Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

- Jak śmiesz tu przychodzić?

Draco ściągnął brwi we wrogim geście, zaciskając dłonie po obu stronach framugi drzwi. Jakby bał się, że stojąca przed nim kobieta tak, jak odebrała mu ukochanego, zabierze mu jeszcze jedyne miejsce, gdzie zawsze czuł się dobrze, spokojnie i bezpiecznie.

Blondynka uniosła delikatnie dłoń, jakby chciała go zatrzymać, ale Draco i tak, w złości nie myśląc wiele, zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Nie ochłonął jeszcze po wcale niechcianym spotkaniu z Harrym i, na Salazara, nie miał siły patrzyć w oczy jej. Zwłaszcza ze świadomością, że to one, mimo wszystkich słów Pottera, okazały się być lepsze, piękniejsze.

Ciche pukanie do drzwi znowu rozniosło się po korytarzu, niezmiernie irytując opierającego o nie czoło Dracona. Zamknął oczy, kiedy jego oddech przyspieszył, a przeklęty odgłos dobijania się do mieszkania nieustannie go drażnił.

- Draco - usłyszał jej bardzo stłumiony głos, tak łagodny, jakby swoim pojawieniem się tu robiła mu łaskę. Zaklął głośno, nie próbując się już nawet przed tym powstrzymywać. - Harry'ego... - zaczęła po chwili, ale blondyn zagłuszył ją, gwałtownie otwierając drzwi. Nie miał pojęcia, co było takiego w jej głosie, czego nie było w tonie Pottera - ale z nim Draco czuł, że najdłuższa kłótnia nie byłaby w stanie wytrącić go z równowagi tak, jak ona tylko wypowiadając jego imię. Po prostu nie miała do tego prawa.

Mógłby przysiąc, że w jego głowie w ciągu ułamku sekundy pojawiło się aż nazbyt wiele zaklęć, które same cisnęły mu się na usta, z czego za zdecydowaną większość jeszcze dzisiaj skończyłby w Azkabanie. Ale kiedy patrzył w jej tak kłamliwie niewinne oczy, nie umiał nad sobą panować i tylko zaciśnięta dłoń coraz mocniej drgała mu na różdżce.

Dopiero później zauważył, że znowu nie była sama, choć jego rozbiegane w złości oczy długo nie mogły skupić się na stojącym z boku, wystraszonym chłopcu. Draco długo nie mógł oderwać od niego wzroku, kiedy do tej pory cichy głosik w jego głowie zaczął coraz głośniej domagać się, żeby się uspokoił. I chociaż w innej sytuacji Malfoy zrobiłby, co by chciał, bez względu na dziecko, teraz nie mógł.

On miał jego oczy. Tak samo błyszczące i o tym samym odcieniu jasnej zieleni.

A w połączeniu ze strasznie jasnym odcieniem pokręconych włosów, w pewien sposób zaczęło to przerażać Dracona. Ten chłopiec wyglądał, jakby skleić ich obu, niego i Harry'ego, w jedną osóbkę.

- Mnie powiedział - zaczął mimowolnie, nie odrywając wzroku od również obserwującego go malca - że nie chce mieć dzieci. Że umarłby ze strachu, gdyby były podobne do niego.

Kobieta uśmiechnęła się tylko zakłopotana.

- Harry'ego tu nie ma, prawda? - zapytała cicho, postanawiając w żaden sposób nie komentować jego słów.

Powoli przeniósł na nią wzrok, żeby sekundę później lekceważąco założyć ręce na piersi, za wszelką cenę chcąc pokazać sobie i jej, że ona z góry jest na przegranej pozycji.

To ona się tu wprosiła.

To on był u siebie.

A może teraz było już zupełnie odwrotnie?

- Nie powiedział ci? - odparł wymijająco. Speszona uśmiechnęła się słabo.

- Ostatnio nie jest... zbyt rozmowny.

Draco spróbował uśmiechnąć się krzywo, ale raczej niezbyt mu to wyszło. Długą chwilę w ciężkiej ciszy mierzyli się spojrzeniami, mimo że blondyn w duchu wręcz krzyczał.

Co Potter w niej widział?

Draco nie musiał jej nawet znać, na pierwszy rzut oka widział, jak wystraszona była całym światem. Cicha, nieśmiała, drobna. A Potter potrzebował przecież kogoś, w kim będzie miał oparcie we wszystkich kłopotach, w jakie tak często wpadał, nie kogoś, za kim sam ciągle musi się oglądać, żeby przypadkiem nie porwał go wiatr.

W czym ktoś tak nijaki, wtapiający się w tło był lepszy od niego?

Może chodziło tylko o oczy.

Frustrowała go ta niewiedza, bo za nic nie umiał w tej dziewczynie znaleźć czegoś godnego zakochania.

Nie tak jak w Harrym. On był wygadany, odważny, głośny, o szczupłej sylwetce, choć silnych ramionach, słodkiej twarzy. Draco poczuł się jednak naprawdę dziwnie, kiedy myśląc o tym wszystkim, pierwszy raz poczuł wyłącznie niesmak. Co więcej, te wszystkie przymioty teraz mu się ze sobą jakoś gryzły.

W końcu mruknął coś pod nosem, schował różdżkę do kieszeni i bez słowa odwrócił się na pięcie, żeby chwilę później zniknąć w mieszkaniu.

Czarownica niepewnie weszła za nim, odczytując to jako zgodę, choć on sam nie wiedział, co ten gest miał na celu. Z jednej strony chciał coś o niej wiedzieć, z drugiej czuł się jak Dumbledore beztrosko wpuszczający Czarnego Pana w mury Hogwartu.

Draco oparł się o pierwszy lepszy blat w pokoju, w którym jego wzrok od razu przyciągnął kominek. Nie żeby był jakoś szczególnie bardziej interesujący niż zwykle. Może nie spuszczał z niego wzroku dlatego, że nie mógł na nią patrzeć, może dlatego, że bał się, że zaraz wyskoczy z niego Harry, pocałuje ją w policzek, złapie za rękę i wyjdą razem, w jego stronę kolejny raz jak gdyby nigdy nic rzucając głupie Przepraszam.

Bądź też starał się ignorować, że ta... że jego gość bardzo powoli i niepewnie wyciąga dłoń w jego stronę, jakby liczył, że zostaną najlepszymi przyjaciółmi, a Potterem podzielą się na pół.

- Wydaje mi się, czy już znasz moje imię? - sarknął, tylko kątem oka patrząc, jak speszona zamyka usta i chowa ręce za siebie.

Merlinie, co było z nią nie tak?

Draco miał wrażenie, że uciekłaby z krzykiem, gdyby zrobił przecież najstraszniejszą w jego wykonaniu rzecz i się uśmiechnął. I ktoś taki niby wytrzymywał z Harrym Potterem?

Może powinien był dla bezpieczeństwa własnego i wszystkich w promieniu stu mil odłożyć różdżkę, kiedy ona stała tak na środku z tym malcem za sobą, w zakłopotaniu wodząc wzrokiem po ścianach. Wątpił, żeby kiedykolwiek wokół niego panowała tak nieprzyjemna cisza, z wiszącym jednak w powietrzu mnóstwem słów, których przyzwoitemu czarodziejowi używać nie przytoi. A że Draco takim oczywiście był, to bardzo kulturalnie milczał.

Nawet jeśli mógłby przysiąc, że gdyby nie obecność tego chłopca, bez większego zastanowienia puściłby się ostatniego sznurka opanowania.

Znowu mruknął w końcu coś pod nosem, zanim w odruchu zdenerwowania podszedł do okna. Wpatrywał się chwilę w nieliczne lśniące płatki, ginące między wysoką trawą, zanim nagle odwrócił się w stronę dziewczyny i jej syna, który jako jedyny kołysał się w przód i w tył i wydawał się być nade wszystko zainteresowany ciekawym wystrojem mieszkania.

- Jak długo się znacie? - zapytał, lustrując ją wzrokiem. Uznał za zupełnie niepotrzebne precyzować, o kogo pyta.

- Cztery lata - przyznała tak, że prawie zagłuszało ją bicie zegara.

Kolana nagle odmówiły Draconowi posłuszeństwa, toteż zacisnął dłonie na parapecie. Merlinie... To była połowa ich związku.

Nie chciał jednak, aby ona cokolwiek zauważyła, toteż odrobinę uniósł tylko głowę, mimo że właściwe nie było to potrzebne, bo już i tak był kilkanaście cali wyższy.

- A ile ma on? - dodał po długiej chwili, wskazując głową na dziecko, kiedy uścisk na gardle zaczął ustępować.

- Trzy i pół! - pochwalił się z dumnym uśmiechem chłopiec. Wzrok Dracona już w następnej sekundzie kazał mu jednak na powrót schować się za kolanami matki.

Blondyn, drżąc delikatnie, przetarł twarz dłońmi, kiedy skóra na niej z pewnością rozgrzała się do czerwoności.

- Wtedy, cztery lata temu, w jego urodziny... - zaczął jakimś nieswoim głosem, odsuwając dłonie od twarzy na tyle, żeby móc spojrzeć na wciąż stojącą w jednym miejscu kobietę. Pokiwała tylko głową, ale Draco poczuł się, jakby kolejny raz kopnęła go w brzuch.

- Harry był wtedy ze mną. Ale pokłóciliśmy się o jakąś głupotę. Wtedy przyszedł do ciebie, tak?

Był tylko drugą opcją. Tym mniej znaczącym, ona tą, z którą tworzył rodzinę. I mając w głowie wyłącznie tą jedną myśl, nie odpowiedział.

- Wiedziałaś o mnie - wytknął jej nagle, bo nie mógł znieść jej spojrzenia na sobie. Było tak pełne współczucia, spokojne, jakby wcale nie widziała w nim rywala, ale z góry wiedziała, że on już przegrał.

Może ta delikatność urzekła Harry'ego?

- I zgodziłaś się na coś takiego?

- Byłam zakochana. Tacy zwykle nie myślą racjonalnie.

To było jedynym, w czym Draco mógł się z nią zgodzić.

- Dlaczego mieszkał ze mną? - zapytał znacznie ciszej, ale nie dbał już o to. - Po co spotykał się ze mną?

- Ja... Nie wiem, ile było w tym prawdy, ale... - zaczęła po krótkim zastanowieniu, czy w ogóle powinna odpowiadać. W gruncie rzeczy Draco brzmiał tak, jakby nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to na głos. - Harry mówił, że nie może. Że współczuje ci wszystkiego, co przeszedłeś. Że pomógł ci zacząć żyć normalnie, kiedy wojna się skończyła i... że nie poradzisz sobie sam.

- Litość - skwitował półszeptem, spuszczając z niej wzrok.

Zwykły gryfoński kompleks bohatera. Żadna miłość.

- Przykro mi - mówiła dalej. - Harry to moja rodzina, ale... nikt nie zasłużył na coś takiego. Przepraszam.

- Wyjdź stąd - warknął nagle, biorąc urywany oddech. Przymknął powieki. Nie mógł słuchać, jak ona jego Harry'ego nazywa swoim. - Zostaw mnie i Pottera w spokoju! - zawołał jeszcze, kiedy kroki ucichły, drzwi się zamknęły, a ona zniknęła, zostawiając po sobie tylko uczucie ulgi.

Wciąż zalewała go złość potęgowana zazdrością na myśl, że to do niej Harry teraz wraca, że to ona przytulała go, kiedy Malfoy odrzucał.

Co to było za chore uczucie, jakim Potter bez pytania związał całą ich trójkę?

Chciał już tylko krzyczeć. Wrzeszczeć z bezsilności tak długo, aż zupełnie opadnie z sił.

****

- Ty się cieszysz czy płaczesz?

Ron zmarszczył brwi, faktycznie mając nad czym się zastanawiać. Dopiero wrócił z Ministerstwa, toteż przerzucił płaszcz przez opacie krzesła, odkładając na nie również różdżkę, ale nie spuścił wzroku z przyjaciela.

Zwykle iskrzące radością oczy błyszczały mu teraz jak płatki śniegu w słońcu i pewnie tylko dlatego, że odchylał głowę do tyłu, żadna łza nie wypłynęła na jego policzki. Jednocześnie kąciki ust delikatnie mu drgały, ale Ron nie był pewien, czy od tłumionego szlochu, czy od prawie niezauważalnego uśmiechu. Wodził wzrokiem po suficie, nie mogąc pozbyć się z ciała niezrozumiałego nawet dla niego podenerwowania. Nie umiał znaleźć sobie miejsca w domu, w którego drzwiach nie było szansy zobaczyć łagodnie uśmiechniętej twarzy Dracona i w którym nie było pomieszczenia, gdzie mógłby rozbrzmieć jego głos czy śmiech.

Tak bardzo bolało go jego cierpienie. Bo cierpieli obaj, niezależnie, jak Harry to okazywał i jak Draco starał się ukrywać.

- Ron, Draco powiedział, że nie wyklucza, że mógłby mi kiedyś wybaczyć ten jeden raz. Problem w tym, że on nie wierzy, że to się więcej nie powtórzyło. I... To będzie koniec, Ron, jeśli to dziecko to naprawdę mój syn - wyrzucił w odpowiedzi tak szybko, że Weasley musiał chwilę się zastanowić, zanim cokolwiek zrozumiał.

- Może kłamał - podsunął - żebyś czuł się jeszcze bardziej winny za coś, na co nie masz już wpływu.

- Nie - zaprzeczył od razu Harry, przyciskając dłonie do skroni mocno tak, jakby liczył, że w ten sposób pozbędzie się natłoku myśli. - Na Merlina, znam go, wiem, że był szczery, bo widziałem, że wcale nie chciał tego powiedzieć. Myślę, że był potem na siebie za to zły i dlatego zaraz po tym kazał mi spadać.

Ron uniósł niemrawo kącik ust, zastanawiając się, jak go pocieszyć. Nie wiedział o Malfoyu choćby połowy z tego, co Harry, nie znał go i nawet nie widział, odkąd rozstał się z jego przyjacielem. Opierając się jedynie na, co by nie mówić, nie zawsze jasnych tłumaczeniach Harry'ego, ciężko było powiedzieć cokolwiek, na co Potter nie stwierdziłby od razu To się nie uda czy On taki nie jest.

- Dlatego musimy znaleźć tę dziewczynę - powiedział w końcu, a Harry momentalnie podniósł na niego wzrok - i udowodnić, że kłamie, a to dziecko nie ma z tobą nic wspólnego.

- Wierzysz w to?

- Wierzę, Harry - zapewnił, chociaż może nie powinien. Ale w sytuacjach, kiedy, jak to mawiają mugole, nadzieja umiera ostatnia, to rozsądek odchodzi pierwszy. - Opowiadaj, co dokładnie się stało.

Harry wymusił wdzięczny uśmiech i tak, jak Ron prosił, powiedział mu wszystko, co sam pamiętał, chociaż trzeba przyznać, że nieskładnie i niezbyt wyraźnie, czasem nagle zmieniając wątek albo urywając zdanie w połowie.

Ron rzadko mu przerywał, najczęściej cichym Na brodę Merlina, Harry, siedząc tylko obok i co chwila klepiąc go po plecach w pocieszającym geście. Okularnik wreszcie jednak urwał, a Ron, uznając wzywanie Merlina któryś raz z rzędu za głupie, w którymś momencie wstał i stanął przed Harrym.

- Gdybym ja przepraszał Hermionę za kłamstwo - zaczął zdecydowanie, chcąc jakoś poprawić przyjacielowi humor - to zrobiłbym coś bardziej w tym stylu - stwierdził i po tym, jak udał zastanowienie, ściągnął nagle brwi, jakby miał zaraz się rozpłakać i uklęknął na jedno kolano, jednocześnie sprawiając, że Harry nie wiedział już, czy to Ron zwariował, czy on oszalał. Weasley wziął głęboki oddech, kiedy oczy Harry'ego nagle zdały się powiększyć do wielkości szkiełek jego okularów. - Przepraszam, kochanie, tak okropnie żałuję! - zawołał, teatralnie chwytając bruneta za ręce. Harry był w zbyt ciężkim szoku, żeby cokolwiek z tym zrobić, musząc dopiero sprowadzić krążące gdzieś daleko myśli na ziemię. - Ja... Sam nie wiem, to chyba nargle musiały namieszać mi w głowie...

- To wgnębiwtryski - poprawił go machinalnie. Luna z pewnością byłaby dumna.

- Jeden pies - mruknął pod nosem Ron, przewracając oczami, po czym wrócił do swojego wywodu, machając dłonią Harry'ego jak mugol otrzepujący dywan na wietrze: - Ale, skarbie, gwiazdko ty moja na niebie jedyna, kocham cię nade wszystko i...

Harry już chciał się wtrącić, pewnie pierwszy raz powiedzieć mu, że nie ma nastroju na żarty, szczególnie takie, kiedy otworzyły się drzwi, a oni usłyszeli znajomy głos:

- Przeszkadzam wam?

Hermiona miała dość dziwną minę, gdy obaj gwałtownie odwrócili się w jej stronę i zobaczyli, jak z uniesionymi brwiami zatrzymała się w progu z dłonią na klamce. Harry delikatnie uśmiechnął się rozbawiony, obserwując, jak Ron otwiera szeroko oczy, patrzy na dłonie przyjaciela, które wciąż trzymał w swoich i jak uśmiech spełza mu z twarzy.

- Później pogadamy - ucięła Hermiona, widząc zakłopotaną do granic możliwości minę Rona, choć słychać było, że powstrzymuje śmiech. - A ty, Harry - zwróciła się do bruneta, wchodząc wgłąb pomieszczenia i jednocześnie szukając czegoś w swojej torebce - powinieneś coś zjeść. Od kilku dni nie miałeś prawie nic w ustach. To od Molly - dodała na zachętę, bo Harry był jednym z czołowych fanów jej kuchni, kiedy podała mu niewielką paczuszkę. To Ron wydał się jednak być bardziej zainteresowany wizją obiadu od pani Weasley, bo Harry przyjął zawiniątko, pewnie poddane zaklęciu zmniejszającemu, dość niechętnie i od razu odłożył je gdzieś obok.

- Ona wie? - zamiast zamiast tego. - O mnie i Draco?

- Powiedziałem jej tylko, że masz teraz trochę problemów - odparł Ron. - Zresztą, dlaczego miałaby nie wiedzieć?

- Nie wiem, ja... Chyba liczę, że póki nikt nie wie, że się rozstaliśmy, w końcu załatwimy to tylko między sobą. Że Draco chce dać mi się wytłumaczyć, zanim zdecyduje się oficjalnie powiedzieć, że nie jesteśmy już razem. To głupie. I przepraszam, Hermiona, ale nie jestem głodny.

Szatynka oparła dłonie na biodrach, zupełnie nie zaskoczona taką reakcją.

- Głodzeniem się nie sprawisz, że on do ciebie wróci - stwierdziła stanowczo. - Jeszcze przed nim zemdlejesz i jak Malfoy będzie ci wybaczał, jeśli będziesz leżał w Mungu?

Ostatecznie Hermiona stała nad nim tak długo, że w końcu Harry wziął jednego pasztecika dyniowego, patrząc na niego jak Snape na Gryfonów. Dziewczyna wbijała w niego jednak pewnie jeszcze gorszy wzrok, co wcale nie pomagało na związane w supeł gardło. Ciężko mu było cokolwiek przełknąć.

Uśmiech już dawno zniknął mu z twarzy, tak że Ron zastanawiał się, czy w ogóle tego dnia się tam pojawił. A wszystkie słodycze były jakieś... gorzkie. Na pewno nie takie, jakimi Harry pamiętał je z dnia swojej pierwszej wizyty w Norze. Razem ze spojrzeniami Rona i Hermiony, pod którymi czuł się jak ich syn ze zbyt małym apetytem, jakoś go to dobijało.

- Już? - zapytał z niejasnego nawet dla siebie powodu lekko poirytowany. - Jestem upoważniony do zdjęcia śliniaczka?

- Harry, daj spokój - poprosiła Hermiona. - Martwimy się o ciebie.

Przewrócił oczami. Nie potrzebował ich opieki ani snu, ani wciskania mu do gardła jedzenia. Brakowało mu tylko jednego.

- Która godzina? - zapytał nagle Harry. Ron i Hermiona spojrzeli po sobie.

- Po siódmej - odparł powoli Ron, zerkając na zegar. Harry odetchnął cicho i wstał.

- Dokąd idziesz? - zapytała szybko Hermiona.

- Do Hogwartu - wyjaśnił, otwierając drzwi, które wcześniej przymknęła szatynka. - Draco właśnie kończy korki, powinienem zdążyć.

- Czekaj - poprosił od razu Ron. - I znowu będziesz tam sterczał całą noc, jak cię nie wpuści?

- A co mam zrobić?

- Zostać tutaj i powiedzieć nam wszystko, co wiesz o tej dziewczynie. Musimy ją znaleźć, nie pamiętasz?

Hermiona przytaknęła.

- Ron ma rację. Udowadniając jej kłamstwo, dowiedziesz również swojej prawdy.

Harry przenosił chwilę wzrok z Rona na Hermionę i z powrotem, widząc, jak ich oczy delikatnie proszą go, aby i tym razem im zaufał.

Zamknął drzwi. Został.

Pewnie to nawet lepiej - bo i Draco, niezgodnie z domysłami Harry'ego, tego dnia wcale nie pojawił się już w Hogwarcie.


2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro