Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47.

Hermiona, Ron i Draco byli już niedaleko gabinetu ministra magii, gdzie w ciszy się skierowali. Ron i Hermiona już chwilę temu zaprzestali jakichkolwiek rozmów. Draco miał co prawda zadartą głowę, oczy wbite gdzieś przed czy nad siebie, ale dłonie chował w kieszeniach - i gdzieś z tyłu myśli gorzko zdawał sobie sprawę, że tylko Harry wywnioskowałby po tym, że w jego przypadku tak właśnie wygląda pochmurne spuszczenie głowy.

Chyba brakowało mu na sobie spojrzenia jasnych, chcących go zrozumieć oczu, na które chociaż nie zwracał głośno uwagi, to które przecież zawsze zauważał.

W parę minut znaleźli się już w gabinecie Hermiony, gdzie w niechętnej do siebie ciszy tylko myślami krążyli wokół tego samego, nie dzieląc się jednak nimi ze sobą. Ron stał z założonymi na piersi rękami, mimo że tuż za sobą miał fotel, Hermiona opierała się o swoje biurko, z tej odległości dwóch kroków między nimi trzymając go za rękę. Draco tylko stał pod ścianą, blisko drzwi, nie zwracając na nich uwagi i między myślami, które próbował ułożyć, półświadomie szukał sobie jakiegoś zajęcia. I tylko w różdżce zdawał się je znaleźć, bo jako jedyną miał ją przy sobie. Granger nie powiedziała mu wcześniej, że do Azkabanu w jej towarzystwie wpuszczą go bez większego problemu, toteż wszystko inne zostawił w domu i jedynie ją zabrał w ostatniej chwili.

Tak mu się przynajmniej do tej pory wydawało, bo kiedy najpierw półświadomie, a potem już przytomny, wyrwany z myśli sprawdził wszystkie swoje kieszenie, zorientował się, że są puste. Dotknął obu swoich rękawów, bo i tam zdarzało mu się różdżkę wsunąć, ale nie znalazł jej. Poderwał głowę.

- Cholera.

Ron i Hermiona nie od razu zwrócili na niego uwagę. Dopiero, kiedy Draco zaczął przeszukiwać całe pomieszczenie, a w każdym razie w wiele miejsc zaglądać.

- Co jest, Malfoy? - spytał ze zmarszczonymi brwiami Ron. - Co ty robisz?

Draco zwlekał z odpowiedzią, aż upewnił się, że w tym pokoju nie ma po jego różdżce śladu. Jeszcze raz sięgnął do swoich kieszeni i kiedy absolutnie nic w nich nie wyczuł, poczuł się gorzej, niż jakby nagle stracił obie ręce.

- Nic - zbył go, nie patrząc na żadne z nich, mimo że już i Ron, i Hermiona śledzili dziwnym wzrokiem jego. Odwrócił się gwałtownie, bo w jego głowie złożył się nagle w całość scenariusz, który przyprawił go o szybsze bicie serca. - Nie ruszajcie się stąd i jeśli Granger dostanie sowę, wyślijcie mi Patronusa!

- Jaką znowu sowę? - zawołał za nim Ron, bo Draco szybkim krokiem wyszedł już na korytarz.

- Lepiej dla nas wszystkich, Weasley, żeby żadną!

Draco całą drogę do sali wejściowej Ministerstwa Magii niemal biegł. Coraz więcej i lepiej zgadzało mu się w bardzo prawdopodobnej teorii, którą wysnuł na temat tego, gdzie jest jego różdżka. A odpowiedź jak niemal zawsze była taka sama.

Potter.

Jeśli Draco swojej różdżki nie miał przy sobie, jeśli nie było jej w jedynym pomieszczeniu w Ministerstwie, gdzie z bardzo małym prawdopodobieństwem mógł ją zgubić, i jeśli, czego był niemal zupełnie pewien, nie zostawił jej w domu, znaczyło, że mogła być w tylko jednym miejscu.

W Azkabanie za to były tylko dwie osoby, które mogły ją mieć. Po pierwsze, któryś ze strażników może zabrał mu ją przezornie, a później z jakiegoś powodu nie oddał. Albo też zniknięcie jego różdżki mogło wyjaśniać, dlaczego Harry tak nagle poprosił go bliżej siebie.

Draco dotarł już prawie do rzędu kominków i nagle wydało mu się to bardzo proste. Harry musiał zauważyć, bez zresztą problemu, że tego dnia on, Weasley i Granger mają przy sobie różdżki. Na pewno narzuciło mu to na prędce jako taki plan, a że ani Rona, ani Hermiony nie mógł ot tak poprosić tak blisko siebie - spróbowałby tylko zresztą - to spytał o to niego.

Musiał przecież wiedzieć, że Draco nie odmówi mu, za mało już mając okazji do bycia przy nim, żeby jakąkolwiek odrzucać.

Idiota nawet się nie zająknął, kiedy tym swoim przeklętym tonem szepnął cicho jego imię, żeby odwrócić jego uwagę - i wyjąć mu różdżkę z kieszeni, żeby zaraz potem oczywiście cofnąć się i ukryć ją za sobą.

Jeśli naprawdę tak było, to... Draco chyba musiał mu pogratulować.

Jeśli zastanie Harry'ego w domu, nawet z pomysłem zaszycia się gdzieś na jakiś czas, ze szczęścia po prostu oświadczy mu się z miejsca.

Jeśli mu się nie udało... Tak, lepiej dla niego, żeby się udało.

Bo Draco był pewien, że jeśli już wpadła mu w ręce różdżka, to Potter ze swoim charakterem nie będzie siedział nad nią i rozmyślał, co z nią zrobić, ale zaraz spróbuje jej użyć.

Minęło już trochę czasu. Jeśli wszystko poszło dobrze, Azkaban mógł już mieć na swojej liście kolejną ucieczkę.

Pod swoim domem przeszkodziły Draconowi drzwi. W pośpiechu z odruchu sięgnął po różdżkę, żeby je otworzyć i potem w nerwach zajęło mu chwilę, żeby dostać się do środka po mugolsku.

- Harry! - zawołał od progu. Znów zawiódł się, kiedy sięgnął do kieszeni, chcąc różdżką ma prędce oświetlić sobie wszystko wokół. Słońce na zewnątrz jeszcze w gruncie rzeczy nie zaszło, ale od rana przesłaniały je chmury. - Jesteś tutaj? Potter! - krzyknął głośniej, wbiegając po schodach na piętro, kiedy upewnił się, że tutaj nikogo nie ma.

Ale i w reszcie pokoi było zupełnie pusto. Rozczarowany tym i zaniepokojony opadł na chwilę na łóżko, w ciszy czując, że mógłby zostać tam do rana i tępo gapić się w ścianę. Ale ostatecznie bezczynnie siedział tylko parę sekund, bo pomyślał o czymś jeszcze.

Zerwał się z miejsca i parę długich chwil zajęło mu przeszukanie całego mieszkania, zajrzenie w każdy kąt, o jakim tylko mógł pomyśleć. Chciał znaleźć coś, co świadczyłoby o tym, że się spóźnił, że Harry był tu przed nim. Szukał najmniejszego, wyrwanego skądś w pośpiechu skrawka pergaminu z najkrótszą wiadomością, bo nie wierzył, że Harry zniknąłby bez słowa. Zaczął od miejsca, do którego było mu najbliżej i które na schowanie czegoś takiego wydawało mu się całkiem niezłe, a więc w szerokiej szufladzie, gdzie ułożone były wszystkie listy, jakie kiedykolwiek od Harry'ego dostał.

Harry twierdził, że albo była za sprawą zaklęcia Dracona mniejsza, niż się wydawało, albo to te wszystkie koperty Malfoy parokrotnie, powiedzmy, dla estetyki powielił. Bo Harry zaklinał się, że tyle atramentu to on nawet na egzaminach w Hogwarcie nie przelał.

Nigdzie niczego nie było i Draco nie wiedział, ile minęło czasu, mimo że bardzo się spieszył, aż wreszcie zajrzał w ostatnie miejsce. Peleryna niewidka była na swoim miejscu, Harry nie mógłby zaszyć się gdzieś raz, że bez niej, dwa, że bez dania mu znać w najgłupszy, najcichszy sposób. Draco nie wierzył, że mógłby.

Wniosek był tylko jeden. Harry'ego wcale tu nie było.

W międzyczasie szukania samemu nie wiedząc czego, Draco znalazł i zabrał ze sobą chociaż swoją przepustkę do Azkabanu, którą Hermiona podpisała, jak teraz mu się wydawało, bardzo długi czas temu. Nie wiedział, czy ten papierek jeszcze po takim wyniku ostatniego przesłuchania coś znaczył, ale dziś nie zależało Draconowi, żeby dostać się do środka Azkabanu. Chciał tylko coś sprawdzić.

Wiedział już, że mimo swoich podejrzeń, Harry nie uciekł z Azkabanu - albo wcale nie próbował, albo go przyłapano. Więc albo wciąż miał różdżkę Dracona przy sobie, albo już mu ją odebrano.

Deportował się sprzed domu, pod spojrzeniem paru czarodziejów, których on nawet nie zauważył. Drugi raz tego dnia stanął u stóp Azkabanu. Albo czekał na kogoś, z kim mógłby porozmawiać, dłużej niż zwykle, albo to jemu tylko dłużyła się w napięciu każda chwila. Spróbował przyjrzeć się całemu budynkowi i jego otoczeniu, żeby sprawdzić, czy na pierwszy rzut oka nic się tu nie dzieje, ale w gęstym deszczu widoczność była taka, że wyraźnie widział tylko na odległość wyciągniętej ręki.

- Mogę zobaczyć Pottera? - spytał od razu, kiedy tylko jak zawsze podszedł do niego strażnik. Przez szum mieszanego wiatrem deszczu musiał mówić dość głośno.

- Już się dziś na niego napatrzyłeś, z tego, co pamiętam.

Nawet gdyby Draco wziął jego słowa na poważnie, musiałby je wyśmiać. On nie wiedział, co mówił, skoro twierdził, że nawet jeśli po ośmiu latach blondynowi było mało widoku Pottera, zadowoli się tymi paroma chwilami sprzed przeszło godziny.

- To znaczy, że to niemożliwe, żebym teraz mógł go zobaczyć? - dopytał, zadając w zasadzie w inny sposób to samo pytanie.

- Tak.

Strażnik nie spojrzał nawet na pergamin od Hermiony, który Draco specjalnie ciągle trzymał w dłoni, ukryty pod płaszczem, żeby nie zamókł. Musiał zwracać tym uwagę. Wytłumaczenie znajdował jedno - nieważne było, czy miał, czy nie miał prawa Harry'ego odwiedzić, i tak z jakiegoś innego powodu strażnik by go do niego nie wpuścił.

Nie odwrócił się jednak i nie odszedł tak, jak Draco się spodziewał. Blondyn czekał, kiedy coraz bardziej podejrzliwy i z coraz gorszymi przeczuciami nie czuł nawet zimna.

Strażnik sięgnął do głębokiej kieszeni i wyciągnął z niej dwie różdżki. Pierwszą, własną, poirytowany deszczem wyczarował nad sobą przezroczystą parasolkę, drugą, mocno ściskając ją w dłoni, podniósł przed Dracona. Blondyn zrobił krok w jego stronę, ale że wciąż dzieło ich pole zaklęć otaczających Azkaban, odepchnięty znów musiał się cofnąć.

- Skąd macie tę różdżkę? - zapytał, licząc, że jego ton nie brzmi ciężko. Rozpoznał ją od razu.

- Ty mi powiedz. Jest twoja, tak?

- Skąd taki pomysł? - spytał ostrożnie, chcąc wybadać, ile on wie. Już teraz było to przerażająco więcej niż stan wiedzy Dracona. Na ułamek sekundy podniósł wzrok w stronę, gdzie rysował się szczyt Azkabanu. Co tam, na Merlina, musiało się stać?

- Nietrudno się domyślić. To nie restauracja. Raczej niewielu mamy tu gości. Dziś było ich konkretnie... - urwał na chwilę, uważnie obserwując Dracona, który nie starał się już nawet zgrywać, że nie wie, o co mu chodzi. - Troje.

Draco skinął w deszczu głową, marząc tylko, żeby on zwrócił mu już różdżkę, która i jego osłoniłaby przed lodowatymi kroplami.

- Nie wiem, skąd wzięła się w waszych rękach.

- Nie byłbyś tak głupi, żeby tu wracać, gdybyś wiedział - skwitował po chwili namysłu. Oddał Draconowi różdżkę. - Czekaj tu, Malfoy. Ktoś zaraz odstawi cię pod Ministerstwo.

Ale ten ktoś kazał Draconowi czekać na siebie długą chwilę, co tylko upewniło go, że niedawno w Azkabanie było jakieś zamieszanie. Domyślił się już, jakie.

To proste. Harry zabrał mu różdżkę i znalazł jakiś sposób, żeby wydostać się z Azkabanu, ale w trakcie coś poszło nie tak. Różdżkę mu odebrali, ale co stało się z samym Harrym, Draco już nie potrafił sobie dopowiedzieć. W ogóle tego, czy udało mu się wyjść z Azkabanu, czy różdżkę stracił już na początku. Pewne było jedynie, że za niepowodzenie zapłacił - i jeśli sam gdzieś po drodze nie zrobił sobie krzywdy, to ktoś w Azkabanie o nią zadba. Draco nie wierzył, żeby odpuścili mu posiadanie różdżki.

Na Merlina, martwił się o niego i chyba z tego powodu nie chciał być dłużej w tym miejscu. Bał się zobaczyć coś złego, usłyszeć krzyku Harry'ego, który już może teraz tkwił mu w wyobraźni. Musiało stać się coś złego, czuł to.

Kiedy wrócił wreszcie do Londynu, skierował się prosto do gabinetu Hermiony. Miał nadzieję, że go posłuchali, i ona razem z Ronem została tam, czekając na ewentualny list z Azkabanu.

- Miałeś rację, Malfoy! - przyznał mu Ron, kiedy tylko drzwi się otworzyły i zobaczył w nich Dracona. Wyglądał na wystraszonego, patrząc na blondyna szeroko otwartymi oczami. - Hermiona właśnie dostała sowę!

Draco dołączył do nich, bo Hermiona siedziała za biurkiem, Ron stał za nią i opierał się o jej ramię, zaglądając do listu, w który i ona patrzyła, trzymając go w dłoniach.

- Co tam jest napisane? - zapytał w międzyczasie.

- Niewiele. To zgłoszenie próby ucieczki z Azkabanu, dzisiaj, sprzed kilkudziesięciu minut - wyjaśniła Hermiona. Wskazała im nazwisko w treści listu, zanim cicho je przeczytała, jakby sama do siebie: - Harry Potter.

- Skąd wiedziałeś, Malfoy? - zainteresował się nagle Ron. - Że Harry spróbuje zwiać?

- Nie wiedziałem, zwinął mi różdżkę - odpowiedział szybko, zanim znów zwrócił się do Hermiony: - Żyje? Nic mu nie jest?

- Tak, żyje - odpowiedziała, podnosząc na nich obu wzrok. - Ale nie wiemy, jak się czuje. Tylko tyle tu napisano. I w zasadzie... że reszta nie powinna nas już interesować.

Draconowi nie spodobało się to tak bardzo, że odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi.

- Idę do niego - oznajmił. Hermiona wyciągnęła rękę, jakby chciał złapać go za nadgarstek, ale tego nie zrobiła.

- Nie wolno ci!

- On nie boi się śmierci, Granger! - zawołał nagle. - Tylko zamknięcia i samotności! Spróbuj mnie zatrzymać!

- Ona nie musi, Malfoy - wtrącił się Ron I dopiero jego powolny, poirytowany ton go zatrzymał. - Nic nie łapiesz? Nie wpuszczą cię do niego. Harry prawie uciekł, bo my, a szczególnie ty tam byłeś, bo to tobie zwinął różdżkę. Nie pozwolą ci wejść.

- Mówisz tak, jakby to było coś złego, że mogłoby mu się udać - wytknął mu, stojąc w połowie drogi do drzwi.

- Mówię z perspektywy strażnika Azkabanu. Taka robota, Malfoy. Harry sobie nagrabił i skończyła się jego taryfa ulgowa.

- Niczego nie zauważyłeś, Draco? - przerwała im Hermiona. - Nie poczułeś, że wyciągnął ci różdżkę z kieszeni?

- Zauważyłem, dlatego tam wróciłem, dlatego dowiedziałem się, co się stało i dlatego jestem tutaj. A choćbym nawet zorientował się wcześniej, Granger, myślisz, że cokolwiek bym powiedział? Co najwyżej Powodzenia.

Hermiona westchnęła i pokiwała głową, wstając.

- Harry dobrze zrobił, że ci nie powiedział - stwierdziła. - Gdybyś nie wrócił do Azkabanu, nie wiedząc, co on planuje, miałbyś spore problemy, jeśli ktoś pomyślałby, że tę różdżkę dałeś mu specjalnie.

- I co teraz? - zapytał po chwili Ron, rozkładając dłonie na boki, jakby gotowy zacząć działać w tej chwili.

Nikt mu nie odpowiedział.

****

Harry obudził się dopiero następnego dnia.

Wykończony, jakby przebiegł właśnie całą drogę z miejsca, gdziekolwiek teraz był, do Hogwartu i z powrotem. Czuł, jakby całe ciało miał dziesięć razy cięższe, niż to pamiętał, a kiedy nieprzytomnie spróbował unieść głowę, syknął z bólu i zrezygnował z tego.

Po chwili lepiej zorientował się, że chyba leżał na podłodze, choć nie wiedział, jak długo. Powoli otworzył oczy. Zamrugał kilka razy, bo niewiele widział, zanim zorientował się, że to szkiełka okularów, które wbijały mu się w nos, miał zupełnie już stłuczone. Przynajmniej na pewno jedno z nich.

- Co się stało? - spytał zachrypniętym głosem, dostrzegając niedaleko zarys czyjejś sylwetki. Jeszcze raz spróbował wstać, zaciskając powieki. Gdzieś obok usłyszał dźwięk, jakby metal uderzał o metal, ale powoli podniósł się do siadu, opierając ciążącą mu głowę na ścianie za sobą.

- Nic, Potter - odpowiedział mu głos, w którym Harry po chwili rozpoznał ton strażnika. - Wszystko po staremu.

Harry'ego bardzo bolała głowa, w zasadzie wszystko już od ramion w górę. W gardle czuł niemiłe ciepło, mimo że poza tym było mu dość zimno. Otworzył wreszcie oczy i odnalazł wzrokiem strażnika. Siedział tuż przy jego celi.

- Niezła próba, Potter. Choć spodziewaliśmy się po tobie czegoś więcej.

Harry dopiero po tym wszystko sobie przypomniał. Uderzyła też w niego liczba mnoga i poczuł, że tu wszyscy byli przeciw niemu, że nie mógł liczyć na ani odrobinę zrozumienia, bo był sam wśród obcych, negatywnie nastawionych do niego ludzi. I poczuł się beznadziejnie przegrany.

- Ciesz się, że Wizengamot jeszcze w twojej sprawie nie zdecydował i pewnie nie posiedzisz tutaj długo. Uznany winnym morderstwa, niedoszły uciekinier... Tak, myślę, że siedziałbyś już dziś przynajmniej piętnaście poziomów niżej. Tam nie jest już tak kolorowo. Ale i tutaj kończą się twoje ulgi, Potter.

Harry spróbował podnieść dłonie do twarzy i znów usłyszał to samo szczeknięcie metalu. Zrozumiał też, co było winne temu uczuciu ciążenia rąk. U jego nadgarstków ciężko opadały srebrne łańcuchy, kończąc się gdzieś we wnętrzu ściany za nim.

Na razie nic o tym nie powiedział, zdezorientowany jeszcze patrząc na strażnika.

- Skąd wziąłeś różdżkę, Potter? - odezwał się znowu, a Harry poczuł się na to jak na niewypowiedziany, ale wyraźny rozkaz natychmiastowej odpowiedzi.

- On o niczym nie wiedział - zaprzeczył zaraz, wystraszony nagle, kiedy dotarło do niego, co strażnik powiedział. - Przysięgam, że Draco nie wiedział, że zabrałem mu różdżkę! Nie dał mi jej, zabrałem ją bez jego wiedzy, przysięgam! Nie wiedział, co chcę zrobić!

- Znaczy, że ta różdżka należała do Dracona Malfoya?

Harry'ego bardzo zastanowiło, co znaczy Należała, bo nie mógł wiedzieć, że Draco już ją odzyskał i nie ma już jej w murach Azkabanu. Bardzo zajmowało go mimo wszystko to, żeby wybić wszystkim z głowy, że Draco miałby mu w ucieczce pomagać.

- Tak - potwierdził, żeby zaraz powtórzyć: - ale on nie wiedział! Draco nie wiedział, że to zrobiłem!

Strażnik spojrzał tylko na niego badawczo, ale że wersja jego i Dracona zgadzały się ze sobą, to odpuścił ten temat. Miał zresztą obowiązek poinformować go o jeszcze jednej rzeczy, skoro jasne już było, że żyje i na oko nic mu nie jest.

- Nie wiem, jaki miałeś w tym cel, Potter, ale coś osiągnąłeś. Masz teraz swoje pięć minut. W Ministerstwie ktoś bardzo chce z tobą porozmawiać.

- Teraz?

- Masz pół godziny, żeby dojść do siebie.

Wstał już bez słowa, kiedy Harry'ego z każdą chwilą coraz bardziej drażnił metal ściśnięty wokół nadgarstków. Nie miał siły teraz się z nim szarpać.

- Po co to? - zapytał, zanim strażnik zdążyłby odejść, tak głośno, jak tylko był w stanie, żeby ten go usłyszał. On odwrócił się przez ramię.

- Nie słyszałeś, że nieposłuszne psy trzyma się na smyczy?

Przez następne pół godziny Harry'emu towarzyszyli tylko dementorzy. Jeden z nich wreszcie przesunął tylko dłonią w powietrzu, otwierając zamek. Harry wstał bezmyślnie, bo na to łańcuch swoją długością mu pozwalał. Szybko poczuł też, że ciężkie żelazo rozluźnia się na jego nadgarstkach. Wyszedł posłusznie, bo nie chciał za żadne skarby poczuć znowu na sobie lodowatych, kościstych rąk dementora. Od tego wolał już, aby ramię miażdżyła mu przesadnie silna dłoń strażnika, bo w nim widział przynajmniej namiastkę człowieczeństwa i temu nie miał już zamiaru się opierać. Jego przynajmniej Harry nie musiał się obawiać, że nagle rzuci się na niego i odbierze więcej niż życie obrzydliwym pocałunkiem.

Znów trafił do Ministerstwa Magii. Nie patrzył na nikogo, kiedy prowadzono go w nieznanym mu kierunku. Drzwi, które wreszcie same się przed nim otworzyły, nie prowadziły jednak do sali, w której odbyły się dwa ostatnie jego przesłuchania. Pokój był dużo mniejszy, z jednym tylko stołem z krzesłami po obu stronach i tylko jeden człowiek czekał w środku.

- Dzień dobry - mruknął odruchowo Harry, poznając w nim jednocześnie szefa swojego i całego Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. No, co do niego, to może już byłego.

- Dzień dobry - odpowiedział sucho, wstając z krzesła. Harry usłyszał, jak zamykają się za nim drzwi i obejrzał się przez ramię. Zostali sami.

- Co tu robię? - spytał po chwili, dopiero po paru prośbach niechętnie, i poniekąd musząc, zajął miejsce po drugiej stronie stołu.

- Rozmawiasz ze mną, bo nie będziemy do takiej sprawy ściągać połowy Wizengamotu. Choć, przypuszczam, że chętnie posłuchaliby, co masz do powiedzenia, Potter.

Złożył ręce przed sobą, patrząc na Harry'ego wnikliwie, ale jakby trochę dotknięty tym, jak musi rozmawiać z niegdyś bardzo zaufanym podwładnym.

- Co mam do powiedzenia? - powtórzył po nim, jakby się zastanawiał. Tak naprawdę nie zaczekał ani chwili, zanim odpowiedział: - Pan już na pewno wie i zna przynajmniej trzy wersje. Strażników Azkabanu, Dracona i z tego wszystkiego swoją. Brakuje panu tylko jednej.

- Jakiej?

- Prawdziwej. To znaczy mojej.

Harry nie drgnął nawet w ciszy, której nie miał zamiaru już przerywać. Dość miał tłumaczenia dwudziesty raz tego samego, bo wiedział, że jeśli nikogo nie przekonało to za pierwszym, to nie przekona i teraz.

- Dlaczego wspomniałeś Dracona Malfoya?

Harry podniósł wzrok na starszego od siebie czarodzieja, może próbując wyczytać coś w wyrazie jego twarzy. Niewiele mu to jednak powiedziało, więc przyznał:

- Spodziewałem się, że z nim rozmawialiście, jeśli wiecie już, że różdżka, którą miałem, należała właśnie do niego.

- Naprawdę, Potter, więc mamy do tego wszystkiego dołożyć jeszcze kradzież różdżki? - westchnął, jakby nic mu o tym wcześniej nie było wiadomo. Harry coś jednak w to wątpił.

- Nie ukradłem jej! - zaprotestował od razu.

- Więc Malfoy sam ci ją dał?

- Nie! - zaprzeczył znowu, stwierdzając, że wobec takiego wyboru woli już powiedzieć, że naprawdę tę różdżkę ukradł.

- To bez znaczenia - uciął po chwili. - Tak, rozmawialiśmy z nim. Twierdzi, że o niczym nie wiedział, ale nie ma ci tego za złe.

Harry uniósł lekko brwi.

- I wierzycie mu?

- Potrafił udowodnić wystarczająco, żeby nie było podstaw do niewierzenia w jego słowa.

Harry ledwo zauważalnie pokiwał głową, w lekkim wyrazie ulgi.

- Co stało się z tą różdżką? - zapytał po chwili. - Nie pamiętam.

- Ktoś znalazł ją na skałach przy Azkabanie. Miałeś szczęście, że nie wpadła do morza. Wróciła do swojego właściciela. Dlaczego próbowałeś uciec?

Harry spojrzał na niego, czując, że jeśli zada mu jeszcze jedno tak inteligentne pytanie, straci do niego cały szacunek.

- Przytłoczyły mnie azkabańskie wygody. Nie przywykłem do tak... specjalnego traktowania. Chyba stęskniłem się za całkowitym ubezwłasnowolnieniem.

Cholera, może nawet kolor cegły mu się nie podobał, bo żadna inna odpowiedź nie była godna tak iście poważnego pytania.

- Nie kpij sobie, Potter. Znamy się, ale nie przeginaj.

- To przestań zadawać takie pytania, jakbyś uważał Azkaban za jakiś kurort! Jakbyście robili ludziom łaskę, wysyłając ich tam, kiedy powinniśmy...

- Dość - przerwał mu twardo, na co Harry zirytowany odwrócił głowę w bok, ignorując uciążliwy w niej ból. Jak mówił, źle było mu z tym, że przez ostatnie cztery lata, kiedy mógł coś w sprawie Azkabanu zrobić, w ogóle nie widział takiej potrzeby. Tylko, na Merlina, dziś nie wyobrażał już sobie, co jakikolwiek człowiek musiałby zrobić, żeby faktycznie na trafienie tam zasłużyć. - Może masz rację - przyznał po chwili. - Zapytam inaczej. Po co próbowałeś uciec?

- Nie, nie miałem zamiaru się na nikim mścić ani wynieść się na drugi koniec świata - zaprzeczył, jakby na już wypowiedziane oskarżenie. - Zresztą, tamtą noc Draco spędził, z tego, co wiem, w Ministerstwie, a ja nigdzie bym się bez niego nie ruszył.

I nie myślał wtedy o tym, że prawdopodobnie pożałuje jeszcze tych słów, przez które mógł ściągnąć większą uwagę Ministerstwa na Dracona.

Szef Departamentu Przestrzegania Prawa nic już jednak o tym nie powiedział. Długą chwilę przyglądał się tylko Harry'emu, jakby liczył, że powie coś jeszcze.

- Byłeś jednym z najlepszych aurorów, Potter. Chcieliśmy cię przyjąć do Brygady Uderzeniowej - odezwał się wreszcie. - Co się z tobą stało?

Harry wyczuł po jego głosie, że i on nie wierzy w historyjkę o jego niewinności, która dla niego była pewnie tylko bajką.
Wciąż jednak się Harry'emu przyglądał, mając to pytanie na myśli bardziej dosłownie, niż okularnik zakładał. Był smutny, pogrążony we własnych myślach i widocznie nie otrząsnął się jeszcze po tym, co stało się statniego wieczoru.

- Nic - przyznał zrezygnowany. - Okłamałem złą osobę.

- Jeszcze możesz się przyznać - odparł, przechylając się trochę wprzód, w stronę Harry'ego, żeby oprzeć przedramiona na blacie. - Kogo? Minister? Kogoś z Wizengamotu?

- Malfoya - mruknął ponuro i przy tym trochę niewyraźnie.

W tym jednak odnajdywał winę tego wszystkiego. Gdyby trzy lata temu powiedział Draconowi o nocy swoich urodzin, dziś może wszystko wyglądałoby inaczej.

- Jestem niewinny. Jeśli chciał pan usłyszeć coś ciekawszego, możemy skończyć tę rozmowę tutaj.

- Więc ostatnie dwa miesiące spędziłeś w Azkabanie absolutnie za nic? - spytał natychmiast w odpowiedzi. Nie wydawał się do końca jeszcze przekonany, ale Harry w zasadzie również, kiedy przez głowę przeszło mu ciche Niezupełnie. - Udowodnij to, Potter, proszę. To byłaby dla nas straszna pomyłka, gdybyś miał rację.

- Ja mam rację. Pan mnie zna. Ja jestem aurorem, chciałem móc pomóc ludziom, nie zabijać ich dla zachcianki. Nie będę pana przekonywać. To bez sensu, bo wyroku nic już nie zmieni, a, jak pan słusznie stwierdził, nie będziemy ściągać tu Wizengamotu dla takiej głupoty.

- Byłeś, Potter - westchnął, wstając. Twarz lekko drgnęła mu tylko, kiedy dodał: - Przykro mi. Powodzenia.

2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro