Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

59.

To miasto bardzo źle na Harry'ego wpływało.

Przynajmniej w opinii Dracona, bo sam zainteresowany twierdził, że czuje się wyśmienicie.

Zdecydowanie też źle wpływało na niego towarzystwo tych mugoli. Chociaż Harry mówił, że nawet ich lubi.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby siłą rzeczy tyle nie spędzał z nimi czasu i nawet z pokoju tymczasowo jego i Dracona mimowolnie słyszał, jak piętro niżej rozmawiają ze sobą. Słowa nie rozumiał, ale słyszał i Draco dotkliwie to odczuwał. Tego dnia kolejny raz.

Harry stał przy pojedynczej półce z paroma książkami, kiedy uśmiechnął się nagle i Draco usłyszał od niego:

- Mam coś, co może cię zainteresować, cher.

Draco zacisnął tylko usta, zanim odpowiedział mu poirytowany:

- Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał.

Harry obrócił się przez ramię, żeby na niego spojrzeć.

- Kiedy pasuje do ciebie - usprawiedliwił się.

- Jeszcze słowo i wyjdę - uciął Draco, na co Harry odłożył z powrotem na półkę to, cokolwiek wcześniej trzymał w rękach. Nie pozostało mu wobec słów Dracona jednak nic innego, jak tylko w takim razie grzecznie odpowiedzieć:

- Adieu.

Więc Draco z bardzo jak na siebie uszczęśliwioną miną, bo z zupełnie opuszczonymi kącikami ust, przekrzywioną lekko głową i żywą klątwą w oczach, oznajmił:

- Widzę, że wrócił mój Potter. Świetnie.

Harry się roześmiał, na co on z kolei dłużej stanowczości na twarzy nie potrafił utrzymać - ale w gruncie rzeczy, powiedział prawdę.

Harry wrócił do siebie.

Noc, której pierwsze kilka godzin spędzili pod niebem, na dachu tego budynku, została ostatnią, kiedy coś zakłóciło mu sen, wyrwało z niego gwałtownie i nie pozwalalo na niego znowu. Harry'emu udało się więc wreszcie naprawdę odetchnąć, przespać spokojnie całą noc, kiedy do tego obaj z Draconem przyzwyczajali się już do swojej sytuacji. Ona też przestała wydawać się im już tak znowu nową.

Ochłonęli wreszcie po długiej, niepewnej nocy ucieczki z Azkabanu.

Jedyne, w czym Draco widział jeszcze jakiś efekt uboczny, to tylko tyle, że teraz o ile Harry spał spokojniej, to nad ranem wyrwać go z tego własnego sennego świata było o wiele ciężej. Nie żeby miał tu jakiekolwiek powody do zrywania się o świcie, ale Draco dopatrywał się w tym resztek zmęczenia, wykończenia nawet, jakie niechciane zabrał ze sobą z Azkabanu.

Nieważne. Wieczorem czy w ciągu dnia, biła od niego taka radość, że Draco dziwił się, jak ci mugole mogą myśleć, że to normalne dla zwykłego, takiego jak oni człowieka.

Jak długo już tu więc byli? Wystarczająco, żeby mieć tu swoją ulubioną piekarnię, w której niemal co dzień zaglądali na śniadanie. Nie była daleko, a Harry'emu spacerowanie do niej sprawiało jakąś wyjątkową radość. Za pierwszym razem niemal się nie roześmiał, czego Draconowi z kolei wyjątkowo dobrze i z zajęciem się słuchało.

Toteż to jego ingerencji Harry się w tym wszystkim dopatrywał. Bo on był obok, kiedy budził się nad ranem, był też, kiedy Harry mniej lub bardziej poważną rozmową chciał uciec od własnych myśli, on służył mu ramieniem, kiedy odzyskiwał siły i to on pomagał mu w czymkolwiek, czemu okularnik nie dał jeszcze rady sam.

- Wypełniłeś tę pustkę, Draco - podsumował mu to krótko ostatniego wieczoru. Bo, na Merlina, nie sądził, że po tylu latach jego widok wciąż będzie uginać pod nim kolana.

I Harry pierwszy raz poczuł wtedy, że Draco nie był tylko przez niego wybranym, ale i po prostu przeznaczonym, na tę chwilę, ten dzień i życie.

Nawet jeśli blondyn nie potrafił mu odpowiedzieć, patrząc tylko na Harry'ego, jakby właśnie uświadomił sobie zrobienie czegoś zamierzonego, ale... przypadkowego.

Harry wobec tego wszystkiego bardzo chciał mu podziękować. Wiele razy już co prawda tego próbował, ale nigdy nie czuł tak, że wciąż mówi zbyt mało. Nawet teraz, kiedy Draco wciąż patrzył na niego sceptycznie, a on nadal stał głupio pod tą samą półką z książkami.

- Zaraz wracam - rzucił, nagle czymś podekscytowany, kiedy przez otwarte drzwi usłyszeli, jak te wejściowe piętro niżej się otwierają.

Draco odprowadził go wzrokiem, uśmiechając się do siebie - ciężko mu było tego nie robić, kiedy Harry znów był sobą, z powrotem radził sobie ze wszystkim i znów patrzył tylko na niego. A widział to, bo odwzajemniał każde spojrzenie.

Słyszał, że na schodach to Harry już niemal biegł. Wrócił po paru chwilach i kiedy zamykał za sobą drzwi, szukał jednocześnie wzrokiem Dracona - i gdy tylko bardzo szybko znalazł, zaraz z powrotem spojrzał w inną stronę.

- Proszę - sarknął blondyn, ironicznie zmrużonymi oczami przypatrując się pojedynczej białej róży, którą Harry jak jakąś ostatnią deskę ratunku trzymał w dłoniach. - Od kogo to dostałeś? Komu się tak śpieszy do rozmowy ze mną?

Harry jednak wybitnie nie miał ochoty na żarty i podenerwowany zignorował to, jak Draco go prowokował.

- To dla ciebie - przyznał, kiedy w międzyczasie blondyn wstał, zanim on zdążył usiąść obok. - Ode mnie.

Draco przestał się uśmiechać, przynajmniej w taki sposób, jak do tej pory. I tylko patrzył na niego badawczo, utkwiwszy w nim nieruchome niemal spojrzenie.

Harry'ego unieruchomiło to na tyle, że po chwili dopiero przypomniał sobie, że miał i powinien coś powiedzieć. I to też nie było takie proste, kiedy Malfoy tak gapił się na niego, oczekując niewiadomo czego.

- Wiem, że nie chciałeś nic w zamian - zaczął wreszcie Harry. Niby wcześniej zamierzał mieć pewny jak na Gryfona przystało ton, ale wyszło raczej tak, że w pewny siebie sposób to on się jąkał. - Ale to żadne... wynagrodzenie. Chciałem ci coś dać, żeby podziękować. To dużo dla mnie znaczy.

Draco tylko sucho przytaknął - i szare oczy miał podobne do zamarzniętego na jeziorze lodu, pod którym jednak wciąż dzieje się niesamowicie wiele.

- Bo dużo mam na myśli - przyznał blondyn, spuszczając spojrzenie na jasny kwiat, żeby w swoje wziąć dłonie Harry'ego w miejscu, gdzie wciąż go trzymał.

- Poprosiłem ich o nią - wyjaśnił, wskazując lekko głową na drzwi i schody za sobą.

Draco sprawiał przez parę sekund wrażenie, jakby głęboko zastanawiał się, czemu sam na to nie wpadł.

To nie była ze strony Harry'ego żadna forma głupiej zapłaty - bo Draco tyle dla niego zrobił, że otrzymać w zamian coś tak niewielkiego to gorzej, jak nie dostać nic. Zresztą, Harry nie miał tu wiele, w tym pieniędzy. A Draco za to zasługiwał na wszystko, co on był mu tu mimo tego w stanie dać.

Harry w miękkim pocałunku nie zorientował się nawet, kiedy ta róża zniknęła z czyjąś pomocą z jego bezwiednie rozluźnionych dłoni.

- Co chciałeś mi pokazać, Harry? Przed chwilą?

- Później - zbył go okularnik, kiedy najpierw otrząsnął się z tej drobnej chwili i coraz śmielszej myśli, że przynajmniej jeśli chodziło o Dracona, wszystko wróciło do jego ulubionej normy. - Najpierw usiądź.

Draco zmarszczył lekko brwi, ale znalazł sobie miejsce na krańcu łóżka, a Harry po paru sekundach trochę za nim. Spodziewał się, że minęło już wystarczająco czasu, więc podwinął bez słowa koszulkę na jego plecach, żeby powoli zdjąć z nich opatrunek.

- I ani śladu - skwitował spokojnie, z zadowolonym uśmiechem, kiedy przyłożył na chwilę dłoń do miejsca, gdzie jakiś czas temu ciągnęła się zrobiona w Azkabanie rana, a gdzie teraz czystości jasnej skóry nie przecinało nic.

I kiedy Harry lekko przechylił się przed jego ramię, zobaczył u niego pełen ulgi, bezwiedny uśmiech.

Potem jednak wstał, mogąc wreszcie pokazać Draconowi coś, co pewnie go zaciekawi. A że z pewnością też zirytuje, nie będzie to rozrywka tylko dla niego, ale i dla Harry'ego.

Odszedł parę korków po wcześniej znalezioną książkę, ale, gdyby wiedział, żałowałby, że nie odwrócił się wtedy i nie zobaczył wyjątkowego, jedynego niemal sposobu spojrzenia, jakie Draco na chwilę w nim utkwił.

Nie mieli tu wiele zajęć, nie chcąc często mieszkania opuszczać z wielu powodów - ostatnio przede wszystkim dlatego, że nie chcieli przegapić żadnej ewentualnej wiadomości od przyjaciół, której spodziewali się lada chwila. Spokojnie było na tyle, że już jakiś czas temu odważyli się wyjść na dłuższą chwilę na zewnątrz, co ze swoją ostrożnością robili odtąd co rano. Dość mieli wykorzystywania i polegania na lodówce pary mugoli. Najczęściej wychodzili razem, choć Harry czasem nalegał, że powinien pójść sam i śniadanie przynieść im tutaj - uważał, że samotnie w oczy rzucał się mniej niż z nim razem. Nie chciał zresztą narażać ich obu, aby wpadka jednego dotknęła od razu drugiego.

Prócz tego czas mogli bezpiecznie wypełniać sobie praktycznie tylko rozmowami o wszystkim wokół - czasem przy kartach, bo Harry z niezłym rezultatem uczył Dracona mugolskich zasad.

Wreszcie mieli czas, żeby spokojnie porozmawiać i wszystko przemyśleć. Wiele razy.

Szczerze mówiąc, Harry'emu życie tu nawet odpowiadało. To, jak nikt nie oglądał się za nim na ulicy, nie zatrzymywał i nie prosił o autograf. Pomijając to, że tęsknił za Ronem i Hermioną, że w głębi serca niecierpliwił się do powrotu do domu i wyjaśnienia wszystkiego - to w tym miejscu było nad wyraz przyjemnie, bo Harry nad wyraz mało tu znaczył.

Wobec tego, żeby się czymś zająć, podał Draconowi niewielką, cienką dość książkę, którą ten znawczo obejrzał.

- Co to jest? - spytał, przyglądając się zaniepokojony okładce.

- Książka - odpowiedział mu Harry, żeby zaraz na jego wymowne spojrzenie dodać: - Mugolska fantastyka.

Draco odetchnął, bo wcześniej to wyglądało mu na poważne złamanie Dekretu Tajności. Nawet jeśli spojrzał na Harry'ego dziwnie.

- Nie widzę, co tutaj jest fantastycznego - mruknął niechętnym już tonem. - Jakiś stary czarodziej, smok... Nic ciekawego.

Sam jako czystej krwi czarodziej mógł powiedzieć, że najbardziej cudaczne, co w życiu widział, to mugole.

Westchnął jednak, bo ta książeczka miała być najwyraźniej jedyną cząstką magii, jakiej mógł tu szukać. Z poczuciem, że to bez sensu, ale obejrzał ją jeszcze raz.

- Harry, czy wszystkie książki mugoli są takie kolorowe i o takim małym formacie? - zapytał znowu, bo w pomieszczeniu, w którym spędzali większość czasu, innych faktycznie nie było. Harry roześmiał się na jego naprawdę zamyślony ton i oceniające spojrzenie wbite w okładkę. - Bawi cię coś?

- To są książki dla dzieci, Draco. Bajki.

Draco spojrzał urażony na niego i jego głupi uśmiech. I tak, jakby chciał mu pokazać, że mu nie uwierzył, że wie lepiej i udowodni, że Harry się myli, nie przejął się jego słowami i przez parę następnych godzin w ogóle się do niego nie odzywał, przeglądając tylko kolejne książeczki.

W końcu jednak i on nie wytrzymał.

- Oni uważają, że wszyscy jesteśmy jakimiś cholernymi czarnoksiężnikami! - zawołał wreszcie Draco, podnosząc nagle wzrok na Harry'ego, poirytowany i z wielce urażoną dumą. - W dodatku bez żadnego gustu, bo codziennie chodzimy w tiarach na dwadzieścia cali i fioletowych szatach w jakieś księżyce! I jedyne, co potrafimy, to zamienić kogoś w żabę albo szczura i wrzucić ich do kotła w naszym ogromnym zamku w środku lasu! A czarownice ich zdaniem zjadają ich dzieci! Ty poważnie jesteś pewien, że z tymi mugolami wszystko gra?

- Hej! - wtrącił się pod koniec Harry. - Ja też, kiedy byłem mały, bałem się okropnego czarownika o przerażającym spojrzeniu, który mieszka gdzieś w ogromnym, strasznym dworze i jedyne, o czym marzy, to zniszczyć ludzkość swoimi czarami!

Draco wyprostował się na swoim miejscu, zakładając ręce na piersi.

- I co? - zagadnął, unosząc dumnie brwi. - Nadal się mnie boisz?

Harry w śmiechu oparł się o parapet za sobą, kiedy podobny dźwięk drugiego głosu dobiegł go z drugiej strony pokoju. Po paru chwilach postarał się więc uspokoić, skupić na tym, żeby utkwić jasne oczy w Draconie. I zauważył w jednej chwili, że i on zamilkł, podobnie z cieniem uśmiechu jeszcze na ustach. Harry nie zrezygnował z tego, co chciał powiedzieć, jeśli nawet widział, że i on zamierza się odezwać, ostatecznie powoli robiąc to równo z nim:

- Tak... rzadko się śmiałeś.

*

Dzień powoli się kończył, tak podobny do wczoraj i pewnie tak podobny do jutra, które miało być przecież tak wyjątkowe. Wcześniej Harry o tym nie myślał - ale kiedy paręnaście minut temu spojrzał na Dracona i uświadomił sobie, jaki jest dzień, nie umiał już przestać. Ani pozbyć się poczucia winy.

Miał silne wrażenie, że nie powinien z nim o tym rozmawiać. Więc siedział tylko w swoim ostatnio ulubionym miejscu, przed oknem, otaczając kolana ramionami.

Nie był smutny, nie tak przynajmniej, jak Draco obawiał się, patrząc na niego z boku. Jedynie przybity, co wcale nie wydawało mu się tak złym uczuciem w porównaniu z tym, co czuł, będąc w Azkabanie. Bo wiedział przynajmniej, że to było zasłużone.

- Harry - usłyszał uważny ton Dracona. - Jak się czujesz?

Blondyn dopiero uznał za stosowne odłożyć na bok różę, którą wcześniej dostał od Harry'ego, kiedy ten mu wypomniał:

- Ciągle o to pytasz.

Harry odwrócił się do niego przez ramię, kiedy on w międzyczasie znalazł sobie miejsce za nim, żeby okularnik mógł się o niego oprzeć.

- Chcę być pewien, że już jest dobrze.

- Zawsze było - zapewnił od razu Harry. Ułożył dłoń na jego kolanie, gdzie on splótł ją ze swoją. - Po prostu na chwilę musiałem o tym zapomnieć. O mnie się nie martw, Draco.

- Jesteś pewien? - dopytał sceptycznie. Harry odwrócił się do niego, żeby pokiwać głową.

- Tak. Nic mi nie jest.

Bo naprawdę nic się nie stało. Jedynie kiedy patrzył, jak słońce zachodzi za oknem, Harry myślał tylko o tym, jak, gdyby to wszystko się nie wydarzyło, czułby się tego wieczora. Jak inaczej. Jutro nie miało być zwykłym dniem. I na pewno nie byłoby, gdyby tylko nie on.

Spojrzał jeszcze raz na Dracona, który odsunął się już z powrotem, i zastanowił się chwilę ciekawy. Czy on o tym pamięta?

Blondyn zauważył wreszcie jego spojrzenie na sobie i widząc, że jest zamyślony, sam przechylił lekko głowę w niemym pytaniu. Harry pokręcił na nie głową przecząco na znak, że wszystko w porządku.

- Co z Ronem i Hermioną? - spróbował wyjaśnić swoje zastanowienie sprawą, o której faktycznie co dzień dużo myślał. - Wiesz coś?

Może mógłby powiedzieć, że było mu przykro. Może, że czegoś żal. Ale Harry czuł, że to jeszcze za mało - i było mu po prostu wstyd.

Tego następnego, wyjątkowego dnia Harry'ego coś niewidocznego już od rana wstrzymywało od częstego podnoszenia oczu na Dracona. I z tyłu głowy ciągle myślał tylko, czy i co on powie, jeśli postanowi się odezwać.

Uśmiechał się co prawda i mówił dużo - i nie chodziło nawet o to, że nieszczerze, bo zupełnie tak nie było. Za tym uśmiechem tkwiło po prostu coś więcej.

Nie chciał go martwić, więc starał się to ukryć. Ale ich dni za bardzo były teraz do siebie podobne, zbyt podobny miały schemat, żeby Draco nie zauważył w nich żadnej różnicy. I widział dobrze, że z jakiegoś powodu ten dzień bardzo się Harry'emu dłuży.

Nie wypytywał jednak o nic i póki co nie wspominał o tym słowem.

Harry'emu pod jakimś mało ważnym pretekstem udało się przed południem wyrwać na zewnątrz, na nieduży balkon. Dzień był ciepły, trochę wietrzny - więc zaciskał dłonie na rozgrzanej barierce i myślał, jak pięknie i żywo w innym miejscu ten wiatr układałby włosy na czole Dracona, omiatał otoczoną eleganckim kołnierzykiem szyję.

Zaraz się zresztą z tych myśli otrząsał. Były zupełnie niepotrzebne, kiedy Draco zatrzymał się obok i Harry'ego ten widok poruszył na żywo.

Ale nawet od obserwowania tego do końca dnia Harry wolał wiedzieć, co chodzi mu po głowie i czy to było to samo, o czym myślał on.

Jedna jego szczera myśl znaczyła więcej niż widok najjaśniejszej gwiazdy utopionej w bajkowych oczach.

Spuścił jednak własne, obojętne, na ruchliwą ulicę w dole, opierając się na przedramionach o ciepłą barierkę. Nie zdawał sobie sprawy ani że to robi, ani że Draco to zauważył, ale starym odruchem sięgnął dłonią do drugiej, zaciśniętej lekko, gdzie kiedyś mógł poczuć gładką, chłodną fakturę pierścienia, przez Dracona mu z oświadczynami podarowanego i później odebranego.

Podświadomie, ale brakowało mu go. A Draco nie mógł mu go zwrócić - nawet jeśli teraz coś niewielkiego, ale ostrego wbijało mu się w serce, i myślał, że różnica między mocą a chęcią jest największą różnicą pod słońcem. Nie wolno mu było użyć magii, nawet w takim celu.

Zaraz też opamiętał go szept pewnej myśli, która kazała mu zastanowić się, co on w ogóle rozważa. Dlaczego myślał o ot takim zwróceniu Harry'emu przedmiotu, który nazwał go jego narzeczonym i który niósł w sobie tak ważną, raz już złamaną przez niego obietnicę?

- Dziś jest wyjątkowy dzień - zagadnął nagle Harry, oglądając się na niego krótko. Splótł dłonie nerwowo, z podobną wymową uśmiechając się lekko.

- Wyjątkowy? - powtórzył po nim bez przekonania Draco. Raz, że Harry na jego ton zorientował się, że powiedział coś na głos, dwa, że jego odpowiedź mu się nie spodobała. Draco najwyraźniej nie miał pojęcia, o czym mówił.

- Mam na myśli, że byłby - sprostował Harry, postanawiając dokończyć, jeśli już zaczął. - Gdybym wszystkiego nie zniszczył... - urwał na chwilę, żeby odwrócić się i spojrzeć na blondyna, chcąc zobaczyć jego reakcję. - Dzisiaj o tej porze bylibyśmy już małżeństwem.

Draco nawet się nie poruszył ani wyraz twarzy mu się nie zmienił. Może tylko oczy błysnęły w lekkim niedowierzaniu, że Potter faktycznie pomyślał, że o tym zapomniał.

Przecież wiedział, co tego dnia miało się stać. Bo to nie miał być tylko ślub Harry'ego. I nie tylko Harry czekał osiem lat, żeby teraz znów mieć tyle, ile pierwszy lepszy dzieciak, który umawia się z kimś od dwóch tygodni.

To... wcale nie jest prawda.

To coś znacznie więcej. A Harry nazywał go swoim chłopakiem, ale dlatego, że znaczył dla niego za wiele, żeby mógł opisać to jednym słowem. To ogromna różnica. Draco przecież o tym wiedział.

Harry w międzyczasie rozchylił lekko usta. Zauważył, że Draco nie był zaskoczony - po prostu równie rozczarowany.

- Przepraszam, Draco. Od lutego, kiedy to wszystko się zaczęło, nie mieliśmy czasu o sobie porozmawiać - zaczął znowu ciszej. Dziwnie, ale i dobrze czuł się z myślą, że kiedy działo się coś ważnego i złego, bezmyślnie za pewne brał Dracona i jego pomoc - i kolejny raz się nie zawiódł. - Zaczął się lipiec.

Harry poczuł, że zaczął niebezpieczną rozmowę, kiedy pomyślał, że to wcześniejsze rozczarowanie w jego oczach wcale nie było jeszcze tym najgorszym widokiem w porównaniu z tym, jak chłodno zacisnął teraz usta.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

To wydawało się po prostu nieodpowiednie. Wspominać z nim błędy w uczuciach dnia, kiedy miał przysięgać mu ich brak.

Harry wywrócił oczami. On też ani nie chciał, ani nie potrafił. Ale dla jego i własnego spokoju potrzebował.

- Muszę cię o coś zapytać - nalegał Harry, przechodząc na miejsce po drugiej stronie Dracona, w którą ten odwrócił wcześniej wzrok. - Wierzysz mi, że to nie ja cię okłamywałem? Że od tamtego lipca trzy lata temu nie widziałem i nie chciałem widzieć tej czarownicy ani raz?

Draco spojrzał na niego z braku wyboru, zanim skinął powoli głową.

Może i lepiej, że nie mieli czasu, że Harry nie miał kiedy się wytłumaczyć. Zamiast słów, w które pewnie i tak ciężej byłoby mu uwierzyć, Draco widział, jak on się zachowywał i co robił, bez zbędnych wyjaśnień. Temu zaufał bardziej.

- Tak - westchnął sucho, ale z przekonaniem. Odszedł parę kroków, żeby oprzeć się o ścianę, a chwilę później usiąść pod nią. - Powiedziałem ci już, że ci wybaczyłem - dodał, kiedy Harry przyklęknął przed nim.

- Co? - dopytał.

Wszystko. Ale że nie wierzył, że taką odpowiedzią pomoże coś na zarumienione lekko policzki Harry'ego, poprosił zamiast tego stanowczo:

- Przestań się obwiniać. Ja niczego nie mam ci już za złe. Patrzę na ciebie jak dawniej. To ty naucz się nie odwracać wzroku ode mnie. Nie masz do tego powodu, Harry.

- Dziękuję - odpowiedział tylko, czując, że w tej sprawie już ostatni raz. Draco podał mu rękę, przyjął ją wzruszony, bez dobrych słów, których nie starał się szukać.

Dopiero po paru chwilach Harry zdał sobie sprawę z pewnego dziwnego uczucia. Spojrzał w dół, żeby zobaczyć, jak Draco wciąż podaje mu dłoń jak... na przywitanie.

- Jeszcze raz? - spytał Harry, z nawet zadowolonym uśmiechem powoli rozchylającym usta. - Do tego rozdziału nie mam już nic do dodania.

Harry nie zdał sobie sprawy, że niemal wstrzymał oddech, że przygryzł lekko wargi, kiedy słaby wiatr ochładzał zarumienione policzki, a wzmacniający się uścisk na dłoni uspokajał wyczekujące na odpowiedź serce.

- Ja też - zapewnił wreszcie blondyn, zanim Harry'emu opadły rozluźnione ramiona, mogąc poznać nową lekkość, którą poczuł w myślach i sercu. Harry poczuł się po prostu czysty od sekretów, które mógłby jeszcze przed nim mieć. - Przy...

- "Obiecuję" - przerwał mu szybko Harry - wystarczy. Albo po prostu "postaram się".

Draco spojrzał na niego zdziwiony, na jego łagodny uśmiech. A Harry nie chciał znów zaczynać od wielkich słów, tak potrzebnych, jak i niebezpiecznych. Bo kiedy ostatnio wiele o tym myślał, nie wierzył, że gdyby obaj ograniczyli się do słów, które zupełnie mieli na myśli, gdyby nie przesadzali w zapewnieniach, później ich złamanie nie bolałoby tak bardzo.

Po ciepłym Zrobię wszystko łatwiej powiedzieć sobie Zawiódł, ale próbował, niż po Przysięgam ci wytłumaczyć sobie złamanie takiego słowa.

Sam zresztą zastanowił się krótko, czy przez to i przywiązani do siebie nie byliby mniej - ale za to bardziej realnie.

Chciał tylko powiedzieć mu, że tego nie potrzebował. Wiedział, że Draco chce związać z nim dzień kolejny i swoją przyszłość. I nie potrzebował do tego obietnic, kiedy jedyne, co naprawdę mógł mu przysiąc, to tylko serce - nie, że cały świat się do tych jego obietnic dostosuje. A jego skinieniu głowy ufa tak samo jak Wieczystej Przysiędze.

Inaczej któregoś dnia byliby w swoich oczach już tylko kłamcami.

Draco długo nie odrywał od niego wzroku. Czuł, że ten dzień może nie musiał być tak smutnym, jak się zdawało. Uwierzył w Harry'ego od nowa - i dziś wreszcie potrafił go o tym przekonać. Chyba właśnie zostawił krok za sobą coś bardzo ciężkiego, oddzielając od tego i siebie, i jego o całe wybaczenie.

- Mimo wszystko, jesteśmy tu - dodał po paru minutach Harry, przed chwilą ściągnięty przez Dracona na miejsce obok siebie.

- Jakby nic się nie stało - dokończył, z pewnym pytaniem w głosie. Harry pokręcił przecząco głową, uśmiechając się sam do siebie. Objął go ramieniem.

- Jakby nic z tego, co się wydarzyło, nie było niczym więcej jak złym snem, który żadnego z nas nie potrafi w sobie zatrzymać - poprawił go.

- Mam tu... - zaczął Draco z uśmiechem, który zaraz zwrócił uwagę Harry'ego - coś więcej wartego od snu.

Harry naprawdę chciał powiedzieć mu, że go kocha, swój ideał, który cały świat skracał mu do domu, i który poczucie domu potrafił stworzyć mu w całym świecie. Zaplątać się w zdaniu, kiedy nazwałby go skarbem, o który zawsze będzie walczył. I może by to zrobił, gdyby on nagle nie postanowił przechylić się przed niego i zasłonić, żeby przypadkiem nie oglądała ich połowa miasta, i każde kolejne słowo związać mu w ustach i odwzajemnić następnym i jeszcze jednym pocałunkiem.

4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro