Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

62.

- Draco. Ty wiesz, że będę chciał się tym zająć, kiedy w Ministerstwie przestaną już podejrzewać mnie. Dowiedzieć się, kto naprawdę jest winny. Prawda?

Draco pokiwał powoli głową, wpatrzony w koc złożony na łóżku, na którym siedzieli.

- Spodziewałem się - przyznał niechętnie. - Najpierw chciałem cię przekonać, żebyś to zostawił. Może nawet jakoś to na tobie wymóc. Ale podejrzewam, że wtedy i tak zrobiłbyś swoje, tylko nie mówiąc mi o niczym. Domyślam się, że tobie i tak nie da to spokoju, dopóki nie dojdziesz do prawdy. Ja też chcę wiedzieć, co się stało.

- Nie zrobię nic, co zagrażałoby tobie - obiecał Harry, splatając ramiona wokół swoich kolan. Usłyszał obok ciche westchnienie.

- Wiem.

- Wiem - powtórzył po nim, opadając na poduszkę za sobą i układając tył głowy na dłoniach. - Żal mi tej dziewczyny. Mimo wszystko. Chciałbym wiedzieć, co i jak się jej stało.

- Mnie nie - stwierdził od razu Draco, chociaż po jego tonie Harry poznał, że blondyn po nim się współczucia spodziewał. - Wszystko zmieniła. Przez nią sam chciałem cię zostawić i prawie to zrobiłem!

- To niezupełnie przez nią. Ja to wszystko zacząłem. A skończyło się tak, jak się skończyło, bo ty mi wybaczyłeś.

- Nie będę cię przekonywał. A ty się o nic nie obwiniaj - dokończył stanowczo.

- Nie obwiniam - odmruknął cicho Harry, bo niezbyt mu zależało, żeby ktoś, a nawet sam Draco, usłyszał. Zdążył spojrzeć tylko za otwarte okno, usłyszeć, że blondyn przesunął się trochę na materacu i oparł o ścianę, zanim znowu się odezwał:

- Co zamierzasz? W końcu wrócimy do domu. Nawet jeśli nie z twojej winy, wyrzucili cię z Biura Aurorów. Nie wierzę, że znajdziesz sobie zajęcie w czterech ścianach. Co zamierzasz, Harry? Myślałeś o tym?

- Niewiele - przyznał bez większego zaangażowania, które zaraz uzasadnił: - Doszedłem do wniosku, że w najbliższym czasie nie grozi mi podejmowanie takich decyzji, więc się nad nimi nie zastanawiałem.

Draco wywrócił oczami, czego Harry nie zdążył jeszcze zauważyć, zanim się do niego odwrócił. Zresztą, ostatnio miał znacznie lepsze rzeczy, o których mógł myśleć. Spojrzał na to na blondyna, żeby uśmiechnąć się w duchu na myśl, że właśnie podniósł oczy na swojego narzeczonego.

- Ale skoro pytasz... - zaczął znowu Harry, podnosząc się z powrotem do siadu. - Kiedy wrócimy do Londynu, obiecałeś wziąć dwa miesiące wolnego od Hogwartu.

- Pod warunkiem, że McGonagall wcześniej mnie nie wyrzuci - wtrącił, bardziej tym chyba rozbawiony niż przejęty. - W tym roku częściej nie ma mnie w pracy, niż jestem. Ale spędziłeś dwa miesiące w Azkabanie, Harry. Powinieneś je teraz odzyskać.

- Dzięki - mruknął w odpowiedzi, dotknięty tym ciepło. - Dlatego, gdybym dziś miał wrócić do domu, przez najbliższe dwa miesiące poświęciłbym się rodzinie - stwierdził, żeby na swój rozbawiony uśmiech zobaczyć kpiące oczy Dracona. - Później... Masz rację, że słusznie czy nie, ale wyrzucono mnie z Ministerstwa. Będzie mi tego brakowało - dodał po paru sekundach, na same te słowa z niemiłą tęsknotą w piersi. - Wcześniej nie miałem czasu o tym myśleć, ale... Nie chciałem, żeby tak to się potoczyło. Ale ty, Draco, nie cierpiałeś tego, co robiłem.

- Nienawidziłem - przyznał. - Wiem, że to uwielbiałeś. Ale kiedy myślę o szansach na to, że przyjmą cię z powrotem, cieszę się, że są niewielkie. Nie zrozum mnie źle.

Harry pokiwał głową niemrawo na znak, że rozumie, zanim wysilił się na lekki uśmiech.

- Raczej nie masz się o co martwić. Sam nie wiem, może... - zaczął nagle, ale urwał równie szybko, jakby właśnie odrzucił jakiś z początku wydający się dobrym pomysł. Na Merlina, to aurorem zawsze chciał być i wyobrazić sobie siebie gdzieś indziej było... skomplikowanie. Oparł policzek na podciągniętych do klatki piersiowej kolanach, żeby spojrzeć tak na Dracona i machnąć dłonią od niechcenia. - Może po prostu dołączę do ciebie i wrócę do Hogwartu.

- Jako gajowy? - zgadł blondyn. Harry zmrużył lekko oczy, rozbawiony jednocześnie i tknięty tym, jak on poważnie brzmiał. - Ty nawet nie skończyłeś siódmego roku i tym samym szkoły. Zapomniałeś?

- Dziękuję bardzo - rzucił Harry, prostując się nagle, żeby spojrzeć na niego z wyzwaniem. - Skoro zapytałeś, domyślam się, że sam już to wszystko przemyślałeś. Ciebie też to dotyczy. Wymyśliłeś mi już jakąś świetlaną przyszłość?

- Ją już masz, oświadczyłem ci się tydzień temu, nie pamiętasz? - stwierdził skromnie. - Ale jeśli mogę ci doradzić - ciągnął dalej, na co Harry niezbyt przekonany pokiwał głową - to na twoim miejscu zająłbym się quidditchem.

Harry znieruchomiał nawet w swoim spojrzeniu na krótką sekundę. Nie spodziewał się, żeby ta jego propozycja była nawet niezła.

- Jesteś wspaniałym szukającym i masz do tego idealne predyspozycje - ciągnął znawczo Draco, obserwując z zadowoleniem uwagę w oczach Harry'ego na magiczne słowo quidditch. - Przyjmą cię z otwartymi ramionami wszędzie. Nie mówię, że McGonagall nie chciałaby cię w Hogwarcie, ale tam zawsze znajdziesz sobie miejsce.  Ale to quidditch naprawdę uwielbiasz. Pomyśl. Ćwiczyć ze mną, z Weasleyami na prawdziwy mecz? - dokończył Draco, w duchu już tylko dodając, że sam to chętnie pochodziłby sobie na mecze ze specjalnym zaproszeniem. Nawet jeśli brakowałoby mu pewnie mieszającego się z jego własnym głosem, zapalonego krzyku Harry'ego tuż obok. Mógłby za to bezceremonialnie gapić się, jak Potter popisuje się na miotle, i jeszcze nikt nie miałby o to pretensji.

- Zawsze musisz wybiegać w taką przyszłość? - spytał po chwili Harry, po to tylko, żeby jakoś zagłuszyć w sobie myśl, jak sam mógł na to nie wpaść.

- Sam pytałeś - przypomniał na swoją obronę. - Zresztą, to tylko moje spekulacje. Ważniejsze jest to, jaką część wspólną znajdą z twoimi.

Harry nie odpowiedział, wyraźnie o czymś myślał, nie przywołując już uśmiechu na twarz, nie czując na niej ciekawskiego spojrzenia. Tak naprawdę obliczał w głowie ryzyko tego, co powie - a że doszedł do wniosku, że tak czy inaczej Draco z pewnością zaprotestuje, postanowił po prostu to powiedzieć i nie przejmować się konsekwencjami.

- To, co mówisz, brzmi naprawdę świetnie, Draco - zaczął zdecydowanie, chociaż wciąż szukał dobrych słów. Przeniósł na niego wdzięczne, ale w pewien sposób zmęczone spojrzenie. - Ale mnie nie bawią słowa. To wszystko na razie, jak mówisz, spekulacje, wcale teraz nie realne. Draco, powiedz mi... Z każdą chwilą szansa na to, że coś się stanie, maleje czy rośnie?

Blondyn zastanowił się chwilę, bardziej uważając na słowa niż Harry. Chciał złożyć takie, żeby okularnik dostał swoją odpowiedź, ale nie czuł się jednocześnie zachęcony przez niego do czegokolwiek, co pojawiło mu się w głowie. Bo Draco znał już to spojrzenie i czuł, że kryło za sobą coś wybitnie odważnego i niewyobrażalnie głupiego.

- To zależy, jak na to spojrzeć - odparł ostrożnie. - Do czego zmierzasz?

W tym pokoju wcale nie było cicho. Draco był jednak pewien, że słyszy wyłącznie, jak Harry bierze ostatni oddech, zanim się odezwie, to i tylko. A Harry zacisnął na krótką chwilę usta, żeby później odpowiedzieć:

- Nie chcę dłużej tkwić tu bezczynnie. Czuję się normalnie. O to ci chodziło, nie? Żebym wrócił do siebie po Azkabanie. I wróciłem. Nie masz już powodów, żeby mnie tu zatrzymywać.

- Ciebie? - powtórzył po nim szybko, bardzo starając się nie patrzeć na Harry'ego jak na ostatniego idiotę. - Od kiedy tylko ty tu jesteś, Potter?

- Nie masz dłużej powodów, żeby nas tutaj zatrzymywać - poprawił się od niechcenia. Nie sądził jakoś, żeby łapanie go teraz za słówka miało w czymkolwiek pomóc.

- Owszem, mam! - zaprotestował zaraz Draco. - Złapią cię i zamkną do końca życia w Azkabanie!

- Mnie? Od kiedy tylko ja tu jestem? - powtórzył po nim. - Źle się czuję, tak siedząc tym mugolom na głowie.

- To czułbyś się lepiej, siedząc na ławce w parku bez dachu nad głową?

- To nie była propozycja spaceru, co? - odciął się Harry, za honor niemal wyznaczając sobie z wzajemnością nieodrywanie wzroku od tych poirytowanych, przenikliwych oczu.

- Harry, tak bardzo jak cię kocham, to, proszę, zamknij się - dodał nieprzyjemnym szeptem, licząc może w duchu, że obróci to jeszcze w żart.

- Z całą wzajemnością, Draco. Coś tu nie gra. Nie widzisz tego? Kiedy wychodziłem tamtego dnia z jej domu, ona była jeszcze całkiem żywa. To niemożliwe, żeby minutę później ktoś tam wtargnął i ją zamordował! Tam nie było nikogo! Zauważyłbym coś!

- Nie wiesz tego. To nie nasza robota. Ja jestem tu, żebyś ty się stąd nie ruszył. Ani nie zrobił nic głupiego.

- Nie będę bezczynnie siedział - powtórzył pewny swego. - Dowiem się, co się stało. To jedyny sposób, żebyśmy nie tkwili tu kolejnego miesiąca!

Draco zacisnął tylko dłonie na kocu, kiedy Harry wstał już i stanął tuż przy końcu łóżka.

- Zawsze musisz wpadać na takie genialne pomysły? Jak chcesz to zrobić?

- Nie proszę, żebyś poszedł ze mną. Zostań u swojej ciotki, dopóki nie będziesz mógł bezpiecznie wrócić.

- Zwariowałeś, Potter - podsumował Draco. Ale Harry'emu odbiło do reszty, jeśli myślał, że gdziekolwiek pójdzie sam i że on swoją ciotkę wolał od dementora.

- Nie. Znajdę jakiś dowód. Tylko... muszę wrócić do Londynu. Siedząc tutaj, niewiele zdziałam. To bez sensu. Mam dość chowania się, Draco. Nie będę dłużej ukrywał się przed całym światem.

- To nie w twoim stylu - przyznał cicho Draco, zanim się powstrzymał.

- Znasz mnie. Szybciej wszystko wyjaśnimy, jeśli sami zaczniemy działać. Nawet po cichu, bez niczyjej wiedzy. Przecież nie zamierzam stanąć na środku Pokątnej i oznajmić wszem i wobec, że biorę sprawę w swoje ręce! - zawołał podniesionym trochę głosem, żeby potem zamilknąć nagle i spięty łapiąc niespokojnie powietrze, obserwować Dracona.

- Harry - zaczął pozornie opanowany, po paru chwilach, kiedy okularnik skłaniał się już ku myśli, że choć po części go przekonał. - Musisz zostać. Musisz...

- Słuchaj, "musisz" to ja miałem przez tamte przeklęte dwa miesiące - przerwał mu szybko. - Każdy mój ruch był na czyjś rozkaz. Mam dość. Jestem uciekinierem i poszukiwanym mordercą. Bez złamanego knuta. Bez honoru, jak się okazuje, bo nikt mi nie wierzy! Od czterech miesięcy nawet bez domu!

Draco skinął głową na jego wyliczankę i przechylił tylko głowę w odpowiedzi na jego błyszczące w złości oczy. W złości nawet nie na samego Dracona, a wszystko, co doprowadziło i trzymało go w tym miejscu.

- Masz dobre nazwisko. A twój dziadek wymyślił niezły szampon - wyliczył w odpowiedzi blondyn.

Harry jednak się pomylił. Na niego też był po prostu zły. Za to przeklęte lekceważenie w aroganckich oczach.

- Kiedy mówiłeś, że prawda ostatecznie zawsze wychodzi na jaw, myliłeś się - dodał jeszcze Draco. - Jest coś większego od dobra i prawdy.

- Co? - spytał niechętnie, poirytowany tym, jak blondyn znowu ucieka od tego, o czym chciał z nim rozmawiać.

- Głupota.

Harry rzucił coś niewyraźnego w zdenerwowaniu, kiedy wykonał jakiś bliżej nieokreślony gest.

- Siadaj, Potter. Tak możemy się co najwyżej kłócić. Usiądź, to może porozmawiamy.

Harry poczuł się na chwilę okrutnie niezrozumiany - ale kiedy na niego spojrzał, mimo słów nie widział w szarych oczach zimnego nakazu, tylko prośbę.

- Nie.

Ale Draco nie dowiedział się już, czy Harry nie chce usiąść, czy się z nim kłócić, bo okularnik zrobił nagle krok w stronę drzwi, a on odruchowo złapał go za rękę i sam zerwał się z miejsca. Harry podniósł na niego rozpalone oczy, chociaż wyrwać się nie próbował.

- Co niby chcesz zrobić? - spytał znowu Draco, dużo ciszej, bo Harry stał w jakiejś dziwnej determinacji na tyle blisko, że czuł jego oddech na szyi.

- Nie wiem. Coś wymyślę. Puść mnie, Draco.

- Przekonaj mnie.

- Na Merlina, nie będę się z tobą bił! Nie zostanę...

- Będziesz musiał! Nie jesteś głupi, Harry. Pomyśl trochę, czy w ten sposób tylko się nie narazisz. I zaufaj mi.

Więc Harry został tak w bezruchu, nie mogąc zaprzeczyć i nie chcąc się zgodzić, nie potrafiąc podważyć tego, że Malfoy na swój drażliwie wredny sposób po prostu się martwi. Mierzył się z nim tylko drżącym lekko wzrokiem, z rozchylonymi ustami patrząc, jak on je zaciska.

- Już kiedyś dostałem wyrok śmierci - zaczął znowu Harry, starając się nie skupiać na uczuciu tego, jak przy głębszym oddechu co jakiś czas na krótką sekundę czuł jego klatkę piersiową przy swojej. - Pogodziłem się z nim. Z tym nie potrafię. To... To, co mi grozi, byłoby jak wieczna, bezsenna noc. Cholerna niepewność, Draco, bo wiem, że gdzieś tam ktoś decyduje właśnie o moim i twoim losie, a ja czekam tu jak na cud może tylko po to, żeby usłyszeć wyrok. Mówisz, że jestem pochopny. Ale wolę po prostu wejść w środek wydarzeń i rozejrzeć się, zanim to one otoczą mnie, kiedy nie będę widział.

Draco nie odpowiadał chwilę, bo chociaż gorączkowo szukał, to brakło mu słów. Może tknęły go te Harry'ego, więc moment zastanowił się, co powiedzieć i czy w ogóle jego głos będzie chciał z nim współpracować.

- Przestań. Póki tu jesteś, nic ci nie grozi. Jesteś wszystkim, co mam, Potter. Teraz dosłowniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale to nie znaczy, że pójdę za każdym twoim pomysłem, który najpewniej wsadzi nas obu do Azkabanu. Obawiam się, że nie możemy liczyć na jedną celę - zakpił, znacznie osłabiając uścisk na jego ramieniu. - Zostań, Harry. I nie myśl, że ja nie zastanawiam się, co teraz w naszej sprawie mówi się bez nas w Ministerstwie. Na pewno wiesz, że żaden z nas drugi raz nie wytrzymałby Azkabanu - urwał na chwilę, żeby później z całą świadomością ryzyka tego, co powie, dodać: - Wiesz, że jeśli uprzesz się w swojej prośbie, pójdę z tobą. Ale ja wiem, że nie poprosisz.

Ton miał pewny siebie, oczy znały Harry'ego na wylot - i widział, że klatka piersiowa unosi mu się coraz wolniej, sam zdał sobie nawet sprawę, że nie są w mieszkaniu sami i powinni uważać na to, co mówią. Jednym słowem wyglądało, że odrobinę się uspokoili.

Harry cofnął się pół kroku, żeby zupełnie odsunąć się już od jego uścisku na ramieniu. Ten pozwolił mu na to w ciszy, ale Harry odwrócił się nagle, żeby w międzyczasie rzucić przez ramię wciąż zirytowane i nieustępliwe mimo braku powagi:

- Jedyne, co jest w stanie mnie tu zatrzymać, to chyba ślub z tobą.

Harry odszedł już dwa kroki, Draco nie ruszył się z miejsca.

- Zgadzam się.

Harry miał szczere wrażenie, że się potknął i był nawet pewien, że zaraz wyląduje twarzą na podłodze, zanim zorientował się, że stoi całkiem prosto.

- Że co?

*

Tego samego dnia wieczorem było bardzo cicho.

Nie dlatego, że pozamykano wszystkie okna i drzwi, nie odzywano się, a głowę najlepiej schowano pod poduszką. Nawet jeśli Harry trochę tak się czuł.

Tkwił po prostu w stanie, gdzie za dużo miał własnych samych myśli, żeby poza nimi docierało do niego cokolwiek innego.

Letnie słońce jeszcze nie zaszło i Harry wpatrywał się bezwiednie w pastelowe niebo przez otwarte, szklane drzwi na nieduży balkonik. I czuł się naprawdę dziwnie, bo nic się tu ze sobą nie zgadzało. Na przykład to, jak został w mieszkaniu mugoli, chociaż wcale nie chciał.

- Tęsknisz za domem? - usłyszał wreszcie uważny ton Dracona, który podobnie usiadł wtedy na ziemi, w pewnej odległości od Harry'ego.

Harry spojrzał na niego odruchowo, ale na widok jego i już wpatrujących się w niego szarych oczu szybko odwrócił wzrok, słabo zarumieniony w zakłopotaniu i ze znacznie większym zaangażowaniem zaczął gapić się na przypadkowy dach.

- Powiedzmy, że już przywykłem - odparł po paru chwilach Harry, przeklinając w duchu siebie i swoje zachowanie. - Że wiecznie coś mnie od niego odciąga.

Wzruszył na koniec ramionami, żeby parę minut później westchnąć i spróbować uratować beznadziejną ciszę:

- Podobało ci się mieszkanie samemu?

Widział kątem oka, jak Draco zmarszczył brwi w absolutnym niezrozumieniu.

- Co?

- Nie było mnie dwa miesiące. Wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie mieszkałeś sam - wyjaśnił powoli. - Co myślisz?

- Że nie czułem, że mieszkam sam - odpowiedział zupełnie poważnie, po pierwszym odruchu porzucając kpiny - bo większość czasu albo byłem z tobą, albo z Pansy, albo w Ministerstwie, a jeśli już wracałem do domu, to pracowałem albo pisałem listy. Nie lubiłbym myśleć o wszystkim sam - dodał na koniec. Harry nie mógł się powstrzymać, żeby na niego spojrzeć.

- Ty zawsze myślisz o wszystkim sam, Draco.

- Tak, ale zauważ, że zanim ja o połowie tych rzeczy pomyślę, ty już je zrobisz.

Harry nie miał pojęcia, czy to nie miał być jakiś przytyk między wierszami w jego stronę, bo i z jego twarzy ciężko mu było cokolwiek powiedzieć. Dlatego spuścił znowu oczy, ale zaczął jeszcze raz:

- Głupio wyszło. I... dobrze, że wcześniej nikt nas nie usłyszał.

Draco skinął głową, zupełnie już spokojny.

- Po prostu nie rób głupstw.

- Zrozum mnie - poprosił nagle po paru sekundach Harry, przenosząc na niego wzrok. Nie podniósł już głosu, ale Draco słyszał, że tkwi w nim jakaś większa zawziętość niż chwilę temu. - Męczy mnie bezczynność, kiedy wiem, że jestem w stanie coś zrobić.

- Wiem - zapewnił, zanim poprosił podobnie: - Zrozum mnie. Boję się, jak twoje opuszczenie bezpiecznego miejsca w tej chwili tragicznie mogłoby się skończyć. Może wcale by nie musiało. Może ryzyko, że by nas przyłapano, jest niewielkie... załóżmy, że jest - to koszt tego, że by się spełniło, jest większy niż spędzenie nawet następnego roku tutaj.

Harry'emu opadły spięte do tej pory lekko ramiona.

- W porządku. Myślisz o wszystkim - stwierdził, chociaż Draco nie wiedział, czy to był lekki wyrzut czy wdzięczność.

- Bo nie mam twojej odwagi - odpowiedział, nawet jeśli Harry nie miał pojęcia, czy to wyrzut, czy zaleta.

Harry uznał jednak, że za bardzo się nie narazi, jeśli przesunie się do niego o cal czy dwa, wciąż ich kilka bezpiecznie zostawiając między sobą. I jeśli złapie uciekające z niego resztki tej odwagi, o której mówił Draco, a w którą Harry bardzo teraz zwątpił, i zapyta:

- To, co mówiłeś wcześniej... Powiedziałeś to poważnie?

- Jak myślisz? - spytał w odpowiedzi, nie próbując nawet udawać, że nie wie, o co dokładnie mu chodzi. Harry wzruszył niedbale ramionami.

- Pewnie - rzucił na wpół poważnie okularnik. - I tak już czekamy tu niewiadomo ile, to może doczekamy się akurat jakiegoś terminu na ślub. Mówiłeś serio? To, że zgodzisz się na mugolski ślub tutaj? - powtórzył poważniej. Draco przewrócił oczami jak na bardzo głupie pytanie.

- Przecież nie po to, żebyś nie aportował się za drzwiami do Londynu. Jesteś nieprzewidywalny, ale nie nieobliczalny.

- Tydzień temu... - zagadnął znowu po chwili namysłu. - Wydaje mi się, czy zapytałeś konkretnie o to, czy chcę wyjść za ciebie nawet tutaj?

Blondyn obrócił się do niego, siedząc tak odrobinę bliżej.

- Spostrzegawczy jak zawsze. Ale pamiętaj też, że gdybyśmy byli w innej sytuacji, zrobilibyśmy to już miesiąc temu. Byliśmy gotowi wtedy i nie musimy drugi raz się zastanawiać.

Harry nie potrafił jednak odpuścić, bo informacja, że jego czystokrwisty narzeczony życzy sobie mugolskiego ślubu, wydawała się po prostu jednym wielkim błędem logicznym. Przesunął się więc szybko tak, że gdyby nie był zwrócony do Dracona przodem, ale bokiem, to w tak bliskiej odległości mógłby już siedzieć z nim ramię przy ramieniu.

- Dlaczego? - nalegał Harry. Mimo że Draco dziś nie był już tym fanatykiem krwi co kiedyś, okularnik nie rozumiał, jak on nagle zupełnie chciał ten aspekt porzucić. - Ty nie cierpisz mugoli, jesteś czystej krwi i to znaczy coś dla ciebie, nie jesteś taki, że...!

Przerwał mu przelotny i wybitnie bezceremonialny pocałunek, jaki poczuł na ustach. Harry otworzył tylko szerzej oczy, ale zanim zdążył mu wygarnąć, że to w żadnym wypadku nie jest odpowiedź, to Draco go uprzedził:

- Interpretuj to, jak chcesz.

Więc Harry też już się zamknął i nie silił na logiczne odpowiedzi, skoro on też nie był na to łaskaw. W ciszy obrócił się tylko, żeby  faktycznie usiąść przy nim i wrócić wzrokiem za okno.

- Pokonałem Voldemorta - rzucił nagle ze skinieniem głowy, po dobrych paru minutach bez słowa. Draco spojrzał na niego co prawda w krzywym, ale szczerym uśmiechu.

- To gratulacje, że dotarło to do ciebie po sześciu latach od jego śmierci.

Harry absolutnie go zignorował, kiedy pewnym tonem dodał:

- Spędziłem kilka miesięcy w Azkabanie oskarżony o morderstwo.

- Jasne - prychnął blondyn - głośniej, rano nikt nas nie usłyszał, to może teraz im się uda.

- I uciekłem z Anglii przed Ministerstwem jak jakiś przestępca - dokończył niewzruszony, wciąż wpatrzony w punkt na zewnątrz.

Draco czekał chwilę, ale Harry już się nie odezwał.

- I? - dopytał wreszcie. Harry wreszcie na niego spojrzał z czymś podobnym do uśmiechu.

- Ale nadal sądzę, że wyjście za ciebie będzie najbardziej nieprawdopodobną rzeczą, jaką w życiu zrobię.

- Tak sądzisz?

Miał ton i uniesione brwi w sposób, który mówił Harry'emu, że wyraźnie nie docenia jeszcze siebie i zakochanych w nim kłopotów. I który rozchylił mu usta w śmiechu.

- To znaczyłoby coś w naszym świecie? - zapytał później Harry, nie kryjąc zadowolonego uśmiechu. - Gdybyśmy zrobili to tutaj, ten ślub byłby ważny tam?

Zobaczył, jak Draco kiwa głową na potwierdzenie, zanim Harry sam upewnił się jeszcze raz:

- I ty na pewno tego chcesz?

Blondyn ułożył rozgarnięty lekko uśmiechem policzek na kolanach, zanim odpowiedział:

- Tak.

Harry w specyficznej uldze odbitej w oczach spojrzał na ciemniejące niebo.

- Więc twoje tak to dla mnie najdroższe przysięgam. Choćbyśmy wcześniej kłócili się cały dzień.

****

Harry ochłonął do następnego dnia i zanim jeszcze Draco obok się obudził, myślał o tym, co się stało. Nie chciał, żeby to się powtórzyło. Pokłócili się wczoraj o coś zbyt ważnego, żeby tego nie wyjaśnić.

Ale wkrótce też okazało się to niepotrzebne, bo pojawiła się pewna nowa okoliczność.

Obaj niemo zgadzali się, że jakkolwiek by nie chcieli, w sprawach mugolskich niewiele sami mogą sobie pomóc. Tej pomocy potrzebowali od kogoś, kto po pierwsze sam zna się na tym lepiej niż oni - i po drugie, kogo to oni sami znają.

Toteż Harry popołudniem zaoferował się porozmawiać z Claire, jako że wspominała coś kiedyś o swoich powiązaniach z jakimś urzędem. Pojęcia nie miał, z jakim, ale warto było spróbować. Zwłaszcza, że ją już znali i porozmawiać mogli swobodnie, bez niepotrzebnego zdawania nikomu raportu, kim się jest. Jeśli nawet zdawali sobie sprawę, że, naprawdę chcąc doprowadzić ten ślub do skutku, w końcu będą musieli.

Miał na tyle taktu, żeby wiedzieć, że nie powinien zaczynać od razu taką prośbą - wobec tego może i dobrze, że to zaczęła ona.

- Więc po to tu przyjechaliście? - spytała, lekkim ruchem głowy wskazując na splecione przed nim dłonie Harry'ego, gdzie przypatrywała się zauważonemu prostemu pierścieniowi.

- Nie wiem - przyznał szczerze, rozbawiony kręcąc na to głową. - Ja nie miałem o niczym pojęcia. To wszystko Draco. W planowaniu jest... niezwykły.

Musiała usłyszeć po jego tonie i spuszczonych nagle w swojej tajemnicy oczach, że nie stwierdza tego bezpodstawnie ani na przykładzie pojedynczej sytuacji.

- Długo się znacie - zgadła, brzmiąc trochę, jakby zadawała pytanie.

- Bardzo długo - zgodził się Harry, z tym mniej obecnym jeszcze uśmiechem. Bezwiednie, ale zapadł się powoli we własne myśli, tak ostatnimi dniami słodkie, jak i ich główny bohater.

- Mogę spytać... jak długo się spotykacie?

Harry kiwnął powoli głową, nie podnosząc wzroku z blatu, na którym wybijał przed sobą jakiś cichy rytm.

- Piętnaście lat... - odpowiedział, niewiele myśląc o tym, co mówi, a wiele o czymś, o czym teraz wcale nie powinien. Przynajmniej sądząc po zszokowanym, nieruchomym spojrzeniu Claire, które nagle w niego wbiła, a z którego Harry równie brutalnie gwałtownie zdał sobie sprawę. - Osiem! - poprawił się zaraz, patrząc na nią w naglących przeprosinach i kręcąc głową przecząco w tym najglejszej panice. - Mam na myśli osiem, co znaczy, że my mieliśmy wtedy piętnaście lat! Ja i Draco!

Patrzyli na siebie jeszcze chwilę w kłopotliwej ciszy i Harry musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie czuł się tak trzeźwo myślący i świadomy swoich słów jak teraz.

Ale że wkrótce się roześmiała, odetchnął w jakkolwiek zażenowanej uldze.

Siedzieli wtedy razem w salonie, kiedy ona miała przerwę od pracy. Harry wykorzystał to po paru chwliach i spróbował o nią zapytać, jako że od początku chciał jakoś zacząć ten temat. Delikatnie, ale ostatecznie po to tylko, żeby w dobrym momencie zapytać:

- Mógłbym cię o coś poprosić? Potrzebujemy pomocy.

*

W pół godziny później Harry wrócił już do Dracona. Stojąc tuż przed nim, z dłońmi po obu jego bokach, wpatrzył się w te oczy opływające czarującą magią, od której mugolskie przedmioty wokół dostawały szału. I nie chciał odwracać wzroku, bo podobało mu się to, co widział.

Dziś miał do niego jeszcze większą słabość niż zawsze.

-To... - zagadnął wreszcie Draco tonem, jakby wcale mu na rozmowie nie zależało. - Masz mi coś do powiedzenia, czy gapimy się dalej?

Harry drgnął na te słowa, spiął się na te uniesione ironicznie brwi jak na mugolski obraz, który nagle do niego przemówił.

Ale uśmiechnął się do siebie w niemej satysfakcji.

- Zgodziła się.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro