53.
Harry szybko pomógł mu się wyprostować, układając dłoń na piersi i ramieniu Dracona.
- Co ci jest? - powtórzył, nie czekając jednak na odpowiedź. Spojrzał tylko krótko, jak blondyn zaciska powieki, zanim przechylił się za niego, żeby móc go obejrzeć. Wzdłuż jasnej, szarej koszulki ciągnęła się niemal niewidoczna z dalszej odległości, dość cienka, ale różowiejąca się plama. Harry podejrzewał raczej, że był to bardzo blady szkarłat.
- Nie krępuj się - mruknął Draco, doszedłszy już do siebie, kiedy poczuł, jak Harry bezceremonialnie podnosi jego koszulkę do samych barków.
Rana, którą tam zobaczył, nie wyglądała wcale bardzo poważnie, nawet jeśli nieciekawie i na pewno boleśnie. Przesunął się trochę i usiadł znów obok Dracona, wciąż przytrzymując podwinięty materiał na jego ramieniu.
- Co to jest? - zapytał jeszcze raz, widząc, że rana jest świeża. Ciężko swoją drogą, żeby się sama zagoiła, skoro Malfoy nie raczył mu o niej wspomnieć.
- Nic. Nie pamiętasz tego, ale kiedy... Sam wiesz zresztą kiedy, spadliśmy na skały. Z paru stóp, nic mi nie jest.
Harry'emu zmiękła mina na sposób, w jaki Draco to powiedział. Czuł, że blondyn po prostu umyślnie oberwał za niego, nawet jeśli nie do końca to planował.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wczoraj? - nalegał mimo to. - Opatrzyłbym ci to już wtedy!
Draco darował sobie odpowiadanie i w ogóle odzywanie się do momentu, kiedy Harry zeskoczył z materaca.
- A ty dokąd?
- Powinienem coś na to mieć - rzucił, sięgając do swojego leżącego na blacie biurka plecaka. Znieruchomiał na bardzo krótką chwilę, zdziwiony, ile jest w nim najróżniejszych rzeczy, ale postanowił je wszystkie przejrzeć dopiero później, najlepiej z Draconem, bo to on je pakował. - Mówiłeś, że tych mugoli nie ma? - upewnił się w zastanowieniu. Draco przytaknął, kiedy on znalazł w końcu mniej więcej to, czego potrzebował i skierował się ku drzwiom. - W takim razie, czekaj tutaj, muszę to przynajmniej przemyć, skoro... nie mamy różdżki.
Draco na razie nie wyprowadzał go z błędu.
Harry wrócił zaraz ze świeżą wodą i wszystko, co trzymał w rękach, odłożył na zwinięty przy Draconie koc.
- Ściągnij to - poprosił tak, jakby nie bardzo spodziewał się jednak sprzeciwu, wskazując na jego zmiętą koszulkę. - Wyprostuj się, a najlepiej połóż. Muszę to opatrzyć. Przez ostatnie dwa miesiące ciągle zajmowałeś się mną. Daj mi choć teraz zająć się tobą.
- Jeszcze jakieś instrukcje? - spytał, kiedy zrobił, o co Harry go prosił. Ten już miał wywrócić oczami, kiedy nagle jakby coś sobie przypomniał.
- A, i gdyby cię bolało, to zachowaj to dla siebie, bo ja dalikatniej już nie potrafię.
Draco parsknął śmiechem, kiedy Harry jednocześnie wykonał gwałtowny ruch nad nim, a jego przeszył okropny chłód od samej szyi w dół.
- Jeśli chciałeś mnie rozproszyć, żebym tego nie poczuł, to ci się nie udało - wytknął mu tonem co najmniej zażenowanym jego marnym podstępem.
- Mówiłem, żebyś uwagi zachował dla siebie - przypomniał spokojnie, choć Draco był pewien uśmiechu na jego ustach po samym głosie.
W ciszy odwrócił głowę, opierając drugi policzek na splecionych na poduszce dłoniach, żeby móc wyjrzeć za okno, kiedy Harry w skupieniu zajął się tym, cokolwiek teraz robił. Niespecjalnie go to interesowało, póki uczucie na ciele było nawet przyjemne.
Bez różnicy na to, co Harry mówił, on wiedział, że sam pewnie nie zrobiłby tego delikatniej.
- Opatrywałeś kogoś już kiedyś? - zagadnął go nagle i choć Harry pomyślał, że po prostu był znudzony ciszą, to on tak naprawdę pod wpływem jego dotyku nabrał dziwnej ochoty usłyszeć jeszcze jego głos.
- Ostatecznie byłem aurorem - przypomniał mu. - Miałem szkolenie z magomedycyny.
- Tak - zgodził się gładko. - Ale czy robiłeś to kiedyś po mugolsku?
Harry wzruszył ramionami, układając na chwilę dłonie na swoich kolanach, żeby odetchnąć i lepiej przemyśleć, jak powinien z tą jego raną teraz postąpić.
- Raz czy dwa - odparł, wracając do zajęcia.
- I z jakim efektem?
- Do trzech razy sztuka.
Draco obrócił się nagle, żeby na niego spojrzeć, bo miał niemiłe co do tej aluzji przeczucie, jakoby to on miał tym trzecim pacjentem być.
- Na Merlina, żartuję, Draco - dodał z lekkim śmiechem. - Ale proszę cię, nie ruszaj się, bo nie chcę nikomu kolejnemu mówić, że do czterech razy sztuka.
- Komu kolejnemu?
Harry otworzył usta, ale nagle poczuł, że akurat on nie powinien na to odpowiadać. Szczególnie żartem.
Draco wrócił wzrokiem do okna. Chwilę potem, cokolwiek Harry zrobił, trochę go to zabolało, więc się skrzywił. Swoją drogą, sporo już musiało tych chwil minąć, co wreszcie do Dracona dotarło. Było mu nawet wygodnie, czasem tylko spinał się w lekkim bólu, więc na upływający czas nie zwracał zupełnie uwagi. Kiedy jednak już sobie o tym przypomniał, ciężko mu było znów wrócić do nawet miłego odpoczynku i trochę się niecierpliwił.
- Opatrujesz mnie, jakby to była rana na wylot, a to zwyczajne przetarcie - wytknął mu, z pewnym pytaniem w tonie. - Widziałeś mnie już w słabszym stanie.
- Jak na przykład wtedy, kiedy przez jeden wieczór miałeś gorączkę i krzyczałeś, że umierasz?
- Na przykład - zgodził się zupełnie poważnie, jakby nie dostrzegając jego żartu, który swoją drogą oczywiście widział doskonale.
Draco znów poczuł jakiś miękki materiał na plecach, który Harry wsuwał mu też ostrożnie pod klatkę piersiową. Po chwili to miał już wrażenie, że Potter próbuje zrobić z niego mumię.
- To naprawdę konieczne? - spytał, bo coś tak ściśle przylegającego mu do ciała wcale już nie dawało tak komfortowego uczucia.
- Od kiedy ty jesteś taki heroiczny? Zawsze przy najdrobniejszym zadrapaniu darłeś się, że stracisz rękę.
- Znasz mnie, Potter. Zwykle już od wczoraj nie dawałbym ci żyć, dopóki byś czegoś z tym nie zrobił. Ale tym razem to jest komplikacja w moim planie. Znak, że nie wszystko poszło tak, jak chciałem, i że nie nad wszystkim miałem kontrolę. Nie będę się tym głośno chwalił.
Harry pokręcił tylko głową.
- Tak, to jest konieczne. Poza tym, słyszałeś o czymś takim jak zakażenie? Nie posądzałbym skał wokół Azkabanu o sterylność naszego salonu.
Harry widział, że tą wzmianką o możliwości zakażania rany przejął go na tyle, że blondyn nie usłyszał już tego o swoich skłonnościach do pedanctwa.
- I mówi mi to ktoś, kto miał zupełnie gdzieś, że ma kieł bazyliszka w ramieniu - odciął się mimo wszystko.
- Wiesz co? Od tego wszystkiego ja już naprawdę wolę bazyliszki. To prostsze.
Zajęło mu to jeszcze chwilę, zanim Harry zabezpieczył bandaż tak, żeby nie zsunął się mu z piersi. Uznał to za konieczne choćby dla samego komfortu Dracona, bo tak osłonięta rana nie będzie już tak go drażnić. Potem Harry skończył z dłońmi na jego ramionach, mimo że tam najdrobniejszego potrzebującego zaopatrzenia zranienia już nie było, i delikatnymi ruchami chciał dać mu tylko znać, że już po wszystkim i może się rozluźnić. Harry słabo to widział, ale on uśmiechnął się pod nosem ze zmrużonymi oczami.
- Usiądź - poprosił go. - Boli cię?
- Jest w porządku - stwierdził, oddychając jakby z ulgą, kiedy odruchowo sięgnął dłonią za kark, żeby poczuć materiał opatrunku. - Dzięki.
- Nic ci nie będzie - zapewnił jeszcze, wiedząc, że mimo tego, co Draco mówił, to chciał to usłyszeć. - Więc... - spytał za chwilę, rozkładając lekko ramiona na boki. - Czy teraz już mogę?
- To twoja robota - odparł, unosząc lekko kąciki ust. - Przekonaj się, czy dobra.
Więc Harry znów uśmiechnął się z tą samą radością i objął go mocno, szeroko tym razem rozkładając ramiona, żeby ominąć miejsce najgorszego zranienia. Silniej niż zamierzał, bo z niekontrolowanym uczuciem przycisnął do niego policzek, jego pierś do swojej. I za Merlina nie potrafił powiedzieć, ile czasu, którego wreszcie dostali cały nadmiar, trwał tak bez ruchu, czując na boku i wśród włosów dotyk znajomych, drżących lekko od takiego samego szczęścia dłoni. Mimo wszystko, zamiast się uspokajać, to serce biło mu tylko coraz szybciej, jakby z każdą sekundą bardziej rozumiejąc, że jest bliżej źródła całego swojego szczęścia niż kiedykolwiek w ostatnich miesięcach.
W końcu Harry niemal roześmiał się w jego ramię, ale najwyraźniej musieli zignorować czas już na tyle, że ich para mugoli zdążyła wrócić do mieszkania.
- Lepiej załóż już tę koszulkę.
- Nie musimy jeszcze do nich schodzić - stwierdził Draco, w międzyczasie faktycznie się ubierając. - Nie wiem jak ty, ale gdyby mnie ktoś chciał zawracać głowę sekundę po tym, jak wróciłem z pracy, w najlepszym przypadku bym go zamordował.
- Tak, wiem - przyznał, choć Draco nie był do końca pewien, z którą częścią on się zgadza. - Chciałbym najpierw porozmawiać o jeszcze paru rzeczach z tobą. Muszę wiedzieć, jaka jest nasza wersja, bo jestem pewien, że ty już jakąś masz i może nawet oni już ją znają. Dlaczego tu jesteśmy?
- Zapytali mnie o to. Racja, sporo szczegółów jeszcze muszę ci wyjaśnić. Powiedziałem im to, co kazała mi powiedzieć ciotka. Jesteśmy tu na wakacjach, Potter, miesiąc się nawet zgadza, ale niemal wszystkie rzeczy straciliśmy na jakimś lat... lotnisku? Jedno jest niedaleko stąd i czekamy teraz na ich odzyskanie. Reszta zależy już od ciebie, ja nie znam się na mugolach. Łapiesz?
- Łapię, ale.. Dlaczego akurat Francja?
- Nie jesteś tu aż tak znany jak w Wielkiej Brytanii i mniej ludzi krzyczy na twój widok. Poza tym jedynie tutaj mam rodzinę, z którą mogłem się szybko skontaktować.
- Kto to w zasadzie jest? Ta twoja rodzina?
Harry widział po nim, że miał nadzieję, że go o to nie zapyta.
- Nie jesteśmy żadnymi bliskimi krewnymi - zaczął niechętnie, ale z jakąś dziwną uwagą patrząc na Harry'ego. - Słuchaj, Harry, Lastrenge'owie to bardzo stary francuski ród czystej krwi. Bellatriks Lestrange była siostrą mojej matki i dlatego poznałem jej męża, Rudolfa. Ta kobieta, u której wczoraj byliśmy...wiem, że słabo ją pamiętasz... ona jest z nim spokrewniona.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć...? - zaczął, ale Draco nie pozwolił sobie przerwać.
- Nie chciałem ci mówić, bo wiem, że uniósłbyś się dumą i nie zgodziłbyś się na nic, co miałoby z nią związek. Z tego jednego powodu może lepiej, że skończyliśmy u mugoli. Jesteś Gryfonem do bólu, Potter. Wiem, że nie chciałbyś...
- Poprosiliśmy o pomoc Lestrange? - spytał trochę głośniej niż powinien.
- Daj spokój. To naprawdę daleka rodzina, Harry. Bellatriks niewiele ma z nią wspólnego. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek poznały się bliżej. Może nawet nigdy nie rozmawiały. Nie wiem. Ale jedyne, co masz jej do zarzucenia, to nazwisko. Musisz to przyznać.
Harry skinął co prawda głową, ale uniósł brwi.
- I kumpluje się z mugolami? - spytał sceptycznie.
- Ja tego nie wiem. Widziałem ją dwa razy w życiu, w tym raz przedwczoraj. Może ma w tym jakieś korzyści. Powtarzam, nie wiem, Harry. To jedyne, co mogłem zrobić.
Harry patrzył na niego chwilę nieprzekonany, z żywymi płomykami w oczach, ale wreszcie odetchnął.
- W porządku. Nie powinienem widzieć w niej Bellatriks tylko dlatego, że nosiły to samo nazwisko.
- Cieszę się, że rozumiesz.
- Ale jak ty się z nią w zasadzie dogadałeś?
- Przez matkę. Potrzebowałem jej pomocy i... pośrednictwa.
- Narcyza zgodziła się pomóc mnie? - dopytał Harry, jakby to było to, co zdziwiło go tego dnia najbardziej.
- Nie tobie, tylko mnie - sprostował Draco, zabijając trochę jego nadzieję, ale i nie zaskakując. - Może nie wypiera się poglądów sprzyjających Czarnemu Panu, ale... jest dobrą matką. Jeśli mnie na czymś zależało, nigdy nie przejmowała się niczym poza tym, żebym był w tym bezpieczny.
Odczekał chwilę, aż Harry zupełnie się z tą informacją pogodzi, zanim podjął nowy, dużo ważniejszy jego zdaniem wątek.
- O tym pewnie powinienem powiedzieć ci już wcześniej - zaczął, ściszając trochę ton. - Żadnej magii, Harry. Nawet tej mimowolnej i wywołanej emocjami. Więc żadnego otwierania drzwi, zanim dotkniesz klamki. Żadnego przywoływania do siebie przedmiotów, na które nawet nie patrzysz. Żadnego pękania szkła z nerwów. Żadnego zamieniania ciotek w balony. Panuj nad sobą i ja też postaram się to kontrolować.
- Poczekaj - powiedział powoli, spuszczając wzrok w zastanowieniu. Coś mu tu nie pasowało. To, że, znając Dracona, on przy takiej rozmowie nie mówiłby niczego bez potrzeby. - Dlaczego ty mi o tym mówisz?
- Bo tobie nie wolno czarować, Potter. Nie chcę wpaść w tak głupi sposób, jak złamanie narzuconego ci wyrokiem zakazu. Ja też nie będę ryzykować i próbować zaklęć w mugolskim domu.
- To znaczy, że masz moją...? - zaczął niepewnie, jakby nie chcąc zbytnio wybiegać z tak głupią nadzieją.
- Nie tak prędko, Harry - zbył go jeszcze, próbując dotrzeć do niego przez widoczne już podekscytowane przejęcie. - Nie wolno nam używać magi. Ani tobie, ani mnie. Szybko by nas znaleźli, a nie o to nam chodzi.
- Nie mogę obiecać ci, że w emocjach... Dobrze, coś jeszcze? Masz moją różdżkę czy nie? - powtórzył nagląco, godząc się w tej chwili w zasadzie na wszystko, co Draco już powiedział i co powie.
Blondyn wstał w odpowiedzi i wrócił zaraz na to samo miejsce z plecakiem Harry'ego.
- Jest... coś jeszcze - odpowiedział mu dopiero wtedy. - Tylko pamiętaj, że krzyk ze szczęścia to wciąż krzyk.
Spojrzał na Harry'ego jeszcze raz, zanim uchylił plecak i poszukał w nim czegoś chwilę, zanim w dłoni ścisnął dwie różdżki. Jednej, swojej, sam się z ulgą przyjrzał, drugą Harry zaraz mu zabrał.
- Skąd ją wziąłeś? - zapytał od razu, nie wiedząc za bardzo, czy patrzeć w niemożliwej wdzięczności na Dracona i prosić o wyjaśnienia, czy z czymś przypominającym ogromne przywiązanie na swoją różdżkę, obracając ją w dłoniach z uśmiechem, jakby widział ją po raz pierwszy. - Skąd masz moją różdżkę, Draco? Zabrali mi ją dwa miesiące temu, była w Ministerstwie, mieli ją przełamać!
- Weasley stworzył kopię i podmienił je. Przełamano tą fałszywą.
Harry wyglądał przez chwilę, jakby niczego nie chciał tak bardzo, jak sprawdzić, czy to faktycznie jego prawdziwa różdżka i czy nie zaszła pomyłka. Słowa Dracona zdawały się dotrzeć do niego dopiero, kiedy ten mu ją odebrał i sam zamknął na niej dłonie.
- Więc Ron też jest w to zamieszany? - spytał trochę tym zaniepokojony.
- Spokojnie. To tylko nieoficjalna wersja. Oficjalnie, ukradłem ją z Ministerstwa. Pewnie w Londynie właśnie to teraz sobie myślą, jeśli już się dowiedzieli, że różdżka, którą mają, jest podrobiona. Nie wciągałbym w to twojego przyjaciela.
Harry'ego niezbyt to pocieszyło.
- Podałeś Ronowi rękę na zgodę?
- To tylko tak brzmi! - usprawiedliwił się zaraz. - Po pierwsze, to nie dosłownie, bo nawet go nie dotknąłem. A po drugie, to było tylko zawieszenie broni z powodu wyniknięcia sytuacji wyjątkowej.
Harry tylko się uśmiechnął.
- Cieszę się, że czasem potraficie się dogadać. Więc wiele z tego zawdzięczam Ronowi. Nie odbierając zasług tobie, Draco, oczywiście - zreflektował się śmiesznie uroczystym tonem, który skłonił nawet blondyna do dodania:
- Wiesz, wydawało mi się, że on nawet żałował, że nie może znowu z tobą iść. Weasley.
- Nie ma czego żałować - stwierdził Harry, chociaż uśmiechnął się szerzej na tę wiadomość od Dracona, zanim wzruszył ramionami. - A ja na towarzystwo wcale nie narzekam.
- Nie będzie ci brakowało twoich nieodłącznych Weasleya i Granger?
- Będzie. Ale to, że mi ich brakuje, nie znaczy, że koniecznie chciałbym, żeby tu teraz byli. Draco - dodał nagle po tym, jak na chwilę urwał, ciszej i ze specyficznie poważniejszą twarzą. - Dziękuję, że po mnie wróciłeś.
Draco machinalnie prychnął cicho trochę zakłopotany jego spokojną powagą, chociaż zakłopotany bardzo mile.
- Czego się spodziewałeś, co? Zresztą, ja i tak zrobiłem coś... dobrego w oczywistym sensie. Kiedy ty mówiłeś mi, że powinienem odwrócić się od Czarnego Pana, przez parę dni miałem cię za najgorszego wroga. Od tego czasu łatwiej widzę, kiedy powinienem coś zrobić. Nie musisz mnie o pomoc prosić.
Harry uniósł lekko brwi, spuszczając wzrok. Pewnie, że pamiętał, w jaki gorący spór bez dobrego rozwiązania o Voldemorta wtedy wpadli, mimo że ani raz żaden nie zająknął się na temat rozstania, postanawiając po prostu tę jedną cichą kwestię przemilczeć. Chyba obaj wtedy czuli, że mimo wszystko wzajemnie w duszy chcą mieć się gdzieś niedaleko.
Harry znów podniósł na niego spojrzenie, unosząc lekko głowę, żeby być z nim na równi wzrostem. Lubił barwę, jaką w słońcu przybierały jasne tęczówki jego oczu i przyglądać się jej, a że nie było ku temu innej drogi jak patrzenie prosto w nie, to właśnie to robił. Jeśli nawet w takiej ciszy, w której tkwiło coś jednak specjalnego, zwykle poczułby się skrępowany, teraz widział, że i on zapomniał się i w skupieniu ogarnia go spojrzeniem.
- Mieliśmy porozmawiać. Pamiętasz, że oni wrócili z pracy - przypomniał mu cicho Harry, kiedy po bardzo długiej chwili spojrzenie mu się zmieniło, ożywiło i wróciło do siebie. Jakoś wyraźniej nagle dotarły do niego jasne oczy obejmujące wzrokiem każdy cal jego twarzy. Widział, że i Draco się otrząsnął.
- Tak - przyznał, brzmiąc mniej już poważnie przy wszystkich dźwiękach, jakie nagle zaczęły do Harry'ego docierać. - Ale najpierw to - dodał, unosząc nagle różdżkę Harry'ego, którą wciąż trzymał w rękach. - Tego lepiej w ogóle nie wyciągać - dokończył, chowając ją z powrotem na dnie plecaka.
- Nie po to przesiedziałem za kratami dwa miesiące, wiedząc, że jeśli wyjdę, to z mojej różdżki zostaną już tylko drzazgi, żebym teraz nie mógł nawet wziąć jej do ręki - mruknął niespecjalnie zadowolony, ale ciężko mu było kłócić się z racją Dracona. - Chodźmy - dodał głośniej, odwracając się z zamiarem wstania. Draco nie ruszył się z miejsca, kiedy zatrzymał go krótkim:
- Zaczekaj jeszcze. To mugole.
Harry zastanawiał się chwilę, co on ma na myśli.
- Przecież powiedziałem ci już, że...
- Nie chodzi o nic, co mi powiedziałeś - przerwał mu, kiedy jednocześnie złapał go za dłonie i unosząc je, podstawił mu pod nos jego własne nadgarstki. Harry siłą rzeczy skupił na nich wzrok i zobaczył, jak na pamiątkę Azkabanu były zaczerwienione. - Nie chcę, żeby to zobaczyli i pomyśleli sobie niewiadomo co, bo jedno wytłumaczenie jest gorsze od drugiego. A najgorsze, prawdziwe.
Zobaczył, jak Draco zamyka dłonie wokół jego nadgarstków - bo ledwo w ogóle to poczuł. Zrobił to tak ostrożnie, że Harry'emu nie sprawiło to nawet lekkiego bólu i przyniosło raczej ciepłe ukojenie.
- Żadnej magii, Draco - szepnął, nie spuszczając z tego wzroku. - Sam mówiłeś.
- Ja nic nie robię, Potter - stwierdził w niezrozumieniu i choć po tym przypomniał sobie coś, o czym jeszcze musiał go poinformować, to poczekał i pozwolił najpierw jemu na cichą odpowiedź:
- Nie wierzę ci.
- Mogę? - spytał nagle blondyn, urywając ten temat, ale mimo to uśmiechając się pod nosem. Podniósł dłoń i zatrzymał przy jego szyi, dopóki Harry nie kiwnął głową. Dotknął pobladłego już śladu na niej, żeby lepiej go obejrzeć. - Dobrze, że to jest już mniej widoczne. Nie zrozum mnie źle, ale ta rana wymieszana z twoim numerem wyglądała okropnie.
Harry niemal już zapomniał o czarnym więziennym numerze z boku swojej szyi i odruchowo zakrył go dłonią.
- Mój ojciec też to ma - dodał Draco, widząc to, zanim się poprawił: - Miał.
- Można to usunąć?
- Nie do końca. Kiedy mój ojciec uciekł z Azkabanu, ten tatuaż został. Dopiero po wojnie, kiedy odsiedział swoje i prawnie został zwolniony, to zniknęło. A to - dodał na koniec, składając lekki pocałunek na jego oliwkowej, teraz odrobinę sinej skórze - zniknie, kiedy ci kretyni się opamiętają.
Harry'ego znowu niezbyt to pocieszało, więc nie chcąc ciągnąć tego tematu, Draco postanowił powiedzieć mu o czymś jeszcze:
- Ostatnia rzecz, Harry. Nie nazywaj mnie po nazwisku.
- I ty mówisz to mnie? Raczej o twoją wstrzemięźliwość bym się martwił - zironizował w odpowiedzi. - To oni nie wiedzą, kim jesteśmy?
- Mówiłem, że nie. Na razie lepiej, żeby nie wiedzieli.
- Nie wiem, czy to coś pomoże - stwierdził po chwili Harry. - Ty imię masz już i tak wyjątkowe. Ja je lubię - dodał szybko, widząc, jakie Draco rzucił mu spojrzenie.
- Po prostu pamiętaj o tym - uciął, wstając. Podał mu pierwszy znaleziony w plecaku sweter, pod którym mógłby ukryć swoje nadgarstki, samemu dbając o to, żeby swój Mroczny Znak ukryć pod rękawem bluzy. Harry poszedł zaraz za nim, ale zatrzymał go w progu uchylonych już drzwi.
- Nie powiedziałem ci jeszcze najważniejszego. Mógłbyś też o czymś pamiętać? - spytał okularnik, podnosząc na niego wzrok, zanim dokończył: - Kocham cię. I cieszę się, że dzięki tobie mogę powiedzieć ci to tutaj. Chociaż nie wiem, co by ze mną było, gdyby coś ci się tej nocy stało. I nie mówię o tym, że z pewnością wróciłbym za kraty.
Draco odetchnął i wszedł już na schody, zanim mu odpowiedział.
- Zawsze możesz liczyć na mnie, Potter. Sam widzisz, do czego popycha mnie to, że kocham cię tak samo.
- Harry - poprawił go z jakimś uśmiechem, do którego doprowadził w pewien sposób niepoważny ton Dracona. Ten teatralnie przewrócił oczami.
- Nie obracaj moich własnych zasad przeciw mnie, Harry.
- Czekaj! - powiedział nagle Harry, zatrzymując Dracona na kolejnym stopniu. Blondyn odwrócił się do niego równie gwałtownie. - Zanim tam zejdziemy, powinieneś coś wiedzieć o mugolach.
- Jest coś tak ważnego, że bez tego nie przeżyję krótkiej rozmowy?
- Tak - potwierdził zupełnie poważnie. Draco wrócił niechętnie na szczyt schodów i cofnął się do progu drzwi ich pokoju razem z Harrym, który chciał mu coś tam najwyraźniej pokazać.
- Co takiego?
- Prąd - odparł krótko Harry, nie wiedząc do końca, jak to ująć. Może i dobrze zrobił, bo widział, że już to jedno słowo to było dla Dracona bardzo dużo.
- Co?
- Spójrz - spróbował wytłumaczyć, podnosząc dłoń do czegoś, w czym Draco dopatrywał się śmiesznego białego prostokąta na ścianie. Usłyszał ciche pstryknięcie i światło, nad którego włączeniem sam się tyle głowił, nagle wypełniło całe pomieszczenie. Draco drgnął nagle, w odruchu łapiąc Harry'ego za ramiona i odciągając go na bok, wystraszony.
- Co ty wyprawiasz?! Mówiłem, żebyś nie używał magii, do cholery! Harry!
- Wszystko w porządku? - dobiegło ich z dołu. Draconowi tym szybciej zabiło serce. Możliwe, że zapomniał, że póki nie mają już mieszkania na wyłączność, powinien raczej zawsze mówić dwa tony ciszej, niż zamierzał.
- Tak! - odpowiedział zaraz Harry, wychylając się lekko, żeby zobaczyć u stóp schodów jakiegoś mugola. Wzruszył ramionami, patrząc wciąż na niego, ale pokazując coś wewnątrz pokoju. - To po prostu bardzo ładny żyrandol.
Draco miał irytujące wrażenie, że Pottera jeszcze coś tutaj wyjątkowo bawi.
- To nie były czary, tylko mugolski prąd - wyjaśnił przez lekki śmiech, który jednak szybko Dracona uspokoił.
- I nie mogłeś mnie o tym, kretynie, uprzedzić?
- Uprzedziłem. Słuchaj, nie będę ci tłumaczył, jak to działa, ale myślę, że lepiej, żebyś wiedział chociaż, jak włączyć i wyłączyć mugolską lampę - dokończył, zanim światło nagle zgasło, a on odjął dłoń od ściany. - Wiesz, żebyś jednak skupił się na tej krótkiej rozmowie, zamiast gapić się naokoło, bo uwierz mi, że to światło to najprostsze, co tutaj zobaczysz.
Draco jeszcze przyjmował to do wiadomości, kiedy Harry wyszedł już znowu na korytarz. Czuł się wyjątkowo podekscytowany na myśl porozmawiania z kimś, kto nie dość, że nie jest oschłym strażnikiem, to jeszcze o Azkabanie w życiu nie słyszał. Draco udał się zaraz za nim, ale dzięki temu mógł mu się przyjrzeć.
Harry znowu wyglądał jak ten jedenastolatek w za dużych ubraniach kuzyna.
Widział po nim to podekscytowanie nowym, nie będącym zimnym, ciasnym więzieniem, miejscem i obawiał się, żeby w emocjach nie powiedział za wiele. Ale zachował to dla siebie, ufając mu mimo wszystko na tyle, żeby wiedzieć, że Harry idiotą nie był.
Zeszli na dół i chyba przerwali tym rozmowę - ciężko powiedzieć, o czym, bo widocznie dwójka ich mugoli między sobą rozmawiała po francusku. Draco stanął tylko obok niego, kiedy Harry przedstawił się uprzejmie im obojgu, jedynie jednak swoim imieniem, pamiętając, co blondyn mu wcześniej mówił. Głupio się jakoś czuł, że są tu już drugi dzień, a mimo to do tej pory nie widział ich na oczy.
Upewnili się przyjaźnie, że z Harrym wszystko już w porządku, jako że Draco wcześniej mówił im o jego złym samopoczuciu - okularnik naciągnął trochę prawdę, ale potwierdził, że jest dobrze.
Siedzieli już chwilę później po obu stronach niewielkiego stolika, Harry'ego bardzo zajmował dochodzący z otwartego pomieszczenia obok zapach, a Claire próbowała im na początek usprawiedliwić fakt, że ich pokój miał w zasadzie dwa kolory.
- Przepraszam za to - mruknęła trochę zakłopotana. - Mieliśmy tam robić drobny remont, zaczęliśmy nawet ten pokój malować... Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się żadnych gości.
Wymieniła spojrzenie z siedzącym obok chłopakiem, kiedy Draco wykorzystał tę chwilę i nie spuszczając nawet z nich wzroku, pod blatem ułożył dłoń na kolanie Harry'ego. Już parę minut temu zauważył, jak drży lekko niekontrolowanie i chciał w ten sposób niejako dać mu o tym znać, żeby Harry, zorientowawszy się, mógł nad tym zapanować.
Harry spojrzał tylko na niego krótko, starając się zaraz ten mimowolny odruch opanować.
- Nie macie żadnej rodziny, u której mogliście się zatrzymać? - spytał ich tamten chłopak, nie jednak niechętnie czy złośliwie, ale ze zwykłą ciekawością w głosie. Nawet go rozumieli. Ostatecznie zjawili się tu niespodziewanie i z dość niejasnych powodów.
- Tak się składa, że ja nie... - zaczął Harry, ale Draco zaraz mu przerwał:
- Nie ma rodziny, która tu mieszka.
Harry szybko zorientował się, że nie powinien zdradzać tego, co chciał powiedzieć. Pilnował się też bardziej aż do końca ich rozmowy, po której Draco powiedział mu jeszcze, z lekkim, w pewien sposób troskliwym może pobłażaniem dla jego stanu:
- Mów jak najmniej, Harry, i jak najwięcej słuchaj. A wtedy nie znajdą nas, póki sami nie będziemy tego chcieli.
Teraz jednak wciąż siedzieli jednak w tym pokoju, który stanowił pewnie i salon, i niewielką jadalnię.
- Zjecie z nami obiad? - zaproponowała nagle Claire, przechylając się trochę do tyłu, żeby zajrzeć do pomieszczenia obok. Harry spojrzał szybko na Dracona i widział, że on miał do tego raczej mieszane uczucia.
- Nie chcemy sprawiać problemu. Poradzimy sobie.
Zignorowała jego ostatnią uwagę
- Żaden problem.
Harry nieświadomie uśmiechnął się nawet pod nosem. Długi czas nie miał już w ustach nic ciepłego. Zobaczył jednak, że ona nagle utkwiła w nim wyjątkowo zainteresowany czymś wzrok - nie podobało mu się to tym bardziej, że domyślał się, że tak bardzo intryguje ją znak na jego szyi.
- To tatuaż? - spytała żywo tym zaciekawiona. Chłopak siedzący obok niej wywrócił oczami, ale z jakimś wyrozumiałym pobłażaniem w nich.
Harry uśmiechnął się, za szczerym uśmiechem ukrywając szybkie zastanowienie, zanim odpowiedział:
- Niepermanentny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro