Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50.

W Azkabanie wybuchło niezłe zamieszanie. W zasadzie trwało jedynie nadal, z tą różnicą, że o puste ściany nie obijały się już zaklęcia, mające zatrzymać uciekiniera, a podłe przekleństwa upokorzonych strażników.

- Wyślij sowę do Ministerstwa - polecił jeden, z mocno ściskaną w dłoni różdżką wracając w towarzystwie dwóch innych w stronę budynku. Z twarzy był spokojny, ale oczy miał wściekłe. - I zgłoś ucieczkę - warknął, zanim w kilku znaczących słowach wyraził, co o tym wszystkim myśli.

- Na pewno?

- Tak, na pewno, cholera! Myślisz, że Potter to kot i za godzinę wróci, jak zgłodnieje? Niech tu kogoś przyślą i ustalą, kto tu był - dodał po chwili spokojniej, kiedy zbliżyli się do wejścia. Spojrzał na nieustannie pilnującego tu ciężkich drzwi czarodzieja, jakby on miał mu na to pytanie odpowiedzieć. - Sterczysz tu od rana i nikogo nie widziałeś? Z postury mężczyzna.

- Ktokolwiek tu był, nie wszedł tędy. Dzisiaj nikogo tu nie było. Wiedziałbym, bo rozmawiałbym z nim o tym, czego chce.

- To mamy ciekawostkę - sarknął z zimnym uśmiechem. - Uważasz, że Potter najpierw sam mnie oszołomił, a potem zwiał na drugi brzeg, mimo że ledwo trzymał się na nogach? Od paru dni w ogóle na nich nie stał!

- Ostatni raz. Nie wszedł tędy, bo ktoś by go widział.

- Innego wejścia nie ma. Po ścianie chyba nie wyszedł, co?

- Nie wiem. Niech ktoś przeszuka wyspę, to może coś się wyjaśni. Tak czy inaczej, musiał najpierw się do tych ścian zbliżyć. A to znaczy, że albo potrafił sam przełamać zaklęcia wokół, albo ktoś wyświadczył mu przysługę i zrobił to za niego. W pierwszy przypadek nie wierzę. To ścisła tajemnica.

W międzyczasie wrócił czarodziej, którego odesłano do poinformowania Ministerstwa. Minęło kilka minut, zanim dało się słyszeć trzaski aportacji.

Kogoś z Ministerstwa odesłano na jedno z najwyższych pięter, to, które jeszcze godzinę temu mogło poszczycić się niezbyt zaszczytną obecnością Harry'ego Pottera. Po długich minutach i rzuconym w skupieniu zaklęciu, które poderwało się słabo błyszczącymi, złotymi drobinkami i które ułożyły się w czyjś niewyraźny zarys, znawczo stwierdził dwie rzeczy.

- W tym miejscu - zaczął, odwrócony od czekającej na jego zdanie kilkuosobowej grupy, wskazując w kąt celi, tam, gdzie teraz podłoga była skruszona, a kawałka muru brakowało - domyślam się, siedział Potter. Tutaj stał ktoś inny - dodał, pokazując miejsce obok. - Ale nie wiem, kto. Nie znamy tej aury.

Czarodziej miał tylko jedno dziwactwo - mówił "my" o sobie i swojej różdżce. Nikt nie zwrócił na to uwagi i ktoś z Azkabanu stwierdził tylko:

- To dobrze. Mamy przynajmniej pewność, że zdrajca nie jest od nas ani z Ministerstwa. Sprowadźcie Weasleya.

- Jego podejrzewasz? Ja raczej celowałbym w Malfoya.

- Wiadomo, że przyjaźnią się od lat - usprawiedliwił się. - A co do Malfoya, to chyba ma robotę w Hogwarcie. Dlatego niech któryś z was ruszy się tam i porozmawia z dyrektorem.

Ron wkrótce faktycznie wręcz wpadł do Azkabanu, zarumieniony po szyję, z szeroko otwartymi oczami i roztrzepanym włosami, jakby ledwo przed chwilą się obudził. Ostatecznie był środek nocy.

- Co tu się stało? - zapytał trochę zdyszany, w czego uspokojeniu w ogóle nie pomagała obecność dementorów. Drżał na samą ich świadomość. Patrzył na sporą dziurę w ścianie.

- Potter wypisał się na żądanie. Innymi słowy, zwiał. I nie sam.

- Co zrobił?! - wykrztusił Ron, rozglądając się na boki, jakby liczył, że gdzieś zobaczy tu jednak Harry'ego.

Minął może kwadrans, zanim wrócił czarodziej wysłany do Hogwartu. Minę miał raczej zwycięską, choć jeszcze niepewną.

- McGonagall mówi, że Malfoya nie ma w Hogwarcie.

- I tyle?

- I tyle. Powiedziała, że to nie moja sprawa, co robią i gdzie są jej podwładni.

Parę osób wykrzywiło usta w czymś, co w innym miejscu pewnie byłoby uśmiechem.

- Sprawdziłem. Ani śladu po nim.

- W takim razie...

- Po Hermionę też poślecie? - zironizował Ron. - Zaręczam, że jeśli ja nic nie wiem, to ona też. Mieszkamy razem i zauważyłbym chyba, gdyby poszła włamywać się do Azkabanu.

- Jeśli ty nic nie wiesz - powtórzył któryś po nim, ściągając lekko brwi. Zadawali mu później wiele pytań, żeby faktycznie tę niewiedzę sprawdzić, ale Ron nic nie mógł poradzić na to, że na ich większość potrafił jedynie rozłożyć ramiona.

- To wszystko? - spytał na koniec Ron, bo od chwili nikt nic już nie mówił. - Bo bardzo chciałbym się dowiedzieć, co stało się z Harrym. Dokładniej.

- Wybacz nam te pytania, Weasley. Ale sam rozumiesz, że byłeś jednym z pierwszych podejrzanych.

Ron kiwnął głową.

Jasne, że rozumiał ich obawy i podejrzenia wobec niego, jakoby miał pomóc Harry'emu w ucieczce.

Były przecież całkowicie słuszne.

****

Tutaj było ciepło.

Harry poczuł w ustach smak krwi. Zrobił niewyraźny krok w przód, w bok i kolejny, w bliżej nieokreślonym kierunku. Słowem, słaniał się na nogach. Niedługo jednak, bo kolana szybko się pod nim ugięły, a on bez tchu upadł na trawę. Czuł się tak, jakby cały świat zwalił mu się na ramiona, a on jedyne, na co miał ochotę, to położyć się na twardym gruncie i zasnąć. Albo zemdleć. Wszystko jedno.

Po długiej teleportacji kręciło mu się w głowie. Klęcząc, podpierał się słabymi dłońmi o ziemie, zwieszając głowę. Czuł zimny pot na czole i zaciskał mocno powieki, nie będąc w stanie otworzyć oczu. W ogóle ciężko było mu się ruszyć, bo źle się czuł, coś stało mu w gardle, toteż zastygł w takiej pozycji.

- Nie, Draco, mam dość... - powiedział niewyraźnie, nazbyt cicho, żeby blondyn w ogóle go zrozumiał. Harry spodziewał się tu jego obecności, gdziekolwiek był, bo przez sklejone w rozrywającą mu głowę ciężką całość myśli, tylko ślad zimnego dotyku na ramionach podpowiadał mu, że nie był sam. - Ja... już wystarczy.

Jeśli nawet jeszcze przed chwilą adrenalina dodała mu energii i sił, to tak długa aportacja wszystko to mu odebrała i zostawiła tylko okropnie nieprzyjemne uczucie w gardle i żołądku.

Draconowi również zajęło chwilę dojście do siebie, ale ustał na nogach i o wiele szybciej się otrząsnął. Odszukał wzrokiem Blaise'a, który zupełnie niewzruszony, jakby stał tu spokojnje od godziny, już na niego patrzył.

- Trafisz tam? - spytał Dracona, wskazując głową gdzieś w bok. Ten pokiwał głową. - Uważaj na siebie. I na niego - dodał, spoglądając na Harry'ego z trochę skrzywioną miną. Draco nie odpowiedział, a Blaise zniknął mu zaraz z oczu. Zgodnie z umową.

- Harry - rzucił wystraszony, zaraz przyklękając przy nim i łapiąc go za ramiona. Spróbował podnieść go, pomóc usiąść i się wyprostować, ale Harry zacisnął dłonie wśród trawy. Draco rozejrzał się i na prędce ocenił, że wokół, jeśli w ogóle, nie było wielu ludzi. Mugoli. Oni zresztą nie potrafią patrzeć, ale Draco wątpił, żeby nie zauważyli ich tu w takiej sytuacji przez dłuższy czas. Mimo to poprosił tylko, ciężko łapiąc oddech, ale siląc się na spokój: - Otwórz oczy. I spójrz na mnie.

Odgarnął mu czarne, nijakie już loki opadające na pochylone czoło i przytrzymał je tak chwilę. Harry jęknął coś cicho, ale po dłużącej się bardzo blondynowi chwili zamrugał parę razy i wbił wzrok w trawę pod sobą. Wszystko jeszcze raz zachwiało się wokół niego, a Harry spróbował oprzeć się teraz na przedramionach, ale Draco mu już nie pozwolił. Bojąc się, że upadnie, złapał go szybko i przycisnął do siebie, zmuszając go ostrożnie, żeby usiadł. Czuł, że Harry opiera się na nim zupełnie, ale nawet się nie zachwiał.

- Chodź, już niedaleko - obiecał, nie chcąc dłużej zostawać w tym miejscu. - To parę kroków stąd. Chodź.

Harry pokręcił głową na jego ramieniu, zanim powoli ją podniósł.

- Nie.

Draco nie mógł na niego patrzeć w takim stanie i dlatego też nie mógł go posłuchać. Wstał tylko trochę, tak, żeby klęczeć jeszcze na jednym kolanie, i Harry'ego również pociągnął w górę.

- Nie masz wyboru, słyszysz? Nie zostawię cię tu i... Na Merlina, nie dam rady cię nieść - jęknął, wciąż jeszcze bardzo niespokojny. Chociaż Harry po dwóch miesiącach w Azkabanie lżejszy był jeszcze niż zawsze, to on sam trząsł się, zmęczony i bardzo zdenerwowany. - Chodź. Szybko, chodź. Nie możemy stać na ulicy, rozumiesz?

Harry przez chwilę jeszcze nie mógł wstać, ale pokiwał wreszcie niemrawo głową, a on mu pomógł. Draco ledwie jednak zdążył zrobić drugi krok w jedynie sobie znanym kierunku, kiedy poczuł, że Harry próbuje zatrzymać go w miejscu.

- Nie idźmy tam - mruknął, chociaż nie wiedział zupełnie ani nie myślał o tym, gdzie w zasadzie mieliby iść. - Oni zaraz tu będą, znajdą nas... Gdzie my jesteśmy, Draco?

Harry najwyraźniej nie miał zamiaru iść dalej, dopóki nie dowie się, gdzie trafili. Draconowi zdawało się nawet, że znów pół upadnie, pół sam przyklęknie na ziemi, ale złapał go za ramiona i mu na to nie pozwolił. Teraz było lepiej - stali już zwyczajnie na kawałku zieleni przy jakimś chodniku, nie wyglądając już, jakby mieli co najmniej zemdleć.

- Posłuchaj. Ja bym więcej dla ciebie jednego zrobił niż widział cały świat. W porządku? To teraz chodź. Musimy się stąd zmywać, a ja cię tu nie zostawię. Daj mi się poprowadzić. Wiem, co robię. A ty... Nic już nie mów, w porządku? Chodź, pomogę ci.

Nie wiedział, ile z tego Harry faktycznie zrozumiał, ile zrozumieć był w stanie i ile chciał, ale już faktycznie się nie odezwał. Draco objął go, starając się zrobić to tak, żeby jednocześnie trzymać go przy sobie i żeby wyglądało to w miarę naturalnie.

- To niedaleko, przysięgam.

Znów ruszyli z miejsca i po paru krokach Draco widział już po jego ruchach, że jest obolały i też pewnie nieźle poobijany. Mimo to, zaskakująco lekki, kiedy wspierał się na nim.

- Teraz, jeśli jesteś w stanie, możemy porozmawiać - stwierdził mimo wszystko dość cicho, kiedy upewnił się, że Harry nie ma zamiaru się już zatrzymywać. - Jeśli nie będziemy mówić o za wielu sprawach, myślę, że wiesz jakich, tu nikt raczej się nami nie zainteresuje.

- Draco... Pół miasta nas zobaczy - odpowiedział sceptycznie.

- To tak nie jęcz, to może przynajmniej nie usłyszą. Mogę sobie być tchórzem, ale nigdy w twojej sprawie.

Harry to zignorował.

- "Tu" to znaczy gdzie? - spytał niewyraźnie, wracając do jego wcześniejszych słów.

- Miło mi powitać cię w Paryżu, Harry.

- Gdzie? - powtórzył od razu, a Draco miał wrażenie, że głośniej i pewniej. - Nie znam francuskiego!

- Ja też nie.

- Naprawdę?

- Czemu jesteś taki zdziwiony? Dobrze wiesz, że moje umiejętności ograniczają się do angielskiego, jakichś starożytnych bzdetów i łaciny.

Draco spojrzał na niego dziwnie, trochę podejrzliwie, kiedy Harry stwierdził:

- Wyglądasz, jakbyś znał francuski przynajmniej od piątego roku życia.

- Wyglądam? - powtórzył po nim, nie do końca rozumiejąc, co to ma znaczyć.

Po parunastu jeszcze powolnych krokach Draco był już zupełnie pewien. Harry zwyczajnie majaczył.

- Nie wiem, czy nie zepsułeś mi niespodzianki - oznajmił nagle. - Miałem w Azkabanie sporo czasu. Chyba zaczął mi się marzyć Paryż, właściwie już wcześniej o tym myślałem. Wiesz, szampan na Wieży Eiffla...

- Azkaban to też wieża i jak się nie pospieszysz, możesz przypadkiem trafić do niej.

- Ale... - spróbował jeszcze, ale Draco znów mu przerwał i uciął to, czego nawet nie chciał nazywać rozmową.

- Nie wiesz, co mówisz, Harry. Powinieneś odpocząć. To już następny dom.

Harry uniósł lekko głowę, jakby spodziewając się, że Draco to miejsce mu wskaże. Przeliczył się. Blondyn sam ledwie miał nadzieję, że trafił pod dobry adres - choćby nie otaczała ich dość ciepła, ale ciemna noc, to i tak na widok pokręconych nazw tych francuskich uliczek mógł co najwyżej pokiwać mądrze głową.

Zatrzymał się wreszcie, i Harry razem z nim, pod jednymi z drzwi wielu tu mieszkań. Draco niejasno poczuł na kilka sekund, że coś mu się przypatruje, zanim srebrna klamka sama się uchyliła - blondyn miał swoją drogą wrażenie, że przytaknęła na jego widok. Drzwi się otworzyły i weszli do środka.

- Postaraj się, Harry, o pierwsze wrażenie - mruknął do niego, rozglądając się po oświetlonym wieloma świecami korytarzu.

Harry kiwnął głową, bez większego zresztą zaangażowania, ale chyba mu się nie udało, bo pierwsze wrażenie właściciela mieszkania zabrzmiało tak:

- On jest przemęczony czy pijany?

Dwie osoby spojrzały nagle na Dracona - po pierwsze Harry i czarownica, która ściągniętymi brwiami domagała się odpowiedzi. Draco zignorował ich oboje, bo nie miał zamiaru ani zwracać uwagi na tak głupie pytanie, ani tłumaczyć teraz Harry'emu, kim ta kobieta jest. Na razie wystarczała tylko jego wiedza, że była jego krewną.

Draco nie wiedział w zasadzie, dokąd idzie, ale powoli się uspokajając, chciał znaleźć jakieś miejsce, gdzie i Harry, i on mogliby wreszcie odpocząć.

- Nasze plany się zmieniły, Draco - oznajmiła czarownica w międzyczasie, idąc powoli dwa kroki przed nimi. Niezbyt się tym przejął.

- Umawialiśmy się.

- I umowy dotrzymam - zapewniła chłodno. - Ale nie możecie zostać tutaj.

Draco stanął nagle w miejscu. Trafili do pomieszczenia, które Harry pewnie uznałby za ponure, a które Draco uważał za eleganckie. Nieważne. Harry odsunął się od niego i opadł na jeden z trzech foteli. Przymknął oczy, bo albo w tym pokoju było ciemniej, albo to jemu na chwilę zakręciło się w głowie. W każdym razie, kiedy znowu wrócił do siebie i podniósł wzrok na Dracona, zauważył, że wciąż z kimś rozmawia, a on jest zdenerwowany.

- Daj nam chociaż dziesięć minut - próbował ją przekonać, w ciepłym blasku świec patrząc na czarownicę wyjątkowo zimno. Może Harry'emu tylko się tak wydawało. Draco postawił tu sobie granice i z trudem się ich trzymał. Nie chciał powiedzieć ani pokazać sobą za dużo. - On musi się ogarnąć, coś zjeść. Nie da rady znowu się aportować w takim stanie i jeśli się rozszczepi, to wszyscy troje wpadniemy.

- Dziesięć minut - zgodziła się, spoglądając krótko na Harry'ego. - I musimy porozmawiać - zwróciła się znowu do Dracona. Odwrócił się do Harry'ego. Nie było mu najlepiej, widząc, że on czuje się z wszystkiego wokół co najmniej wykluczony, ale mimo to musiał spojrzeć na niego pobłażliwie.

Czuł, że gdyby Harry był teraz bardziej przytomny, to on sam już zarobiłby mordujące go spojrzenie.

- Powinieneś się trochę ogarnąć - poprosił. - Chociaż umyć twarz. Nad resztą pomyślimy później, ale lepiej, żeby w takim stanie nikt nas więcej nie widział. Poradzisz sobie? Tylko wróć tu za parę minut.

- Skąd?

Czarownica za plecami Dracona wskazała mu pomieszczenie obok.

- A to co? - spytała, kiedy kiedy Harry zniknął im na chwilę z oczu, a Draco odprowadził go wzrokiem. - Jak ty wyglądasz? - dodała, krzywiąc się lekko zniesmaczona.

Draco domyślał się, gdzie, zanim odwrócił się do niej, utkwiła wzrok. Mówiła na pewno o podłużnym rozdarciu z tyłu jego bluzy, które musiało powstać, kiedy wcześniej trafił z Harrym na skały. Na tę myśl znów na ułamek sekundy poczuł ostry ból na plecach, o czym przedtem zdążył już zapomnieć.

- Możesz coś z tym zrobić?

Spojrzała więc na niego, zanim z szerokiego rękawu wysunęła się jej różdżka, którą w może dwie minuty naprawiła ubranie. Przynajmniej Draco spodziewał się, że tak właśnie było.

Harry'emu doprowadzenie się do jako takiego porządku zajęło dłużej, niż spodziewał się Draco i niż spodziewał się on sam. I to nie dlatego, że zapomniał nagle, jak działa umywalka. Ale kiedy zobaczył cieknącą z niej wodę i poczuł na dłoniach, jak jej czysty chłód ociepla się stopniowo, długą chwilę nie mógł się od tego oderwać. Przemył wreszcie wodą twarz, niechcący mocząc przy okazji i splątaną grzywkę, ale poczuł się znacznie lepiej. W dziwny sposób miał wrażenie, że trzeźwiej myśli.

I tym bardziej chciał usłyszeć od Dracona jakiekolwiek wyjaśnienia, bo zupełnie nie rozumiał, co działo się od... jakiegoś czasu, bo za Merlina nie wiedział, która była godzina.

Wyszedł do pokoju, w którym przed chwilą był jeszcze z Draconem i tą nieznajomą. Już ich tam nie było, ale Harry słyszał ich nieprzyjemne tony w pokoju po drugiej stronie korytarza. Podszedł tam i zatrzymał się przy uchylonych drzwiach, gdzie mógł wreszcie zrozumieć ich słowa.

- Jeśli nas wydasz...

- Uważaj, do kogo mówisz, Draconie. Bo jedno moje słowo i Potter wróci do Azkabanu z dożywociem szybciej, niż znowu zdążysz się odezwać.

- Co się dzieje? - wtrącił się, ale chyba za cicho, żeby oni pochłonięci swoją dyskusją go usłyszeli. Podszedł więc jeszcze bliżej i stanął za Draconem, który zauważył go już, zanim powtórzył: - Co się dzieje?

Draco odwrócił się w jego stronę i Harry widział, że stara się opanować złość i niezbyt mu to wychodzi.

- Nic - zbył go niezbyt przekonująco. - Wyjaśnię ci potem.

- Draco - upomniał go, nie chcąc, żeby traktował go jak dziecko. Blondyn w bardzo adekwatnej odpowiedzi ściągnął mu okulary i Harry już tego nie widział ani nie zdążył zaprotestować, ale Draco podał je czarownicy.

- Są stłuczone. Napraw je i to będzie wszystko. Już nas nie ma.

W duchu wyklinał wszystko i wszystkich na tym świecie, ale musiał ustąpić. Kłócąc się teraz z nią, za wiele by ryzykował.

Zgodziła się, a Draco widząc, jak patrzy na niego z góry, miał szczerą ochotę rzucić jej tymi okularami w twarz. Harry nie mógł już teraz powiedzieć nawet, że z boku się im przypatruje, bo niewiele widział, dopóki Draco nie podał mu znów jego okularów. Założył je i widząc wreszcie wyraźnie, przez, zupełnie jak nowe, szkiełka, przeszła mu ochota do patrzenia na niego z wyrzutem.

Wrócili do wcześniejszego pomieszczenia, ale tam Draco zarzucił tylko na ramię plecak, który tam zostawił.

- Co jest, Draco? - powtórzył Harry, widząc, że on najwyraźniej zamierza wyjść.

- Pamiętasz, co ci mówiłem w Azkabanie? - spytał w odpowiedzi, a Harry niepewnie kiwnął głową. - Czas na ten spacer w świetle księżyca, który ci obiecałem. To niecałe pół godziny? - upewnił się, wracając wzrokiem do czarownicy.

- Trochę ponad dwa kilometry.

Draco spojrzał na nią, nie próbując nawet ukrywać irytacji. Satysfakcji, kiedy patrzyłaby, jak męczy się z przeliczaniem tego na mile, nie zamierzał jej dawać. Szybko sobie z tym poradził.

- Wszystko jasne? - spytała jeszcze, dając Harry'emu do zrozumienia, że wiele go ominęło, kiedy przez chwilę go z nimi nie było.

- Ja... - zaczął, prawie kiwając już głową, kiedy nagle przyszło mu do głowy coś oczywistego, o czym wcześniej nie pomyślał. - Ani ja, ani Harry nie znamy francuskiego!

- Ma Merlina, nie dramatyzuj jak twój ojciec, Draco - żachnęła się. - Dziewczyna jest ze Szkocji, dogadacie się.

-  Ze Szkocji? - powtórzył po niej sceptycznie. - Już prościej, żeby była Francuzką.

Znów wylądowali na zewnątrz. Zrobiło się trochę chłodniej, to też przypomniało Draconowi, żeby z plecaka wyjąć pierwszy lepszy sweter, który podał Harry'emu.

- To, co teraz masz na sobie, wiele przeszło. Lepiej to zakryć, żeby żaden mugol tego nie widział. Podejrzenia to ostatnie, czego teraz potrzebujemy.

Harry zgodził się z nim skinienem głowy. Draco wcisnął mu jeszcze w ręce coś do jedzenia, co znalazł na wierzchu wszystkiego, co w tym plecaku było.

- A ty? - spytał Harry, idąc już w kierunku, który wyznaczył Draco.

- Na Merlina, nie przejmuj się mną, tylko coś zjedz. Lepiej, żebyś na powitanie ich nie zemdlał.

Harry nie spytał, kim mieli być ci oni, a Draco zorientował się, że może nie powinien był z odruchu powoływać się na Merlina w mugolskim środowisku.

Nie musieli się już spieszyć, więc szli powoli, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Ludzi zresztą nie było tu wielu o takiej porze, a Draco w razie czego trzymał koniec różdżki w dłoni, na którą naciągnął rękaw. Swoją drogą, że zaczarowana przez jego krewną różdżka, obracając się lekko, mówiła mu, gdzie w ogóle mają iść. Draco zauważył, że zbliżają się do centrum i tam raz, że było coraz więcej świateł, to też spotykali więcej ludzi.

Harry jakoś od połowy drogi nie do końca wiedział już, gdzie są ani co robią. Miał tylko wrażenie, że Draco ciągle klnie coś pod nosem. Szedł dalej, naśladując w zasadzie kroki Dracona, ale nieświadomie, pogrążony w niewyraźnych myślach, i ocknął się dopiero, kiedy zatrzymali się pod kolejnymi drzwiami, na jakiejś klatce schodowej. Tym razem usłyszał, jak Draco do nich zapukał.

- Harry - usłyszał tuż nad sobą. Wyprostował się ciężko, podejrzewając, że Draco przypomina mu, że, ktokolwiek otworzy drzwi, on powinien wywrzeć na nim jakiekolwiek dobre wrażenie.
Przynajmniej przystępne, nie wyglądając, jakby miał zasnąć na stojąco.

A otworzyła im para mugoli. Pierwsze, co Draconowi rzuciło się w oczy, to że z pewnością wyrwali ich ze snu. Dziewczyna miała jasne brązowe włosy, trochę złotawe w tym dziwnym mugolskim świetle, i choć były dość długie i sięgały jej za ramiona, to teraz podwijały się w nieładzie. Otulając się puchatym swetrem, który pewnie pierwszy wpadł jej w ręce, kiedy wstała otworzyć drzwi, opierała się bokiem o ramię ciemnowłosego mężczyzny, może o pół cala wyższego jeszcze niż Draco, splatając ręce na piersi. Gdyby się nie odezwała, to Draco po jej przymkniętych oczach byłby pewien, że zasnęła.

- Salut - przywitała się, ziewając I zasłaniając usta ramieniem. Draco zmarszczył brwi, bo niewiele przez to zrozumiał. - Je m'appelle... Znaczy się, jestem Claire - poprawiła się, przypominając sobie chyba, z kim ma do czynienia.

Chłopak też się przedstawił, ale jedyne, co Draco z jego słów wywnioskował, to że był Francuzem, bo o powtórzenie jego imienia wolał nawet nie dopytywać.

- Wejdźcie - poprosiła, jego widocznie nie skazując na tłumaczenie im czegokolwiek po angielsku w środku nocy. Draco upewnił się przy okazji, że chociaż w tym jego krewna go nie okłamała. Claire była Szkotką i ciężko było mu się w tym nie połapać już po pierwszych jej słowach. - Może... - dodała zaspana, kiedy za Harrym i Draconem zamknęły się już drzwi. - Porozmawiamy o wszystkim rano, co? Harry, tak? - spytała nagle, a on pokiwał głową. Zwróciła się do chłopaka, z którym tu mieszkała: - Pokażesz Harry'emu co i jak? Ja w tym czasie porozmawiam szybko z...

- Draco - mruknął, niespecjalnie zadowolony z takiego rozwiązania. W ogóle z tego, gdzie się znaleźli i gdzie poczuł się dość niekomfortowo.

- Tak - przytaknęła niewyraźnie. Harry chwilę później wymienił ostatnie spojrzenie z Draconem i, nie mogąc za bardzo się nie zgodzić, zniknął gdzieś na piętrze z tym Francuzem, który miał na prędce pokazać mu mieszkanie.

Claire w międzyczasie zaprowadziła Dracona do pomieszczenia obok, w którym blondyn po dłuższej chwili dopatrzył się mugolskiej kuchni. Harry będzie miał mu wiele do opowiedzenia. Zajął tam w każdym razie miejsce na wysokim stołku przy blacie, po którego przeciwnej stronie niedbale usiadła ona.

Oboje byli zmęczeni i Draco, patrząc na nią, jak podpiera policzek na dłoni, stwierdził, że przy niej Harry wcale nie wygląda gorzej. Tyle dobrego. Chyba próbowała o coś go zapytać, coś tam może wyjaśnić, ale Draco niewiele rozumiał, a ona plątała się w słowach. Harry wrócił po paru minutach, już bez tamtego chłopaka. Claire urwała w pół zdania, widząc, że Draco odwrócił się do niego.

- Idź odpocząć, Harry - szepnął, podejrzewając, że wie już, gdzie mógłby to zrobić. Harry przetarł twarz dłonią, w drugą wyprostowaną biorąc dłoń Dracona.

- Chodź ze mną.

Draco obejrzał się na Claire i widział po niej, że tego, całe szczęście, nie usłyszała. Musiała zobaczyć jednak pytanie w jego oczach, bo pokiwała głową i wstała.

- Dobranoc. Wiecie, dokąd iść? Mam nadzieję, że jutro wszyscy będziemy bardziej rozmowni - dodała na koniec, zanim uśmiechnęła się słabo, niepewnie i zniknęła za drzwiami.

- To tędy - mruknął Harry, samemu już z trudnością otwierając oczy. Draco niespecjalnie przyglądał się pokojowi, do którego po wąskich schodach go zaprowadził. Jedyne, co zwróciło jego uwagę, to materac łóżka i ciepły koc.

Harry odetchnął ciężko, kiedy zamknął za nimi drzwi. Chciał tylko pozbyć się okropnie przylegających do ciała ubrań, bo czuł, że póki gorące nie przestaną dotykać jego skóry, ból nie minie. Nie myślał niemal zupełnie, nie do końca nawet rozumiejąc, gdzie się znalazł. Ale wkrótce niemal wszystko, co miał na sobie, spoczęło gdzieś na podłodze, czy bez ładu rzucone przez Dracona na jakiś stojący obok fotel.

Harry opadł na poduszki, czując się jak coś zupełnie wypranego z czegokolwiek. Zamknął oczy i już przez następny tydzień nie miał zamiaru ich otwierać.

Draco westchnął nad nim, po ciemku okrywając go szczelnie kocem. Nie chciał, żeby kiedykolwiek jeszcze było mu zimno.

Harry w te dwie sekundy zdążył wpaść już w półsen, ale to, jak ktoś przycisnął lekko jego czoło do swojej szyi i oparł podbródek na głowie nie kazało mu jeszcze odpłynąć w zupełną nieświadomość. Nie chciał tak szybko żegnać się z zapachem, który kojarzył z domem.

- Myślisz, że mogą być rodzicami? - mruknął nagle Harry, niewyraźnie na tyle, że Draco zrozumiał dopiero po chwili. Otworzył na to oczy i zmarszczył brwi, kiedy Harry leniwie wyjaśnił: - Mają w łazience gumową kaczkę.

- Gumowe co? - spytał, pewien, że Harry znów bełkocze.

Nie dostał już odpowiedzi. Harry w kilka sekund zasnął spokojny, nie zdając sobie sprawy, że pierwszy raz od dwóch miesięcy zasypia w ukochanych ramionach.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro