Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52.

Minęło parę godzin i Draco nie miał w tym czasie za wiele do zrobienia. Korzystając z tego, że Harry zasnął obok, a nie tuż przy nim, wstał na chwilę i na jako takim dnie plecaka schował swoją różdżkę. Teraz ledwie zorientował się, że przez cały czas miał ją w prawym rękawie.

Przy okazji, widząc na wierzchu niewielkie zawiniątko, poczuł się trochę głodny - pomyślał też o Harrym, który cały dzień nie miał nic w ustach, ale kiedy spróbował obudzić go i spytać, czy nie wolałby najpierw czegoś zjeść, ten spojrzał tylko na niego jak na idiotę, zanim nieprzytomnie schował twarz w poduszce.

W międzyczasie zdążyło się ściemnić, więc w pokoju zaległ półmrok. Rozglądał się chwilę po pomieszczeniu i choć w tym, co było przyczepione tu do sufitu, domyślał się jakiegoś mugolskiego źródła światła, to za nic nie potrafił dojść, jak działa. Cień w każdym razie szybko przestał mu przeszkadzać, bo znalazł nową, nawet całkiem zajmującą rozrywkę w oglądaniu tego, co działo się za oknem. Niedługo się tym jednak nacieszył.

- Draco!

Miał wrażenie, że ktoś wołał go ze schodów - jakby nie chcąc krzyczeć z piętra niżej, ale nie czując się też upoważnionym do wchodzenia tutaj.

Harry poruszył się na to wołanie, Draco zresztą widział, że nie spał już aż tak głęboko i choć na razie go to nie obudziło, Draco wolał nie ryzykować, żeby, ktokolwiek i cokolwiek od niego chciał, powtarzał głośniej. Swoją drogą miał wrażenie, że ten ton, chociaż słabo mu znany, był dość miękki i należał do Claire, która jakby zaczęła kolejne słowo, ale zaraz urwała. Draco nie był więc pewien, co chciała powiedzieć, ale podejrzewał, że chciała zawołać również Harry'ego, zanim przypomniała sobie, że nie czuje się najlepiej.

Poszukał jakiegoś sposobu do cichego zejścia z łóżka. Wcześniej Draco miał o tyle swobody ruchów, ile cali od niego zasnął Harry, bo za uwagą okularnika nie ślęczał już tuż nad nim, a rzucał mu tylko co chwila spojrzenia. Jakiś czas po tym jednak, jak równy oddech poinformował Dracona o tym, że on znów zasnął, Harry obrócił się nieświadomie w jego stronę i teraz już od przeszło godziny Draco czuł jego przedramię na swoich kolanach.

Ujął jego nadgarstek i ostrożnie odsunął od siebie, samemu przesuwając się na skraj łóżka. Kiedy zamykał za sobą drzwi, Harry wciąż wydawał się sennie jego zniknięciem niewzruszony. Na schodach faktycznie zastał Claire, która, kiedy stał parę stopni nad nią, wydała mu się śmiesznie niska, choć faktycznie była pewnie mniej więcej wzrostu Harry'ego.

- Co z Harrym? - spytała uprzejmie na początek, widząc, że już zamknął drzwi za sobą. Odwróciła się na chwilę przez ramię i wymieniła krótkie spojrzenie z chłopakiem, który stał u stóp schodów, a którego imienia Draco nawet w myślach wciąż nie potrafił sobie powtórzyć. - Mówiłeś, że źle się czuje.

- Zasnął - przyznał, kiedy odwróciła się, schodząc niżej, a on poszedł za nią.

- Byliście w tym pokoju cały dzień - zauważyła po chwili. - Nie chcielibyście zjeść z nami kolacji? Harry zasnął, ale... może ty? Chcielibyśmy przy okazji porozmawiać - przyznała, znów odwracając się przez ramię. - Pewnie wszyscy mamy do siebie parę pytań.

Draco przytaknął, przyznając jej rację. Nie ruszył się już jednak z miejsca.

- Wybaczcie, ale nie chcę rozmawiać bez niego.

Raz, że faktycznie o tak znaczących rzeczach nie chciał mówić sam, dwa, że potrzebował tłumacza z mugolskiego na angielski i Harry był na to stanowisko idealny. I jedyny.

Czuł zresztą, że będzie jeszcze musiał zastanowić się, co im powiedzieć, żeby to wszystko się skleiło. Zdawał sobie sprawę, że sam najlepiej nie wygląda - choć może takie miał tyko wrażenie, patrząc na siebie pierwszy raz w tym, co mugole nazywali ubraniami, a w czym on nie poszedłby nawet nawtykać Hagridowi.

Miał wcześniej trochę czasu, żeby przyjrzeć się Harry'emu bez narażania się na jego wymowne spojrzenia. Okularnik miał parę pomniejszych zranień na twarzy, nie zwracających jednak tak uwagi. Draco czuł mimo wszystko, że patrząc na Harry'ego i jego poszarzałą twarz, ciężko byłoby powiedzieć, że właśnie wraca z wakacji.

- Przyszedłem dlatego, że chciałaś, ale lepiej, jeśli teraz wrócę do Harry'ego. W porządku? - spytał, a kiedy oboje pokiwali głową ze zrozumieniem, dodał jeszcze: - Chyba że macie jakieś pytanie niecierpiące zwłoki.

Zdało mu się, że tym pytaniem zyskał sobie odrobinę ich zaufania. Czekał cierpliwie, ale za to jutro nad ranem Harry nie będzie mógł się doczekać, aż on skończy narzekanie na takie przymuszanie go do kultury.

- Tak - przyznał drugi chłopak. - Co tutaj robicie? Niech nie... - zastanowił się chwilę, jakby szukając jakiegoś słowa. Draco przysłuchał mu się ciekawie, tłumiąc uśmiech, bo trochę przekręcał słowa. - Nie zrozum mnie źle, ale niedużo wiemy.

*

- Gdzie byłeś?

Draco zamknął za sobą drzwi, zanim spojrzał wymownie na Harry'ego. Nie żeby miał za wiele opcji bycia gdziekolwiek.

- Już jestem.

Harry znów opadł na poduszkę, wcześniej opierając się na przedramieniu. Patrzył na niego ładnie błyszczącymi oczami, z lekkim może zażenowaniem. Prawdę mówiąc, obudził się chwilę po tym, jak Draco wyszedł.
Ostatnio jakoś szczególnie był na samotność wyczulony.

Draco w pierwszej chwili tego nie skomentował, chociaż zauważył. Ściągnął tylko tą samą bluzę, którą miał na sobie jeszcze tej ostatniej nocy, zostając w koszulce, bo w mieszkaniu było dość ciepło. Nie jeszcze tak senny, ułożył się wygodnie na miękkim kocu, z twarzą w stronę okna, opierając skroń na dłoni. Poczuł zresztą zaraz, jak Harry układa głowę trochę na jego zgiętym ramieniu, trochę na poduszce. Widział przez chwilę ogarniające go wciąż trochę zdezorientowanym, ale spokojniejszym już spojrzeniem jasne, zielone oczy. Ale potem nie był już pewien, czy późna godzina uargumentowała w Harrym kolejny półsen, czy pozostał na jawie, odpoczywając tylko z przymkniętymi powiekami. Nieważne. Dopiero wtedy pozwolił sobie na komentarz.

- Ty naprawdę jesteś zbyt ckliwy jak na domniemanego mordercę.

Harry'ego pierwszy raz rozbawiła wzmianka o swoim wyroku, którego teraz nie wziął zbyt poważnie. Poza odmruknięciem niedbałego Nie jestem, do rana już się nie odezwał.

Draco bezwiednie powiódł wolną dłonią do jego włosów, błądząc szarymi oczami po rozświetlonym nad centrum miasta niebie. Patrzył zagadkowo przez szybę na jasną noc, bo nie wiedząc, co ma o niej myśleć. Ani o miejscu, z którego dziś może ją obserwować.

Bez najlżejszego uśmiechu, z beznamiętnym wyrazem twarzy i tylko z jakimś lekkim, ale pewnie uzasadnionym spokojem w głowie i piersi, który wreszcie zmrużył mu oczy i wyrównał oddech.

****

Nad ranem, nie tak nawet późnym, to Harry obudził się pierwszy, budząc przy okazji Dracona. Niechcący. Może przez pierwsze kilka sekund nie pamiętał, gdzie jest, do tego odzwyczaił się ostatnio od budzenia się nie samemu. Wykonał więc trochę zbyt gwałtowny ruch, za obszerny gest i choć zaraz się na swojej pomyłce poznał, napotykając obok Dracona, to było już za późno.

- Nie chciałem - mruknął, marszcząc brwi, kiedy blondyn spojrzał na niego w niewyraźnym pytaniu, nie poruszając się poza tym.

- W porządku - westchnął, odsuwając się trochę i przecierając twarz dłońmi. - Jak się czujesz?

- Nie wiem - wzruszył swobodnie ramionami na tyle, na ile mógł. - Ale nigdy tak dobrze nie spałem.

- Dobrze - skwitował Draco, trochę nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Szczerze mówiąc, przewidywał, że opieka nad Harrym pójdzie mu znacznie mniej spokojnie. Dużo bardziej wymagająco, niż tylko niemal bezczynne siedzenie z nim, gdy Harry odsypiał nieprzespane noce. Spojrzał na niego jeszcze, na oko oceniając, czy faktycznie jest z nim lepiej.

Harry najwyraźniej wyłapał to niepewne jescze co do jego stanu spojrzenie, bo parsknął nagle śmiechem i choć twarz miał schowaną w dłoniach, to się uśmiechnął.

- A wszyscy mi mówili, że nie będę z tobą szczęśliwy ani bezpieczny, bo jesteś najgorszym bezuczuciowym draniem, jakiego znają.

Draco odniósł wrażenie, że jakoby insynuuje mu się tkliwość.

- A wtedy pojawiłeś się ty i zniszczyłeś mi wyrabianą przez lata reputację - dopowiedział, krzywiąc się lekko.

Harry spojrzał na niego niezwykle przepraszająco, kiedy odjął dłonie od twarzy, żeby oprzeć się na nich i usiąść. Tylko chwilę mógł jednak patrzeć na Dracona z góry z uśmiechem, który z rozbawionego zaraz zmienił mu się na lżejszy, ale jaśniejszy i skierowany jakby tylko do siebie, a jeśli już, to wyłącznie do niego. Blondyn szybko poszedł w jego ślady i sam się wyprostował.

- Powinienem ci podziękować - stwierdził nagle Harry. Był pewien, że to jemu właśnie zawdzięcza to, o ile lepiej, choć wciąż jeszcze nie całkiem dobrze, się czuje. Teraz, bez tego ciążącego mu zmęczenia, niewiele więcej mu już przeszkadzało, a może nawet dzięki temu inne dolegliwości były na tę chwilę niemal niewyczuwalne.

- Za? - dopytał, choć oczywiście wiedział, co Harry ma na myśli. Chciał usłyszeć to od niego, lubił i chciał słyszeć jego głos, kiedy wreszcie mogli mówić ze sobą swobodnie i tak długo i rozwlekle, jak tylko sami sobie chcieli.

- Za ostatni dzień. I noc.

Harry drgnął nagle, ale zaraz się cofnął, wahając się przed czymś. Zmarszczył lekko brwi, bo przyszło mu nagle do głowy, że nie chce, żeby znowu posądzono go o nietakt. Sądząc jednak po Draconie, to chyba już się nim wykazał, bo blondyn ironicznym uśmiechem skwitował jego obawy, których się domyślił. Harry nie miał pojęcia, a może i pojęcia mieć teraz nie chciał, co te wątpliwości mu podsunęło, ale za nic nie życzył sobie, żeby Draco myślał, że robi to tylko z wdzięczności. Podzielił z nim jednak pocałunek, który w swojej powściągliwości mógłby uchodzić za takich kilka, niepewny z jego strony tak, jakby Harry mógł to w ogóle zliczyć i robił to po raz pierwszy. Nieważne nawet który, jeśli zawsze chciał je dzielić z nim, bo tylko dzięki niemu jednemu nabierały tej słodkiej wyjątkowości. Czuł swoją drogą, że Draco się lekko uśmiecha i w jakiś dziwny sposób wiedział, że to satysfakcja. Harry cofnął się lekko na tę myśl. Widział, że blondyn jest dumny z powodzenia czegoś, co przywiodło ich aż tutaj, o czym on nie miał pojęcia, a o czym również chciałby się już dowiedzieć.

- Wszystko wróci do normy - zapewnił, uprzedzając go, Draco, bo Harry nie musiał mówić niczego głośno, żeby on wiedział, że gdyby nie te ostatnie miesiące, normalnie okularnikowi nigdy nie przyszłyby do głowy tak głupie obawy, nigdy po niewinnym pocałunku nie patrzyłby na niego tak, jakby zrobił właśnie coś nielegalnego i nie bałby się przy tym go dotknąć ani nie obróciłby się nerwowo przez ramię, jakby spodziewał się kogoś tam zobaczyć.

- Ja wiem - zgodził się Harry, odrywając wzrok od niego i rozglądając się wokół. - Możemy porozmawiać?

- Jesteś już na siłach? - spytał, sceptycznie patrząc na jego nadal rumiane policzki, słuchając trochę ochrypłego głosu. Niewiele mógł zrobić, jak tylko czekać, aż Harry'emu przejdzie, bo jako że takiej choroby naiwnie nie przewidział, nie miał przy sobie nic, czym mógłby mu pomóc. W mugolskie środki raczej wolał się nie bawić, nie chcąc zrobić mu krzywdy i jeszcze bardziej zaszkodzić.

Harry przekrzywił lekko głowę. To, że w Azkabanie nie uświadczy się raczej ogrzewania podłogowego, nie znaczy, że zaraz ma umrzeć od takiej strasznej zarazy jak mugolskie przeziębienie.

- Jasne, to nic takiego. Byłem tylko zmęczony.

- Po dwóch miesięcach tam nie zdziwiłbym się, gdybyś nie obudził się do końca tygodnia. To będzie długa rozmowa i wiele wyjaśnień. Najpierw... Nie jesteś głodny?

- Wolałbym najpierw dowiedzieć się, co się stało.

Draco wywrócił oczami.

- Czy ja pytałem, co byś wolał?

- Czy możesz powtórzyć pytanie tak, żeby moja odpowiedź do niego pasowała?

Ostatecznie poszli na kompromis i rozmowę zaczęli z paroma pasztecikami dyniowymi między sobą, jako ostatnimi, które Draco zabrał, w biegu wychodząc z domu. Choć, prawie na kompromis, bo kiedy tylko blondyn zobaczył, że Harry otwiera usta, żeby zacząć rozmowę, uprzedził go:

- Niekulturalnie jest mówić z pełnymi ustami.

Harry spojrzał na niego wymownie, zmrużywszy lekko oczy, bo on przeklęty zawsze musiał postawić na swoim. Nie miał jednak zbyt sił ani ochoty się z nim wykłócać o coś takiego, więc po paru minutach w milczeniu wstał tylko, kiedy zamarzyła mu się zwykła szklanka wody.

- Nie wstawaj - zatrzymał go dość sucho Draco, łapiąc go za nadgarstek, kiedy zauważył, jak ramiona, na których się oparł, lekko mu zadrżały. Sam szybko jednak cofnął rękę, orientując się, że zaciskając dłoń wokół miejsca, gdzie wciąż widać było zaczerwienione ślady po metalu, mógł sprawić Harry'emu ból. - Zasłużyłeś na parę dni spokoju i odpoczynku.

- Potrzebuję tylko mojego plecaka - wyjaśnił, tą jego prośbą akurat niezbyt się przejmując. - I przypomnieć sobie, jak to jest, móc zrobić więcej niż dwa kroki w każdą stronę - dodał, rzucając mu krótkie spojrzenie przez ramię, żeby zobaczyć, jak Draco unosi tylko ręce w odpowiedzi. Nie wiedząc do końca, czy coś tam znajdzie, odszukał jednak dość szybko szklaną butelkę wody, mieniącą się pod słońce kolorami jak bańki, dlatego Harry podejrzewał, że pochodziła z Hogsmeade. Smakiem, albo jego brakiem, od zwyczajnej nieodbiegała, ale że było to jedyne, na co w tej chwili mógł liczyć, i tak był zadowolony.

Znów usiadł na materacu i dopiero wtedy przestał się rozglądać, żeby utkwić smętne spojrzenie w Draconie.

- To co? - zagadnął ponuro, widząc mugolski zegar cyfrowy, lustro, które nie krzywiło swojej tafli na widok jego rozczochranych włosów, przełącznik światła na prąd i lampę z żarówką zastępującą świecę. - Naprawdę odesłano mnie do mugoli? I przełamali moją różdżkę?

Draco zmarszczył brwi, zaskoczony jego wnioskami, bo choć były bardzo logiczne, to jemu, znającemu całą prawdę, do głowy by nawet nie przyszły.

- Tylko dlaczego tutaj? - ciągnął Harry. - I dlaczego ty tu jesteś? Nie powinieneś...

Draco nie dał mu dokończyć pytania, nie chcąc też zwlekać ze swoją odpowiedzią, słysząc bolesną stratę w jego głosie.

- Nikt nie kazał ci wrócić do mugoli - sprostował. - Ty po prostu znowu uciekłeś.

- Co?

- Wczoraj w nocy w Azkabanie miało miejsce drobne włamanie. Skuteczne, w każdym razie, jak widać - dodał, skromnie oczywiście wzruszając ramionami, kiedy oczy skrzyły mu się dumnie.

Harry milczał chwilę, ogarniając go rozbieganymi oczami, zanim nagle uniósł lekko dłoń i na niego wskazał.

- Ty?

Draco kiwnął głową z małym uśmiechem.

- Włamałeś się do Azkabanu, żeby... A potem... - urwał znowu, resztę zdań dokańczając nieświadomie we własnych tylko myślach. Rozejrzał się jeszcze raz, bo to pomieszczenie nagle spodobało mu się dziesięć razy bardziej. - Zrobiłeś to? - powtórzył głośniej, z szybciej bijącym sercem bliżej się nagle przysuwając.

- Ile razy mam powtarzać? - spytał, chociaż zamiast irytacji Harry słyszał w jego głosie tylko satysfakcję i rozbawienie.

Harry patrzył na niego jeszcze chwilę, jakby wstrzymując oddech, zanim znowu, dużo szybciej, się rozejrzał. Tym razem bardziej uwierzył jednak jego słowom niż własnym oczom, bo obrazu przed nimi jeszcze nie rozumiał.

W duchu z ogromnym entuzjazmem wziął jego dłonie w swoje, jakby odruchowo chciał udowodnić samemu sobie, że naprawdę było tak, jak Draco mówi, jakoś to sobie urzeczywistnić. I choć nie zgasiło to w nim rozpalonego nagle radosnego płomyka, to uśmiech zrzedł mu na widok jego poznaczonych wieloma drobnymi zranieniami, z wierzchu lekko przetartych dłoni.

- Draco... - zaczął, nie mając też w zasadzie zamiaru dokończyć. To nie były w żadnym wypadku poważne rany, ale uniósł i na kilka sekund przycisnął jego dłonie do ust.

- Ty wyglądasz znacznie gorzej, Potter - stwierdził, choć za ten gest akurat wyrzutów do niego nie miał.

- Takie ryzyko? - nie odpuszczał Harry, podnosząc na niego oczy. Draco miał wrażenie, że błysnęło w nich jakieś pełne niedowierzania uznanie. - Nie poznaję cię.

- Harry, jeśli szukasz przyjaciół gotowych na wiele, polecam Slytherin. Naprawdę myślałeś, że pozwolę ci tam zwariować?

- Nie wiem, co myślałem. Ale powiedz mi wreszcie, co się stało, bo naprawdę zwariuję. To znaczy, jak się stało.

- Nic nie pamiętasz?

- Coś... - zaczął, patrząc gdzieś przed siebie, zanim nagle spytał: - Powiedz mi... Czy ty wczoraj w nocy miałeś na sobie coś mugolskiego?

- To jest twoje pierwsze, najbardziej naglące i intrygujące cię pytanie? - dopytał z uniesionymi brwiami, ironicznym uśmiechem i rozbawionymi oczami, zanim nagle zupełnie spoważniał i odpowiedział: - Nie doceniasz mnie. Nie coś, tylko wszystko. Jakoś nie pasowało mi włamywać się do Azkabanu w koszuli. To się ze sobą gryzie.

- Głupio byś wyglądał, nie? - sarknął, żeby w odpowiedzi otrzymać równie zironizowane westchnienie:

- Jak ty mnie dobrze rozumiesz.

Harry uśmiechnął się na to szerzej i przyjrzał mu się pierwszy dziś raz pod kątem ubrania - może niejako nasunęły mu zrobienie tego rozłożone lekko ramiona Dracona. Miał na sobie tę samą starą koszulkę Dudleya i skrajnie niepasujące do tego spodnie, których Harry nie potrafił nawet skomentować. Widział jednak, że Draco czegoś od niego oczekiwał, toteż spróbował:

- Wyglądasz... dziwnie. Mam na myśli, inaczej. Ale wciąż... pięknie. Chociaż widzę, że tobie podoba się to dużo mniej niż mnie.

- To dla mnie, jak powiedziałeś, dziwne - zgodził się, zanim skrzywił się lekko i dodał: - Słyszałeś kiedyś coś o tym, że żaden czystokrwisty czarodziej nie mógłby zhańbić się mugolskimi... ubraniami?

- Więc dziękuję, Draco, że schowałeś swoją dumę do kieszeni... dla mnie.Nigdy cię takim nie widziałem.

- Wystraszyłem cię? - spytał, jakby nagle czymś rozbawiony. - Wczoraj w nocy?

- Wiesz, stanął nade mną jakiś zakapturzony facet z różdżką w ręku, kiedy ja nawet o cal nie mogłem się ruszyć. Czego miałbym się bać? - zironizował gładko. - Szybko cię poznałem. Do rzeczy, Draco, proszę.

- Nie wiem, kiedy ci mugole wrócą, bo teraz na pewno ich nie ma. Przy nich już tak otwarcie nie porozmawiamy. Słuchaj, Potter. Zaczęło się od tego, że kiedy nie przychodziłem do ciebie przez te trzy dni, ostatniego poszedłem do Weasleya. Zapytałem go o to, na co wpadłem chwilę wcześniej. Wiesz, dlaczego siedziałeś na drugim, a nie pierwszym poziomie?

- Nie myślałem o tym - przyznał. Draco odpowiedział mu powoli, chociaż Harry widział, jak był ze swojego odkrycia zadowolony.

- Bo na pierwszym, Harry, w sklepieniu wciąż jest pozostała po ucieczce śmierciożerców w trakcie wojny dziura. Nigdy do końca jej nie naprawili. Nikogo od tamtej pory tam nie trzymają. Przecież to takie proste, prawda? Mogłem pomyśleć o tym dużo wcześniej. Wystarczyło dobre zaklęcie, żeby znów się rozsypała, choć przyznaję, że ledwo się przecisnąłem. Dlatego o wróceniu tam razem z tobą nie było mowy.

- Czekaj - przerwał mu Harry. - Mam wrażenie, że pominąłeś sporą część historii. Jak ty się, na Merlina, dostałeś na szczyt Azkabanu?

- Na miotle, nie? - odparł, jakby to akurat było zupełnie oczywiste. - Ale faktycznie o czymś zapomniałem.

- Jak ty się do Azkabanu w ogóle zbliżyłeś? Tam są wszędzie zaklęcia na takich, którzy by próbowali! - zauważył, nie mogąc się powstrzymać, bo też coraz mniej w to wszystko wierząc.

- Słuchaj, bo to też skomplikowane. Na pewno zauważyłeś, że co wieczór w Azkabanie zmieniają się strażnicy. Powiedziałem wieczór, ale niewiadomo, kiedy tak naprawdę to zrobią, to też musiałeś zauważyć. Coś takiego wie ledwie parę osób w Ministerstwie i to jeszcze tylko wtedy, kiedy się tym zainteresują. Mnie ktoś powiedział, że, aby nowi strażnicy mogli wejść do środka, na ułamek sekundy znosi się parę zaklęć. Trzeba tylko trafić w moment, przejść przez to pole ochronne i w tej samej chwili rzucić przeciwzaklęcie, żeby się w tym miejscu nie zamknęło.

- Skąd ty wiedziałeś jak? Kto ci to powiedział?

- Auror. Dla dokładności, Weasley.

- Mogłem się domyślić - przyznał po chwili, nie mówiąc już nic więcej, żeby Draco kontynuował.

- Tak wszedłem do środka, Weasley zdradził mi parę zaklęć.

- Wydawało mi się wtedy, że nagle się ściemniło. To też ty?

- Możliwe. Weasley dał mi swój wygaszacz, nie żeby wiele to pomogło. Tam i tak jest ciemno. Zaraz wyczuło mnie też paru dementorów, musiałem spróbować Patronusa.

- O czym myślałeś? - wtrącił nagle Harry. Draco spojrzał na niego tak, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał.

- Dlaczego zawsze o to pytasz?

- Chcę tylko wiedzieć, jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie - wzruszył ramionami. Draco skinął głową, skoro ta sprawa była dla Harry'ego na tyle ważna, że przerwał mu opowieść, na którą sam od wczoraj nalegał.

- Pamiętasz to popołudnie kilka dni po zakończeniu wojny, kiedy pierwszy raz aportowaliśmy się razem na Grimmauld Place, jako do naszego pierwszego wspólnego domu? - zaczął znów zupełnie inną historię, na co Harry przytaknął. - Chodzi mi o tę noc, kilka godzin później. Nie mogliśmy zasnąć, bo śmialiśmy się Merlin wie z czego, a wszystko wokół miało jakoś więcej szczęścia niż zawsze. Ale pewnie pamiętasz, że to była ostatnia taka chwila i już następnego dnia zorientowaliśmy się, że koniec wojny to nie przepustka do raju, choć wiele rzeczy było mu znacznie bliższych. Wiem, że to niewiele i właściwie nic takiego. Ale czułem się wtedy bezpiecznie jak nigdy. Wspaniale.

- To nie jest to, co powiedziałeś mi ostatnim razem, kiedy o to pytałem - zauważył z dość dziwną miną, bo trochę z uśmiechem na to, co usłyszał i trochę marszcząc w niezrozumieniu brwi.

- Mam wystarczająco takich wspomnień, żeby zmieniać je co tydzień.

- Tak? Ile? - dopytał, nie oczekując w zasadzie odpowiedzi. Draco wzruszył sztywno ramionami.

- Mniej więcej tyle, ile tych złych.

Harry nie wiedział, jak na to zareagować. Poczuł mocniejszy uścisk na swojej dłoni i raz, że dało mu to do zrozumienia, że Draco nic złego nie miał na myśli, to jeszcze urwało to temat. Blondyn bardzo starał się utrzymać dumny uśmiech, ale Harry'emu zdało się, że nagle przyszło mu to trudniej.

- Jeśli chcesz znać całą prawdę, wiedziałem, co robię, do momentu, kiedy dostałem się do środka. Potem zszedłem tuż przy ścianie piętro niżej, ale bardziej czekając już, co się stanie, niż myśląc o tym, jak ja mogę na bieg wydarzeń wpłynąć - przyznał, z dalekim cieniem tego przerażenia w głosie, jakie wtedy z każdym krokiem na nowo na niego spadało. - I... nie miałem zbytnio ochoty na walki ze strażnikiem, więc możliwe, że użyłem proszku natychmiastowej ciemności - dodał, krzywiąc się lekko jak na coś tak dziecinnego, że aż głupiego.
Stwierdził jednak, że nie głupszego od sposobu, w jaki Harry się uśmiechnął.

- Wykiwałeś tych przerażających azkabańskich strażników i mrożących krew w żyłach dementorów proszkiem natychmiastowej ciemności od Weasleyów?

- Słuchaj, wziąłem wszystko, co akurat miałem pod ręką - powiedział na swoją obronę. - Zresztą, jeżeli zadziałało, to nie widzę żadnego problemu.

Harry podejrzewał, że lepiej, żeby i on go nie widział.

- Pewnie widziałeś nasze zaklęcia w tej ciemności. Tego akurat nie przewidziałem, ale wyszło na moją korzyść. Rozwaliliśmy przy okazji parę zamków. Twój, jeden, wydaje mi się, pustej celi i trzeci kogoś, do kogo tamten strażnik od razu się rzucił. Jego nieszczęście, że na pół sekundy się ode mnie odwrócił. To znaczy, myślę, że się odwrócił, bo sam niewiele widziałem. Podejrzewam, że oprócz mojego Patronusa dementorów zajął właśnie ten nieprzytomny chwilowo strażnik. Pamiętasz dalej? Spadliśmy... kontrolowanie. Mnie reszta proszku natychmiastowej ciemności musiała wysypać się z kieszeni, dlatego zrobiło się tak ciemno. Do tego ty schowałeś nas jeszcze pod twoją niewidką.

- To była moja peleryna niewidka? - przerwał mu nagle, głośniej trochę niż powinien. - Co z nią? Gdzie teraz jest?

- Niestety, nie wiem - przyznał po chwili niechętnie, słysząc, że o tej swojej pamiątce po ojcu Harry mówi jak o przyjacielu.

- W porządku - wtrącił beznamiętnie, zanim Draco zdążyłby coś jeszcze dodać. - Mów dalej. Wydaje mi się, czy stworzyłeś tam drugiego Patronusa?

- Nie wydaje ci się, ale nie cielesnego.

Draco to, szczerze mówiąc, sam nie miał pojęcia, jak mu się to udało. Tę chwilę sam niewyraźnie zapamiętał, jedynie Harry'ego obok i dementorów parę kroków dalej. To nawet niesamowite, ile może zdziałać obecność tej jednej osoby, która bezpieczeństwo miała już w swojej definicji.

- Nie mogłeś użyć eliksiru wielosokowego? Jeśli nie chciałeś, żeby ktoś cię rozpoznał?

- Co jak co, ale takich rzeczy nawet Snape nie trzyma w swoim składziku. Przecież nie mogłem dać ci siedzieć tam przez kolejny miesiąc. Chociaż gdyby nie Weasley... Gdyby nie powiedział mi tego wszystkiego i nie zdradził systemu zabezpieczeń, to nigdy by się nie udało.

- Mówisz to mnie, bo nie chcesz powtarzać tego i dziękować Ronowi, prawda? - zgadł szybko Harry, otrzymując w odpowiedzi wzruszenie ramion.

- W każdym razie, jakoś udało się nam dojść z tej przeklętej wyspy do stałego lądu. Tam czekał na nas Blaise.

- Zabini? - mruknął tak, jakby coś sobie z tego przypominał.

- Wiesz, on jest bardziej praktyczny niżeli... od serca. Nie mniej nazywam go przyjacielem tak samo pewnie jak ty Granger. Tak czy inaczej, potrzebowaliśmy łącznika.

- Po co nam łącznik?

- A chciałbyś, żeby jedna twoja połowa została pod Azkabanem, a druga pojawiła się we Francji? Krótkie aportacje już są niebezpieczne, a co dopiero takie.

- Dlaczego nie Pansy?

Draconowi opadły na to iście istotne pytanie ramiona.

- Bo Blaise ma w tym doświadczenie i tu kończy się jego rola. Gdyby w Ministerstwie dowiedzieli się, że to on nam pomógł, to podczas gdy jego będą mieć na oku i trzymać na przesłuchaniach, Pansy razem z Weasleyem i Granger zajmą się uniewinnianiem nas obu i przekonaniem Wizengamotu, że nie jesteś cholernym mordercą. Blaise za nic nas nie zdradzi. Przysięgam ci.

- Dlaczego mają uniewinniać nas obu, skoro tylko ja jestem skazany?

- Pomyśl. Zorganizowałem ucieczkę i pomogłem uciec skazanemu za morderstwo z Azkabanu. Myślisz, że gdybym również nie zniknął, nikt by się tym nie przejął?

- Racja, ale Hermiona i... Parkinson?

- Ona nie jest głupia - stwierdził zaraz, trochę ostrzej niż zamierzał. - Jeśli to znamię to naprawdę nie jest to, co wszyscy myślą, tylko... Sam nie wiem, może jakiś zaklęcie, to tylko z dziedziny czarnej magii. Znam się na tym. Pansy też. Na pewno o wiele lepiej niż Granger.

- Nie jest głupia - powtórzył po nim Harry, choć Draco był pewien, że on mówi mu o Hermionie. - Wiesz, ja... Po prostu myślę, że to fatalne, że w tym domu były wtedy trzy osoby, a nikt nie może powiedzieć, co się stało.

Draco nagle drgnął, kiedy utkwił w nim spojrzenie.

- Co ma znaczyć trzy? - zapytał nagląco.

- No... Ona, ja i jej syn, jeśli naprawdę nim był. Nie patrz tak na mnie, wiem, co myślisz. Ale to tylko trzylatek. Nie potrafi nawet dobrze mówić, co dopiero, żeby robił za świadka przed Ministerstwem. Jeśli nawet coś zapamiętał, to albo by się nie wysłowił, albo by mu nie uwierzyli.

- Masz rację - przyznał sucho po tej nagłej iskierce niespodziewanej nadziei. - To tylko dzieciak.

- Ciekawy jestem, co się z nim stało. Po śmierci matki. Słyszałeś coś o tym, kiedy ja siedziałem?

- Nie, Harry. To wszystko jest bardzo dziwne. Ale będziemy mieli jeszcze wiele czasu na spekulacje, a na razie musimy dokończyć naszą rozmowę.

- Nie chcę jej kończyć - zaprzeczył zaraz. - Mamy mnóstwo czasu. Możemy ciągnąć ją do rana. Powiedz mi, co było dalej.

- Nie ma o czym mówić. Blaise aportował nas niedaleko stąd. Wtedy nie wszystko poszło po mojej myśli, bo to nie jest dom, w którym chciałem się z tobą zatrzymać. Myślałem o innym.

- Jakim?

- To jeszcze inna historia, dokończmy na razie tamtą. Tamten dom należał do mojej... Nazywam ją ciotką, bo co mam mówić? Nie będę za każdym razem wymieniał dwudziestu słów określających jej pokrewieństwo ze mną. Nie zasłużyła na to.

- Więc dlaczego jesteśmy tutaj? Pamiętam, że rozmawialiście.

- Tak - potwierdził, ze złością w głosie i zdenerwowaniem w oczach, które Harry pamiętał u niego z tamtej chwili. - Powiedziała mi, że zmieniły się jej plany, chociaż umawiałem się z nią. Mogłem się spodziewać. Podobno zna tych mugoli, u których teraz jesteśmy, i załatwiła nam mieszkanie tutaj. Myślę, że się przestraszyła. Czeka nas jeszcze rozmowa z naszymi nowymi mugolami. Chciałbym, żebyś przy niej był, najlepiej dzisiaj. Już im to powiedziałem. Mniej więcej, to tyle.

Harry patrzył jeszcze chwilę na niego i obejrzał się za siebie. Słońce za oknem musiało być już wysoko na niebie i Harry wpatrzył się w ten widok. Uśmiechnął się pod nosem, żeby nagle wrócić wzrokiem do Dracona.

- Czyli... tak ogólnie rzecz biorąc... to utknęliśmy tu na niewiadomo ile, dobrze rozumiem?

- W zasadzie... Tak - zgodził się niechętnie.

- Wszędzie lepiej niż tam. Jesteś niezwykły.

- Dzięki - westchnął lekko Draco, ale to było ostatnie, co zdążył zrobić, zanim stracił nagle równowagę. Zaskoczony zobaczył tylko, jak Harry szeroko się uśmiechnął, zanim nagle poczuł jego ramiona szczelnie zaciśnięte wokół swojej szyi i klatkę piersiową z impetem przyciśniętą do swojej tak, że nie utrzymał się na miejscu. Na ułamek sekundy podzielił z Harrym to szczęście, zanim wylądował plecami na materacu i choć był miękki, to Draco skrzywił się nagle, syknął z przeszywającego bólu i z odruchu zgiął się na tyle, na ile mógł, jednocześnie niechcący, ale gwałtownie odpychając od siebie Harry'ego.

- Co ci jest, Draco?

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro