Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

58.

- Człowiek nie może ot tak rozpłynąć się w powietrzu. Mugol czy czarodziej! Szczególnie nie Harry Potter!

Ronem targnęła złość, odbijając się rumieńcami na twarzy, kiedy tego słuchał. Każdy jednak, kto to zauważył, a kto nie wiedział, jak on czuje się naprawdę, pomyślał raczej, że to objaw przejęcia. Ostatecznie, jego najlepszy, choć wątpliwej teraz reputacji, przyjaciel zniknął gdzieś i to dosłownie. Mimo że imię Harry'ego powtarzano wszędzie i ciągle, po samym Potterze śladu po prostu nie było. Trochę tak, jakby szczelnie owinął się swoją peleryną niewidką i czekał gdzieś z boku niewiadomo na co.

- Nie wiecie, jaki on jest - stwierdził Ron, siląc się na powagę. Patrzył w międzyczasie po wszystkich obecnych w sali Ministerstwa, którzy od paru dni w głównym obowiązku mieli właśnie sprawę Harry'ego i odnalezienie go. Sprawę, do której Ron ostrożnie, ale pewnie starał się mieszać. - On nie da się złapać. Jeśli postawicie zarzuty również Malfoyowi, za nic nie znajdziecie ani Harry'ego, ani jego!

Wiedział, co mówi, i mimo że ostatnio często musiał naciągać prawdę, to jedno akurat naprawdę miał na myśli. Znał Harry'ego najdłużej i wiedział, że on odwagi i rozumu miał równo, a szczęścia jeszcze więcej. Jeśli dodać serce do przyjaciół - mowy nie było, żeby Harry pozwolił sobie na powrót do Azkabanu, a tym samym fatalną wpadkę również Dracona.

No, i Harry miał ponadto przyjaciela, który tutaj ze zrezygnowaniem uśmiechał się do bardzo dobrej gry. Taką przynajmniej Ron miał nadzieję - że gdziekolwiek Harry teraz był, wszystko idzie mu pomyślnie.

Hermiona obserwowała go tylko tym razem z boku, samej zastanawiając się, po co ci wszyscy ludzie się tu zebrali. Nie żeby ktokolwiek doszedł ostatnio do czegoś istotnego. Znała cały plan i nadal się z nim w duchu odrobinę kłóciła, chociaż starała się te myśli odrzucać.

Nawet nie próbowała przeczyć temu, że Harry po prostu musiał z Azkabanu zniknąć. Czuła w sercu gorzkie ukłucia na samą myśl tego, że ostatnie dni w swoim ukochanym świecie magii mógłby spędzić przy zimnym oddechu dementorów. W ogóle nie wyobrażała sobie, żeby on faktycznie musiał za swoim wyrokiem zapomnieć o całym swoim życiu tutaj. Że zostałby odcięty od wszystkiego, od niej i Rona też.

W dniu, kiedy Harry'emu udało się z Azkabanu uciec, wyrok w prawdzie jeszcze nie zapadł - ale Ron powtarzał, że lepiej mu było wiać za wcześnie niż za późno. Zgadzała się z nim, choć wciąż jeszcze parę myśli sugerowało, że można było załatwić to inaczej.

Teraz Harry na to załatwienie zaczeka na wolności - bądź po prawdzie w ukryciu, jak przypominała Ronowi Hermiona. To jeszcze nie wolność.

Dlatego oni musieli pospieszyć się, żeby udowodnić jego niewinność.

- Co mamy robić? - zwrócono się wreszcie do niej, na co bez względu na swoje zamyślenie rzeczowo odpowiedziała od razu:

- To, co teraz. Szukajcie dalej.

Tylko, na Merlina, żeby nie próbowali znaleźć. Jeszcze nie teraz. Nawet jeśli Hermiona ciągle rozmyślała, gdzie Harry mógł teraz być.

- Martwię się o niego - przyznała, marszcząc przejęta brwi. Spojrzała krótko na Rona, który wyszedł z sali chwilę po niej. Starali się po cichu przejść do miejsca, w którym mogliby swobodnie porozmawiać, ale teraz, szczególnie dla nich, zostanie tu niezauważonym było wyjątkowo trudne. Harry, na mocnym już fundamencie swojej niemal legendy, był teraz znów ogromnym skandalem. Nie dość, że brakowało ludzi, którzy by się nim na nowo żywo nie interesowali, to do tego mało było takich, którzy nie zwracaliby uwagi w stronę nieodłącznych mu przyjaciół - tych samych, którzy teraz poszukiwali go z obciążającym wyrokiem w dłoni.

- Ja też - odpowiedział jej dopiero, kiedy w najbliższej okolicy nikogo już nie widzieli. - Wiadomość, że jest teraz gdzieś zdany wyłącznie na Malfoya, mnie też jakoś nie pociesza.

- Daj mu już spokój, Ron. Co by o nim nie mówić, Malfoy bardzo nam ostatnio pomógł.

- Nie nam, tylko Harry'emu. Podkreślał to codziennie - poprawił ją z niechętnym uśmiechem. Hermiona wywróciła oczami.

Ron spuścił wzrok. Nic nie rozumiała. Nie cierpiał chłopaków Ginny, to oczywiście, że musiał go drażnić też chłopak osoby, która była dla niego jak jeszcze jeden brat.

A Malfoy akurat jakiś łatwy był do nieznoszenia.

****

Harry popadł ze skrajności w skrajność, jeśli chodzi o mugoli, z którymi tymczasowo mieszkał.

Zaczęło się od tego, że kiedy ostatnim razem całą czwórką rozmawiali, Claire w którymś momencie poczuła się na tyle pewnie, że zwróciła się tym do Dracona:

- Masz bardzo wyjątkowe imię.

Blondyn spojrzał na nią jakby znudzony. Przyzwyczaił się już, że wielu musiało jakoś jego imię skomentować i przywykł już też, że często z kpiącym wyrazem oczu.

- Nie ja je sobie nadałem - odpowiedział tylko niechętnie. Otworzyła nagle szerzej oczy, kręcąc głową przecząco.

- Nie, nie chodziło mi o... Jest bardzo ładne. Podoba mi się.

Harry spojrzał wtedy na niego w niemym Mówiłem ci.

Później dopiero okazało się, że to Podoba mi się było stanowczym niedopowiedzeniem. Claire zdawała się zakochać w imieniu Dracona, wymawiając je przy każdej możliwej okazji, nawet kosztem rumieńców lekkiego wstydu, bo twierdziła, że było wręcz mityczne, czegokolwiek przez to nie rozumiała. Ani Harry'emu, ani jej mężowi, ani samemu Malfoyowi się to do końca nie podobało, ale tego pierwszego zmieszane miny Dracona zaczynały trochę bawić, więc przykładał do tego coraz mniejszą uwagę.

Zresztą, Harry'ego nawet to zainteresowało. Ciekawili go ci ludzie, którzy, w przeciwieństwie do Dursleyów, nie patrzyli krzywo na wszystko, czego nie zaobserowali u sąsiadów ze swoich okien albo co choć z nazwy brzmiało dziwnie. Przeciwnie, ta dziewczyna nawet zdawała się za tym przepadać i Harry lubił czasem ją o to delikatnie pytać, jeśli tylko rozmowa pozwalała.

- Świat czarodziejów, którzy latają na smokach i... - rozmarzyła się któregoś razu, a Harry nie mógł się powstrzymać, żeby mruknąć pod nosem:

- Bzdura.

Przecież smoki od osiemnastego wieku były nielegalne i nawet on o tym wiedział.

- Co? - spytała, wracając do niego wzrokiem, który wskazał na to, że nie zrozumiała, o czym mówił. Harry wzruszył ramionami.

- Po prostu myślę, że takie smoki to chyba muszą być niebezpieczne, nie?

- Na początku może... - zastanowiła się. - Ale myślę, że kiedy by się je oswoiło...

Harry nic na to nie poradził, że uniósł wysoko brwi, dość rozbawiony. Niech o oswajaniu porozmawia sobie z rogogonem węgierskim.

- Nie wszystko zawsze jest takie, jak się wydaje - odpowiedział jej wreszcie. Spojrzała na niego jakoś dziwnie, ale nie odezwała się i tylko się uśmiechnęła.

W tym temacie znaleźli sobie chyba swój wspólny język - Harry tęsknił do swojej rzeczywistości, ona lubiła o niej marzyć. Aż któregoś dnia nie umiał już trzymać języka za zębami i wreszcie spytał ją przy okazji:

- Wierzysz w magię?

Spojrzała na niego jakby rozbawiona. Harry podobnie wcale nie miał poważnego wyrazu twarzy - tak rozsądku jeszcze nie postradał.

- Nie. Bez przesady. A ty?

Harry postarał się, żeby ramiona drgnęły mu lekko jak w śmiechu, kiedy odpowiadał jednak wcale nie do końca żartobliwie:

- W coś trzeba, nie?

Bo na pewien sposób było mu jej nawet żal. W żadnym wypadku nie miał też zamiaru ściągać jej na ziemię tak, jak jemu Dursleyowie nie pozwalali zapomnieć, że jego miejsce nie jest z głową w chmurach.

Draconowi jedynie bardzo się to nie podobało i nie powstrzymywał się, żeby Harry'emu to wypominać. Za każdym razem coraz ostrzej i z coraz większą rezygnacją, chociaż tych razy tak znowu wiele nie było.

- Słyszałeś kiedyś o Dekrecie Tajności? - spytał, nachylony tuż przy jego twarzy, po ostatniej rozmowie Harry'ego z dziewczyną. - Oni niczego nie mogą się domyślić! Nie rozumiesz? Jak się wygadasz, złamią ci za to różdżkę i już z całą pewnością odeślą do świata mugoli, kretynie! Skończ z nią o tym rozmawiać! - dokończył, oddzielając od siebie każde słowo, żeby do Harry'ego na pewno dotarło.

Draco był co prawda przy każdej jego rozmowie z nią, czasem hamując go wymownymi spojrzeniami. Harry jednak wiedział dobrze, co mówi, i nigdy się nie zapominał. Nie był więc aż tak nieostrożny, jak Draco to widział, bo Potter też domyślał się, że on nie rozumie jednej rzeczy.

- Nie widzisz tylko jednego, Draco - spróbował mu wytłumaczyć, bo kłócić się z nim nie miał zamiaru. - Dla ciebie ta magia to wszystko prawda, którą znasz od dziecka. Dla nich bajki, w które na podstawie moich słów absolutnie nigdy nie uwierzą. Ale jeśli cię to uspokoi, w porządku. Nie jestem głupi. Postaram się z nią o tym nie rozmawiać.

I zobaczył po nim od razu, że Draco mu odpuścił.

Choć bez kłamstw też się czasami nie obchodziło. Ciężko im obu było rozmawiać z niemającymi o niczym pojęcia mugolami, nawet, a może szczególnie o najprostszych rzeczach. Już z uprzejmej rozmowy o tym, co robią w Anglii, ciężko im było się wyłgać i Harry musiał wziąć to na siebie.

Z sobą samym poszło mu łatwiej, bo nie skłamał, mówiąc, że aktualnie nie pracuje nigdzie, a kiedy przyszło do Dracona, też zgodnie z prawdą odpowiedział, że jest nauczycielem.

Dopiero, kiedy zapytali, czego Malfoy uczy, pojawiły się schody, i Harry palnął pierwsze, co ze swojej mugolskiej szkoły naciąganie kojarzył z eliksirami, bo odpowiednika Obrony Przed Czarną Magią za nic znaleźć nie potrafił:

- Chemii.

- Co to, na Merlina, znaczy nauczyciel chemii? - spytał go od razu Draco, kiedy zostali już sami. Harry'ego ucieszyło chociaż to, że nie słyszał w jego głosie ani pretensji, ani niechęci, a po prostu potrzebę odpowiedzi.

Nie było też wcale prościej, kiedy już i tak ostrożnie prowadzona przez nich obu rozmowa została na ich nieszczęście sprowadzona na zainteresowania.

- To... - spróbował Harry, ale spojrzenie Dracona go powstrzymało. Uśmiechnął się nerwowo. - To właściwie nic.

Wysilił się co prawda potem na wymyślenie czegokolwiek, ale wieczorem i tak nie uniknął rozmowy z Draconem.

- O czym chciałeś im opowiadać? - zapytał go blondyn. - O tym, jak uwielbiasz latać na miotle za Złotym Zniczem? Czy może jak ja kiedyś uciąłem sobie pogawędkę z wampirem o jego gatunku, bo kręci mnie czarna magia? Rozumiem, że jesteś zmęczony. Dlatego na razie zostaw wszystko mnie, dopóki nie wrócisz do siebie.

Harry'emu opadły ramiona.

- Ty się o mnie martwisz czy nazywasz idiotą?

Ale Draco też nie zawsze potrafił się elokwencją popisać. Obaj nie znali francuskiego, toteż siłą rzeczy wynikła im kiedyś o językach rozmowa, i blondyn bez większego namysłu zapytany przyznał się do znajomości języka tak oczywiście powszechnie używanego, jak łacina.

Draco dopiero po spojrzeniu Harry'ego domyślił się, że tutaj to umiejętność raczej... poważnie przestarzała.

Później już obaj rzucali sobie tylko ukradkowe spojrzenia, trochę zmieszani i trochę rozbawieni.

Bo co mieli powiedzieć? Harry miał pochwalić się, że pamiętał co nieco w mowie węży?

Claire, jako że sama stamtąd pochodziła, fascynowało, że miała w domu dwóch Brytyjczyków i parę kolacji temu, do której namówiła męża, który namówił Harry'ego, a który z kolei namówił Dracona, świetnie bawiła się przy zgadywaniu, z której dokładnie części wyspy byli - szczególnie Draco, na którego akcent czasami się uśmiechała.
Za tę jej zabawę to zapłacił Harry - ale słowem się nie odezwał, mimo że Draco, coraz bardziej poirytowany skupioną na sobie uwagą mugoli, może trochę za mocno zaciskał dłoń na jego nadgarstku pod blatem.

Mimo wszystko, zdaniem Harry'ego Draco był do nich wyraźnie uprzedzony, chociaż uprzejmość wobec siebie musiał im przyznać. Harry, chociaż co do jego kultury tu mógłby się czasem kłócić, manier nie mógł mu odmówić.

Jemu samemu prościej było znaleźć z nimi wspólny język, bo też w mugolskich przedmiotach i sytuacjach był bardziej obeznany - ale i Draconowi każdego kolejnego dnia starał się wszystko tłumaczyć.

Nie zdążyli ich jeszcze za dobrze poznać, ale parę rzeczy bardzo rzucało się w oczy - Claire całymi dniami potrafiła siedzieć z książką na kolanach swoich lub męża, kiedy ten ponad nią przeglądał wtedy jakieś pisma i dokumenty. Ponoć pracował w jakimś urzędzie, choć zdążyli dowiedzieć się już, że bardziej ciągnęło go do muzyki i stąd w ich salonie wziął się fortepian. Ze dwa razy, będąc w swoim pokoju, słyszeli nawet cichą muzykę przez zamknięte drzwi, a raz Draco, kiedy Harry odzyskał już większość sił fizycznych, co stało się stosunkowo szybko, namówił go nawet na krótki taniec - Harry wciąż nieustępliwie twierdził, że zrobił to podstępem.

Claire bez problemu mogli nazwać trochę zakręconą, ale dla Dracona jeszcze bardziej zwariowane było to, co opisywała jako swoją pracę - jej sporą częścią miało być takie pokraczne pudełeczko z szarym ekranem, które Harry nazywał komputerem. Nie żeby prosił, ale któregoś wieczora Harry wyjaśnił mu, co to jest.

Swoją drogą, w obecności Harry'ego i Dracona w miarę swoich możliwości starali się rozmawiać po angielsku, żeby nie czuli się niekomfortowo.

I przez ten czas Harry tylko jednej rzeczy nie mógł ścierpieć - definitywnej utraty peleryny niewidki. Czuł się tak, jakby stracił wspaniałego, oddanego przyjaciela.

- Wybacz - szepnął mu tego wieczoru Draco. - Kiedy ją zabierałem, myślałem tylko o tym, jak może być przydatna, nie o tym, ile dla ciebie znaczy.

- Daj spokój - zbył go zaraz, biorąc go za ręce. Chociaż niemrawo, to uśmiechnął się. - Gdybyś jej nie wziął, nie udałoby się. Już teraz obaj oglądalibyśmy świat zza krat Azkabanu. A tam jest dość marny widok.

Ci ich mugole swoją drogą też musieli mieć co do nich odczucia dość... specyficzne.

Bo z upływem dni nie wiedzieli już, co z nimi dwoma było nie tak.

Byli inni.

Żadne z dwójki mugoli nie domyślali się nawet, gdzie i w jakich okolicznościach oni nabrali do siebie takiego szacunku, jakby widzieli w sobie wzajemnie kogoś niewymownie więcej niż oni, którzy nie znali ich historii. W ogóle we wszystkim chcieli słyszeć zdanie drugiego, a oni oboje po jakimś czasie przestali wierzyć, że takie zaufanie uwarunkowała w nich zwyczajna codzienność.

Tu też coś się nie zgadzało. Bo z drugiej strony żartowali i śmiali się z wszystkiego naokoło tak często i swobodnie, że zupełnie nie sprawiali wrażenia kogoś, kto ma na głowie jakieś problemy.

Dlatego o nic nie pytali. Zresztą, nic z tego nie było ich sprawą. Nie potrafili odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę jest w Harrym i Draconie takiego niezwykłego, toteż uzasadnienie postawili sobie wreszcie jedno, żeby później już się tym nie przejmować. Byli po prostu beznadziejnie w siebie zapatrzeni i na różne rzeczy można wtedy przymknąć oko. Ostatecznie, podobno znali się długo.

Ale to nie zachowanie Harry'ego i Dracona zaczęło te ich lekkie podejrzenia, tylko pewne cechy ich wyglądu, które w końcu musieli zacząć zauważać. I zaczęło się od tego, że Harry nie chciał tych mugoli, którzy nieświadomie i tak już bardzo im pomagali, wykorzystywać i zatrzymał się przy progu kuchni, gdzie Claire najwyraźniej zastanawiała się, na co miałaby ochotę. Często razem z Draconem byli przez nich zapraszani na śniadania czy kolacje i przestał czuć się z tym tak dobrze.

- Mogę w czymś pomóc? - spytał, kiedy go zauważyła. Pokręciła głową.

- Dzięki, ale nie trzeba.

Widać było, że zakłopotała się trochę, kiedy Harry nie odszedł i patrzył tylko nieświadomie na to, co ona robi, gdy zastanawiał się się, co powiedzieć.

- Głupio mi, tak bezczynnie siedząc - przyznał wreszcie.

- Nie powinno - zaprzeczyła znowu. - Jesteście gośćmi.

- Gośćmi? - powtórzył po niej cicho, gubiąc się już trochę w tym, jaką z Draconem mieli tu rolę. Wcześniej go o to nie pytał. - Naprawdę mogę pomóc. Mam trochę wprawy w gotowaniu - dodał, z uśmiechem unosząc lekko dłonie.

- Często robisz to w domu?

Harry zawahał się z odpowiedzią, bo chciał, żeby była w miarę bezpieczna i niewymagająca wielu wyjaśnień.

- Kiedyś robiłem to częściej.

Nie odezwała się, ale po szybkim spojrzeniu, jakie mu rzuciła, widział, że niemo zachęcała go do kontynuowania. Ale wiedział, że więcej powiedzieć nie mógł i tym bardziej nie miał ochoty opowiadać o swoim mieszkaniu u Dursleyów.

- To... Naprawdę chętnie pomogę, jeśli mogę.

- W takim razie, w porządku.

Więc Harry uśmiechnął się, mając wreszcie jakieś zajęcie, i podciągnął wyżej rękawy. Ledwo jednak stanął parę kroków przy Claire i zabrał się do czegoś, kiedy poczuł na sobie jej spojrzenie. I kiedy podniósł na nią oczy, zobaczył, że patrzy na niego jakby wystraszona.

- Harry... Co z twoim ramieniem? - spytała powoli, nie odrywając wzroku od jego lewego ramienia. Harry sam spojrzał na nie, odruchowo co prawda, żeby zobaczyć tam starą bliznę po ostrzu, którą podczas Turnieju Trójmagicznego zostawił tam Glizdogon.

- Wypadek przy pracy. Jakoś musiałem się gotowania nauczyć - usprawiedliwił się zaraz. Ona kiwnęła głową, unosząc lekko kąciki rozchylonych ust, jakby zdała sobie sprawę, że ze bardzo się przejęła. Harry czuł, że w ten sposób z tego wybrnął. Mimo wszystko, chwilę późnej niezauważenie naciągnął rękawy trochę niżej.

Później co prawda, niż Harry się spodziewał, ale w końcu na parterze mieszkania pojawił się Draco - wtedy akurat, kiedy Claire na chwilę wyszła, w czym Potter nie był do końca pewien przypadku.

Nie mógł też do końca stwierdzić, czy to jego przedłużająca się nieobecność ściągnęła tu Dracona, czy też po prostu zainteresował się ciepłym zapachem właśnie stąd.

- Mogłeś powiedzieć - wytknął mu blondyn, obserwując, co takiego Harry robi, że był w stanie rzucić mu tylko krótkie spojrzenie. - Pomógłbym ci.

- Ty chcesz pomóc? - powtórzył, z niebywałego wrażenia aż odwracając się przez ramię, żeby na niego spojrzeć i zobaczyć szare oczy wymownie wpatrzone w sufit.

- Nie powiedziałem, że chcę, tylko że mogę. Widzę pewne podobieństwa - dodał, spuszczając na Harry'ego spojrzenie specjalnie po to, żeby zmierzyć go całego wzrokiem - ale skrzatem domowym nie jesteś. I tak wiele robisz za mnie.

Prawda, Harry pomagał mu, w czym tylko mógł, nie chcąc, żeby on po wszystkim, co ostatnio musiał mieć na głowie i ogarniać sam, tutaj przejmował się jeszcze czymkolwiek.

A miał duże pole do popisu, biorąc pod uwagę, jaką w porównaniu do Dracona miał wiedzę o mugolach i o ile łatwiej było mu się do ich środowiska przystosować.

Draconowi chyba trochę to imponowało.

Tylko pod takim kątem, że w każdym miejscu trzeba umieć sobie poradzić - on wyrzucił ich po środku bezpiecznego, ale obcego miejsca, Harry za to potrafił uczynić je możliwie prostym do życia.

- Nie stałem przy mugolskiej kuchni odkąd skończyłem siedemnaście lat i wyniosłem się od Dursleyów - zagadnął go Harry, niezbyt zresztą poważnym tonem, kiedy blondyn oparł się o blat obok.

- Nie martw się - zbył go spokojnie. - Wyglądasz jak prawdziwa pani domu.

Harry znieruchomiał na ułamek sekundy, żeby potem uśmiechnąć się pod nosem i odpowiedzieć mu równie gładko:

- Draco, powiedz, kochany, ty dostałeś kiedyś patelnią?

Odpowiedział mu tylko krótki śmiech, zanim dwójka ich mugoli wróciła do pokoju. Harry widział, jak Draco opanował się zaraz, zrezygnował niemal z uśmiechu i odepchnął się lekko od blatu. Na to więc i Harry odrobinę spoważniał.

Nikt nie jest sobą przy obcych.

Czasem może nawet drażnił ich brak całkowitej prywatności, której nie mieli tak naprawdę już od paru miesięcy - i nie przepadali za myślą, że w każdej chwili ktoś może pojawić się obok i jak gdyby nigdy nic zapytać, czy nie zapodział się przy nich jakiś kot. Nawet jeśli to śmieszne, bo ostatecznie to oni byli tu gośćmi, a nie odwrotnie. Dlatego też nawet między sobą raczej na to nie narzekali. I tak było o niebo lepiej.

Kiedy jakiś czas później siedzieli już razem przy kolacji, uwagę mugoli przykuła kolejna, dość specyficzna rzecz. Swoją drogą, że gdyby nie ich uwaga, Draconowi w życiu do głowy by nie przyszło, że to coś niecodziennego.

- Ciekawy pierścień.

Draco powstrzymał się, żeby nie schować dłoni pod blat stołu - Harry zresztą za chwilę trochę mu w tym pomógł, bo przykrył ją swoją.

- Tak. Ciekawy - przytaknął tylko, nie mając najmniejszej ochoty opowiadać im, jak to kiedyś dostał go od rodziców.
I na to pierwszy raz, odkąd tu z Harrym wylądował, pomyślał, co teraz musi dziać się w Wiltshire. Ciekawiło go, czy Narcyza już wie, że nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem.

Później Draco rzadko się odzywał, bo czasem zanim w ogóle zdążył, widział stanowczo odradzające mu to spojrzenie Harry'ego. Okularnik znał już jego sposób komunikowania się i wolał nie dopuszczać do jego słownych potyczek z kimkolwiek. Malfoy zawsze wynosił je na taki poziom, który Harry jako jeden z nielicznych potrafił zrozumieć.

W międzyczasie towarzyszył im też kot, który obudził ich parę dni wcześniej. Bawił się łyżeczką od herbaty na szafce pod ścianą, naciskając na nią szarymi łapkami przynajmniej do momentu, dopóki przypadkowo nie wystrzelił jej z impetem w powietrze.

- Uważajcie!

Harry machinalnie spojrzał w tę stronę - i złapał tę łyżeczkę sprawnie, wręcz odruchowo, parę cali od siebie.

Zobaczył po paru sekundach, jak Draco uśmiechnął się na to i poruszył brwiami, toteż Harry usłyszał niemal jego kpiące Zręczność szukającego. Zaraz usłyszeli jednak śmiech dwójki pozostałych głosów.

Wobec tego wszystkiego nie dziwili się, że przyciągają spojrzenia mugoli. Harry na początek miał na czole dość charakterystyczną bliznę, która szybko zwróciła uwagę ich nowych współlokatorów, ale kiedy w końcu ośmielili się na tyle, żeby zapytać, Harry z pomocą Dracona potrafili odpowiedzieć tylko tyle:

- To długa historia.

- Niewyobrażalnie długa historia. Nawet wy byście nie uwierzyli.

Na dodatek Harry sam był do tego tak przyzwyczajony, że do głowy mu nie przyszło, że dla kogoś wycięty na wierzchu dłoni napis Nie będę opowiadać kłamstw może się wydawać dziwny. I, no, oczywiście jeszcze ten więzienny numer na szyi, którego nie sposób było ukryć.

U Dracona z kolei już sama charakterystyczna uroda robiła swoje. Cerę miał bladą, oczy podobnie, choć ze spojrzenia bardzo śmiałe - i tylko na przedramieniu tatuaż, który był zbyt rozmyty czernią na mlecznej skórze i zbyt przez niego pogardzany, żeby na dłuższą metę ktokolwiek mógł myśleć, że Mrocznego Znaku tam sobie życzył.

Mimo to, to wszystko nie było jeszcze niczym złym.

Dracona wróciło jednak na ziemię pytanie dziewczyny, która właśnie przestała się śmiać i spojrzała na Harry'ego, widocznie zdziwiona, że ma taką wprawę w łapaniu latających łyżeczek.

- Też macie swoje zwierzęta domowe?

Harry nie mógł się powstrzymać przed pochyleniem się do Dracona i szepnięciem mu cichego:

- Pawie twoich rodziców się liczą?

Draco spojrzał na niego z ledwie widocznym krzywym uśmiechem. Odsunął się trochę od niego i jak na kulturalnego człowieka przystało, zwrócił się do pozostałej dwójki osób.

- Nieładnie jest szeptać przy innych, Harry. Nie zachowuj się, jakby cię wychowano pod schodami.

Harry kiwnął głową na zgodę i uśmiechnął się przepraszająco, zanim pełen wdzięczności za tę uwagę mu odpowiedział:

- Jak to dobrze, że mam tu takiego dworzanina z Wiltshire. Tylko gdzieś po drodze koronę zgubiłeś.

Draco przygryzł delikatnie wargi, żeby się nie roześmiać. Nie chcąc jednak tym bardziej dezorientować pary mugoli, postanowił odpowiedzieć wreszcie na ich pytanie.

- Zwierzęta? Tak. Tak, jak powiedział Harry - przyznał i ładnie ujmując jego słowa, dodał: - Mamy ptaki w ogrodzie.

Draco uznał swoje małe zwycięstwo nad Harrym i jeszcze pozostała dwójka uznała to za niezły żart.

Chwilę później jednak Draco odłożył nagle sztućce, którymi od chwili i tak już się tylko bawił, żeby złapać Harry'ego za rękaw i zwrócić na siebie nie tylko jego uwagę.

- Cholera, chodź - rzucił, samemu szybko wstając. - Harry, pospiesz się.

Wyglądał na zdenerwowanego, toteż Harry mruknął krótkie Przepraszam i wyszedł z kuchni zaraz za nim.

- Draco, co się stało? - zapytał nagląco, kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi swojego pokoju. Blondyn jak gdyby nigdy nic wyprostował się, rozluźnił i spokojnie  zmrużył lekko oczy. Wzruszył ramionami.

- Nic. Po prostu miałem dość ich towarzystwa i założyłem, że wolałbyś, żebym nie powiedział im tego wprost.

Harry'emu opadły ramiona.

- A potem dziwisz się, że patrzą na nas jak na wariatów - zironizował. - Posłuchaj, Draco, nie każę ci ich lubić - zaczął, biorąc to na poważnie. - Ale przynajmniej ich toleruj. Ich wzajemność już masz. Proszę.

Na ten ostatni, krótki argument blondyn westchnął, wywracając oczami.

- W porządku. Postaram się zapomnieć, że to mugole. Po prostu ludzie, których pomocy potrzebujemy. Zadowolony?

- Robisz postępy - przyznał Harry, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.

Draco również co prawda powoli się do nich przyzwyczajał, ale skutecznie zniechęcało go do mugoli to, jak oni nie rozumiejąc czegoś, przysłowiowo nazywali to czarną magią - Harry niby mu to wyjaśnił, ale on wciąż sądził, że to była profanacja czarnej magii.

Do tego, kiedy usłyszał od któregoś z nich sformułowanie Ma serce na dłoni, nie chciał widzieć nawet, jak mugole na coś takiego wpadli.

Harry dał mu kiedyś na to i wszystkie inne przypadki złotą radę:

- Po prostu za każdym razem, kiedy staniesz przed jakimś problemem, zapytaj siebie, co byś zrobił, gdybyś nie miał różdżki.

Draco wzruszył wtedy od niechcenia ramionami.

- Kupiłbym sobie nową.

Cały ten czas w zasadzie nieustannie czekali tylko na wiadomość od przyjaciół, spodziewając się jej w każdej chwili. Harry z każdym dniem czuł się lepiej we wszystkich tego słowa znaczeniach i niecierpliwiło go, co się stanie dalej.

Draco poszedł mu na rękę na tyle, że nie oponował ani słowem, kiedy Harry co wieczór parę długich chwil przesiadywał na balkonie - po prostu mu tam towarzyszył, jeśli obawiali się jeszcze naprawdę wyjść na ulicę. Mieli już taki swój zwyczaj.

Tak jak tego wieczoru. Był pierwszym tak ciepłym - przynajmniej dla Harry'ego, bo w ostatnim czasie nie miał okazji wielu ich doświadczyć. Mimo dłuższego, letniego dnia, już się ściemniało.

Draco wpatrywał się w pewien punkt na horyzoncie, który ani Harry'emu, ani może nawet jemu samemu nie był znany. Okularnik obserwował go z boku, stojąc niemal ramię przy jego ramieniu. Zastanawiał się, czego on tam szuka.

- I co teraz? - zagadnął go wreszcie Harry, ciekawy, czemu tak poświęcił myśli. Bo widział, że bynajmniej nie było ich ani tutaj, ani w promieniu wielu mil. Draco nawet na niego nie spojrzał, ale nieznacznie się uśmiechnął.

- To ty jesteś wielki Złoty Chłopiec. Wymyśl coś.

I dopiero, kiedy kątem oka zobaczył, jak Harry w lekkim śmiechu spuścił głowę na pierś, sam na niego spojrzał i dodał:

- Poważnie... miałem plan.

Nie było to co prawda nic, czego Harry już by nie wiedział, ale mimo to zmarszczył w niezrozumieniu brwi.

- Miałeś?

- Odkąd opuściliśmy Wielką Brytanię, nie jestem już w stanie go kontrolować. Nie wiem, czy się powiódł, czy nadal jest w trakcie, czy już się rozpadł - wyliczył na pozór spokojnie, choć Harry'emu wydało się, że ton ma raczej ponury. Musiało martwić go to, jak nie wie, co się teraz dzieje i co mówi się o nich dwóch daleko stąd.

- Dlatego czekamy - podsumował Harry, choć sam nie wiedział, czy pytał, czy stwierdzał oczywiste.

- Czekamy. Ale jeśli wpadniemy...

- O to się nie martw - przerwał mu szybko Harry. - Nie o siebie. Jeśli naprawdę coś pójdzie nie tak, powiem cokolwiek, żeby dali ci spokój. Wszystko, co tylko będą chcieli usłyszeć. Uwierzyłeś mi mimo oczywistych dowodów. Przysięgam, że nie poniesiesz za to winy. Nie za zaufanie do mnie - obiecał, żeby na koniec podnieść na niego wzrok i zorientować się, że te szare oczy już patrzą na niego, dziwnie błyszczące. - Bardzo mi na tobie zależy.

Draco zwlekał chwilę z odpowiedzią. Podobała mu się nawet ta pewność głosu Harry'ego, po którym wiedział, że on nie cofnie swoich słów, niezależnie od odpowiedzi.

- Wiem.

- W takim razie - zaczął po chwili Harry, szerokiego, bo szczerego uśmiechu nawet nie próbując tłumić, choć pewnie wyglądał co najmniej śmiesznie. - Nie wiem jak ty, ale ja jako wielki Złoty Chłopiec - przedrzeźnił go, odpychając się lekko od barierki balkonu - idę spać - oznajmił, niedbale wskazując dłonią na niebo. - Późno już, a jutro czeka nas kolejny pełen wrażeń dzień, kiedy znów nie zrobimy absolutnie nic - zironizował i nie mogąc zobaczyć krzywego uśmiechu Dracona za sobą, zniknął w środku mieszkania. Blondyn w chwilę później zrobił to samo.

Rzadko, bo rzadko, ale kiedyś zdarzało im się zasnąć obok, ale nie przy sobie. Tu brakowało jednak nocy, których nie zaczęliby i nie skończyli w swoich ramionach. I jakoś nie wyglądało, żeby coś miało się już zmienić.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro