45.
Draco nie wiedział, ile czasu spędził, to opierając się o ścianę wciąż w tym samym miejscu, w którym ostatni raz spotkał Harry'ego, to siedząc pod nią. Nie chciał jeszcze wracać do domu, znów sam i z jeszcze mniejszą szansą na zmienienie tego niż wczoraj.
Może tego dnia w ogóle tam nie wróci. Naprawdę liczył, że dzisiejszego wieczoru nie spędzi sam.
Tam wszystko było przygotowane na powrót Harry'ego. Może nie było to wiele. Ale choćby ten bukiet polnych kwiatów na blacie w korytarzu prędzej zwiędnie, niż Draco spojrzy na niego i pomyśli, że był niepotrzebny.
Może to były trzy godziny, a może pół, ale ruszył się w końcu z miejsca, kiedy zaraz znów coś go zatrzymało. Za rogiem, w następnym korytarzu, słyszał czyjeś głosy i zatrzymał się, dłoń kładąc na zimnej ścianie i nie przejmując się zbytnio, że każdy bez problemu może go zauważyć.
Jedna czarownica z zielonkawym piórem zaczarowanym na wysokości jej ramienia, z wielkim aparatem, rozmawiała tam z podobnym jej wzrostem pracownikiem Ministerstwa, którego jak widać wyznaczono do rozmowy z gazetą. Przechadzali się tak wolno, że gdyby tylko przejść obok nich, możnaby stwierdzić, że stoją w miejscu.
- Do tej pory zapadł wyrok, że jego różdżka zostanie przełamana - odpowiedział czarodziej na widocznie wcześniej zadane pytanie. Kobieta zatrzymała się nagle i Draco wywnioskował to tylko z tego, że jej obcasy gwałtownie stuknęły o podłogę.
- Przełamana? Ta, którą pokonał Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
Tamten pokręcił głową, kątem oka dostrzegając przy tym przypatrującego się im bez wyrazu Dracona.
- Nie ta różdżka zwyciężyła Lorda Voldemorta.
Oboje już teraz go zauważyli, a Draco zrobił krok w tył, trochę instynktownie sięgając do kieszeni, gdzie miał swoją różdżkę, i zakrywając ją dłonią.
- Harry Potter nie żyje!
Draco zacisnął dłonie, samotnie stojąc w tłumie pozostałych uczniów Hogwartu, którzy zdecydowali się zostać bronić szkoły. Nigdy jeszcze tak ogromna pustka nie rozdzierała mu piersi, nie paliła policzków i nigdy żaden tak głośny krzyk nie wybuchł w jego głowie, zaciskając jednak gardło.
Szybko otarł rękawem oczy, tak jednak, żeby nie musieć ich zamykać i nawet na chwilę tracić z nich ostatni widok Harry'ego. Tak nieświadomego, tak bladego wśród szkarłatnych śladów na skórze, bezwładnie leżącego u stóp tego, który jemu życie ściął jak nic niewartą łodygę, a Draconowi odebrał, wyniszczył i zwrócił poszarpane.
Nie potrafił patrzeć na chłopaka, któremu przez ostatni rok zupełnie powierzył swoje serce - gdyby tylko Draco wiedział wcześniej, że Harry nieświadomie zabierze je ze sobą, a jemu zostawi swoje, puste, martwe i zamiast krwi toczące łzy.
Zachwiał się na stercie gruzu i kamieni, które osunęły mu się spod stóp. Gdyby tylko się na tym skupił, może poczułby na sobie spojrzenia tych, dla których w jakiś chory sposób stał się nagle ostatnią nadzieją. On, bezbronny młody śmierciożerca, który mimo to znał Harry'ego najbliżej, któremu może Potter wcześniej zdradził jakiś swój plan, który może wybuchnie zaraz śmiechem i powie, że to Czarny Pan przegrał, że dał się oszukać, nie oni.
Ale Draco w tej chwili wcale nie uważał, żeby Harry'ego znał. Za mało dostał na dobre poznanie go czasu. Wiele miał jeszcze do niego pytań, którymi od tej chwili zostało mu męczyć samego siebie, zostawić bez odpowiedzi i przemilczeć.
Nie widzieli się niemal cały rok. I co? To miało posłużyć jako ich wytęsknione "Jak dobrze, że jesteś!" ? Miał przywitać Harry'ego ostatnim pożegnaniem, na którym już połamał sobie serce?
Ktoś chyba coś krzyczał. Dracona nie obchodził już dalszy bieg wydarzeń. Jeśli nie miał być taki, jak tamtego lipca obiecał mu Harry, nie chciał żadnego innego. Miał być jego nadzieją, do cholery, nie ostatecznym jej przekreśleniem!
Zrobi, co mu rozkażą. Nie wierzył już, że bez niego wyrwie się spod różdżki Czarnego Pana. Zrobi, co będzie musiał, żeby skończyć tę noc tak, jak się mu na to pozwoli.
Może jeszcze dziś zobaczy się z Harrym. Może już jutro zgubi się w jego ramionach i usłyszy, że nie ma już nic, czym miałby powód się przejmować. Że w ogóle nie ma już nic - tylko oni i wszystko, czego wcześniej nie zdążyli sobie powiedzieć. Ale przerażało go miejsce, w którym Harry teraz na niego czekał.
Potrząsnął głową, zamrugał kilka razy, nie mogąc pozwolić, żeby łzy bardziej rozmazały pole skończonej bitwy przed nim. Bo przez ułamek sekundy to podsunęło mu złudne wrażenie, że Harry drgnął lekko, uchylił powieki, żeby zaraz je zacisnąć.
- Harry!
Draco zaraz otworzył oczy, czuły tylko na to imię i dla tego imienia. Poruszył się gwałtownie, wyglądało to niemal tak, jakby podskoczył. Nie wierzył przez chwilę i już nazywał własne zmysły podłymi i nieludzkimi, kiedy coraz więcej obrońców Hogwartu zaczęło krzyczeć z niespodziewanej, nagłej radości.
Harry zerwał się z ziemi pod oszołomionymi oczami Czarnego Pana i jego śmierciożerców, przy śmiechu Hagrida, bezbronny, w ostatnim zrywie siły biegnąc byle przed siebie, byle ukryć się na chwilę i znaleźć jakąś różdżkę. Jego od jakiegoś czasu złamana wciąż spoczywała mu w kieszeni.
Draco nie myślał wiele i puścił się biegiem za nim.
- Weź moją różdżkę, Harry - poprosił, ton miał jednak nieznoszący sprzeciwu. Znaleźli chwilową, dość marną pewnie kryjówkę, gdzie Draco zatrzymał Harry'ego na chwilę w pośpiechu. Nigdy nie wyobrażał sobie, że można być aż tak szczęśliwym, kiedy spojrzał na Harry'ego i on to spojrzenie znów odwzajemnił. - Posłucha cię, kiedy będzie trzeba - zapewnił rozedrganym głosem, wciskając mu w ręce, które ciągle kurczowo trzymał w swoich, różdżkę.
Nie mieli teraz czasu na wyjaśnienia, które Draco tak bardzo chciał usłyszeć. Harry jakimś cudem znowu przeżył i tylko to się liczyło.
- Nie możesz zostać bez... - spróbował zaprotestować Harry, ale obaj usłyszeli niedaleko zbliżające się kroki. Wziął szybko twarz Dracona w dłonie, raz po to, żeby samemu na prędce upewnić się, że nic poważnego mu się nie stało. Też jednak po to, żeby skupić go na chwileczkę tylko na sobie i niemo pokazać, że absolutnie nie wybiera się dziś w miejsce, w które on nie mógłby pójść za nim.
Draco nie umiał dłużej chować w sobie tego rozpaczliwego rodzaju szczęścia - i pocałował Harry'ego tak, jak jeszcze nigdy mimo spotykania się z nim od dwóch lat się nie odważył. Na Merlina, w ogóle do głowy by mu wcześniej nie przyszło, że by potrafił.
- Idź i zakończ to! - pospieszył go Draco, ostatecznie wypuszczając z dłoni swoją różdżkę i cofając się, żeby samemu znów się gdzieś ukryć. Harry zrobił parę kroków w tył, poprosił, a właściwie kazał mu ponad wszystko uważać na siebie, zanim rzucił mu ostatnie wdzięczne, przestraszone, ale i zdeterminowane spojrzenie i zniknął mu z oczu.
Rozbiegli się w dwie różne strony.
- Malfoy!
Draco, przerażony i spanikowany, odwrócił się, odrchowo szukając różdżki, której nie miał przy sobie. Ale zobaczył tylko biegnących w jego stronę Rona i Hermionę.
- No rusz się, idioto! - ponaglił go Ron, szerokim gestem pokazując mu, żeby poszedł razem z nimi. - On nie chciałby, żebyś wykorkował na chwilę przed końcem tego wszystkiego!
- Chyba że wolisz się ukryć! - dodała Hermiona, dając mu do zrozumienia, że oni nie mają takiego zamiaru.
Draco może i by wolał, ale bezpieczniej czuł się z dwojgiem czarodziejów, którzy mieli różdżki, niż gdzieś sam, czekając bez żadnych wieści na niewiadomo co.
I pamiętał, jak Harry, cały i zdrowy, odnalazł go później między gruzami Hogwartu i obdarzył uśmiechem jaśniejszym niż wschód słońca za wytłuczonymi oknami.
- Twoja różdżka, Draco - powiedział, podając mu ją ostrożnie, jak coś bardzo cennego swojemu równie bezcennemu właścicielowi.
Draco był już parę kroków od drzwi gabinetu ministra magii - przyszedł tu zupełnie bezmyślnie. Te drzwi nagle się otworzyły, wyrywając go z odrętwienia. Wypadła z nich Hermion, ale zatrzymała się na jego widok, z zaszklonymi wciąż oczami, w stanie nie lepszym niż Draco i Ron, który, najwyraźniej chcąc ją dogonić, gwałtownie jak ona zatrzymał się zaraz za nią.
- Myślisz, że dla mnie to takie łatwe? - zapytała niekontrolowanie głośno, zanim Draco zdążyłby w ogóle pomyśleć, co chciałby jej powiedzieć. - Że świetnie się czuję, musząc sądzić przyjeciela, nawet jeśli wiem, że przecież go nie skażę? Kiedy muszę zadawać mu te wszystkie... pytania i... To wcale nie jest łatwe, Malfoy! Może Wizengamot miał rację! Nie powinnam angażować się w sprawę Harry'ego, bo nie potrafię patrzeć na niego obojętnie jak na obcego, bo...
- Bo czujesz, że jest niewinny - przerwał jej tak niezamierzenie obojętnie, że sam siebie zaskoczył. - Wiem, że nie przyznasz tego na głos, dopóki wszystko nie będzie jasne. Ale właśnie dlatego nie możesz się odsunąć, Granger - stwierdził, czując, że właśnie o to Hermionie chodzi. - Potter potrzebuje takiego sojusznika, szczególnie kiedy teraz wszystko zawiodło.
Ron spojrzał na niego i Draco podniósł na niego wzrok.
*
Nerwy puściły mu dopiero w mieszkaniu, które bez Pottera żal było mu nazywać domem.
Wtedy jedna drobna myśl o Harrym stała się jak przerwanie całej nowej tamy ukrywającej za sobą gorycz, której do tej pory do siebie nie dopuszczał.
Harry nigdy nie chciał wiele i Draco wiedział to najlepiej - wiele razy, ale tylko o tej jednej rzeczy, Harry mówił mu o wymarzonym domu.
I Draco był naprawdę szczęśliwy, mogąc mu to dać - i jeszcze bardziej, kiedy Harry któregoś dnia nazwał go swoją rodziną.
Dlaczego nawet tego Harry nie mógł mieć?
I dlaczego musiał być teraz sam, tak daleko stąd, kiedy zasługiwał na spokój przy nim tutaj?
Zasnął późną nocą, w ubraniu, nie mając od rana nic w ustach. Był wykończony. Przed południem, kiedy się obudził, od płaczu wciąż bolała go głowa, ale to było przyjemne uczucie. Poczucie czystych, łzami wymytych z głowy myśli. Był spokojny, ale za to niewiele czuł i myśli miał wolniejsze.
Im więcej z biegiem godzin do niego docierało, tym gorzej się czuł. Coraz więcej jednak myślał o wczorajszym dniu i w końcu doszedł do jednego, może oczywistego, który po prostu musiał sobie uświadomić, wniosku.
Hermiona nie powiedziała nic o tym, co stanie się z Harrym. Czy trafi do mugoli, czy nie. To już dawało jakieś pole manewru. Niewiele było czasu, zanim Wizengamot podejmie decyzję i może on powinien go wykorzystać. Obawiał się jednak myśli, że, cóż, gdyby on miał rozsądzać w tej sprawie, a Harry nic by dla niego nie znaczył, już dawno uznałby go za winnego.
Ale nie teraz. W tej chwili nie miał jeszcze na nic siły. I w tej chwili... Na Merlina, zapomniał, że już dawno powinien być z nim w Azkabanie, zobaczyć, jak się czuje!
A Harry tej ostatniej nocy czuł się tak, jakby stracił wszystko.
Po pierwsze - ostatecznie oderbano mu różdżkę, utracił możliwość swobodnego korzystania z magii i przez to w środowisku czarodziejów poczuł się jak ostatni głupiec na wykwintnym balu wśród samych arytokratów.
W Proroku Codziennym już na pewno rozpisywali się na jego temat, a Harry Potter raz na zawsze przestał być kojarzony z bohaterstwem, zwycięstwem nad Lordem Voldemortem. Nigdy nie zależało mu na swojej sławie, ale, na Merlina, za nic nie chciał, żeby wytykano go palcami jako zabójcę, żeby ludzie uciekali przerażeni na jego widok.
Nie wypuszczą go z Azkabanu, nawet jeśli decyzja co do tego jeszcze nie zapadła, on po prostu to wiedział. A jeśli nawet - wyślą go do Dursleyów, którzy wmówią mu, że to wszystko sobie wymyślił. Tak czy inaczej czuł, że do domu już nie wróci.
Paliło go w piersi, jakby i Dracona tego dnia stracił. Nie będą dłużej pozwalać, żeby swobodnie odwiedzał go tak często - a nawet jeśli ktoś by się na to zgodził, Draco nie będzie chciał już go widywać. On nie cierpiał mugoli. Znienawidzi i ciebie, coś ciągle szeptało mu głowie, jeśli złamią ci różdżkę, na pewno nie będzie myślał, żeby odwiedzać zwykłego mugola.
Ron i Hermiona pozwolili na taki wyrok i przez to czuł się okropnie zdradzony. Po co zapewniali, że go z tego wyciągną? Poza tym, jaki minister, jaki wysoko postawiony auror będzie chciał zadawać się ze skazańcem?
Zresztą, obwiniał ich, ale czuł, że on sam też zezwolił na ten wyrok, nie robiąc nic, żeby go zmienić. Przez to poczuł się tak, jakby dziś utracił nawet samego siebie.
Tak bardzo nie chciał tu być. I kiedy myślał, że to najpewniej będzie jego ostatni kontakt ze światem czarodziejów, pierwszy raz od wielu lat chciało mu się po prostu płakać z bezsilnej rozpaczy.
Skazali go przyjaciele, ludzie, z którymi na co dzień pracował i rozmawiał. Poczuł się przez to tak samotny, jak jeszcze nigdy w życiu. Draco miał rację. Przez jego głupotę zniknęły ostatnie osoby, które kiedyś stały za nim murem.
Tej nocy znacznie częściej niż do tej pory widywał dementorów, kiedy mijali jego celę, na krótką chwilę przy niej zwalniając. Przynajmniej oni cieszyli się z nowego dawcy ostatnich dobrych wspomnień.
To wszystko nie tak miało się skończyć. Podczas tego przesłuchania miał z przyjaciółmi udowodnić swoją niewinność, odzyskać wolność i wrócić z Malfoyem do domu.
Z tym, że teraz nie miał już ani jednej tej rzeczy, na którą tak liczył - a od wolności oddalił się o całą treść wyroku Wizengamotu.
Chciał, żeby Draco na niego spojrzał i przysiągł, że wie, co robi. Że ma plan. A może to on powinien przestać liczyć na innych.
Może po prostu nie zasługiwał, żeby ktokolwiek teraz z nim był.
To była najcięższa noc, jakiej tu doświadczył. Po paru godzinach na względnej wolności znów wrócił w te smutne mury, podpowiadające myśli, które nie było jego, których wcale nie chciał, a które jednak tutaj wydawały się niemożliwie logiczne i prawidłowe.
Draco miał pewne wątpliwości, kiedy tego wieczoru pojawił się przed Azkabanem. Czuł się trochę tak, jakby był tu pierwszy raz. W zasadzie chyba tak samo jak wtedy bał się zobaczyć Harry'ego.
I z tym miał pewne trudności, tak jak przeczuwał. Strażnik zatrzymał go, kiedy Draco jak zwykle czekał, aż otworzy na chwilę kratę. I kiedy przypomniał, że ma na to pozwolenie od Hermiony, dostał tylko taką odpowiedź:
- Tak się składa, Malfoy, że ja czytałem ten dokument. Tam jest napisane, że mogę wpuszczać cię do niego, kiedy oczekuje tu tylko na swój wyrok i nie jest na nic skazany. Zgadza się? Wyrok zapadł, Malfoy, postaraj się o nowy papier albo zadowól się tym, na co pozwalam ci teraz.
I wskazał na podłogę przy kracie. Draco nie odezwał się już i nie miał zamiaru się wykłócać. Zrobił krok w przód i wreszcie mógł zobaczyć Harry'ego, wcześniej stojąc za ścianą.
Przyklęknął, ramieniem przy kracie, gdzie za chwilę przysunął się Harry.
- Jak się czujesz? - spytał niemrawo Draco. Harry oparł się policzkiem o kraty, których zimno nie robiło już na nim wrażenia.
- Tak, że wolałbym nie czuć się w ogóle.
- Nie mów tak - poprosił bez przekonania, a Harry mu już nie odpowiedział. Draco coś czuł, że dziś rozmowa się im się sklei. Mimo to po chwili ciszy spróbował znowu, zaczynając inny temat. - Chciałeś, żebym przyszedł po przesłuchaniu.
- Tak - odmruknął. - Chcesz mieć wyrokowca za chłopaka, Draco?
- Chcesz kogoś, kto nie dotrzymał tak ważnego słowa? Będziesz mi jeszcze potrafił w tej sprawie zaufać?
Harry na tyle, na ile mógł, podał mu rękę. Nie chciał, żeby on patrzył na to w ten sposób.
- Nie dotrzymałeś, ale też nie złamałeś. Powiedziałeś, że możesz mi obiecać tylko, że jeśli przesłuchanie nie pójdzie po naszej myśli, wymyślisz coś innego, pamiętasz? Ale ja niczego od ciebie nie oczekuję. Ufam ci, ale obaj wiemy, że niewiele tu od ciebie zależy. Próbowałeś, Draco. Nie udało się. I tak... dziękuję ci. Wróciliśmy do punktu wyjścia. - stwierdził po chwili, gestem wolnej dłoni wskazując na ogół wszystkiego wokół nich. - Jedynie nadziei mamy mniej. Pamiętasz, jak ciągle wymawiałeś się tym, że jeszcze nie jestem skazany i to wszystko ułatwia? Dziś już oficjalnie jestem. Jeśli nie wierzysz, przeczytaj w Proroku. Na pewno już piszą o tym, że sławny Harry Potter zabił dziewczynę, z którą najpierw jeszcze zdradził chłopaka, którego od lat wszem i wobec nazywał miłością.
Harry znowu zamilkł, Draco skupił się na delikatnych ruchach na jego dłoni, aż w końcu i temu znużony zaprzestał.
- Przepraszam, że cię w to wciągnąłem - odezwał się znów Harry. - Nie powinienem był w ogóle prosić cię, żebyś mi uwierzył.
- Sam byś sobie nie poradził.
- Coś bym wymyślił.
Harry odwrócił się, żeby oprzeć się plecami o kratę, tak tylko jednak, żeby nie siedzieć do Dracona zupełnie tyłem.
- Zawsze myślałem, że nie dożyję pięćdziesiątki. Ale nigdy nie sądziłem, że skończę tutaj.
Draco spojrzał na jego profil z niemal irytacją w oczach. Zbyt był zdołowany powrotem tutaj, kiedy myślał już, że nigdy więcej nie będzie musiał tego robić, wyczerpany, żeby brać słowa Harry'ego poważnie.
- Marzyciel. Tobie się chyba wyroki pomieszały, Potter. To ze mną masz dożywocie, nie tutaj. Stąd cię wyciągniemy. A ja, przysięgam, za trzydzieści lat osobiście pogratuluję ci pięćdziesiątych i każdych następnych urodzin.
Ale chociaż z przekonaniem, to powiedział to dość monotonnie.
- Spójrz na to tak, Draco - zaczął, próbując wyjaśnić mu swój nastrój. - Ty przychodzisz tu z wiedzą, że za chwilę wrócisz bezpiecznie do domu. Ja wiem, że już tu zostanę. A nawet jeśli nie, to stracę wszystko. Przyjaciół, dom... ciebie. Może nawet siebie, jeśli postanowią zabrać mi wspomnienia. Nic nie zależy ode mnie... a to nie będę już ja, kiedy cała ta magia, jaka spotkała mnie tutaj, wyda mi się tylko snem.
I nagle wydał się Draconowi znacznie żywszy, kiedy odwrócił się znów w jego stronę z czymś w oczach, co przypominało mu rozpaczliwy, bezsilny protest.
- Jeśli wyczyszczą mi pamięć... Malfoy, ja nie chcę zapomnieć! Chcę pamiętać o tym świecie, o Hogwarcie, o was! Nawet o bólu Cruciatusa! To by było jak pocałunek dementora!
A kiedy Draco patrzył tylko na niego w milczeniu, znowu się odezwał, jakby chciał coś wbić Malfoyowi do głowy, uważając, że nic nie rozumie.
- Oni chcą złamać mi różdżkę, Draco! Nie mogą! Magia to całe moje życie, nie mogę wrócić do mugoli! Nie pasuję tam!
- To byłaby głupia kara - stwierdził wreszcie Draco. - Cierpiałbym bardziej niż ty, bo tobie z pewnością zmieniliby pamięć. Nie o to chodzi, prawda?
Harry'emu znów opadły ramiona jakby pod wpływem spokoju Dracona.
- Może właśnie o to. Żebym za ten mój cały tytuł Wybrańca oberwał znacząco, ale nieświadomie. Gdybym ci wtedy powiedział, Draco... może sprawa sprzed trzech lat nie niszczyłaby nam życia teraz. Może do dziś wybaczyłbyś mi ją. Może ja zasłużyłem na to. Ostatecznie to moja wina. Gdybym cię nie oszukał...
- Przestań, to nie jest twoja wina, że tu jesteś. To zupełnie inna sprawa - sprostował stanowczo, ale zaraz po tym Harry zobaczył jeden z tych niewielu momentów, kiedy Draco otwiera usta, ale jednak waha się i nie wie, co powiedzieć. - A ja... Ja już ci wybaczyłem - dokończył wreszcie, podnosząc oczy na Harry'ego. - Nie my szukaliśmy kłopotów, one jak zawsze same nas znalazły. Tak myślę.
Harry widział, że czeka na jakieś jego potwierdzenie, ale przez długą chwilę nie potrafił mu odpowiedzieć.
- Wybaczyłeś? - powtórzył po nim w końcu. Draco wzruszył ramionami. Żałował, że teraz zaczął z nim taką rozmowę, kiedy nie miał na nią siły. Ale nie chciał też cofać swoich słów, kiedy widział, z jaką nadzieją, choć trochę niepewną, Harry na niego patrzył.
- Widzę, że szybciej niż ty sobie. Wybaczyłem. Ale nie mów o tym więcej. Nie teraz. Nie dziś.
Harry spojrzał na niego w mieszaninie wciąż niewierzącego mu Żartujesz, cichego Kocham cię i jedynego Dziękuję, na jakie był w stanie się zdobyć. Na chwilę zapomniał o całym swoim wyroku.
- Zwracam honor, Potter - dokończył, nie tak już poważnie. W innej sytuacji może powiedziałby, że Harry, kiedy mu odpowiadał, ton miał po prostu śmieszny.
- Zatrzymaj go sobie. Mogę mieć do ciebie prośbę? Powiedz Ronowi, że wszystko gra. I Hermionie, żeby się nie przejmowała, bo prawdopodobnie zawdzięczam jej, że jeszcze nie siedzę tu z dożywociem. Znam ją. Na pewno roztrząsa wszystko, co się stało.
Harry podniósł na niego wzrok, kiedy Draco pokiwał głową. Spotkał jego spojrzenie i jeśli nawet wciąż czuł się w jak bardzo złym śnie - to on był jego jawą.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro