65.
Zapatrzeni w dzień, który już teraz wydawał się im najlepszym ze wszystkich, nie zauważali tak naprawdę, jak szybko on się zbliżał.
Ku własnemu niepokojowi przywykli do swojej nowej codzienności, nie przestając wyglądać jednak choć słowa od przyjaciół. Nawet jeśli tak naprawdę im bliżej był już dzień ich ślubu, tym mocniej, trochę wbrew sobie, liczyli, że ci odezwą się dopiero po nim. Choćby pół minuty.
Bo też nie działo się nic złego. Wyglądało na to, że mały, nadal niewybaczalny w jego opinii, wypadek Dracona pozostał przez nikogo niezauważony. Chociaż, na ich szczęście, później się to już nie powtarzało.
Aż doczekali się tak dnia października, którego mogli oficjalnie przestać już zaokrąglać i powiedzieć, że są ze sobą pełny ósmy rok.
Nie wiedzieli, jak będzie wyglądał ten dzień. Dlatego pierwsze, co usłyszeli od siebie nad ranem, to kolorowane uśmiechem Najlepszego, słowo dokończone słodkim muśnięciem warg - żeby chociaż zacząć ten dzień dobrze i tak, jak potrzeba. Jedynym, na co szczęśliwie sami mieli wpływ.
Draconowi było po prostu głupio. Głupio, kiedy stał przy oknie i patrzył na centrum tego miasta, wszystkich ludzi w pięknych miejscach i restauracjach. Też chciał zaprosić Harry'ego do któregoś z nich, ale z rozsądku zwyczajnie nie mógł. Dlatego przyszło mu nawet na myśl, że tego roku zamiast na prawo i lewo pokazywać i udowadniać mu, jak go ceni, może będzie musiał to Harry'emu po prostu... powiedzieć. I liczyć, że to wystarczy, żeby potem do końca dnia oglądać tak samo każdego roku radosny wszystkim i niczym uśmiech.
Nawet jeśli Harry sądził, że on to po prostu powinien skończyć gapić się w to okno. Zwłaszcza, że sam miał dla blondyna coś o wiele ciekawszego niż sterczenie w samych myślach.
- Draco? - zagadnął go więc w końcu, stojąc parę kroków za nim. - Czy zgodziłbyś się, gdybym... gdybym cię poprosił, żebyśmy gdzieś poszli... razem?
I Harry od razu zobaczył, że dobrze trafił, kiedy Draco odwrócił się do niego wyrwany ze smętnego rozważania, z ironicznie uniesionymi brwiami.
- Nieźle. Lepiej niż ostatnio - skwitował umiejętności Harry'ego w zapraszaniu go gdziekolwiek. Zaraz po tym jednak spoważniał. - Wiesz, że nie powinniśmy wychodzić. To bezpieczne?
- Bezpieczne? - powtórzył Harry powoli. - Sądzisz, że znam takie słowo? Ale nie bój się, że ktoś nas zauważy. Tam jest dosyć ciemno. Znaczy... tak słyszałem.
Draco westchnął jak czymś zrezygnowany.
- Czyli jednak paryskie katakumby?
- To mugolskie miejsce - sprostował Harry, chociaż uśmiech krążył mu po ustach. - Pokazałeś mi wiele rzeczy w swoim świecie, ja chcę pokazać ci chociaż jedno w tym, który kiedyś był moim.
Draco naprawdę nie chciał burzyć jego entuzjazmu, zwłaszcza w dzień, kiedy za te jego wiecznie dobre chęci chciał mu raczej podziękować - ale żadne mugolskie miejsce po prostu mu się do tego nie uśmiechało.
- Wiesz, jakie mam zdanie o mugolach - odpowiedział ostrożnie. Harry wzruszył tylko ramionami.
- Łagodniejsze niż kiedyś. I myślę, że póki mój fan numer jeden siedzi w Wielkiej Brytanii, nie musisz martwić się o to, że będziemy w centrum jakiegoś zdjęcia - uprzedził jego kolejne pytanie.
Draco prychnął tylko pod nosem. Oczywiste było, że tylko on miał prawo tytułowania się fanem Harry'ego numer jeden i że w ogóle obsadzał pierwszą dziesiątkę. Creevey mógł być co najwyżej jedenasty.
- Draco - poprosił raz jeszcze Harry. - To za twoje zniszczone urodziny, za dzisiaj, za ten pierścionek... - wyliczył, unosząc lekko dłoń - za wszystko.
- Co to za miejsce?
Nawet jeśli Harry doskonale wiedział, że on nie lubił niespodzianek - to nadal nie chciał mu niczego zdradzać.
- To, co tam zobaczysz, będzie zależało tylko od ciebie.
I właśnie po tym, jak Harry rzucił mu z tak czarująco tajemniczym uśmiechem taki zagadkowy tekst, zaprowadził Dracona urzeczonego na film do mugolskiego kina.
Powiedzieć, że Draco się rozczarował tym fatalnie gwałtownym spłyceniem, to nie do końca to - ale wszystkie słowa, jakie wtedy chciał skierować do Harry'ego, zdecydowanie nie nadawały się do pełnego ludzi miejsca publicznego.
Harry cieszył się nawet, że wybrał miejsce, w którym parę godzin trzeba siedzieć cicho, bo czuł, że to go ocaliło.
- I jak? - zagadnął Dracona, kiedy w jakiś czas później bez pośpiechu wyszli już na zewnątrz i oddalili się trochę od budynku kina.
Draco spojrzał na niego kątem oka, jakby oceniając, na ile chce psuć mu humor.
- Powiedzmy, że doceniam doświadczenie - odpowiedział wreszcie szczerze. - Mugole stworzyli strasznie dziwne rzeczy, żeby obejść się bez magii.
Harry uśmiechnął się jednak, nie słysząc w jego głosie takiego znowu niezadowolenia.
- Nie oczekiwałem niczego więcej.
Popołudnie nie było już wczesne, ale nie spieszyło się im do mieszkania. Wybrali więc okrężną do niego drogę, a Harry przekonał Dracona, że doskonale wie, dokąd idzie, żeby po drodze zatrzymać się jeszcze w jakimś parku, na uboczu, w cieniu rozłożystego drzewa. Dzień był wyjątkowo ciepły i niebo wyjątkowo czyste.
I Harry dochodził już do wniosku, że nic nigdy nie przypominało mu tak blondyna, jak te letnie stokrotki na błyszczącej trawie przy nich - te o ciepłych, białych płatkach całkiem jak te tlenione pasemka, i o złocistym środku, tak jak on miał czystą i złotą w słońcu cerę. I oczy dziś niebieskawe, kiedy odbicie błękitu nieba podszywało czasem ich jasny, szarawy odcień - tak, jak przebijało białe, delikatne płatki stokrotek.
Ale zobaczył też między nim a tym drobnym kwiatem jeszcze jedno podobieństwo - że Draco czuł się dziś przytłoczony ludźmi, którzy ich mijali, obawiając się, że któryś z nich zauważy go i bez wysiłku będzie w stanie zniszczyć.
- Spokojnie - mruknął Harry, nie chcąc, żeby ktokolwiek jeszcze to usłyszał. - Jesteś teraz zwykłym mugolem, który przyjechał tu na wakacje z chłopakiem. Wczuj się w rolę, bo nikt nas tu nie rozpozna.
- Mugolem - powtórzył po nim Draco w zgodzie - który przyjechał na wakacje do jednego z najczęściej odwiedzanych miast świata z poszukiwanym przez brytyjskie Ministerstwo Magii, skazanym za morderstwo chłopakiem, któremu pomógł uciec z więzienia. Dziękuję. Czuję się dużo lepiej.
Bo Draco nie wierzył, że przynajmniej jedna osoba z tych wszystkich nie chowa w rękawie różdżki.
Ale poczuł też zaraz ogrzaną słońcem dłoń na swojej i zatrzymał się na myśli, że robili już znacznie głupsze rzeczy od zwyczajnego siedzenia na ławce w parku.
I ta zwyczajność dnia spodobała się im obu na tyle, że kiedy postanowili wreszcie wracać, zaczynało się już ściemniać.
- Skarbie?
Harry podniósł na niego oczy i rozejrzał się teatralnie, jakby zastanawiał się, czy się nie przesłyszał. Draco może i nie nazywał go tak na tyle rzadko, żeby było to uzasadnione, ale Harry miał wyjątkowo dobry nastrój.
Obrócił się więc przez ramię, mając zamiar zaraz wrócić spojrzeniem do Dracona. Ale w mimowolnym odruchu zawahał się w tym, spotykając się wzrokiem z jednym z ludzi kawałek za nimi.
- Tak? - spytał w międzyczasie.
- Nic takiego - przyznał blondyn. - Po prostu lubię, jak na to reagujesz. I że w największym tłumie wiesz, że mówię tylko do ciebie.
Harry bez odpowiedzi ścisnął tylko mocniej jego dłoń, żeby skierować ich w inną stronę, a zaraz potem wypuścić ją i swoje obie schować do kieszeni. Nie zauważył, jak Draco dziwnie na niego spojrzał.
W paręnaście kroków później Harry znów nieznacznie oglądnął się przez ramię. Nie spotkał już tych samych wpatrzonych w siebie oczu, ale zobaczył tę samą osobę - i absolutnie nie podobało mu się, jak ona była ubrana.
Opanował jeszcze szybsze bicie serca i nie chciał na razie nic mówić Draconowi - ale sam w kieszeni wysunął różdżkę z rękawa, gorączkowo zastanawiając się, skąd zna tę twarz.
- Znamy się od paru lat - rzucił nagle, siląc się na swobodny ton, jakby kontynuował tylko długą, zwyczajną rozmowę. - Pracowaliśmy w jednym urzędzie.
I kiedy Draco na niego spojrzał, zobaczył podniesione na siebie, znaczące oczy. Ale Harry w tych jego z pewnością znalazł tylko zagubienie.
- O czym...?
- Nigdy mnie nie lubił - kontynuował Harry, jakby wcale go nie usłyszał. - Miał uraz do mojego imienia - dodał, spoglądając znowu na Dracona po to tylko, żeby jakoś mu przekazać, że to on nie powinien teraz jego imienia używać. Zaraz też spróbował to wyjaśnić, licząc, że Draco zrozumie: - Wiesz, czasem nadal głupio się boję, że usłyszy, jak z kimś o nim rozmawiam.
Draco nie był pewien, czy to nie tylko wrażenie, ale wydało mu się, że Harry poruszył nieznacznie ramieniem. Blondyn spojrzał więc ostrożnie za siebie, szukając tam odpowiedzi na dziwne słowa Harry'ego. Czy to możliwe, żeby wypatrzył kogoś w tłumie? Kogoś, kogo rozpoznał?
Niby powiedział, że razem pracowali - ale myśl, że wśród ludzi kilkanaście kroków za nimi mógł znaleźć się brytyjski auror, wydała się Draconowi tak niedorzeczna, że nie chciał w nią wierzyć.
Dlaczego miałby tu być? Coś drgnęło w nim na ułamek sekundy przez cichą myśl, którą od tygodni ignorował - że jego niechcianie rzucone zaklęcie wcale nie obiło się wyłącznie o szkło żarówki, ale i o czyjeś uszy.
Zresztą, Harry był aurorem, znał ich metody na pewno lepiej niż on. A on na pewno nie mógł zapytać go o nic wprost.
- Czy on też dobrze cię zna? - spytał, ostrożnie dobierając słowa. Chciał wiedzieć, jaka była szansa, że i Harry został przez tego człowieka zauważony.
- Myślę, że tam wszyscy mnie znają - odpowiedział Harry, dając mu do zrozumienia, że ma na myśli ogół czarodziejów.
Draco przyspieszył nieświadomie, co podyktował mu też i szybszy oddech, kiedy odpowiadał:
- Chyba powinniśmy dotrzeć tam trochę wcześniej, nie uważasz? Wszyscy na pewno już czekają.
To było nieme Pospiesz się, robi się niebezpiecznie.
Harry skinął głową, również przyspieszając kroku i spojrzał za siebie jeszcze raz, żeby zobaczyć tego samego czarodzieja. On widocznie też bardzo chciał dotrzymać im tempa.
- Jak... - zająknął się Draco, widząc to. - Jak zdążymy na czas?
- Mam pewien pomysł. Durny i... - zaczął, nieznacznie spoglądając gdzieś w górę - niedorzeczny.
- Jak wszystkie twoje pomysły - dopowiedział blondyn w niemej zgodzie na wszystko, cokolwiek Harry by wymyślił.
- Trzymaj się blisko mnie - szepnął Harry, przyspieszając tym bardziej. - W razie czego od razu daj mi rękę.
- Takich rzeczy nie musisz mi mówić.
- A na razie nie panikujmy - dokończył szybko.
Do mieszkania mugoli wrócić nie mogli, bo istniała szansa, że wydaliby swoją kryjówkę. Harry na prędce postanowił zatem wejść do pierwszej lepszej kamienicy i mieć nadzieję, że drzwi będą otwarte.
Jeśli się nie pomylił i ktoś naprawdę ich znalazł, nie mieli wiele czasu, zanim aurorów pojawi się tu więcej - a Harry nie chciał pojedynku. Nie na ulicy, nie z ludźmi, których było więcej, którzy nawet jeśli jego i Dracona nie przewyższali w umiejętnościach przesadnie, to którzy nadal byli świetni.
Chwilę szli tylko przed siebie, nerwowo zastanawiając się, co robić - i czy ktoś ich w jakimkolwiek działaniu nie uprzedzi. Bo zauważyli niedaleko jeszcze jedną osobę, o której nie wiedzieli absolutnie nic poza tym, że obaj mogli przysiąc, że jeszcze sekundę temu jej tam nie było.
Harry skreślił więc głupią nadzieję - aurorzy znaleźli wreszcie to, czego szukali.
A on nie chciał czekać, aż dostanie zaklęciem w plecy.
- Masz jakiś plan? - usłyszał niewyraźny, urywany ton Dracona, kiedy ten poczuł, że Harry niemal już biegnie.
- A skąd! - żachnął się, jakby wcale o tym nie myślał.
- Miałeś jakiś pomysł! - wypomniał mu niemal z pretensjami.
- Tak! Wiej!
Harry nie skończył jeszcze mówić, kiedy złapał go nagle za rękę, żeby nic ich nie podzieliło, niemal wytrącając mu różdżkę z dłoni - i rzucił się biegiem w pierwszym lepszym kierunku.
- Co ty robisz?! - usłyszał krok za sobą krzyk Dracona.
- Nie mam pojęcia! Czego się po mnie spodziewałeś?
Ale Draco tego nie usłyszał. Cal od ramienia błysnął mu strumyk światła, porwany jak rzeka rozbijana na zakręcie, palący ostrym światłem jak błyskawica zamknięta w setkach igiełek tworzących jeden, krótki błysk. Mienił się w oczach fioletem, skrząc się szkarłatem i setkami drobnych iskierek białego światła, trochę jak woda w słońcu - z tym, że to zaklęcie tliło się niebezpieczną barwą, rozgarniając cal mroku wokół siebie.
Miał to szczęście, że to Harry narzucał mu kierunek i nie pozwalał się zatrzymać ani potknąć. Bo Draco bezwiednie zwolniłby pod fatalnym wrażeniem tego migotliwego światła, widząc tak żywą magię pierwszy raz od tygodni.
Zorientował się, że dobiegli do jakiegoś budynku, chyba na jego tyły, kiedy Harry szarpnął za drzwi.
- Idź! - poprosił, popychając lekko Dracona do środka, na klatkę schodową. - Dogonię cię w połowie!
- Uważaj - rzucił tylko, wiedząc, że nie ma sensu się z nim kłócić. Wbiegł na schody, przeskakując ich pierwszy stopień.
Harry usłyszał gdzieś za sobą czyjś głos, ale odwrócił się równie szybko, jak zostało rzucone zaklęcie, żeby odbić je parę cali przed sobą.
Chciał przynajmniej pokazać im, że zamierza się bronić, kiedy przede wszystkim chodziło o to, żeby ich zgubić.
Został chwilę w przejściu, starając się zatrzymać aurorów przed wbiegnięciem do budynku tuż za nimi. Ale odbił wreszcie ostatnie zaklęcie, w pewien sposób wspaniale czując się, znów trzymając swoją różdżkę w ręce i tak dobrze się z nią zgrywając - i niedbale zatrzasnął za sobą drzwi, postanawiając dogonić Dracona.
Nie zastanawiał się nad tym, że złamał swój zakaz używania magii - i nad tym, że choćby teraz udało im się uciec, wszyscy będą już wiedzieli, że ukryli się właśnie tutaj.
- Spóźniłeś się! - wytknął mu blondyn, oglądając się na Harry'ego, kiedy ten pojawił się obok tuż za obiecaną połową schodów.
- Taki mój urok! Pogadamy później, co?
Nie wiedząc jeszcze, co dalej, wchodzili tylko coraz wyżej, obawiając się, co zastaną na ostatnim piętrze. Za nimi nie było nikogo, a kiedy dostali się na szczyt schodów, przed sobą mieli już tylko zamknięte przejście na dach. Nie mogąc zawrócić, zostało im tylko to, więc Draco niewiele myśląc, szybko poradził sobie z mugolskim zamkiem.
Spodziewali się, że na górze ktoś mógł już na nich czekać, więc Draco na poczekaniu w tę parę sekund ułożył krótki plan. Poprosił więc tylko Harry'ego o zaufanie i sam cofnął się pół kroku, kiedy okularnik nawet bez różdżki w ręce pchnął klapę prowadzącą na dach. Harry znieruchomiał na chwilę, widząc światełko na końcu czyjejś różdżki trzy stopy nad sobą. Odruchowo chciał sięgnąć po własną, ale opanował się, wierząc, że Draco wie, co robi. Zresztą, światełko zdążyło spłynąć już z końca różdżki, zaklęcie błysnęło mu tuż przy twarzy. Ale i zawróciło zaraz, odbite przez Dracona zbyt blisko, żeby auror mógł się obronić i ostatecznie dostał własnym urokiem.
- Dobry jesteś - rzucił głucho Harry, wymazując jeszcze sprzed oczu widok krańca różdżki tuż przy twarzy.
- Przestań się dziwić - zbył go blondyn, żeby minąć go i pierwszemu wyjść na dach.
- To nie było zdzi... - zaczął Harry, ale dotarło do niego, że to nie najlepszy czas na rozmowy. Wyszedł zaraz za nim, znów ściskając różdżkę w dłoni.
Tu było ciemniej niż na oświetlonej ulicy i chcieli zobaczyć w tym swoją korzyść, skoro już tu byli i obawiali się zawrócić. Trzeba było tylko odbiec stąd kawałek i znaleźć zejście na ziemię. Dzięki Merlinowi za francuską architekturę, bliskie sobie, często płaskie dachy budynków.
Harry pobiegł dalej, nie wiedząc, czy tylko mu się wydaje, czy faktycznie z krokami Dracona, które słyszał tuż za sobą, mieszają się czyjeś odległe krzyki. Nie wiedział, dokąd biegnie, ale w ten cel był zapatrzony tak, że nie zwalniał ani trochę, zdeterminowany łapał kolejne oddechy i kiedy grunt kończył mu się pod stopami - bez namysłu zeskoczył tylko na kolejny, na dach innego budynku parę stóp dalej.
Dogonią ich te obce głosy, zatrzymają ich aurorzy?
Nie dopuszczał do siebie tej myśli. Taka możliwość w ogóle nie istniała, a te głuche wołania szukających ich i siebie nawzajem aurorów zostawią za sobą.
Ale właśnie, kiedy Harry o tym pomyślał, zorientował się, że prócz nich nie słyszy już nic. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił po parku krokach - Draco stał wciąż na brzegu poprzedniego budynku, wahając się i bojąc skoczyć. Harry wrócił zaraz, żeby wyciągnąć do niego rękę.
- Złapię cię! - obiecał przy tym. - Ja przysięgam!
Kilka głosów odezwało się znacznie głośniej, znacznie bliżej, chociaż nie widzieli ich właścicieli. Mieli jednak wrażenie, że kilka ich przybyło.
- Draco! - ponaglił go Harry. - Nie mamy czasu!
Blondyn zawahał się krótko ostatni raz, ale z myślą, że mając wybór między aurorami za a Harrym przed sobą, nie ma się nad czym zastanawiać, zeskoczył do niego. I zanim jeszcze grunt pod stopami, poczuł silnie zaciśnięte na swoich ramionach dłonie.
Spojrzał w ciszy na Harry'ego, kiedy ten nie zwolnił jeszcze uścisku.
- Ryzyko przy takim profesjonaliście nie jest tak ryzykowne - szepnął, na głośniejszy ton nie umiejąc się zdobyć.
Nie wiedział, czy Harry zrozumiał, ale to było jego mniej obrzydliwie tkliwe W ciemności to twojej dłoni bym szukał.
Harry uśmiechnął się tylko nerwowo, zanim odwrócił się i pobiegł dalej, słysząc zbliżających się czarodziejów.
Zdążył postawić chociaż parę kroków, kiedy czerwone światło błysnęło mu przed piersią i zmusiło do gwałtownego zatrzymania. Zachwiał się, odwrócił instynktownie, żeby złapać równowagę i poczuł, że pod nagłym ruchem płytka osuwa się z dachu - i spod jego stóp. Przechylił się w tył, nie mając się czego chwycić.
Draco w pierwszym odruchu spróbował go złapać, szybko zaciskając dłoń na jego koszulce. Ale sam, i tak cały już drżący, nie był w stanie utrzymać się po tym na nogach.
I przez zbyt szybkie bicie dwóch serc przebił się tylko krzyk Dracona, zanim obaj spadli i zniknęli w cieniu.
W parę sekund później stanęło na tym miejscu paru aurorów, ale nie zauważywszy po poszukiwanej dwójce ani śladu, ruszyli dalej. Może i dobrze, że zapadł już zmrok, że w biegu nie rozejrzeli się wystarczająco uważnie ani nie spojrzeli w dół, żeby zauważyć dłoń Harry'ego zaciśniętą kurczowo na krańcu dachu.
Przytrzymywał ich tak obu, bo drugą ręką równie mocno obejmował Dracona, który sam trzymał się go tak, że Harry'ego bolałoby to, gdyby tylko nie był tak zdenerwowany. Spięty do granic możliwości, próbując złapać oddech, usiłował też wymyślić, jak ich z tego wyciągnąć. Słyszał wcześniej kroki aurorów nad nimi - na chwilę mieli ich z głowy i deportacją nie chciał dawać im znać o tym, gdzie są.
- Draco - szepnął niewyraźnie. Wcale nie miał zamiaru powiedzieć tego tak cicho, ale ciężko było mu mówić, kiedy jednocześnie utrzymywał tu ich obu, a dłoń się ześlizgiwała. - Wiem, co robić - odezwał się znowu. - Ale musisz mi pomóc. Draco! - powtórzył po chwili, siląc się na głośniejszy ton.
Czuł, że ostre zakończenie rynny wbija mu się we wnętrze dłoni i Harry niczego tak bardzo nie mógł i na nic innego nie miał tak ochoty, jak na to, żeby puścić.
Ale Draco kiwnął wreszcie głową, chociaż oczu nie otworzył.
- Złap się mnie tak mocno, jak potrafisz - poprosił Harry. - I nie puszczaj, błagam cię. Wychodziliśmy z gorszych... - urwał nagle, czując, że nie da rady dłużej ich tak utrzymać, a głos związał mu się w gardle. - Draco, już!
Draco w pierwszej chwili nie myślał nawet, że będzie w stanie się ruszyć, odjąć zdrętwiałe ze strachu dłonie od ciała Harry'ego. Ale na jego pewny ton i uczucie, że okularnik na chwilę mocniej przycisnął go do siebie, blondyn wypuścił go, jeszcze mocniej zaciskając powieki, żeby w sekundę później zamknąć ramiona wokół jego szyi.
- Trzymasz się? - upewnił się Harry, zanim rozluźnił rękę do tej pory otaczającą Dracona i na ślepo sięgnął do jego kieszeni. I zaciskając mocno powieki, wyjął z niej jego różdżkę, żeby mruknąć pod nosem niewyraźne zaklęcie.
Jego własna wsunęła się gdzieś wgłąb jego rękawa i nie miał czasu ani sił, żeby teraz jej szukać.
Obaj odnieśli zaraz wrażenie, jakby stali na czymś twardym, co powoli unosiło się razem z nimi, aż nie zrównało się z powierzchnią dachu, na którą się przesunęli, odsuwając sie od krawędzi.
Harry przymknął oczy, odchylając głowę w tył, niedbale ułożony na plecach. Szukając oddechu, potrzebował kilku chwil odpoczynku, nie przestając ściskać w dłoni różdżki Dracona i jego samego przytrzymując obok.
- Wszystko w porządku - wydusił, obracając się do blondyna tylko na chwilę, zanim zmęczony znów ułożył głowę na zimnej posadzce. - Możesz otworzyć oczy, Draco.
- Nie wiem, czy to dozwolone - odetchnął po chwili Draco, po to głównie, żeby powiedzieć cokolwiek. Obrócił się na plecy, obok Harry'ego, żeby wbić przerażone oczy w rozgwieżdżone niebo. - Chodzenie po dachach - dokończył.
Harry może by się nawet roześmiał, gdyby tylko w płucach nie brakowało mu tyle powietrza.
- Już samo to, że tu jesteśmy, jest nielegalne. Nie złamiemy prawa bardziej.
Widział, jak szybko i nierówno unosi się klatka piersiowa blondyna. Ale nie dał jemu ani sobie wiele czasu.
- Musimy stąd uciekać - rzucił, z mniejszym już wysiłkiem wstając i biorąc za ramię Dracona. - Chodź.
- Harry - zatrzymał go jeszcze. - Użyłeś magii.
Harry nie odpowiedział, bo właśnie dlatego musieli się spieszyć. Poszli znowu przed siebie, a drżące ciała opanowała dopiero myśl, że nie mają czasu martwić się tym, co stało się przed chwilą - bo innych problemów przed sobą mieli znacznie więcej. Po paru chwilach znów zdobyli się na bieg.
- Gdzie jest najwięcej takich jak my? - zapytał nagle Draco. - Czarodziejów?
- W centrum! - odpowiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl. Draco pociągnął go nagle w inną stronę, szukając możliwości skrętu.
- Centrum, Harry! Jeśli chcemy ich zgubić, musimy iść właśnie tam!
- Zobaczą nas!
- Już nas widzieli! Ja jestem czystej krwi, w tobie magia jest naprawdę silna! Jak myślisz, jak wielki ślad zostawiliśmy za sobą? Jeśli nie wmieszamy się między innych czarodziejów, znajdą nas!
Harry odwrócił się przez ramię, żeby przelotnie na niego spojrzeć.
- Ty jesteś genialny, Draco!
- Ktoś musi!
- Co?
- Nic.
Znaleźli zejście, całkiem blisko centrum, gdzie chcieli się skierować. Ale nie byli tam sami.
Harry znał możliwości swoje i Dracona, poradzą sobie z jednym aurorem, dwoma, nawet trzema. Czterech, może pięciu z pomocą Dracona udałoby się wykiwać. Potem... Z każdym kolejnym powinni liczyć już na kolejne dawki szczęścia. Ostatecznie wiedział również, na co stać jego byłych współpracowników.
Zaczął jednak żałować, że nie oszołomił tego jednego aurora, kiedy tylko go zauważyli i kiedy on zauważył ich. Skarcił się w duchu za lęk użycia różdżki. Może zanim pojawiliby się następni, on i Draco zdążyliby już schować się w jakimś budynku?
Teraz nie miał już pojęcia, ile osób rzuciło się za nimi w pogoń i ile teraz stało przed nimi.
Może powinni byli się zatrzymać, póki aurorów nie mogło być jeszcze wielu, spróbować się z nimi pojedynkować, zamiast biec bezmyślnie ile sił w nogach, nie wiedząc nawet dokąd?
- Co ty wyprawiasz?! - usłyszał przerażony głos Dracona, kiedy Harry zatrzymał się bezwiednie. I w blondyna musiała uderzyć nagle wizja krat i celi w Azkabanie, bo mocno, chociaż niedbale chwycił Harry'ego za materiał koszulki przy ramieniu i pociągnął go do przodu. Zupełnie nie obchodziło go, gdzie wylądują - wszędzie, byle nie w zimnych murach Azkabanu.
Ale Harry usilnie nie chciał się ruszyć i Draco, kiedy się rozejrzał, zrozumiał dlaczego. W biegu wypadli prosto na kilkoro aurorów, obserwujących ich teraz w podobnym zaskoczeniu z kilkunastu kroków.
Harry stanął odrobinę przed nim, powoli cofając się ciągle, ale w nerwowych ruchach, Dracona za sobą bez przerwy popychając w tył, żeby się odsunął, żeby stąd znikał. Bo to nie jego szukali.
W zacienionej kamienicami alejce błysnęło pierwsze zaklęcie. Obaj odskoczyli od siebie, żeby nieszkodliwe przeleciało między nimi. Za nim pojawiały się kolejne - Draco się bronił, Harry tylko od nich uchylał, nie mając teraz czasu przeszukiwać ubrania za różdżką.
- Draco, mógłbyś?! - zawołał zdezorientowany między światłami uroków, które próbował za wszelką cenę, nieustępliwie omijać.
Blondyn spojrzał w jego stronę tylko na ułamek sekundy, bo oberwał za to w ramię. Przycisnął je odruchowo do ciała, ale odbił ostatnie zaklęcie i rzucił różdżkę Harry'emu, samemu się odsuwając. Okularnik złapał ją sprawnie, przywołując do siebie, kiedy jeszcze była w powietrzu, żeby zaraz potem wyćwiczonym ruchem samemu przejść do rzucania zaklęć. Gdzieś w głębi serca może za tym tęsknił.
Pół walczył za siebie, pół uwagi skupiał na obronie od zaklęć Dracona. Ale szybko zorientował się, że w ten sposób nie uda im się uciec - dlatego dobiegł do blondyna na tyle, żeby tylko złapać go za ramię i aportował ich paręnaście kroków dalej.
Draco wskazał na nadal widocznych kawałek dalej aurorów, kiedy tylko zrozumiał, co się stało.
- Harry!
- Nie! - zaprotestował od razu. - Musimy ich zgubić, nie chcę zrobić im krzywdy!
- Wolisz, żeby nas złapali?!
- Siedź cicho, to nie złapią! Po tylu latach uciekania od zdjęć i autografów wiem już, jak wtopić się w tłum i zniknąć. Więc ty to zrób, a ja spróbuję ich odciągnąć i za chwilę cię znajdę.
Na tę chwilę ukryli się za ścianą jakiegoś budynku, ale obaj czuli, że nie na długo. Draco mimo wszystko spojrzał na niego niepewnie.
- Za chwilę cię znajdę - powtórzył Harry tak pewny swego, jakby już to zrobił. - Obiecuję. Mam twoją różdżkę, poradzę sobie. A ty uważaj na siebie. I schowaj te świecące na milę włosy - dokończył, samemu nakładając mu na czoło kaptur bluzy.
Draco kiwnął tylko głową, wymieniając z nim ostatnie spojrzenie, zanim rozbiegli się w różne strony. Harry'ego stracił z oczu i sam dobiegł do samego centrum miasta, żeby tam zwolnić, kiedy tylko wszedł zdyszany między ludzi. Ale spięty na całym ciele nie mógł odnaleźć się w normalnym kroku, w strachu czując się z nim okropnie nienaturalnie.
Więc szedł szybkim krokiem w fatalnym tłumie, rozglądając się ciągle za siebie i na boki, oddychając ciężko. Bał się, jak Harry go znajdzie i nieustannie to jego wypatrywał.
Ale to Harry wypatrzył go pierwszy. Zrównał się z nim najpierw, żeby iść ramię przy ramieniu, kiedy ułożył dłoń na jego boku, tak go obejmując. Nie chciał, żeby Draco miał jakiekolwiek wątpliwości, kto właśnie go dogonił. Harry podejrzewał, że gdyby zrobił to inaczej, to już albo miałby złamany nos albo byłby nieprzytomny od jakiejś klątwy.
Wymienili się tylko spojrzeniami, zanim skręcili w jedną z uliczek. Była węższa, zacieniona trochę między dwoma budynkami - dlatego pozwoli sobie zatrzymać się tam, obejrzeć za siebie i wpatrzyć na chwilę w tłum, czy nikt za nimi nie poszedł.
- Zgubiliśmy ich? - spytał cicho Draco, choć we własnych uszach i tak zabrzmiał stanowczo za głośno.
- Nie na długo, jeśli tu zostaniemy - stwierdził Harry, kręcąc przecząco głową, kiedy oparł się o ścianę. - Gdzie jesteśmy?
- Nie wiem. Myślę, że wbiegliśmy w złą uliczkę.
- A czy w ogóle patrzyłeś, gdzie biegniesz? - spytał, na co Draco zaprzeczył. - Dobrze. Ja też.
Uśmiechnęli się do siebie, ale jakoś nerwowo. Harry zmarszczył nagle brwi i spojrzał w dół, kiedy poczuł coś na ramieniu i zorientował się, że Draco cały ten czas, kiedy tu stali, trzymał go za rękaw.
- Odruch - usprawiedliwił się blondyn, zarumieniony z zażenowania. Tym bardziej, że widział, że Harry chce, aby mówił dalej. Wywrócił oczami. - Sprawia, że... bezpieczniej się czuję.
Harry uniósł delikatnie brwi.
- Mój rękaw? - spytał.
- Twój rękaw - odmruknął posępnie Draco.
Harry milczał przez chwilę, zanim nagle powiedział:
- Puść.
Draco wszystkiego się spodziewał, każdej niewinnej kpiny, żartu i uśmiechu, ale nigdy nie tego.
- Co?
- Puść mnie - powtórzył Harry.
Draco to zrobił, powoli i zdezorientowany, jakby mu ktoś właśnie przyłożył. Ale ledwo spojrzał z niejasnym żalem na Harry'ego, kiedy on otoczył go ramieniem.
- Tak lepiej? - spytał wtedy Harry, uśmiechnięty słabo na jego minę.
- Jesteś beznadziejny - skwitował pełnym pretensji tonem. Mimo to, cóż, pochylił się, żeby pocałować jego czoło w fatalnej uldze, która ustąpiła zaraz po tym, jak się odsunął.
Zatrzymali się na chwilę w ciszy i Harry nie miał pojęcia, dlaczego na ten moment zdało mu się, że niebezpieczeństwo zostawili już całkowicie za sobą, kiedy tak naprawdę znów zrozumiał, że wiele jeszcze im grozi.
- Tak, tak, wiem - odpowiedział wreszcie Harry, stanowczo już za późno. - Chodźmy już. Tu nie jest bezpiecznie. Szczerze mówiąc, ja też...
- Co? - przerwał mu blondyn. - Strach obleciał?
- Nie chowaj jeszcze różdżki - poprosił w odpowiedzi Harry, podając mu ją.
- Nie zamierzałem, Harry. Byłeś aurorem - zauważył nagle Draco, kiedy wciąż nie ruszyli się z miejsca, łapiąc oddech. - Ty tak codziennie?
Harry wzruszył ramionami lekceważąco.
- Ludzie zwykle są bardziej leniwi i od razu przechodzą do walki, zamiast ganiać się po mieście. A oni muszą nam wybaczyć - dodał, oglądając się nieznacznie przez ramię. - Ale ja nie dam się tak łatwo złapać. Chociaż... dawno przed nikim nie uciekaliśmy.
Draco uśmiechnął się na to, ale jakoś niepewnie, bo żadnej z ich dawnych ucieczek, nawet po tylu latach, nie wspominał dobrze.
- Naprawdę lepiej, jeśli już się stąd ruszymy - stwierdził cicho Harry po to głównie, żeby przerwać ciszę. - Chodź - dodał, biorąc go za rękę. - Trzeba znaleźć naszą ulicę.
Draco, zanim jeszcze odpowiedział, wciąż trzymając mocno jego dłoń, otoczył jego ramię tej samej ręki swoim.
- Czy nie lepiej po prostu nie tracić Wieży z oczu? Widzisz te światła? - spytał, wskazując na trzy rozchodzące się z czubka Wieży Eiffla łańcuchy lampek. - Parę dni temu, podczas burzy, jedne się zerwały. Były po przeciwnej stronie od naszego okna, więc... Jeśli dobrze myślę, a jestem pewien, że tak... Wychodzi na to, że jeżeli pójdziemy w lewo wokół głównego placu...
- Trafimy prosto pod mieszkanie Claire i Merry'ego. Tak, masz rację.
Draco spojrzał na niego odrobinę dumny, zanim faktycznie poszli w końcu dalej, momentami biegnąc.
Kiedy w paręnaście minut później obaj zdyszani dopadli do właściwych drzwi, zapukali w nie może zbyt gwałtownie.
- Wszystko gra? - spytał chłopak, który im otworzył. Krok za nim stanęła Claire. - Wyglądacie, jakbyście ducha zobaczyli.
Draco zmarszczył brwi, żeby bez namysłu zapytać:
- To znaczy?
Nie odpowiedzieli, więc Draco zdał sobie sprawę, że jego pytanie musiało się im z jakiegoś powodu wydać głupim. Ale trzeźwiej już myśląc, na ślepo odnalazł dłoń Harry'ego i mocno zacisnął na niej swoją.
Wytłumaczyli się jakoś z tak późnej godziny i zmęczenia, żeby jak najszybciej zamknąć za sobą drzwi ich pokoju.
Draco dopiero wtedy wypuścił dłoń Harry'ego, swoją podnosząc wyżej, bo odbił się na niej powód, dla którego wcześniej nie mógł tego zrobić. Znaczyło ją kilka rozmazanych strużek przyschniętej trochę krwi - Harry spojrzał więc na wnętrze swojej dłoni, żeby dopiero zorientować się, że musiał rozciąć ją, kiedy przytrzymywał ich na dachu.
- Lepiej, żeby tego nie widzieli - wyjaśnił Draco.
- To nic. Do wesela się zagoi.
Tak, biorąc pod uwagę, że na żadne wesele nie mogli sobie pozwolić, to z całą pewnością.
Draco zmrużył nagle powieki, wykrzywiając usta w uśmiechu, kiedy pomyślał, że będzie teraz mógł odwdzięczyć się Harry'emu za nadgorliwe opatrywanie jego rany po ucieczce z Azkabanu.
- To za te dwadzieścia cali grubości bandaża - rzucił, podchodząc do szafki przy łóżku, na której nieustannie leżała reszta użytego wtedy przez Harry'ego opatrunku.
Harry pokiwał od niechcenia głową, coś zaczął nawet mówić, ale urwał nagle.
- Co jest? - spytał Draco, odwracając się w jego stronę, żeby zobaczyć, jak Harry zatrzymał się w bezruchu, dłonie trzymając tylko na kieszeniach.
- Draco - powiedział powoli, nie spuszczając z niego przelewających się lękiem oczu. - Gdzie jest moja różdżka?
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro