64.
Na ich szczęście, sprawa nie była jeszcze przegrana.
Kiedy obaj ochłonęli z upokorzonej złości i trzeźwo o tym pomyśleli, wrócili do mieszkania mugoli po paru godzinach, gdy na dworze już się ściemniło. Spokojnie zatrzymali się w progu, nie wchodząc jeszcze do środka, żeby tam ich oboje przeprosić.
Nawet jeśli Harry potrzebował do tego zachęty w postaci uderzenia w kostkę.
Polepszyło mu nastrój przynajmniej to, że w odpowiedzi z Draconem dostali to samo i mogli wrócić do środka. Nie żeby z łaski.
Co prawda ani Harry, ani Draco słowa więcej nie dodali do tego, co powiedzieli wcześniej - ale obiecali, że w ranek po dniu ich ślubu już ich tu nie będzie. Żadne z mugoli co prawda o to nie poprosiło, ale raz, że dla Harry'ego i Dracona to nie było wielkie słowo, bo podczas tych dwóch miesięcy wiele mogło się jeszcze zdarzyć, a dwa, że w czwórkę znaleźli w tym w końcu nić porozumienia. Od słowa do obietnicy, od ciszy do uśmiechu, dzień po dniu sprawa powoli ucichła.
Nie robili tu niczego złego i nikt nie był w stanie udowodnić im, że jest inaczej.
Obaj byli zresztą pochłonięci już czymś zupełnie innym. Ledwo jednak zaczęli jakkolwiek przygotowywać się na dzień swojego ślubu, Draco znalazł pierwszy problem:
- Harry, czy u mugoli nie trzeba mieć świadków, żeby ślub był ważny?
- Trzeba - przyznał mu niewzruszony. - Więc dobrze, że my ich mamy - dodał, widząc nierozumiejące jego braku przejęcia tym oczy blondyna.
- Niby kogo?
- Claire i Merry'ego - wyjaśnił Harry jak coś zupełnie oczywistego, bo naprawdę nikogo innego tu nie znali.
- Nie ma mowy! Nie chcę tego palanta na świadka!
- A chcesz wziąć ślub? Więc będziesz musiał mieć tego palanta na świadka!
I na tym wątpliwości Dracona musiały się skończyć.
Harry twierdził, że tutaj mogli mieć nawet mniejszy problem ze świadkami, niż gdyby byli w domu. Podejrzewał, że Ron, jeśli nawet by się zgodził, to stałby z zamkniętymi oczami i plecami do Malfoya.
Zgodzić się za to obaj mogli w tym, że absolutnie nie mają w czym się tego dnia pokazać. Tej sprawie próbowali coś zaradzić z kilka tygodni, spowalniani powtarzanym przez Harry'ego Przecież to dopiero za miesiąc i niechęcią Dracona.
Draco twierdził, że te wszystkie mugolskie pseudo-garnitury były nudne. Może i były, dla Harry'ego jednak, wobec faktu wyjścia za Dracona, kolor ubrania, w jakim to zrobi, nie miał najmniejszego znaczenia.
Jeśli już, to jedyne, czego mu w nich brakowało, a do czego przez lata przywyknął, to niewielkiej kieszeni wewnątrz górnej części ubrania, do której idealnie zmieściłaby się różdżka.
Dracona zaskakiwało znacznie więcej, ale z każdą dziwaczną nowością, jaką zauważał, to na Harry'ego patrzył, jakby był niespełna rozumu. Nie podobało mu się chociażby to, co wszędzie pierwsze rzucało się w oczy - gdzie by nie poszli, niemal wszystko, co mugole nazywali eleganckim, było czarne.
Nigdy, nikt i na żadnym ślubie nie zobaczyłby ubranego na czarno czarodzieja. Nie sądził, żeby mugole mogli widzieć to inaczej. To miała być radosna uroczystość, a nie, Merlinie, pogrzeb. Na wiele przymknął już oko, ale na to nie zamierzał, co dosyć utrudniło im zadanie.
Jedynie Harry sądził, że to ostatnia rzecz, jaką on powinien się kiedykolwiek przejmować. Na jego widok potrafił się tylko uśmiechać.
Trafili więc w międzyczasie do wielu sklepów, ale chodząc tak po mieście, Draco niemal cały czas kurczowo trzymał go za rękę jak w obawie, że Harry nagle dla żartu zostawi go gdzieś pośrodku niczego. Czy też w mugolskim centrum handlowym, jak zwał, tak zwał.
Ale w jednym z nich Draco przeżył prawdziwy szok. Pierwszy raz w życiu zobaczył rzecz, która była dla niego po prostu zbyt droga. A kiedy pomyślał, że nie może sobie pozwolić na coś mugolskiego, Harry musiał wyprowadzić go ze sklepu w obawie, że albo zemdleje, albo przeklnie sprzedawcę.
Dlatego póki co dla Dracona największym problemem, którego najbardziej nie mógł znieść, było to, że w Gringocie mając galeonów tyle, że mógłby mieć pół tego miasta, tutaj musiał doliczać się każdej monety, do czego za nic nie był przyzwyczajony.
Nawet jeśli nigdy nie mieli tyle, ile mieć by mogli, bo Harry tego wszystkiego nie chciał.
W końcu wpadło im w ręce coś, co Draco na sobie mrukliwie nazwał tolerowalnym, a czemu Harry przyjrzał się z wyrazem twarzy, który blondyn koniecznie musiał skomentować.
Nie chodziło nawet o to, że to ubranie było szczególnie pięknie - po prostu kiedy Harry patrzył na niego i myślał, po co ono jest Draconowi potrzebne, nie umiał powstrzymać tego bardzo dotkniętego poruszenia w oczach i delikatnie rozchylonych niemo ustach.
- Przypomnieć ci, jaką ty miałeś minę przez następny tydzień, kiedy powiedziałem ci, że ja chyba to cię nawet kocham? - odciął się Harry urażony.
- Na pewno nie gorszą niż ty, kiedy zaproponowałem ci wspólne mieszkanie - stwierdził w spokojnej ironii.
- Jasne. Zaproponowałeś mi wspólne mieszkanie w moim domu.
Draco nie spuścił jednak z tego wszystkowiedzącego tonu, kiedy przypomniał:
- Wtedy nie byłeś taki wygadany. Prawie płakałeś na mój widok przez kolejne kilka dni.
- Ej, nie płakałem! - zaprotestował od razu Harry, zanim spokojniej dodał: - Byłem ci wdzięczny. Nadal jestem.
Harry wtedy zaczął marzyć już tylko o tym, żeby w ramach podróży poślubnej to wybrali się do własnego domu.
Wrócili wtedy wieczorem do mieszkania pary mugoli, komunikacją miejską, z którą Draco też dopiero się zapoznawał, bo miasto było stanowczo za wielkie, żeby wszędzie chodzić pieszo. Blondyn nie rozumiał do końca jak, ale Harry'emu znowu udało się odstawić ich w dobre miejsce, nawet się nie gubiąc.
- Jeśli chciałeś mi zaimponować, to wystarczyło, żebyś... - zaczął, nie mogąc zostawić bez słowa tych z premedytacją uniesionych zwycięsko brwi, kiedy trafili na dobry przystanek. Blondyn w połowie zmienił jednak zdanie i od niechcenia wzruszył ramionami. - Nie. Rób to, co robisz, bo nie dość, że mi tym imponujesz, to jeszcze mnie zaskakujesz. Ale, Harry - dodał ciszej, wciąż krzywiąc się delikatnie, kiedy nachylił się do niego odrobinę. - Ja mogę z tobą kłamać w twarz Sam Wiesz Komu, pokonywać bazyliszki i chodzić do Zakazanego Lasu, ale z mugolską komunikacją miejską, tymi wszystkimi rozkładami, liniami i Merlin wie czym, mierz się sam. Posłuchaj, ja za tobą pójdę wszędzie, ale do tramwaju nigdy więcej.
I kilka osób odwróciło się tylko przez ramię, kiedy Harry roześmiał się na środku ulicy, za zaciśniętymi nagle powiekami gubiąc śmiertelnie poważną i równie zdegustowaną twarz Dracona.
Harry z tyłu głowy przejmował się również tym, co zrobią i powiedzą Malfoyowie, kiedy się o wszystkim dowiedzą. Toteż Draco któregoś dnia wyjaśnił mu, że Lucjusz już raz powiedział, że nie chce oglądać, jak jego syn ma cokolwiek wspólnego z tym... No, nieważne, ale Harry już więcej nie zapytał.
Długo zajęło im pomyślenie też o tym aspekcie - ale wpadli również w końcu na to, że powinni zastanowić się, jak rozwiążą kwestię nazwiska. Z początku poważnie, kiedy żaden nie zamierzał ustąpić, a kiedy skończyły im się racjonalne argumenty, przechodząc w pół żarty.
- Pomyśl, Draco - przekonywał go dalej Harry. - Twój ojciec w końcu przestałby mamrotać, że to jego nazwisko hańbisz, bo zacząłbyś moje.
- Taka hańba byłaby dla ciebie jak błogosławieństwo.
Harry pokiwał głową z entuzjazmem w zgodzie.
To, co jeszcze nie dawało Draconowi spokoju, to fakt, że tak naprawdę pojęcia nie miał, jak wyglądają mugolskie śluby.
- Szczerze mówiąc, nigdy na żadnym nie byłem - przyznał Harry, kiedy go o to zapytał. - Ale z tego, co narzekała ciotka Petunia, to nie jest to nic ciekawego.
I faktycznie, kiedy Harry opowiedział mu swoje ogólne pojęcie na ten temat, blondyn nie był zbyt zachwycony. I pojęcia już nie miał, dlaczego obaj denerwowali się czymś takim. Nie było w tym ani krztyny magii.
- To mugolski ślub, Draco - przypominał mu Harry.
W tym wszystkim nie myśleli o tym, ale czasem, po cichu, dawało im się we znaki dziwne napięcie pochodzące od czegoś zupełnie innego niż całe to zabieganie - i mocniej odczuwał je Draco. Dlatego myśli usilnie wracały mu chwilami do swojego prawdziwego świata, do zakazu używania magii, który obowiązywał ich tutaj.
Ale nigdy nie skupił się na tym uczuciu na tyle, żeby się nad nim zastanowić.
Coś mu w każdym razie na pewno od jakiegoś czasu przeszkadzało. A w tej chwili, stojąc wczesnym wieczorem na świeżym powietrzu, na niedużym balkonie mieszkania mugoli, to, co wybijało go z rytmu, odnalazł we wgapionych w siebie z boku zielonych oczach.
Harry sam interpretował to podświadome uczucie jako coraz większy niepokój, że Draco, tak jak w tej chwili zmęczony i znudzony przedłużającym się odosobnieniem od wszystkiego, co znali, powie mu w końcu, że ma dość - a on dokładnie to, na co sobie zasłużył. Zwłaszcza, że ostatni wieczór spędzili, milcząc.
- Możesz się na mnie nie gapić? - wytknął mu wreszcie Draco, rzucając mu tylko krótkie, drażliwe spojrzenie. - Naprawdę nie...
- Zastanawiam się - przerwał mu Harry - ile zajmie ci dojście do tego, że gapię się, bo czekam, aż powiesz wreszcie, co ci jest. Nie myśl sobie.
Ale Draco nie podzielił jego lekkiego uśmiechu. Spuścił tylko na chwilę głowę, opierając się o ciepłą jeszcze barierkę.
- Daj mi spokój.
- Draco - powiedział na znak, że nie odpuści. Tym bardziej teraz.
- Co? - spytał poirytowany bardziej, niż faktycznie miał do tego powody.
- O co chodzi?
Harry długo nie otrzymywał odpowiedzi, stał tylko parę kroków za nim i obserwował w ciszy tył jego pochylonej głowy.
Powietrze było mdląco gorące. Nawet, kiedy Draco brał głęboki oddech, czuł się tak, jakby tylko na pół sekundy wytknął nos ponad taflę wody i zaraz wrócił pod nią z ilością tlenu w płócach taką samą albo jeszcze mniejszą. Nie potrzebował tracić tego powietrza jeszcze na rozmowy.
Jeśli wreszcie się opanował, to uspokoiło go własne zrezygnowanie.
- Znów zaszedłem tak daleko - westchnął w końcu, nieustannie czując za sobą obecność Harry'ego. Ale nie chciał na niego spojrzeć. - I znów zawiodłem.
Harry miał tylko swój domysł, o czym on dokładnie mówi. Ale pytać nie chciał, dlatego ułożył tylko dłoń przy jego ramieniu.
- Zrobiłeś więcej, niż na co ja sam mogłem liczyć. Znacznie więcej. Masz mój ogromny szacunek, nie rozczarowanie. Gra się toczy, Draco.
Blondyn sądził jednak, że rzeczy zrobione na szybko - szybko wykazują błędy. Tak było z jego fatalnym planem.
- Pomyliłem się - powtórzył, chcąc, żeby Harry po prostu przyjął to do wiadomości i nie próbował w żadnym wypadku kwestionować. - Źle zrobiłem, że nas tu ściągnąłem.
- Dlaczego? - dopytał Harry, wychylając się trochę przed niego, żeby móc na niego spojrzeć. I zobaczył lekko zmrużone w złości oczy.
- Nie jesteś głupi, Harry, na pewno to widzisz. Mija trzeci miesiąc, a my nie mamy ani słowa z Londynu. Oni nic już nie znajdą, żeby ci pomóc, Harry. To za długo trwa. Nie odpuszczą, to jasne, ale obawiam się, że to już nic nie zmieni. Będziemy tkwić tu kolejne tygodnie... na nic. Mogłem wcześniej przynajmniej znaleźć jakiś sposób na kontakt z kimkolwiek. Z Pansy czy tym twoim Weasleyem. A teraz co? - spytał na koniec, odwracając się nagle go Harry'ego.
- Ja im ufam - odparł po chwili. Draco chyba wcale nie spodziewał się odpowiedzi, której jego ton tak bardzo żądał, bo na brzmienie głosu Harry'ego znów odwrócił się od niego.
Nie ufał Pansy? Po prostu losu Harry'ego nie powierzyłby nikomu. Dlatego też sam był tu razem z nim.
- Nie zostawią nas tutaj na wieczność bez słowa - ciągnął Harry. - Musimy czekać, Draco. Sam mi to tłumaczyłeś. Oddałeś im stery, kiedy postanowiłeś być tu ze mną. Nie myślę, że to była zła decyzja, jeśli kiedyś wydała ci się najlepszą. Nie jesteś pochopny. To, że teraz masz wiele czasu, żeby wszystko drugi raz przemyśleć, nie znaczy, że plan, jaki ułożyłeś w pośpiechu, nie miał sensu. Bo, zobacz - dodał jakoś żywiej, nieznacznie wskazując na wszystko wokół - udało się. Uratowałeś mnie, Draco, i nie wiesz, jak jestem ci za to wdzięczny. Nie trać wiary w przyjaciół tak szybko. To dopiero bez sensu. Podważać coś, co kiedyś uważało się za niezbędne. Nawet jeśli nie przemyślałeś każdego czynnika. Nimi zajmą się ci, którym to powierzyłeś. To też była część planu, nie?
Naprawdę chciał go przekonać o tym, że jego wybór był dobry, bo Harry sam głęboko w to wierzył. Ale kiedy Draco nagle wyprostował się, spojrzał na niego i odezwał się, Harry zobaczył, że jego głos przybrał tylko na histerii.
- Ale czy to coś daje? To był idiotyczny pomysł, ten cały przyjazd tutaj! Na pewno mogłem zrobić coś innego!
- Znowu zmusiłem cię, żebyś zostawił dla mnie wszystko - przerwał mu Harry, chcąc wziąć tę winę na siebie. Byle on się uspokoił.
- Kiedy ty to coś więcej niż wszystko, Harry. Nie słuchasz mnie. Nie mogłem cię tam zostawić, rozumiesz? Zwariowałbym do reszty, gdybyś został w Azkabanie! Nie wiem, może w końcu dla świętego spokoju wolałbym uwierzyć, że ją zabiłeś! Ale na pewno mogłem zrobić coś innego!
- Nie obwiniaj się, że...
- Nie obwiniam! Mówię tylko, że na pewno istniały inne wyjścia, z których w pośpiechu wybrałem najgorsze! Żałuję, że nie zdecydowałem inaczej! Mamy brać ślub, nie zrozum mnie źle, ja się naprawdę cieszę, ale... Dlaczego tutaj? Dlaczego za świadków mamy mieć osoby, których w ogóle nie znamy? - zapytał, zanim zawahał się nagle, jakby pożałował, że w ogóle zaczął ten temat. - Na pewno było coś, dzięki czemu bylibyśmy teraz w domu!
- Co mam ci powiedzieć? - spytał najpierw Harry, ale wcale nie tak, jakby nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Po prostu tak, jakby wcale nie musiał. Poprawił i mocniej zacisnął tylko dłoń na jego ramieniu, bardzo nie chcąc jej cofać. - Bezsens - skwitował krótko wszystko, co Draco powiedział. - Miałeś na tyle sprytu, żeby oszukać strażników Azkabanu i wyciągnąć mnie stamtąd. Teraz masz na tyle rozwagi, że kolejny tydzień jesteśmy tu bezpieczni, w spokoju z daleka od problemów, na które nie zasłużyliśmy. Siedzimy w tym razem. Nawet jeśli limit dobrych dni musieliśmy wyczerpać. Jesteśmy tu obaj. I myślę, że jeśli dalej tak pójdzie, to za kilka lat nauczymy się nie dbać o rzeczy, które nie są nam potrzebne.
Draco spojrzał na niego na granicy nadziei, że Harry faktycznie ma do powiedzenia coś, co go przekona, i okropnej irytacji, że okularnik mówi, ale im wcale to nie pomaga.
- Co nie jest nam potrzebne? - spytał po paru sekundach, kiedy Harry nie dokończył.
- Problemy.
Draco miał ochotę się roześmiać, ale wcale nie z radości. Harry patrzył na niego i w tym widoku dopatrywał się prawdziwego powodu, dla którego blondyn tak się zachowuje. Bo nie wierzył, że nagle tak zmartwiła go wyłącznie ich sytuacja, która od tygodnia absolutnie się nie zmieniła.
- Pomyśl, co będzie za miesiąc, Harry, jeśli nic się nie stanie. Nie przewidziałem tego, że utkniemy tu na tyle czasu! Skończą się pieniądze, które tu zabrałem, w twoim plecaku zostanie pustka. Co wtedy zrobimy?
- Pieniądze to nie wszystko, Draco.
- Oczywiście - żachnął się blondyn. - Ale nie zaprzeczysz, że na randce wolisz pić wino od wody - dokończył, wzrokiem dając Harry'emu do zrozumienia, że to naprawdę ogromny problem mimo głupiego przykładu. Okularnik też sobie na taki pozwolił.
- Myślisz, że zależałoby mi na tobie mniej, gdybyś nie miał pieniędzy i nie mieszkał w wielkim dworze, a twoi rodzice nie byliby tak wpływowi? Kocham cię dlatego, że w ogóle tu jesteśmy, nie nienawidzę, bo to nie słoneczna plaża.
- Gdybym nie miał pieniędzy i nie mieszkał w wielkim dworze, a moi rodzice nie byliby tak wpływowi - powtórzył po nim - to byłbym Weasleyem, więc tak, myślę, że mógłbyś mieć co do mnie odrobinę inne odczucia.
Harry zamrugał kilka razy, zanim ramiona mu opadły.
- Więc chcesz wrócić do Londynu? Wiem, że nie zgodziłbyś się na życie wśród mugoli. A ja nie zgodziłbym się na życie bez ciebie. Zresztą... Ostatecznie tu to nie dom, prawda?
Draco spojrzał na niego w odpowiedzi niemal urażony.
- Nie kwestionuj mojej obsesji na twoim punkcie - odmruknął. - Sam się stąd nie ruszę.
Coś w nim się na te własne słowa uspokoiło - może przez myśl, że ostatecznie nie musi już przecież decydować o niczym sam. Oparł się więc znowu o metalową barierkę i światło zachodzącego już słońca tknęło go wtedy tak, jak znajome uczucie otaczających go ramion.
- Wszystko gra? - spytał po paru chwilach Harry.
- Dziwnie się czuję - przyznał, jakby właśnie teraz to odkrył. - Dziwnie czymś... sfrustrowany.
Harry też nagle na coś wpadł.
- To przez brak magii?
- Też o tym pomyślałem.
- Nie zdziwiłbym się. Jesteś czystokrwisty.
Draco skinął głową, prostując się w jego ramionach, żeby być możliwie najbliżej.
- I nie miałem różdżki w rękach od trzech miesięcy. Dla mnie to tak nienaturalne, że... A ty? Nie czujesz się inaczej?
- Ja spędzałem co roku wakacje u Dursleyów. To na razie nic, czym bym się przejął.
Draco mruknął tylko coś o tym, że okularnik ma szczęście. Sam odwrócił się, kiedy zdążył zapaść już półmrok. Zrobił parę kroków do otwartych, przeszklonych drzwi do ich pokoju, żeby się w nich zatrzymać. W pomieszczeniu było ciemno i z mugolskiej żarówki nie wydobywała się ani iskra światła.
Oparł się o framugę drzwi, teraz, kiedy Harry głośno uświadomił mu powód swojego rozdrażnienia, nie mogąc zupełnie przestać o tym uczuciu myśleć.
Przecież pewien był, mógłby przysiąc, że głupie Lumos, najsłabsze Accio sprawiłoby, że przestałby się czuć jak beznadziejny mugol. Na pewno.
Wyrwał go z natrętnych myśli dopiero nagły rozbłysł światła lampy, w którą wciąż nieświadomie, ale w skupieniu się wpatrywał. I żarówka w niej ułamek sekundy potem pękła, znów rzucając na ściany półmrok, gorszy jeszcze niż przedtem.
Wyprostował się najpierw gwałtownie, spięty na całym ciele, nie przestając wbijać zdezorientowanych, przerażonych oczu w lampę z resztkami zbitej żarówki.
- Harry - rzucił w pierwszym odruchu, nie odwracając się do niego, wiedząc, że on stoi tuż obok. A sam wszedł do środka, nie myśląc wiele, co robi, chcąc tylko ponad wszystko zobaczyć rozbite szkło na podłodze.
Nie wiedział nawet, że to czuje - ale Harry zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
- To ty? - spytał szybko okularnik, wiedząc przecież dobrze, że kiedy światło na sekundę się zapaliło, żaden z nich nie mógł go włączyć.
- Nie wiem, chyba tak - odszepnął, zwracając się nagle w stronę Harry'ego. - Zrób coś!
Ale jedyne, co Harry mógł, to rzucić się do swojego plecaka po różdżkę, zanim wrócił do Dracona. Czuł, że lepiej mieć ją teraz przy sobie. I nie odpowiedział, bo usłyszeli kroki na schodach.
Czuł, jak Draco drżące dłonie zaciska kurczowo na jego ramieniu, ale czekali tylko z napiętymi mięśniami, jakby zaraz mieli uciekać, w ciszy ze wstrzymanymi oddechami, jakby zaraz do środka miał wpaść ktoś z Ministerstwa i powiedzieć, że wiedzą już o nieumyślnie rzuconym zaklęciu.
Cofnęli się pół kroku, kiedy drzwi się uchyliły - ale w mroku zobaczyli tylko Merry'ego.
Harry natychmiast schował różdżkę do kieszeni, ale Draco nawet nie drgnął, wciąż stojąc za nim.
- W porządku? - spytał trzeci chłopak. - Słyszałem...
- Tak - odpowiedział zaraz Harry. - To tylko żarówka. Chyba było jakieś... spięcie.
Merry skinął głową.
- Jasne. Zajmę się tym za chwilę.
- Poradzimy sobie - zapewnił od razu Harry, nie wiedząc nawet, czemu to powiedział. Draco kiwnął za nim nieprzytomnie głową, cofając się o krok. - Dzięki.
Mugol obrzucił ich co prawda jakimś dziwnym spojrzeniem, ale w cieniu nie mógł dobrze zobaczyć ich wyrazów twarzy - ostatecznie jeszcze raz przytaknął, zanim wyszedł.
Harry poczekał, aż zamkną się za nim drzwi i usłyszy pierwsze kroki na schodach, zanim obejrzał się na Dracona. I nie zobaczył go tam, gdzie się spodziewał, bo zorientował się, że blondyn niezauważony przez niego odsunął się i siedział już na ziemi, oparty o materac łóżka.
- Myślisz, że wiedzą? - zapytał Harry, nerwowo przyklejając przy nim. - W Ministerstwie?
- Nie wiem. To ty masz doświadczenie w nielegalnym rzucaniu zaklęć!
- Dlatego myślę - zaczął Harry, zauważając, jak szybko drga mu klatka piersiowa - że gdyby wiedzieli, już ktoś by tu był. Kiedy rzuciłem poza szkołą Patronusa, dowiedzieli się od razu.
Ale mimo to siedzieli chwilę w zupełnej ciszy, łapiąc oddech i wciąż zerkając nerwowo to na drzwi, to na siebie. Draco bez przerwy zaciskał tylko dłonie wśród jasnych włosów.
- To był przypadek! - powiedział w końcu, podnosząc spanikowane oczy na Harry'ego. - Nieświadomy! Nie chciałem tego zrobić! Jeśli nas wydałem...
- Draco - przerwał mu, wcale jednak nie myśląc, co mówi. Zamiast tego zastanawiał się gorączkowo, czy lepiej będzie zostać tutaj, czy jak najszybciej wyjść na otwartą przestrzeń, gdyby coś miało się stać. - Draco - powtórzył, biorąc jego twarz w dłonie, żeby lekko ją unieść. - Nawet jeśli, to... Będę cię tu potrzebował, jeśli coś ma się stać. Przytomnego. Nie mam ci niczego za złe. Stało się. Jeśli będzie trzeba, razem to naprawimy.
Draco niby nie odwracał od niego wzroku, ale niewiele słyszał. Tylko własne myśli krzyczące, ile mógł w tych parę przeklętych sekund zepsuć. Jeśli ich wydał, jeśli przez niego ktokolwiek dowie się, gdzie obaj są, jeśli istnieje szansa, że Harry wróci przez niego do Azkabanu...
- Zwątpić to jeszcze nic złego - ciągnął Harry. Nie uśmiechał się, sam nie mógł się na to zdobyć, ale oczy za okrągłymi szkiełkami miał tak nim przejęte, że blondyn nie widział niczego poza nimi. - Dopiero uwierzyć, że nie ma nic poza wątpliwościami.
Harry obejrzał się jeszcze za siebie, spojrzał za okno, ale ściskając swoją różdżkę w ręce, pomógł Draconowi wstać. I otrzepał mu delikatnie ubranie, nie z faktycznej potrzeby, ale dla samego gestu.
- Zobacz - poprosił, wskazując za okno. - Świat się nie wali. Nie mogę obiecać, że nie zacznie, dlatego trzymaj różdżkę w ręce - dodał, otaczając dłoń Dracona własną i w ten sposób zaciskając tę jego na cienkim drewnie. - Ale wtedy coś wymyślę. Wymyślimy.
Draco w odpowiedzi spojrzał tylko na niego ostatni raz, zanim opadł na materac za sobą. Chyba w końcu poczuł, że może normalnie oddychać.
- Jak się czujesz? - spytał w chwilę później Harry, ciszej, siadając kawałek obok. - Od kilku dni wspominasz, że zamiast się przyzwyczajać, musisz się coraz bardziej kontrolować, żeby nie użyć magii.
- Lżej - przyznał, chowając głowę między spięte ramiona, jakby przyznawał się do winy. - Dużo lżej.
- Dobrze - westchnął w odpowiedzi.
- Dobrze? - powtórzył po nim Draco. - Zwariowałeś? Właśnie mogłem nas sprzedać!
- Tego nie wiemy.
I Draco widząc te skrzące się w mroku oczy, chociaż same niespokojne, jemu mówiące ciche Uspokój się, poczuł się jakoś pewniej. Na tyle przynajmniej, żeby Harry'ego nie zatrzymywać przy sobie, kiedy ten pocałował jego skroń i wstał - a ogarnięty wizją jego powrotu do Azkabanu był pewien, że miał do tego pełne prawo i wystarczający powód.
- Muszę zrobić coś z tą żarówką - wyjaśnił, przyglądając się na razie odłamkom tej starej.
- Potrafisz?
Harry pokiwał głową w potwierdzeniu.
- Uważaj - mruknął Draco powoli, nieprzekonany. Harry odwrócił się do niego po to tylko, żeby uśmiechnąć się niemal pobłażliwie, na co blondyn niemrawo prychnął: - Nie żebyś mógł tam dosięgnąć.
Ale mimo wszystko nie spuścił z Harry'ego oczu.
W paręnaście minut później lampa faktycznie znów była sprawna i odłamki szkła zniknęły z podłogi - po wypadku Dracona zostały mu tylko pretensje do samego siebie i trochę zbyt szybko bijące serce u nich obu. Nawet jeśli było już naprawdę późno i zdawało się, że to wszystko skończy się na samym strachu.
- Dobrej nocy - mruknął Harry. Blondyn dziwnie na niego spojrzał, mając policzek ułożony na poduszce, pod którą swoim starym zwyczajem leżała tej nocy jego różdżka. Harry sam wciąż siedział obok oparty o ścianę.
- A ty? Masz zamiar całą noc czuwać, czy aurorzy nie dobijają się do okien?
Harry roześmiał się krótko, ale nie zaprzeczył.
- Chociaż chwilę. Nie uważasz, że któryś z nas powinien czuwać nocą po tym, co się dziś stało? Przynajmniej dzisiaj? Żeby zaalarmować drugiego, jeśli coś zacznie się dziać. I żeby był czas na ucieczkę...w razie czego.
- Chcesz urządzać tu warty? - zironizował, zanim poważniej dodał: - Powiedz, gdyby coś się działo. I... - zawahał się na koniec. - Dzięki, Potter.
- Jasne.
Więc Draco zamknął już oczy, Harry ułożył dłoń wśród jego włosów. Długo siedział tak bez większego ruchu, ale z każdą minutą cieszył się coraz bardziej, że tej nocy naprawdę nie dzieje się nic poza tym, że we śnie Draco nieświadomie otoczył go ramionami.
I również nad ranem, kiedy tylko blondyn się obudził, jego wzrok od razu zawędrował do Harry'ego w niemym pytaniu, jakby myślał o tym całą noc.
- Jest już dobrze - zapewnił Harry z całą tego pewnością. - Wszystko w porządku.
Więc Draco odetchnął na to głęboko, wiedząc, że tym uśmiechem Harry by go nie okłamał.
1
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro