40.
Draco nie spodziewał się, że problem od razu zniknie, ale nie był przygotowany na to, że będzie tylko gorzej. Miał wrażenie, że kiedy ostatnio tłumaczył Harry'emu, jak głupie są jego próby trzymania go z dala od Azkabanu, on nie usłyszał ani jednego jego słowa. Albo, co gorsza, tak szybko zapomniał o wszystkim, czym Draco próbował go uspokoić.
Już następnego wieczoru Harry patrzył na niego nieprzekonany, ale nic nie mówił. Naprawdę uwziął się dopiero, kiedy parę dni później coś rzuciło mu się w oczy.
- Płakałeś - stwierdził, kiedy Draco ledwo zdążył sowim zwyczajem usiąść obok. Blondyn odwrócił od niego twarz, nie chcąc, żeby Harry dłużej się mu przypatrywał.
- Nie.
Draco zaraz po tym, jak usłyszał ciche westchnienie, poczuł chłodną dłoń przy policzku. Nie drgnął nawet na to, bo tutaj takie tylko słabe zimno wydawało mu się czymś nawet ciepłym, i niezbyt zadowolony pozwolił Harry'emu obrócić się z powrotem w jego stronę.
- Widzę, jak wyglądasz.
- Nie winię cię. Tu jest dość słabe światło - sarknął, zanim dodał z uwagi na powagę w oczach i zaciśnięte lekko usta Harry'ego: - Po prostu nie zmrużyłem oka przez całą noc. Nie płakałem.
- Wiele nocy, chciałeś powiedzieć - poprawił go. Draco uznał odpowiadanie za zupełnie bezsensowne. Potter miał rację, której nie chciał głośno mu przyznawać.
W każdym razie od tej chwili każdy dreszcz na ciele, każde nerwowe drgnienie czy gwałtowne obejrzenie się za siebie, każde wystraszone wstrzymanie oddechu Dracona było Harry'ego cichym Mówiłem ci.
A Malfoy nic nie mógł poradzić na to, że reagował na każdy głośniejszy szum, nagły powiew chłodu tak a nie inaczej. Harry co prawda wcale nie był lepszy, ale tłumaczył to w jeden sposób:
- Ja muszę tu być. Ty nie.
- Ja chcę tu być. Nie poświęcaj się na nic.
To raczej był pierwszy raz, kiedy mury Azkabanu usłyszały, że ktoś chce codziennie się w nich znaleźć - albo one trochę się ociepliły, albo to tylko Harry'ego otoczyło wtedy śmieszne ciepło.
Nawet jeśli wiedział, że to, co czuł Draco, to z chęcią pewnie niewiele miało wspólnego, a robił to wyłącznie ze względu na niego i powiedział tak tylko dla zasady, to wciąż okropnie dobrze było myśleć, że nawet w takim miejscu kogoś ma.
Rzecz w tym, że... może sama myśl powinna mu wystarczyć.
Ale tak lubił na niego patrzeć.
Był tak piękny. Tak bliski perfekcji - a w oczach Harry'ego to może właśnie on ją stanowił.
Ale nie potrafił już utrzymać spojrzenia na nim. Na jego zmęczonej twarzy. Bladej ze strachu skórze.
To było jego winą.
Czuł się tak cholernie winny za to, że obaj tu wylądowali. Za to, że wciąż nie potrafił się zmusić, żeby pozbawić się ostatniej iskierki ciepła w piersi i stanowczo kazać Draconowi wyjść i już nigdy więcej tu nie przychodzić.
On był ważniejszy niż wszystko, co działo się tutaj, wewnątrz Azkabanu. Powinien się wycofać, kiedy Harry tak cholernie się o niego bał. A on sam... przecież poradzi sobie. Musi.
Ale Draco zbywał go za każdym razem, uparty tak samo jak wszystkie obawy Harry'ego:
- Myślisz, że na zewnątrz będę spokojniejszy?
Czasem nawet i Harry pod wpływem jego przekonywań czuł, że przegapił chwilę, w której wszystkich zaczął obarczać swoją sprawą zdecydowanie bardziej, niż powinien.
- Przepraszam. Strasznie cię przepraszam - mruknął którymś razem, nie mogąc we własnej głowie ocenić, czy już przesadza, czy ma do niepokoju podstawy. Zauważył w każdym razie, że Draco nie rozumie. - Że tu jesteśmy. Mazgaję się jak dzieciak, kiedy ty nie boisz się codziennie tu wracać. Nigdy nie chciałem, żebyś widział we mnie coś tak słabego. A prawda jest taka, że gdyby ciebie tu teraz nie było, to...
- Ja też się boję - przerwał mu ledwie słyszalnie, bo szeptem i też bardzo szybko, czując, że jeśli choć przez chwilę by się nad swoimi słowami zastanowił, to coś nie pozwoliłoby mu ich przyznać. Nawet przed nim. - Nie jesteś słaby, Harry. Chciałbym być taki jak ty. Za słaby tylko na to, żeby się poddać.
Harry oparł policzek na ramionach, złożonych na podciągniętych wysoko kolanach, tak, żeby móc widzieć Dracona.
- Tylko dzięki tobie.
****
Draco westchnął ciężko i niemal z bólem podniósł wzrok na niebo. Było tak puste, kiedy patrzył w nie sam. Lato zbliżało się nieubłagane, nie chcąc zaczekać, aż jeszcze jedna, jasna para oczu będzie mogła oglądać jego początek, i mocniejsze słońce drażniło Dracona. Zmrużył oczy. Za dużo czasu spędzał ostatnio między domem, Ministerstwem a Azkabanem. Nie pamiętał zresztą, żeby spędzał go teraz gdziekolwiek indziej.
Tak tęsknił za dotykiem Harry'ego wśród polnej trawy, w wolnym czasie z dala od domów i ulic. I nie wyobrażał sobie, jak bardzo on musiał za tym tęsknić. Zawsze kochał takie otwarte pod gołym niebem miejsca bardziej niż on.
Chyba nie chciał tam wracać. Znów widzieć, jak ani jeden złoty promyk nie pada na choć skrawek poszarzałej od pyłu skóry Harry'ego. I chyba nie chciał zostać tutaj, sam z wypisującymi się powoli na niebie wątpliwościami tak, że gdzie by nie spojrzał, nie mógł o nich zapomnieć.
Ciężko było spojrzeć w bok, rozejrzeć się i zobaczyć przy swoim ramieniu tylko pustą przestrzeń.
Ale rozczarowałby go, zawiódłby, gdyby dziś kazał Harry'emu czekać na siebie na darmo. Zresztą, nad czym on się zastanawiał? I tak z góry czuł, że tego dnia znów odda różdżkę, znów da się przeszukać, żeby potem znów dać się przytulić Harry'emu i samemu przytrzymać go przy sobie.
O tyle łatwiej byłoby, gdyby widział koniec tego wszystkiego. Dzień, kiedy wróci z Harrym do domu. A na razie takie zakończenie sprawy skupiało się wyłącznie w cichym Będzie dobrze, które tak często szeptali sobie na zmianę, chcąc wzajemnie przekonać się do czegoś, w co obaj coraz mniej wierzyli. Wszystko, zamiast okazywać się głupim nieporozumieniem, przedłużało się tylko i komplikowało tym bardziej.
- Cześć, Draco.
Blondyn zatrzymał się, tuż za plecami słysząc i wyczuwając, jak zatrzaskują się za nim kraty. Przechylił się lekko w bok, żeby lepiej móc zobaczyć Harry'ego, który nie odwrócił nawet głowy w jego stronę, mając przymknięte powieki.
- Dwa pytania, Harry.
- Mów - poprosił raczej beznamiętnie. - Mamy cały dzień.
- Skąd wiesz, że to ja? - zaczął Draco. Wciąż nie ruszył się z miejsca, wykorzystując to, że Harry go nie widział, żeby samemu się mu przypatrzeć.
- Przecież nie dementor - zironizował. - Masz inny krok niż ktokolwiek tutaj. Nieważne. Tak tylko myślę.
Draco milczał chwilę zbity z tropu, ale kiwnął potem głową i spytał znowu:
- A po drugie, co ci się stało?
Zauważył, że Harry drgnął tak, jakby przez ułamek sekundy zamierzał odwrócić się do niego przez ramię.
- To znaczy?
- Spójrz na mnie - poprosił łagodnie, ale też wystarczająco stanowczo, żeby Harry posłuchał. Choć może też po prostu nie miał już siły prowadzić z Draconem sprzeczek, w których ten i tak musiał pewnie postawić na swoim.
Dopiero, gdy zobaczył już oczy Harry'ego utkwione w sobie, podszedł bliżej i przyklęknął przy nim. Jemu raczej niezbyt się to uśmiechało, ale Draco zdecydowanym ruchem wziął jego twarz w dłonie, jedną układając trochę niżej, żeby nie sprawiać mu bólu, dotykając zaczerwienionego miejsca przy policzku. Lekko tylko przesunął po nim palcem, na co Harry nawet nie drgnął.
- Zawdzięczają ci życie, do cholery - wycedził, zły nagle tak, że może i lepiej, że odebrano mu wcześniej różdżkę. - Choćby ze względu na to, jeśli już naprawdę mają gdzieś sam fakt, że nie jesteś cholernym psem, powinni mieć do ciebie jakiś szacunek.
Harry odpowiedział mu nad wyraz spokojnie.
- Draco, ja mógłbym być samym Merlinem, ale dla nich i tak jestem tylko brudnym więźniem. Numerem.
Draco obejrzał się gwałtownie za siebie, szukając rozbieganymi oczami tego przeklętego strażnika. Nigdzie go nie było, a Draco wciąż trzymał dłonie przy twarzy Harry'ego.
- Za co to? - zwrócił się znów do niego. Pierwszy raz tego dnia wykrzesał z Harry'ego jakiekolwiek emocje.
- Draco, błagam, nie każ mi tego mówić - jęknął. - To żałosne.
- Harry - ponaglił go rozdrażniony. Ten spojrzał gdzieś w bok.
- Zasnąłem. Podobno coś krzyczałem. I trochę zdenerwowałem tym innych... osadzonych, którzy też postanowili... dodać coś od siebie. Zrobiło się małe zamieszanie. A ja oberwałem jako prowodyr tego wszystkiego. Draco, ja... Sam wsadziłem tu część z nich. Ciągle coś krzyczą, mówią, że... - urwał i spojrzał nagle w jeszcze inną stronę, starając się brzmieć pewniej. - Przepraszam.
Szepnął to wszystko niewyraźnie, bo nie zależało mu absolutnie, żeby Draco to usłyszał. Blondyn w każdym razie słuchał go uważnie, oglądając go w tym samym czasie dokładnie.
- A to? - spytał znowu, unosząc lekko w swoich jego lewą dłoń i wbijając wzrok w niewielkie rozcięcie na jej wierzchu. - Co to jest?
- Przyszedłeś tu zrobić mi obdukcję? - odwarknął, wyrywając mu się. - Doskonale wiesz, że w Azkabanie tak to wygląda od wieków, więc co cię tak dziwi? Nie mam żadnych specjalnych ulg i dostaje mi się tak samo jak całej reszcie!
- I nie powinno. Ci strażnicy, Harry, oni nie mają do tego żadnego prawa.
Tak łagodny dla niego i wściekły za niego był jednocześnie, że choć Harry wcale nie podniósł na niego wzroku, zaciekawiony na długo zachował to w myślach.
- Tradycja firmy ich nie usprawiedliwia? Nie bałbym się, gdybym miał różdżkę. Co chwilę odpływam. Ktoś krzyczy - powtórzył. - Nie wiem, czy to ktoś stąd, czy... - zawahał się przez chwilę, ale dokończył, kiedy Draco podniósł na niego wyczekujące tego spojrzenie: - czy przez tych dementorów znów słyszę matkę.
Draco przez chwilę poczuł się tak bezsilny, że miał ochotę jedynie usiąść i w dłoniach ukryć twarz. Ale... nie wolno mu było. Jeśli nawet to on sam sobie tego zabronił.
- On nie jest tu zakładnikiem, do cholery! - krzyknął w gwałtownym impulsie, na widok strażnika, kiedy znów się odwrócił, nie mogąc pohamować wrzącej złości.
- Mordercą - poprawił go zaraz tonem, jakby w rzeczywistości chciał powiedzieć, że Potterowi nic przecież nie jest. - Nie bądź śmieszny, Malfoy.
Draco poderwał nagle ręce tak, jakby chciał szarpnąć się za włosy, ale ostatecznie tego nie zrobił. Obserwowany z niepokojem przez Harry'ego, usiadł tylko na ziemi, starając się opanować. To nigdy nie było tak trudne, jak wydało mu się tutaj. Nawet zachowanie pozorów. Poczuł dłoń Harry'ego na ramieniu.
- To ty na mnie spójrz, Draco. I zobacz, że mnie naprawdę nic nie jest. Uspokój się.
Harry nie odrywał od niego wzroku, niejako prosząc go, aby i on tego nie robił, tak długo, aż zobaczył, że w oczach przygasły mu niebezpieczne iskry. On jeden potrafił zaprowadzić w nim taki spokój, ale Draco wcale nie był pewien, czy tym razem jest mu za to wdzięczny.
- Nie, Harry - powiedział wreszcie, twardo, ale bardziej już opanowanie. - To koniec.
Harry się zająknął.
- Co?
- Nie bój się - uspokoił go, nie chcąc, żeby Harry źle go zrozumiał. - Idę do Ministerstwa. Muszę porozmawiać z Granger.
Harry przytrzymał go przerażony, że strzeliłoby mu do głowy wstać i wyjść.
- Nie możesz tego zrobić!
- Niby dlaczego, co? - zapytał w odpowiedzi Draco, nie chcąc wprost mówić mu, że tym razem absolutnie nic nie ma do powiedzenia. Choć prawdopodobnie jego ton i tak go zdradził.
- Ona ma ważniejsze rzeczy na głowie. Niepotrzebnie będzie się mną martwić, kiedy nic takiego się nie dzieje.
- Bo ty myślisz, że ona już się nie martwi. Nie wierzę ci. O co ci naprawdę chodzi, Harry?
Okularnik jeszcze bardziej zmarkotniał.
- Syriusz spędził tu dwanaście lat. Wytrzymał. I nie zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak.
Draconowi opadły ramiona.
- Słuchaj, wiele można o tobie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jesteś rozpieszczony. Jego dementorzy nie przerażali w takim stopniu, chociaż wiesz przecież, że też się ich bał - przypomniał mu, na co Harry poczuł się jeszcze gorzej. - Ty wiele przeszedłeś, Harry.
- Tak jakby Syriusz miał łatwo.
- Możemy do rana licytować się, kto miał gorzej. Chcesz tego? Zresztą, ostatecznie uniewinnili go.
- Ta - przyznał Harry tonem, jakby chciał go wyśmiać. - Pośmiertnie. I tylko dlatego, że ja, Hermiona i Ron walczyliśmy o to parę lat.
- Racja - przytaknął. - Więc jeśli umrzesz, zanim zdążą cię uniewinnić, wstawię się za tobą z Weasleyem i Granger.
- Pośmiertnie i po dwunastu latach spędzonych w Azkabanie - ciągnął Harry, patrząc na niego w taki sposób, jakby poczuł się trochę niezrozumiany. Na to Draco nie zamierzał pozwolić, toteż nie przerywał mu i starał się dawać mu do zrozumienia, że cały czas go słucha. - Jego brat, Regulus, doświadczył czegoś podobnego. Był jednym z najodważniejszych czarodziejów, o jakich w życiu słyszałem, ale nawet jego własny brat umarł w przekonaniu, że był nikim więcej jak śmierciożercą. Snape też musiał być cal od wykorkowania, żeby okazało się, że błędnie zarzucało mu się tak wiele rzeczy i w zasadzie, gdyby nie on, to zdążyłbym już umrzeć przynajmniej dziesięć razy. Wolałbym raczej nie umierać, żeby zostać uniewinniony.
- Myślisz tak na czarno od...?
- Od miesiąca. Zadowolony?
- A jak ci się wydaje? - odparł, krzywiąc się lekko. - Irytuje cię to, że po tym, co zrobiłeś dla naszego świata, oni skazali cię, jakbyś nigdy nic nie znaczył. Siedź cicho. Wiem, że nie lubisz się tym chwalić. Ale jestem pewien, że po części właśnie tak myślisz.
- Irytuje mnie wiele rzeczy, Draco. Ale najbardziej ta przeklęta bezczynność.
Draco ułożył dłoń na jego ramionach, żeby podeprzeć się na nich lekko i powoli wstać.
- Więc mnie na nią nie skazuj. Musisz zdać się na mnie, Harry, a ja nie mogę cię teraz posłuchać.
- Draco...
- Muszę iść. Wrócę jeszcze dzisiaj. Daję słowo.
Harry wstał chwilę po nim.
- Muszę je przyjąć - westchnął zrezygnowany. Draco przytulił go mocno do siebie, czując, że powinien był to zrobić już długą chwilę temu.
- Ja też się boję, Harry - powtórzył.
Znajome ramiona silniej splotły się za jego plecami.
****
- Proszę zaczekać!
Draco wziął sobie tę prośbę do serca i przyspieszył kroku.
Ktoś nadal za nim wolał, ale Draco nie obrócił się nawet przez ramię, chcąc zginąć w tłumie wypełniającym salę wejściową Ministerstwa Magii. Milczał uparcie z zaciśniętymi ustami, nawet jeśli dobrze widział przedzierającego się zaraz za nim przez grupy czarodziejów, najprawdopodobniej, kogoś z Proroka Codziennego. Ostatnio Draco miał wrażenie, że oni nie robią nic poza wypatrywaniem go na ulicach.
Jeśli chcieli zrobić sobie sensację z Harry'ego, to do pomocy przy tym wybrali sobie bardzo złą osobę - przynajmniej dopóki Draco nie widział w tym żadnych dla siebie i Pottera korzyści.
- Niech się pan zatrzyma!
Draco zacisnął dłonie w kieszeniach, ale wreszcie faktycznie zwolnił, spodziewając się, że ten czarodziej gotów jeszcze wejść za nim do gabinetu ministra i stać mu za plecami z piórem, kiedy on będzie rozmawiał z Hermioną. Albo raczej kiedy będzie wykładał jej, co jest nie tak i co powinna z tym zrobić, bo biorąc pod uwagę ilość wszystkich uwag i przekleństw, jakie po drodze sobie wyliczał i które koniecznie musiał jej przekazać, to wątpił, żeby dziewczyna w ogóle doszła do głosu.
- Tak? - zapytał, nie siląc się nawet na sztuczną uprzejmość, kiedy przy nim zatrzymał się czarodziej, w którym jedyną godną uwagi rzeczą był spiczasty kapelusz na głowie. I to tylko dlatego, że był bardzo jaskrawy. Wziął głęboki oddech, jakby chciał w pięć sekund powiedzieć Draconowi wszystko, co zamierzał. Blondyn dał mu jeszcze mniej.
- Harry'ego Pottera odesłano do Azkabanu. Co...
- Skoro już to wiecie, to po co zajmujecie czas mnie?
- Co pan, jego były narzeczony, o tym myśli? I czy właśnie...
- Że to bezczelność, podsuwać komuś pod nos aparat, kiedy ten ktoś widocznie się spieszy.
- Pytałem o Harry'ego Pottera.
- Co o nim myślę? - powtórzył Draco, jakby w nagłym zamyśleniu. Dziennikarzowi nie o to chyba chodziło i chociaż z początku chciał go poprawić i sprowadzić raczej na temat Azkabanu, taka nieoczekiwana zmienia ostatecznie też mu podpasowała. Chyba liczył na jakiś tajemny fakt z ich związku. - To, co myśli o nim każdy zdrowy na umyśle czarodziej. Jeśli nie potrafisz sobie dopowiedzieć reszty...
Nie dokończył, z grzeczności, oczywiście. Ale tak czy inaczej został zignorowany.
- Myśli pan, że wyjdzie na wolność? Że Potter jest niewinny?
- Dlaczego miałbym myśleć, że nie? - przerwał mu Draco, zanim ten zdążyłby dodać kolejną część pytania. Drugi czarodziej machnął wolną dłonią tak, jakby wyjaśniał coś bardzo prostego.
- Skazał go Wizengamot.
- Nikt Pottera nie skazał - zaprzeczył od razu, zirytowany już tym głupim wywiadem. I tym, że sądząc po ilości ludzi zwalniających przy nich kroku albo po prostu ostentacyjnie przy nich sterczących, zdąży on obiec już cały Londyn, zanim w ogóle ukaże się w Proroku. Choć szczerze mówiąc, to nawet zazdrościł tym, którym czas aż tak zbywał, żeby w najwyższej ciekawości oglądać problemy innych. - W Azkabanie jest tymczasowo. Żaden wyrok nie zapadł, a on ani nie jest, ani nie będzie skazańcem.
- Jest pan tego pewien. To z miłości czy naiwności? - spytał, ale nie dał Draconowi czasu na odpowiedź, układając już ją sobie odpowiednią w głowie. Draco w kieszeni ściskał różdżkę w dłoni i przed czymkolwiek więcej powstrzymywało go tylko to, że stał pośrodku Ministerstwa. - A pan jak się czuje? Co, jeśli Potter otrzyma pocałunek dementora? Która to...
Draco wtrącił mu się w pół słowa.
- Godzina? Racja. Spieszę się
Odwrócił się i odszedł szybko, starając się opanować drżenie nóg i rąk. Czuł, że przy dziennikarzu nie dał tego po sobie poznać i tylko on wiedział, jak te pytania zraniły jego już i tak zepchnięte na bardzo kruchy grunt serce.
Zwykle pukanie do drzwi Hermiony świadomie sobie darował, teraz to mu to zwyczajnie do głowy nie przyszło, kiedy szarpnął za ich klamkę. W progu wpadł na nią, bo właśnie musiała gdzieś wychodzić, toteż oboje cofnęli się gwałtownie o krok zaraz po tym, jak się ze sobą zderzyli. Draco skrzywiony lekko otrzepał przód koszuli, Hermiona mocniej ścisnęła przyciskaną ramionami do piersi teczkę.
- Jesteś - rzuciła, zbyt się dokądś spiesząc, żeby zwracać na niego i jego zachowanie większą uwagę. - Wszystko w porządku? Usiądź - poprosiła, wskazując dłonią na wnętrze swojego gabinetu za wciąż otworzonymi drzwiami. - Mam coś do załatwienia.
Draco nie przesunął się ani o cal, mimo że Hermiona uniosła lekko brwi, wyraźnie chcąc przejść.
- Chodzi o Pottera - powiedział zaraz, czując, że to ją zatrzyma, choćby wcześniej miała sprawę do samego Merlina.
- Daj mi... - urwała na chwilę, jakby najpierw chciała powiedzieć coś innego, ale zaraz dokończyła: - pół minuty.
Hermiona wyjęła różdżkę i z tego, jak zaczęła mamrotać coś pod nosem, Draco wywnioskował, że wysyłała komuś Patronusa z wiadomością. Sam jednak szybko odwrócił się lekko, żeby móc zmieścić się w progu, w którym ona w roztargnieniu nadal stała, i rozejrzał się po pomieszczeniu. Co by o Granger nie mówić, ostatecznie była ministrem i musiała trzymać tu coś, cokolwiek, jeden krótki zapis o Azkabanie, całą o nim księgę, jakieś prawo czy spisane zasady, którymi on mógłby pogrążyć strażnika piętra Harry'ego, zanim on odważy się otworzyć do niego usta w czymś innym niż Przepraszam. Może już przesadzał, może tak bardzo nie mógł znieść myśli, że Harry na to wszystko nie zasługuje, jeśli nawet on słowem na nic nie narzekał.
Ale on zawsze wolał od tego całymi dniami milczeć.
Hermiona faktycznie za mniej więcej pół minuty schowała różdżkę i przerwała Draconowi swobodne sięganie po jej książki. Blondyn znał tę minę, kiedy zastała go przy tej czynności, bo wyglądała trochę jak Harry, kiedy ktoś śmiał zwinąć mu sprzed nosa ostatni kawałek tarty.
- Wracasz z Azkabanu - zaczęła, nie robiąc z tego nawet pytania. Dracona bardzo wiele rzeczy z tym zdradzało, zaczynając od zabrudzonych nogawek spodni, kończąc na wyrazie twarzy błądzącym gdzieś między złością w ściągniętych jansych brwiach a wciąż jeszcze dziwną pustką w oczach. - O co chodzi, Malfoy?
- Powiedziałem ci, że jeśli coś mu się tam stanie, ty za to odpowiesz - przypomniał jej w odpowiedzi. Hermiona uniosła lekko dłoń i Draco miał wrażenie, że wstrzymała na chwilę oddech.
- Coś stało się Harry'emu?
*
Hermiona przygryzła wargi, spuszczając wzrok czy to na swoje kolana, czy na podłogę, ale gorączkowo o czymś myśląc.
- I co teraz? - spytała cicho, jakby sama siebie. Rozwiązanie, na które wcześniej wspólnie, chcąc nie chcąc, się zgodzili, odkrywało swoje negatywne strony.
Od dłuższej chwili nie podnosiła już wzroku na Dracona, słysząc tylko jego kroki gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia i nie wiedząc za bardzo, co ma mu powiedzieć. Ale nie o to martwiła się najbardziej, bo wiedziała przecież, że Malfoy nie zdaje się całkowicie na nią i sam usilnie myśli Co teraz?
Uzgodnić, że Harry wytrzyma? Jasne, że tak, ale ani ich to nie uspokajało, Hermionie wydawało się to okrutne, ani też Draconowi nie byłaby w stanie czegoś takiego powiedzieć, bo zaskutkowałoby to jedynie tym, że Harry zyskałby współwięźnia, tym razem naprawdę winnego morderstwu.
Tylko, znowu, jeśli postawią Harry'ego przed sądem teraz, to co miałby powiedzieć? Złe byłoby takie wyjście i źle było niewinnego skazywać na nieustanne towarzystwo dementorów. Jeśli naprawdę taki był.
Wydawało się jej oczywiste, że Harry, jak zawsze, jakoś da sobie radę - ale przejść przez coś a później zapomnieć o zadanych wtedy ranach, to już zupełnie inna rzecz.
Hermiona zacisnęła lekko dłonie. Czy warto było myśleć o tym, co będzie później? Bo w końcu będzie tylko jedno - wszystko się wyjaśni, a wtedy ona i Ron będą razem z nim. I będzie też Malfoy.
- Mam pomysł - oznajmiła nagle. Draco spojrzał na nią nagląco, ale bez przekonania. - Zobaczę, co da się zrobić, ale myślę, że to jedyne wyjście. Wydaje mi się, że Harry jest aktualnie jedynym, który w Azkabanie na wyrok dopiero oczekuje - dodała, a Draco, jak bardzo by się nie starał, nie potrafił jej słów ze sobą połączyć i miał po prostu wrażenie, że były zupełnie od rzeczy.
- Granger, mów, o co chodzi, bo nie mamy czasu. Znasz Pottera od lat, powinnaś wiedzieć, jak działają na niego dementorzy. Jest przerażony. Czasem ciężko z nim nawet porozmawiać.
- Nie zaczynaj, Malfoy - odpowiedziała ostrzegawczo, czując już, do czego on zmierza. - Tak, jak bardzo bym chciała, nie sprawię, że Harry'ego nagle wypuszczą. Wizengamot zdecydował, a my możemy tylko pomagać mu to znieść.
- Jesteś ministrem magii. Jeśli nie ty, to kto może coś zrobić?
- To Wizengamot powołał mnie na ministra i...
- To ważniejsze niż zdrowie przyjaciela?
Hermiona wstała poirytowana.
- Powiedziałam, że coś z tym zrobię.
- Gdyby tylko "coś" wystarczyło, Granger.
- Malfoy, na Merlina! - podniosła lekko głos. Miała już serdecznie dość wysłuchiwania jego głupich wyrzutów setny raz. - Mnie też zależy na Harrym i robię wszystko, co mogę, żeby mu pomóc! Myślisz, że dlaczego nie aresztowano go od razu? Że dlaczego musiało minąć kilka dni, zanim aurorzy pojawili się w waszym domu, chociaż dowody od początku były jasne? Bo prosiłam! Bo naciągałam prawo, żeby kupić czas, bo liczyłam, że to się wyjaśni! Nie mogę zrobić nic więcej, bo mnie wyrzucą! I nie dlatego, że się tego boję, że obchodzi mnie jakaś głupia praca! Muszę tu zostać, bo każdy inny już skazałby Harry'ego na dożywocie! Mnie też na nim zależy, Malfoy!
Chyba poczuła się trochę lepiej, kiedy już mu to powiedziała, nawet jeśli nie liczyła, że do Malfoya cokolwiek z tego dotrze. Na Harrym może i mu zależało, ale w jej oczach nie potrafił zyskać ani o złamanego knuta.
Długo milczeli i już to Hermiona uznała po chwili za małe zwycięstwo w wykazaniu swojej racji. Uspokoiła się już, założyła włosy za ucho, kiedy Draco wreszcie się odezwał:
- Nie powiedziałem, że nie robisz nic. Ale też nie coś, co w tej sytuacji by mu pomogło. Pomiętaj o tym, co mówiłem i powiedz mnie, co da się z tym zrobić.
Harry jeszcze nie wiedział, ale za ten spokojny i w miarę uprzejmy ton to wisiał Draconowi kremowe piwo. Odwrócił się już, żeby wyjść.
- Malfoy - zatrzymała go jeszcze, trochę delikatniejszym głosem - masz zamiar jeszcze dziś wrócić do Azkabanu?
Draco skinął głową, odwracając się do niej przez ramię.
- Proszę, żebyś tego nie robił. To za dużo jak na jeden dzień.
Ona po tym chwilowym porozumieniu chyba naprawdę bardzo chciała wykończyć jego cierpliwość.
- Obiecałem mu - powiedział, jakby to przesądzało o całej sprawie.
- Ja do niego pójdę. Ja i Ron. I tak będziemy musieli osobiście zobaczyć, o co tam chodzi. Wszystko mu wyjaśnimy. I powiemy, że przyjdziesz jutro, a nie zapomniałeś o swoim słowie - zapewniła dla jego spokoju. Draco wysłuchał jej do końca. Dawno już spuścił z tonu na tyle, żeby nie unosić się dumą, kiedy ktoś zarzucał mu słabość do Harry'ego, która i tak była bardziej beznadziejna, niż ten ktoś mógł mieć kiedykolwiek na myśli. - W porządku?
- W porządku.
Zdecydowanie nie podobało mu się, jak Hermiona przekrzywiła lekko głowę i chyba nie chciał wiedzieć, co to znaczy.
- Tak o niego walczysz - powiedziała po chwili.
- Nie przyszedłem tu na terapię indywidualną. Tylko porozmawiać o Potterze - zbył ją, chcąc skierować temat na kogoś innego. Tym chyba jeszcze bardziej ją zdziwił. Hermiona kiwnęła głową. - On nie traci zmysłów, tylko siły. Nie umie skupić się na czymś dobrym.
- Kto na jego miejscu by umiał?
- Obwinia się za to, bo uważa, że jest zbyt słaby - ciągnął dalej, ignorując ją. Spojrzał gdzieś w bok, odwracając się znów od Hermiony. - Przez te wyrzuty boi się jeszcze bardziej, bo nie wie, czy wobec tego poradzi sobie sam, a nie chce prosić o pomoc, bo to znowu sprowadza się do poczucia bezsilności. Pierwszy raz słyszałem od niego coś takiego - przyznał, zanim zdążył ugryźć się w język. Znów ściągnął brwi tak, że Hermiona niewiele już mogła o jego wyrazie twarzy powiedzieć.
- Dlaczego? - spytała znowu, poruszona wracając do wcześniejszej myśli. - Zawsze byłeś bardziej... zainteresowany własnymi sprawami.
Draco odwrócił się do niej przodem, z dłońmi schowanymi w kieszeniach, zirytowany, że pyta go o coś, co było wyłącznie jego sprawą i dotyczyło tylko niego.
- Nic o mnie nie wiesz.
- Tylko martwię się o Harry'ego.
Mógłby przysiąc, że jeśli w końcu się od niego i jego uczuć nie odczepi, to kiedyś przy Weasleyu wymsknie mu się coś o tym, jak to bardzo się o jego Harry'ego troszczy.
- A ja już jakiś czas temu powiedziałem, że któregoś dnia chcę móc "martwić się o niego" oficjalnie.
- Nawet to oświadczyłeś - poprawiła go z lekkim, badawczym uśmiechem, ale zmarszczonymi brwiami.
I kiedy Hermiona faktycznie zobaczyła się później z Harrym, na jego prośbę opowiadając mu mniej lub bardziej dokładnie jej rozmowę z Draconem, okularnik, urzeczony jej słowami tak, jak zaskoczony, zauważył, że to była z ust Dracona pierwsza wzmianka o ich zaręczynach i niedoszłym ślubie, odkąd Draco je zerwał.
Ale zanim jeszcze Hermiona razem z Ronem udała się do Azkabanu, najpierw odszukała go w Ministerstwie. Wciąż jeszcze trochę wzruszona myślała o tym, co wcześniej od Dracona usłyszała i co wydało się jej nagle tylko ubraną w suche słowa powierzchnią czegoś znacznie głębszego, czego nie chciał zdradzać przed nią.
- Ron - zagadnęła go trochę nieobecnie, tak jakby musiała dokończyć jeszcze w głowie resztę obliczeń i sprawdzić, czy na pewno się zgadzają. - Malfoy go chyba kocha. Tak na serio.
1
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro