Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

49.

Dracona w międzyczasie jedno po drugim spotykało coś, co, gdyby wierzył w takie rzeczy, nazwałby wróżbą albo nawet znakiem. Sam dla siebie uważał to jednak za zbiegi okoliczności, bo mimo że na pewno nie miały ze sobą nic wspólnego, to Draco czuł się jednak, jakby cały świat postanowił ostatnio subtelnie podsuwać mu jedną myśl, choć na różne sposoby.

Zaczęło się od tego, że Draco ostatecznie poczuł, że musi coś zrobić. Czas bardzo go naglił, on bał się o Harry'ego i bał się o siebie. Po ostatniej rozmowie z nim zaczęła przerażać go myśl, że kiedyś, jak co dzień stojąc przed szarym murem Azkabanu, usłyszy, że jego już tam nie ma. Że to nie jego usta dotykały ostatniej nocy Harry'ego - ale że to dementorzy dostali do niego ostatnie prawo. Że postradał zmysły, właściwie je stracił, nie będąc ich świadomym i zostawił go samego z uczuciem, któremu tyle czasu nie chciał się poddać, a dla którego w końcu mimowolnie przepadł.

I przerażało go to, jak bardzo wydawało mu się to wszystko prawdopodobne. Może to on pierwszy tracił rozum i na siłę otaczał się najmroczniejszymi z myśli?

- Zrobię wszystko, żeby go stamtąd wyciągnąć! - krzyknął wreszcie, chcąc może, żeby cały ten przeklęty świat trzymał go za słowo, a on po prostu musiał go dotrzymać. Wiedział, że było to ledwie wczoraj i że z kimś wtedy rozmawiał - ale w stanie był takim, że nie potrafił już powiedzieć z kim.

Daltego musiał coś zrobić, pomóc i jemu, i sobie. Jego krzyk potrafił doprowadzić go do takiego stanu, gdzie przeraźliwie zimna pustka w rozdzieranym sercu w ułamku sekundy przekładała się na drżący oddech i uczucia braku gruntu pod stopami. Tylko raz był tego w Azkabanie świadkiem i nie chciał już nigdy więcej.

I zaciskał powieki za każdym razem, kiedy myślał, że to jeszcze za mało. Że Harry mógłby sobie zdzierać gardło do późnej do nocy, a to wciąż niczego by nie zmieniło.

Był też inny powód, dla którego Draco musiał wreszcie się na coś zdecydować, sam, jeśli każdy inny zawiódł. Kiedy następnego dnia po tym, jak ostatni raz udało się dostać do Harry'ego, poszedł porozmawiać z Hermioną, usłyszał tylko tyle:

- Próbowałam, Malfoy. Powiedzieli mi, że nie możesz przychodzić do Azkabanu tak często.

- Dlaczego? Sami prosiliście mnie, żebym to robił.

- W Wizengamocie nikomu nie podoba się, że przez nasze relacje z Harrym obaj macie jakieś... specjalnie traktowanie.

- Specjalnie traktowanie? - powtórzył po niej. - Oni tam zachowują się, jakby w ogóle nie widzieli w nim człowieka!

- Wiem. Musimy czekać na dokończenie jego wyroku. A ty musisz powiedzieć o tym Harry'emu.

- Dlaczego ja? To wasz zakaz, sami powiedzcie mu, że od tej pory ma liczyć sam na siebie.

Na Merlina, tego jeszcze brakowało, żeby Granger z Weasleyem nim zasłaniała się przed Harrym.

- To nie nasz pomysł, Malfoy, i nikt się od niego nie odwraca. Właśnie dlatego ty musisz mu wytłumaczyć. Nie chcemy, żeby pomyślał, że nie wierzymy, że jest niewinny. Znasz go. Wie swoje.

- Więc lepiej, żeby pomyślał, że to ja nie chcę mieć nic do czynienia z więźniem? Nie zrobię tego.

- Malfoy... - spróbowała jeszcze, choć nie starała się już nawet dokończyć. Widziała, że on podjął jakąś decyzję.

- Powiedziałem.

Więc Draco naprawdę nie pojawił się już więcej w Azkabanie. Dręczyło go tylko, że nie mógł wyjaśnić tego Harry'emu, że on na pewno zastanawia się, co się stało. Ostatnio już i tak stawał się jakimś szarym cieniem chłopaka, za którym jego serce mogło tylko płakać.

Może głupi był, że przypominał sobie często słowa Luny, która powiedziała mu jakiś czas temu, że jeśli równocześnie pomyślą o sobie z Harrym, to tak, jakby ze sobą rozmawiali. I bardzo często się do nich stosował, z tyłu głowy niemal ciągle mając choć jedną oddaną mu myśl. Nie był legilimentą, nie potrafił sprawić, że Harry na pewno to poczuje. Po prostu chciał w to wierzyć, póki nie została im już inna forma komunikacji, jak ta, której nikt ich już nie mógł pozbawić.

Draco ciężko pogodził się z tym wreszcie, że ostatni raz zobaczył tam Harry'ego, że ostatni raz prosił o to Hermionę, musiał zresztą, bo czasu nie miał wiele. I pochłonęło go coś innego.

A, jak to zwykle, kiedy zdobywa się jakąś nową myśl, nowy priorytet, nagle widział odwołania do niego na każdym rogu.

Wracając do tych zabiegów okoliczności, to pierwszy zasugerował mu coś Blaise, który zmusił go niemal, żeby dwa dni temu porozmawiać w jakimś pubie przy Pokątnej, bo Draco stanowczo odmawiał Dziurawego Kotła.

Zabini uargumentował to o tyle wspaniale, że twierdził, że w domu Dracona w Londynie za dużo jest Pottera nawet, kiedy go tam nie ma, i źle mu się przez to myśli.

- To dlatego, że tam nie miałeś Ognistej w ręce? - spytał go Draco, kiedy niespecjalnie zadowolony siedział już naprzeciw niego przy drewnianym stoliku, obserwując z uniesionymi brwiami, jak Blaise otacza dłonią szklankę.

- Draco - powiedział, jakby w ogóle go nie słyszał i to on zaczynał właśnie rozmowę. - Jest sposób, żeby go wyciągnąć. Wiesz o tym.

Draco podniósł na niego wzrok i złośliwy od niechcenia uśmiech zszedł mu z twarzy.

- Sam nic nie zdziałasz - mówił dalej Blaise, widząc, że ma całą jego uwagę. - Ale są ludzie, którzy zrobią to... za pewną cenę. Ty znasz takich ludzi, Draco. Ja również. A dam głowę, że twój ojciec to się z paroma przyjaźni. Stać cię na to. Ktoś zamiesza w papierach, przekupi kogoś z Departamentu Przestrzegania Prawa czy cokolwiek w tym stylu, a ty tylko usiądziesz sobie w fotelu i zaczekasz na Pottera z herbatką.

Draco milczał długo, spuścił wzrok i tylko dłonie miał złożone na blacie, nieświadomie wystukując na nim jakiś cichy rytm.

- On by się nigdy nie zgodził - stwierdził wreszcie. - Nie mogę działać wbrew niemu.

Widział wzrok Blaise'a, który patrzył na niego jak na skończonego idiotę. Ale on naprawdę nie mógł. Harry zawsze, kiedy próbował mu pomóc, robił to na jego zasadach, nigdy za jego plecami.

- Nie wbrew, tylko dla niego. Mnie nie zależy, Draco. Tylko na tym, żebyś ty się otrząsnął.

- Nie rozumiesz. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, zrobiłbym, co trzeba. Ale to Harry Potter. On prędzej sam by się zamknął, niż pozwolił, żeby brał udział w czymś wyjętym spod prawa.

Blaise uśmiechnął się tak, jakby słuchał dziecka opowiadającego o jakiejś głupocie, o której jest święcie przekonane.

- Jesteś pewien, że go nie przeceniasz? Łamanie niesłusznego prawa to zasługa, nie przestępstwo.

- On widzi to inaczej. Muszę wymyślić coś innego. Mimo to, dzięki, Blaise.

- Do usług - skinął głową, kiedy Draco wstał już ze swojego miejsca.

Mimo wszystko Blaise ośmielił w nim myśli, które krążyły mu po głowie już od jakiegoś czasu - choć to nie było jeszcze to, czego potrzebował i szukał.

Później złożyło się tak, że Draco trafił na chwilę do Wiltshire. Nie miał specjalnie ochoty z rodzicami rozmawiać, szczególnie, kiedy wciąż jeszcze wahał się, co powinien i co jest w stanie zrobić. Nie chciał słuchać, że, cokolwiek by nie wymyślił, albo nie jest warte zachodu, albo się nie uda. Bo wiedział, że póki chodziło o Harry'ego, nie usłyszy tu niczego innego.

Starał się więc zgrywać, że wszystko ma pod kontrolą, ale albo to on sam nad sobą nie potrafił już panować, albo to oni za dobrze go znali, bo czuł, że mu nie wierzą. Ani Lucjuszowi, ani Narcyzie nie zależało jednak, żeby o Harrym rozmawiać, toteż Draco godził się na jakikolwiek temat, który oni zaczynali.

Może też w zamyśleniu parę razy pomylił się i nie wiedząc do końca, co mówi, prawie wymienił imię Harry'ego w rozmowie zupełnie go niedotyczącej. Czuł, że tak naprawdę nie miał czasu na dyskusje nie o nim albo nie z nim.

- Nie rób nic głupiego, Draco - usłyszał wreszcie od Lucjusza. - Jeśli cię złapią, obaj będziecie siedzieć w Azkabanie do końca życia.

Patrzył na Dracona, jakby wciąż nie wiedział, na co mu to wszystko było. I trochę też wszystkowiedząco, bo widział po nim, że Draco chyba sam nie do końca rozumie, w co się wpakował.

- Co znaczy obaj?

Draco na tę jedną sprawę miał trochę inne spojrzenie. Nie potrzebował rozumieć. Czuł, że musi sam Harry'emu pomóc, i to wystarczało.

- Obaj - powtórzył, pochylając lekko głowę. - Ty za próbę zrobienia czegokolwiek, o czym teraz myślisz, on za swoje już zarzucane mu winy. I za ciebie. Nie pamiętasz, jak za ciebie poręczył, żebyś za Mroczny Znak nie trafił do Azkabanu, Draco? Wiąże was więcej niż tylko słowa, niestety. Odpowiedzialność za ciebie po części spadnie na niego.

Draco odpowiedział mu spojrzeniem, poważnym, ale trochę nieobecnym i upartym.

- Dobrze więc, że nie robię niczego głupiego.

Narcyza przez ten czas niewiele mówiła, słuchając tylko Dracona i jego pogubienia i w głosie, i po prostu w słowach. I nie mogła na niego patrzeć. Był tak nieobecny, że chwilami na tle schludnych, czystych ścian dworu przypominał tylko obraz, zadedykowany wcale nie im, nie miejscu, w którym się znajdował, ale komuś i gdzieś bardzo daleko stąd. Tak... nieszczęśliwy.

Wmawiać mu, że Harry Potter był naprawdę złym wyborem, raz, że dziś nie miałoby już sensu, dwa, że mogłoby wydać się po prostu okrutne - już siedem lat temu tego próbowała i wynik zdawała się osiągnąć zupełnie odwrotny.

Może dlatego Draco nigdy nie rozumiał, że to dla jego dobra. Może swoje dobro widział po prostu w nim.

Może czas był przestać mu tego odradzać. Niech Draco czuje przynajmniej, że nie są przeciwko niemu. Przeciwko im, może i tak. Przeciw niemu nigdy.

Draco wyszedł już do ogrodu, tam jak zwykle zwalniając na chwilę kroku. Na tyle, że Narcyza zdążyła go dogonić, nie musząc nawet biec. Kiedy to zauważył, zatrzymał się zupełnie i zaczekał. Spojrzała na niego, przykładając dłoń do jego policzka.

- Każde miejsce da się opuścić, Draco - szepnęła, czując jednak, że tych słów pożałuje.

Jej oczy, tak jak wcześniej Blaise'a, wyraźnie mu coś sugerowały. Nawet jeśli nie to samo, to Draco poczuł się dużo pewniej.

Niewiele minęło czasu, kiedy odwiedziła go Pansy, tym razem już w jego mieszkaniu. Przynajmniej przy nim, bo rozmawiali na zewnątrz, za domem. Draco dość miał już przebywania w pustych ścianach.

- Mówisz, że jest na drugim najwyższym piętrze - zagadnęła go w którejś chwili Pansy. - To stwarza niezłe pole manewru.

- Pansy - uciął niechętnie, przewracając oczami. - Ja wiem, że ty go nie lubisz, ale nie chodzi mi o to, żeby wypchnąć go z okna i zabić.

Pandy podniosła wzrok na bezchmurne dziś niebo, jakby nad czymś myślała.

- Tak - przyznała wreszcie, wracając wzrokiem do niego. - To by mogło być potencjalnie problematyczne. Tam są w oknach kraty.

- To naprawdę... - zaczął poirytowany, ale nie zdążył już powiedzieć, że Pansy jest skrajnie niepomocna, bo ledwo na nią spojrzał, żeby dobitniej przekazać jej, że nie ma ochoty na żarty, kiedy nagle zamilkł.

- Co jest, Draco? - spytała po chwili ze zmarszczonymi brwiami, bo coś wątpiła, żeby to zaniemówienie było na jej widok.

- To... - zaczął znowu, nie wierząc, że wcześniej o tym nie pomyślał. - Zaczekaj tu na mnie albo... - rzucił, wstając nagle, zanim spiesząc się gdzieś znów odwrócił się w jej stronę. - Albo wracaj do domu, rób, co chcesz, Pansy! Muszę iść!

Obróciła się tylko przez ramię, ale już go nie było. Wywróciła tylko oczami.

Draco w dwie minuty później był już w Ministerstwie Magii i z każdym szybkim krokiem czuł, jak coraz więcej myśli składa mu się w jedną całość. Brakowało mu jeszcze tylko potwierdzenia jednej informacji i może tę całość mógłby nazwać planem. Najbardziej nieułożonym, jaki w życiu stworzył, ale też i jedynym, na który może warto było poświęcić już i tak uciekający czas.

To jedno Draco miał szczęście, że drogę do Biura Aurorów znał bardzo dobrze. Jedna ledwie osoba zdążyła go zagadnąć, co tu robi, zanim Draco wypatrzył Rona. Stał trochę na uboczu, z jakimś listem w dłoni.

- Weasley, muszę cię o coś zapytać - powiedział, będąc jeszcze parę kroków od niego. Ron spojrzał na niego tak, że Draco był pewien, że w następnej chwili kazałby mu sobie nie przeszkadzać. Toteż nie pozwolił mu na to i rzucił argumentem, który na pewno by go przekonał: - Chodzi o Pottera!

- Przyszedłeś popatrzeć na wyrok? - spytał Ron, unosząc lekko list w dłoni. - Za parę chwil przełamią mu różdżkę.

Draco w odpowiedzi złapał go tylko za ramię i ze stanowczym Nie pociągnął go w stronę korytarza.

- Mów, Malfoy - ponaglił go Ron. - O co chodzi? I dokąd idziesz?

- Dlaczego Potter nie jest na najwyższym poziomie, ale na jednym niżej? - zapytał, chcąc jak najszybciej potwierdzić to, co wcześniej wpadło mu nagle do głowy i wydawało się tak logiczne, że nie mógł tego odeprzeć.

Wszystkie te wydarzenia dziś wydawały się już Draconowi naprawdę odległe - nawet jeśli ta jego rozmowa z Weasleyem miała miejsce ledwie wczoraj. Od niej blondyn miał już tyle zajęć, które normalnie zajęłyby mu pewnie parę dni.
Był już późny wieczór. Chwilę temu Pansy znów była u niego, niepoproszona o to, ale podejrzliwa względem tego, co Draco planuje. Kiedy go znalazła, pośpiesznie pakował się do wysłużonego plecaka, i to wszystko jej wyjaśniło.

- Jesteś pewien, że to dobre wyjście? - spytała, zatrzymując się dwa kroki za jego plecami, bo pochylony był nad plecakiem, niedbale coś do niego wpychając. - Że chcesz uciec?

- Nie przekonuj mnie - zbył ją, woląc zostać teraz samemu. - Mogłem w ogóle ci nie mówić, co chcę zrobić.

- Za późno. Na pewno chcesz to zrobić? Zawsze możesz zostać u mnie.

Draco wyprostował się na chwilę, ale, jak Pansy szybko zauważyła, nie po to, żeby z nią porozmawiać, ale żeby za czymś się rozejrzeć.

- Nie. Będę musiał stąd zniknąć. Ja nie mogę mu tu pomóc. Ktoś inny będzie musiał.

Pansy westchnęła, zanim zajęła sobie miejsce na podłokietniku kanapy, na której leżał otwarty plecak.

- Więc postanowiłeś - odezwała się znowu, ciszej. - Ucieczka.

- Tłumaczyłem ci, co i jak - przypomniał, nie przykładając już do tego większej wagi. Powiedział jej już, co miał do powiedzenia i nie zamierzał się powtarzać. Nie miał na to czasu. Pansy kiwnęła głową. - Nikomu ani słowa. Sami się domyślą, jeśli będą chcieli. A to nie jest ucieczka, Pansy, tylko oddalenie się od środka afery.

Pansy wyszła po paru minutach, ostatni raz obejmując go krótko - czuła, że tylko pogarsza jego zdenerwowanie.

Teraz zaszło już słońce, a Draco znużony jadł swoją ostatnią w tym domu drobną kolację, na, sam nie wiedział, jaki czas. Nie czuł za bardzo smaku, gorączkowo myśląc o zupełnie czymś innym, toteż skrzywił się i poddał wreszcie, odchylając się na krześle, bo też nie mogąc nic przełknąć.

Nigdy nie brakowało mu tak głupiego humoru Harry'ego, przy którym często też nie był w stanie jeść, ale z obezwładniającego śmiechu.

Dziś to wszystko się skończy, a on znajdzie się bardzo daleko stąd.

Jeśli Harry miał utknąć w zamknięciu, po co on miał tkwić na wolności?

*

Dziś Harry'emu chciało się już po prostu płakać. Nie wiedział, co się z nim dzieje, że ramiona załamane miał pod takim poczuciem beznadziejności.

Nikt nie rozumiał, jak się czuł. Wszyscy jego przyjaciele stracili tylko jedną osobę, co po jakimś czasie wśród wielu innych po prostu nie będzie tak ważne. On stracił ich wszystkich i w przeciwieństwie do nich, nie mógł wzruszyć ramionami i odwrócić się do kogoś innego.

I też naprawdę tego nie mógł. Metal wokół jego nadgarstków, mimo którego jeszcze kilka dni temu mógł nawet wstać, dziś pozwalał mu już tylko na bezradne rozkładanie ramion na boki, przyciskanie się do ściany i uważanie, żeby przypadkiem zbyt gwałtownie się nie ruszyć i jeszcze bardziej ich nie skrócić.

- Na twoim miejscu aż tak bym się nie szarpał - usłyszał od strażnika, kiedy spróbował tego ostatni raz, tak jak bierze się ostatni słaby oddech, licząc, że coś to da, zanim upadnie się na kolana. - Połamiesz sobie nadgarstki, a w najlepszym razie wykręcisz, jeśli ten łańcuch dojdzie do ściany i dalej. Chyba że tak jak wieku przed tobą masz do tego aspiracje, nie będę przeszkadzał. Ale nie oczekuj, że ktoś pofatyguje się z tobą do Munga.

Nie oczekiwał. Pocieszała go już jedynie myśl, że lada dzień zostanie postanowione, co się z nim stanie - i wreszcie opuści to miejsce. Bez różdżki, jak zwykły mugol, ale opuści.

Musiało być bardzo późno albo to na zewnątrz zalegała ciężka mgła, bo zrobiło się też bardzo ciemno. Harry nie widział niczego dalej niż dwa kroki od siebie. Podejrzewał, że podmuch zimnego wiatru zgasił tę parę mdłych świec, które słabo oświetlały tu korytarze.

Strażnik jak zwykle coś krzyczał, gdzieś z boku było jakieś małe zamieszanie. Harry nie patrzył nawet w tę stronę, bo po pierwsze było za ciemno, a poza tym tak się już przyzwyczaił, że cieszył się po prostu, że tym razem nie na niego padło.

Coś błysnęło, gdzieś w głębi piętra, gdzieś wśród ciemności. Harry usłyszał głuche uderzenie, jak o ścianę. Może wyolbrzymiał to wśród całego panującego tu szumu, ale spojrzał w tę stronę. Zmęczony, mrużąc lekko oczy, niewiele zobaczył, dopóki nie usłyszał dźwięku przekręcanego zamka, a krata otworzyła się gwałtownie.

Harry otworzył szerzej oczy, zdenerwowany nagle. Ktoś tu był. Na pewno ktoś, kogo być tu nie powinno, bo Harry zorientował się nagle, że wołania strażnika ucichły. Spróbował szybko przysunąć się do ściany, wyprostować się, nie odwracając wzroku. Na jakieś dwie sekundy wystraszył się może, nie wiedząc, co się stało, i będąc zupełnie bezbronnym.

Harry nie widział schowanej w cieniu kaptura twarzy kogoś, kto nie zatrzymał się nawet i, jakby bardzo się spieszył, przyklęknął przy nim. Harry odniósł wtedy wrażenie, że poznaje te ruchy i sylwetkę - i zakrywającą ją mugolską bluzę chyba też.

- Dra... - zaczął, zdezorientowany obserwując, jak on podnosi różdżkę, której koniec tlił się srebrnym światłem. Ją Harry na pewno poznawał.

Czyjaś dłoń na krótką sekundę zasłoniła mu usta i Harry był pewien, że to dłoń Dracona.

- Nie odzywaj się - odszepnął niewyraźnie, oglądając się szybko przez ramię. Obawiał się, że oszołomiony strażnik zaraz się pozbiera. Wiele włożył wysiłku w to, żeby nikt go tu nie poznał i nie miał zamiaru pozwolić teraz Harry'emu, żeby wszem i wobec wypaplał jego imię.

- Co ty tu robisz? - spytał równie cicho, a zaskoczony nie zauważył nawet różdżki przyłożonej do swojego nadgarstka. Zrozumiał, co Draco robił, dopiero, kiedy poczuł, jakby w okolice dłoni na ułamek sekundy przyłożono mu coś znacznie zimniejszego niż lód, zanim zastąpiło to krótkie, tępe ukłucie, jakby coś się na nim łamało. Usłyszał dźwięk metalu upadającego głośno na ziemię i Harry odruchowo przycisnął go piersi rękę, którą wreszcie mógł swobodnie ruszać.

- Zabieram cię na spacer w świetle księżyca - odpowiedział mu w międzyczasie Draco, zanim pochylił się nad Harrym i zajął się jego drugim nadgarstkiem. Spojrzał kontrolnie na Harry'ego, czy wszystko z nim w porządku, i widząc, że znowu otwiera usta, uprzedził go: - Nie ma teraz na to czasu. Wstawaj.

Draco nie czekał, aż do Harry'ego cokolwiek dotrze, tylko natychmiast pomógł mu wstać, w zasadzie samemu podnosząc go na nogi. Jeśli nawet Harry chciał coś jeszcze powiedzieć, to nagle zakręciło mu się w głowie i zrezygnował z tego.

Draco złapał go za ramię i sprawnie obrócił tak, że Harry stanął za nim, czując się wyjątkowo głupio. Zupełnie nie miał pojęcia, co się dzieje.

Obejrzał się za siebie, kiedy usłyszał rzucane przez Dracona zaklęcie. Harry cofnął się gwałtownie parę kroków, jego odruchowo zmuszając do tego samego, bo na chwilę zrobiło się bardzo głośno, a pył, który wypełnił powietrze, zagęścił tylko cień. Ledwie zdążył jednak objąć Dracona ramieniem, czując drobne ukłucia na wierzchu dłoni, jakby uderzyły o nią kamienne odłamki, kiedy powietrze wokół nich przejaśniło się. Harry wyjrzał za blondyna. Przez wysoką dziurę w murze wpadało tu blade światło księżyca. Zapatrzył się na to chwilę, kiedy Draco już znowu pociągnął go za nadgarstek i najdelikatniej, ale i najszybciej, jak był w tej chwili w stanie, ustawił go na skraju Azkabanu i przepaści tuż za.

- Ufasz mi? - spytał, łapiąc go za ramiona. Harry stał teraz tyłem do tego światła, ale srebrzyste promyki pierwszy raz padły na szare, wpatrujące się w niego z prośbą oczy. Zabłysły żywo i Harry, nawet tak bardzo zdezorientowany, nie potrafił mieć wątpliwości, że to na swojego Dracona patrzy.

Świadomy był też wysokości, na jakiej byli, i ciemnych fal w dole rozbijających się  o skały.

- Tak.

- Jeśli mi ufasz - powtórzył, obracając się nerwowo za siebie - to nie krzycz.

Harry kiwnął głową. Chyba zrozumiał, co Draco ma na myśli. Ostatecznie blondyn wcale nie musiał robić tego, przed czym najbardziej się wahał. Harry sam zrobił krok w tył, wiedząc dobrze, że nie napotka już za sobą gruntu.

Najkrótszy krzyk nie wydarł się z jego gardła. Wierzył, że Draco wie, co robi. I że nie chce go zabić.

Harry nie zniknął mu jeszcze z oczu, kiedy na prędce ułożony plan Dracona pierwszy raz coś skomplikowało. Zaklęcie strażnika, który podniósł się już na nogi, odbiło się tuż przy jego głowie o ścianę.

Na Merlina, nie miał na to czasu. Myślał tylko o Harrym, który bez różdżki był teraz zupełnie bezradny, a na którego złapanie miał jeszcze może parę sekund. Postawił tylko przed sobą tarczę, która miała dać wystarczające dwie sekundy ochrony przed zaklęciami. I wiedząc, że jeśli choć przez chwilę by się zastanowił, to uznałby to za czysty idiotyzm, sam wyskoczył na zewnątrz, może trzy sekundy po tym, kiedy stracił z oczu Harry'ego.

Patrząc na niebezpiecznie szybko zbliżający się grunt, na krótką chwilę przerażony poczuł się słabo. Tylko, na Merlina, mając teraz dosłowniej niż kiedykolwiek w rękach życie swoje i Harry'ego, musiał się w sobie zebrać. O siebie tak się nie bał - w każdej chwili mógł rzucić zaklęcie i zapewnić sobie jako tako delikatny upadek. Musiał tylko złapać za rękę Harry'ego, który swoją już w jego stronę wyciągał.

Udało mu się to może pięć stóp nad ziemią i kurczowo zacisnął dłoń na przedramieniu Harry'ego. W drugiej wciąż ściskał swoją różdżkę, toteż kiedy tylko pośpiesznie wypowiedział zaklęcie, obaj gwałtownie zatrzymali się tak, jakby w powietrzu natrafili na jakąś niewidzialną przeszkodę. Trwało to może jedną sekundę, ale Draco zdążył przyciągnąć do siebie Harry'ego, który zawisł parę cali nad czubkiem jednej z wystających skał, przyciśnięty do jego klatki piersiowej tak mocno, że choćby wzięcie głębszego oddechu byłoby niemożliwe. Nie żeby wtedy garnął się do jakichś ćwiczeń na spokojnie oddychanie.

Draco poczuł, że znów spadają, te ostatnie kilka stóp, gdzie nie mogli już zrobić sobie większej krzywdy. Mimo to obrócił się tak, żeby to on plecami wylądował na ziemi. On miał nad tym jakąkolwiek kontrolę, Harry zmęczony i poobijany mógłby bezwładnie bardziej ucierpieć.

O tym, że zdążył powstrzymać ich przed upadkiem w ostatnim momencie, przekonał się dopiero, kiedy sam poczuł, jak materiał bluzy na plecach rozdziera mu coś ostrego, nie szanując też ciała. Na chwilę znieruchomiały z przeszywającego bólu zacisnął mocno powieki i miał wrażenie, że wypuści Harry'ego z ramion. Może i tak by było, gdyby i Harry mocno go nie trzymał.

Zsunęli się po skale, o której nierówną powierzchnię uderzył się Draco, już na ziemię. Zimną, mokrą, przez co blondyn od lodowatej wody dotykającej świeżej rany syknął znowu z bólu, ale stosunkowo bezpiecznej. Puścił więc Harry'ego, który upadł tuż przy jego boku.

Kilka rzeczy wydarzyło się naraz. Z głębi kamiennej wysepki, na której stał Azkaban, a na której krańcu oni musieli leżeć, usłyszeli głośne kroki, głosy i na pewno zaalarmowane nimi zamieszanie. Harry poczuł pod sobą jakiś materiał, na który przypadkiem musiał trafić, i nie otwierając jeszcze nawet oczu i nie myśląc wiele, instynktownie tylko wyszarpał go i narzucił na nich. Miał wrażenie, że materiał był na tyle duży, że niemal zupełnie ich przykrył.

Harry otworzył oczy, chcąc koniecznie wiedzieć, co się dzieje. Zrobiło się jednak tak ciemno, że nie widział już nawet strużki tego światła księżyca, które wcześniej przeplecione nadzieją przypomniało mu, jak może wyglądać niebo rozświetlone gwiazdami. Nie widział absolutnie nic i tylko Dracona czuł obok siebie.

Draco spanikowany na oślep odnalazł różdżkę, którą przed chwilą wypuścił, ale która potoczyła się tylko parę cali od jego dłoni. Drugą mocno ścisnął dłoń Harry'ego, zanim szepnął:

- Expecto Patronum.

Nie był to cielesny Patronus, bo na takiego nie umiał się zdobyć, ale kiedy zaczął słyszeć, że dementorzy, którym w przeciwieństwie do ludzi ciemność w odnalezieniu ich w niczym nie przeszkadzała, cofają się, Draco upewnił się, że był wystarczająco silny. Dementorzy na kilka cennych chwil gdzieś zniknęli, a żaden strażnik Azkabanu w głębokim mroku nie mógł dostrzec srebrzystego światła.

Zrzucił z nich materiał, który nie był już potrzebny. Podniósł się szybko, Harry, trochę się na nim wspierając, zrobił to samo i Draco niedbale przerzucił sobie jego ramię za szyją, żeby mógł się na nim oprzeć. Harry'ego dziwiło to trochę, że kiedy blondyn postawił pierwszy krok, zdawał się dobrze wiedzieć, dokąd idzie. Sam nie czuł się jednak najlepiej, więc tylko posłusznie poszedł, a w zasadzie pobiegł za nim, ile tylko miał siły. Nie chciał go spowalniać, bo czuł, że Draco, mimo że bardzo się spieszy, dostosuje się do niego.

Harry zorientował się, że coś jest nie tak, dopiero kiedy stanęli wśród wody. Obrócił się przez ramię i zobaczył, że to, co wcześniej uznał za zwykły, nocny mrok, było jakimś dziwnym rodzajem gęstej mgły, że Azkaban i strzegące go pole zaklęć, którego nie sposób było przekroczyć, zostawili już za sobą, a oni, na Merlina, wcale nie powinni móc stać w miejscu, w którym stali. Azkaban od jakiegoś wątpliwego lądu dzieł spory odcinek wody i Harry dopiero po chwili zrozumiał, że ona zupełnie nienaturalnie zamarznięta była w tym jednym miejscu w wąską, śliską ścieżkę.

Czuł, że po tych swoich spostrzeżeniach to jednak rozumie jeszcze mniej.

Lód topniał powoli parę kroków za nimi, a Draco z Harrym tuż obok dopadł wreszcie zdyszany do stałego miejsca, do którego najwidoczniej zmierzał. Harry, bardzo szybko już wykończony, zorientował się jedynie, że to była jakaś wysepka, a może niewielki, wystający w morze kawałek większego lądu, którego jednak nie widział.

- To miejsce jest nienanoszalne i nie należy właściwie do nikogo - wyjaśnił mu Draco, głośniejszym już tonem, chociaż wciąż ciężko łapiąc oddech. Czuł w piersi i myślach radość, którą z rozsądku zaraz jednak stłumił. Niby najtrudniejszą i najbardziej ryzykowną część planu miał już za sobą, ale nie chciał przedwcześnie się cieszyć. Popadnie w błogą radość dopiero, kiedy usiądzie z Harrym z bezpiecznym miejscu i zamknie rozdział Azkabanu, mówiąc mu, że nic mu już nie grozi. - Nie znajdą nas tu przynajmniej przez następne kilka minut.

Harry ledwie go słyszał. Kolana zaczęły się pod nim uginać i marzył tylko, żeby zatrzymać się na pięć sekund.

- Draco... - zaczął, żeby go o to poprosić, skoro blondyn i tak twierdził, że tutaj chwilowo są bezpieczni.

- Później - zbył go, obejmując go jednak jeszcze drugim ramieniem, jedną ręką wciąż przytrzymując jego ramię na swoich barkach.

- Jesteście? - usłyszeli trzeci głos i o ile Harry'ego to zaniepokoiło, Draco przyspieszył tylko kroku. Gdyby się odwrócili, może za nimi zamajaczyłyby im sylwetki strażników Azkabanu, którzy usiłowali jakoś się do nich dostać. Nie ważne. Ich już wtedy tutaj nie będzie. - Wszystko w porządku?

Harry poczuł, że Draco się zatrzymał, więc i on to zrobił. Podniósł wzrok i wtedy zrozumiał, że to był głos Zabiniego. Niby stał dwa kroki od nich, a Harry mimo to czuł się, jakby popadał w coraz głupszy sen.

- Tak - przytaknął Draco, w tej nagłej ciszy po opuszczeniu Azkabanu brzmiąc wyjątkowo poważnie. Głos mu się jednak trząsł. Zwrócił się do Harry'ego, który również głowę oparł już na jego ramieniu, niemal bezsilnie, bo widział, że i Blaise na niego patrzy. - Harry, skup się. Nie możesz się rozszczepić, rozumiesz? Skup się, Harry - powtórzył, nachylając się bliżej niego.

Harry miał wrażenie, że musnął delikatnym pocałunkiem jego skroń, choć ze względu na sytuację i obecność Blaise'a, wcale nie był pewien, czy to nie tylko przypadkowy dotyk. W każdym razie Harry pokiwał głową.

- Gotowy? - spytał Blaise, nie do końca przekonany patrząc na Dracona. Blondyn skinął głową, odsunął trochę od siebie Harry'ego i splótł tylko jego dłoń ze swoją. - Skupcie się - polecił, zanim znów spojrzał sceptycznie na Harry'ego. - Obaj. Nie na czymś konkretnym, po prostu na czymś daleko stąd.

- Sto mil wystarczy? - mruknął Harry. Blaise machnął dłonią i spojrzał na Dracona.

- Cholera, zrób z nim coś, bo szlag mnie trafi.

- Niby co? - jęknął, samemu znów zaczynając panikować. Jeszcze raz wrócił wzrokiem do Harry'ego. - Na Merlina, nie wiem, czy da radę się aportować. To był zły pomysł, my...

- Dam radę - przerwał mu Harry, prostując się lekko. Stojąc chwilę w świeżym powietrzu odrobinę się otrzeźwił. - Naprawdę.

- Ale... - zaczął jeszcze Draco, ale tym razem stanowczo wtrącił się Blaise:

- Powiedział.

Wyciągnął rękę, żeby zaraz zacisnąć palce na ich złączonych już dłoniach.

- Na trzy. Jak, pamiętacie ze szkoły? - spytał znów Blaise, tonem w przeciwieństwie do wyrazu oczu niezbyt poważnym. - Cel - zaczął wyliczać, żeby odczekać sekundę i dodać: - Wola...

Spojrzał ostatni raz na Harry'ego, który niewyraźnie wbijał wzrok gdzieś przy jego ramieniu, zanim zamknął oczy, i na Dracona, który, starając się skupić, mocniej jednak niż powieki to zaciskał dłoń na dłoni Harry'ego. Blaise dokończył, zanim wyspa znów opustoszała całkowicie:

- Namysł.

*****

Więc Harry jest wolnym skrzatem.

A przy okazji myślę, że to już jakoś połowa opowiadania. W każdym razie tym rozdziałem kończy się druga z czterech głównych części, z których się ono składa. Dziękuję bardzo każdemu, kto jeszcze tutaj jest 💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro