęła się pół kroku i odezwała się znowu, już bez żalu w oczach, ale może czując się w obowiązku jakoś go pocieszyć i mu o tym powiedzieć:

- Ludzie stawali za tobą, Harry. Nie wszyscy, niektórzy mają cię za nieobliczalnego wariata...

- Dzięki - wtrącił się Harry, unosząc lekko brwi.

- Ale niektórzy przez cały ten czas naprawdę cię bronili - dokończyła. - Przychodzili tu. Pisali do ciebie.

- Nie dostałem żadnej sowy.

Hermiona wywróciła oczami.

- Wyobraź sobie, że jesteś prawdziwym przestępcą, Harry. Mieliśmy pozwolić, żebyś otrzymywał mnóstwo zapewnień wsparcia od czarodziejów na wolności? Masz prawo przeczytać je wszystkie... jeśli będziesz chciał - dokończyła, krzywiąc się z jakiegoś powodu z nieprzekonana. Harry wzruszył ramionami w niezbyt przejętej zgodzie.

- Nie chcę wam przeszkadzać - wtrącił się Ron, oglądając się przez ramię na uchylone drzwi do sali, z której przed chwilą wyszli. - Ale teraz moja kolej - dokończył trochę ponuro, słabo uśmiechnięty, ale jakby w tym podenerwowany.

Hermiona najwyraźniej od razu zrozumiała, o co mu chodzi, bo stanęła przy Ronie, bliżej wejścia do sali. Harry'emu tak dobrze nie poszło i utkwił tylko wzrok w Ronie, robiąc krok w ich stronę.

- Twoja kolej na co?

Ron wzruszył ramionami, ale Harry domyślał się, że on na to lekceważenie tylko się sili.

- Wszyscy nawarzyliśmy sobie piwa kremowego. A wiesz, jak ja je lubię. Moja kolej, żeby wypić swoje - powtórzył Ron, nieznacznym ruchem głowy znów wskazując na drzwi za sobą. - Wracaj do domu, stary. Należy ci się.

- Mogę pójść z wami? - spytał Harry, wpatrując się najpierw przez chwilę w Rona w ciszy. Ale oni oboje pokręcili głowami, toteż Harry ułożył dłoń najpierw na ramieniu Hermiony, potem na tym Rona, żeby otoczyć później ich dwójkę ramionami tak, jakby chciał spleść ręce za ich plecami. Może na przywitanie po tak długim czasie, może w niemym Powodzenia, ale poczuł od razu, jak i oni zamykają go w uścisku.

- Wracaj do domu. Tam się zobaczymy - powtórzył Ron, zanim jeszcze razem z Hermioną zniknął w pomieszczeniu obok. - Jeśli teraz to mnie nie zamkną w Azkabanie - dokończył ciszej, bo poczucie, że dziś zrobiłby dla Harry'ego dokładnie to samo, wcale nie usuwało jego niepokoju.

Drzwi same się za nimi zamknęły, ale Harry to na Dracona już patrzył w postanowieniu, ale i pytaniu, czy on zostanie tu z nim, pod tą salą, aż Ron wróci.

Draco pokiwał w ciszy głową. Ale kiedy sprawa Rona się skończyła, Harry w tym samym miejscu siedział już i czekał sam.

Jakąś godzinę wcześniej blondyn był tu jeszcze razem z nim, ale wstał w końcu, mówiąc, że powinien zajrzeć do rodziców - a zanim jeszcze skończył ostatnie słowa, usłyszeli z boku suche Draco. A potem na zakręcie korytarza zobaczyli Lucjusza, który musiał się już o ich powrocie dowiedzieć.

Harry wstał podobnie jak Draco wcześniej, ale spuścił z Lucjusza z pełną wzajemnością niechętne spojrzenie dopiero, kiedy usłyszał szept tuż obok siebie:

- Zaczekaj tu na mnie. Nie wiem, kiedy sprawa Weasleya się skończy, ale... Nie wracaj do domu beze mnie.

Draco odszedł razem z Lucjuszem i od tej pory Harry czekał sam. Dość niecierpliwie, bo co chwila zrywając się z miejsca, żeby kolejne parę minut stać pod drzwiami i próbując usłyszeć i zrozumieć cokolwiek, co działo się w środku. Ale póki nie były otwarte, musiało być na nich zaklęcie, które skutecznie mu to utrudniało.

W końcu zobaczył jednak w tych drzwiach Rona, jak klatka piersiowa opada my w ciężkim oddechu. Ale Harry wstał już na sam dźwięk uchylanych drzwi. Nie pytał nawet o nic, czekając, aż to Ron się odezwie, bo z samej jego niewyraźnej miny Harry niczego nie umiał wyczytać.

- Przyznałem się do wszystkiego - zaczął wreszcie, w jakimś rodzaju zrezygnowania unosząc ręce. - Że powiedziałem Malfowyowi, jak po cichu wejść do Azkabanu, że oddałem mu twoją różdżkę, a tobie wcześniej pelerynę niewidkę... Do wszystkiego - odetchnął, żeby urwać i później dokończyć krótko: - Wyrzucili mnie z Ministerstwa.

- Ron, nie chciałem, żebyś przeze mnie wyleciał - przerwał mu od razu. Ron tylko się uśmiechnął, wzruszając ramionami.

- Daj spokój, Harry - zbył go. - Dobrze, że jesteś, Malfoy! - dodał nagle, patrząc gdzieś ponad ramieniem Harry'ego, więc i on się odwrócił, zanim koło niego faktycznie zatrzymał się Draco. - Bo jeśli mam kogoś winić, to ciebie - dokończył Ron, na co Draco spojrzał w sufit poirytowany, ale już przywykły do bycia złem wszelakim. Może też dlatego, że tym razem Ron miał trochę racji. - To on mnie w to wciągnął - kontynuował Ron. - Zresztą, tobie, Harry, się udało, a ja mam nielimitowane wolne od roboty. Wyszedłem na tym źle?

Harry pokręcił tylko głową na boki, nie wyobrażając sobie mieć lepszego przyjaciela.

- Wypiłeś to swoje piwo kremowe, Ron - i chyba ci smakowało, co?

Dołączyła do nich też Hermiona, więc w chwilę później Harry pożegnał się z nimi, Draco ograniczył się do nieznacznego skinienia głowy i obaj skierowali się do sali wejściowej Ministerstwa. Tym szybszym krokiem, że po drodze nie było czarodzieja, który by się za nimi nie obejrzał. Na wyższym piętrze było ich znacznie więcej, dlatego pod koniec już niemal biegli, nie mając ochoty z nimi rozmawiać. I tylko zanim zniknęli w zielonych płomieniach jednego z kominków, Draco usłyszał jeszcze zaraz za sobą:

- Wracajmy do domu.

Mogli to przewidzieć, ale nie spodziewali się co prawda, że wcale nie pojawią się przy swoim kominku, ale czując się jakby czymś niewidzialnym odepchnęci, wylądowali na ulicy. Nie zaskoczyło ich to jednak na tyle, żeby nie utrzymać się na własnych nogach, ale Harry nie zwrócił na to nawet uwagi.

I patrząc na tą znajomą ulicę, cieszył się, że wrócił tu w jego towarzystwie. Nie mogąc instynktownie wziąć jego dłoni w swoją, nic tutaj nie znaczyłoby tyle.

- I co? - zagadnął go niewyraźnie Draco, samemu nie chcąc specjalnie odwracać uwagi od tego miejsca i tej ulicy, na której tyle razy wyczekiwał już jego widoku i powrotu. - Znowu uciekliśmy sprzed ołtarza.

- Do trzech razy sztuka.

Harry ruszył się w końcu ze środka drogi, z i krokiem, i rytmem serca nierównym. Spokojnym i niespokojnym, ale żywszym niż przez każdy dzień tych ostatnich miesięcy.

- Nie wiesz, jak się bałem, że nigdy tu nie wrócę - przyznał Harry, stając już na niskim stopniu przed drzwiami. Zatrzymali się tam na chwilę. - Że będę musiał zapomnieć, ile szczęścia mnie tu spotkało.

Draco spojrzał na niego pobłażliwie, przechylając lekko głowę.

- Głupich rzeczy się boisz, Harry. Ja bym nie pozwolił ci o sobie zapomnieć. Dobrze jest mieć cię tu z powrotem - dodał, swoim zwyczajem nie zmieniając wcale tonu, co Harry'ego nadal tak często wprawiało w zakłopotanie. Ale i to dobrze było widzieć.

- Chodźmy już, Draco. Proszę, chodźmy.

Więc Harry otworzył przed nimi drzwi - i tak samo szybko zorientował się, że wcale nie są tu sami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro