39.
Najlepszego, Harry. I wspaniałych urodzin wszystkim, którzy też je dziś obchodzą.
------------
Dracona martwiło, jak dni jeden po drugim stawały się coraz bardziej do siebie podobne, bo też żaden z nich nie przynosił większych zmian.
Tylko jedna, stopniowa, powoli zachodziła w Harrym. Draco mógł bardzo dobrze to widzieć, bo znów minęło trochę czasu, a jemu z jego biegiem w nawyk weszło odwiedzanie Harry'ego każdego dnia.
Strażnik zawsze co prawda marudził pod nosem, że to niezgodne z przepisami, a Draco niby tego nie słyszał, mając w kieszeni pisemną zgodę ministra magii, ale zawsze rzucał mu zwycięskie spojrzenie - ani razu nie odmówił Harry'emu chwili spokoju, jaką dawało mu bliskie towarzystwo kogoś drugiego.
W międzyczasie przyzwyczaił się do obecności też kogoś trzeciego. Strażnika parę kroków od nich, przy którym Draco nauczył się nie mieć już tak skrępowanych i w ogóle, i względem Harry'ego ruchów, jak z początku. Widział, że to brunetowi ciężej było przywyknąć do oczu wbijających mu się w czoło, ilekroć się przytulili.
Dlatego też z początku głównie siedzieli tylko naprzeciw siebie, rozmawiając półgłosem i nie śmiąc zrobić nic więcej. Z biegiem dni raz, że obaj się do nowej sytuacji przyzwyczajali, dwa, że strażnik też powoli przywykł do upartej postawy Dracona i po tygodniu z kawałkiem, widząc, że ostatecznie nie robią niczego, czego mógłby im zabronić, zrównał ich niemal z całą resztą więźniów. Oczywiście, wciąż często rzucał im uważne spojrzenia, czasem na krótkie chwile się im przysłuchiwał, ale nie stał nad nimi ciągle.
Toteż nie minęło dużo czasu, kiedy któryś z nich, zajęty mówieniem o czymś, podał drugiemu rękę, żeby ten drugi zasłuchany w ulubiony głos przesunął się bliżej, aż w końcu, nie słysząc żadnego zakazu, oparł się o jego ramię. Głos z czasem zniżyli do szeptu, tak że nikt, kto dobrze by się im nie przysłuchał, nie mógłby ani słowa zrozumieć. Strażnik o to najczęściej miał do nich pretensje, toteż przywykli, żeby przy nim mówić odrobinę głośniej. Ale on też chyba zauważył już, że niewiele było rzeczy, o których rozmów mógłby im zabronić. Bo za późno było, żeby ustalać wspólną wersję tego, co się stało, jakieś kłamstwo, które mogliby wspólnie wcisnąć wszystkim na przesłuchaniu. W szoku ostatnim razem już i tak za wiele powiedzieli przed całym Wizengamotem. Draco wciąż miał sobie za złe, że w żalu do Harry'ego był wtedy zdecydowanie zbyt szczery.
Teraz, szczególnie patrząc na niego wewnątrz Azkabanu, czuł się winny, że nie stanął po jego stronie. Nawet jeśli Harry powtarzał mu, że rozumie, a on mógł mu nie uwierzyć od razu. Że cieszy się z tego, że wierzy mu teraz, a nie ma za złe tego, że dopiero teraz.
Harry miał w nowym zwyczaju za każdym razem, kiedy go widział, pytać o dzień i godzinę. Draco po jakimś czasie przywykł do tego tak, że sam niemal go już tym witał, a Harry nie wiedział w końcu, jak na tę informacje reagować. Z jednej strony czymś wyjątkowo dobrym napawała go wiedza, że Draco przychodził konsekwentnie codziennie. Z drugiej mimowolnie za każdym razem przypominał sobie wtedy też, ile to już dni, kiedy ostatnio stał pod gołym niebem. Przy Draconie tego nie liczył, ale potem zawsze przychodził moment, kiedy zostawał sam ze swoimi myślami, tęskniąc w nich do słońca, które w głowie zaczął przyrównywać sobie do uczucia wolności. Od dawna nie rozumiał jej tak dosłownie.
Draco przecież to widział i wbrew temu, co postanowił wcześniej, więcej mówił z nim już o tym, jak się trzyma, usilnie starając się mu ten nastrój w jako takiej normie utrzymać, zamiast rozważać z nim to, co działo się poza Azkabanem.
Widział, jak każdy kolejny dzień zabierał jedną cząstkę Harry'ego, jakiego znał. Czasami twarz miał tak pustą, że Draco chciał spytać, czy do dlatego, że się przystosował, czy zupełnie odwrotnie. Ale właściwie zawsze rezygnował. Jakie były szanse, że jeśli nawet działo się coś złego, on się do tego przyzna?
Zresztą, właściwie nie musiał. Po tym, jak szybko zaczynało bić mu serce i jak gwałtownie zaciskał dłonie, cokolwiek by w nich nie miał, ilekroć wzdłuż celi przesuwała się czarna sylwetka, Draco widział przecież, że potwornie się boi.
Nie żeby był tym zaskoczony. Bardziej zły na to, że jest dokładnie tak, jak to Harry'emu kiedyś w zdenerwowaniu wyłożył. Azkaban powoli go łamał. Choć Draco powiedziałby raczej, że zbyt szybko - ale Harry też był przekonany o swojej niewinności i to wciąż trzymało go przy zmysłach, nie pozwalało zabić ich wyrzutom sumienia i w końcu obłędem.
Tylko raz Draco zapytał go o ten tępy, wbity w ścianę tak, jakby wcale jej nie widział, wzrok. Harry odpowiedział mu bardzo powoli, nieświadomie oddzielając od siebie każde słowo, żeby nie pobudzać zbytnio znużonych myśli -że tylko tak jest dobrze, kiedy nie skupia się na niczym, jedynie na jakiejś pustce w głowie, z której ciężko mu się było później otrząsnąć. Draco nie chciał, żeby rozwiązywał problemy natrętnych myśli w ten sposób, toteż powiedział mu o tym, nawet potrząsnął lekko jego ramieniem. I widział potem przez parę minut, jak Harry zły był na niego, że zabrania mu czegoś, w czym znajdował namiastkę spokoju. Szybko jednak ochłonął.
Właściwie Draco cały żył nadzieją, że to nie skończy się tak, jak w jego opowieści, niszczącym pocałunkiem dementora. I nie chciał zostawiać tego przypadkowi.
Wciąż miał kontakt z Ronem i Hermioną, ale przestawał ufać im suchym słowom. Już Harry o wiele bardziej wierzył im niż on, jeśli już o tym rozmawiali.
Wciąż usiłował coś robić, dowiadywać się chociaż wszystkiego, czego na temat sprawy Harry'ego mógł. Ale czuł, że to wciąż niewiele. Wobec tego Harry stał się jego zupełnym priorytetem i to na nim mógł całkowicie się skupić. Znów z jednej strony dobrze, z drugiej źle.
Do tej pory nie pozwolono mu zostać z nim dłużej niż godzinę, a to i tak już znacznie dłużej niż przy pierwszych jego wizytach w Azkabanie.
Swoją drogą, że Draco wkrótce zauważył czarny numer na jego szyi i wściekły na to pół popołudnia spędził później w Ministerstwie tylko po to, żeby się dowiedzieć, że Granger już o tym wiedziała. Coraz więcej miał do niej zastrzeżeń, a że ona do niego też, to w swoich podejrzeniach co do siebie odpuszczali tylko, jeśli trzeba było porozmawiać o czymś nowym dotyczącym Harry'ego.
Dracona cholernie to wszystko irytowało. On był wart każdej gwiazdy na niebie. A na więzienie po prostu nie zasługiwał.
- Nie powinieneś mówić o mnie jak o chodzącej perfekcji - zaprzeczył od razu Harry, kiedy mu to powiedział. - Nikt, a na pewno nie ty. Nie zawsze byłem wobec ciebie uczciwy.
- Tylko raz - dopowiedział twardo Draco. - Ja wiem, że to dla Gryfona wieczna utrata honoru, ale... wciąż masz go więcej niż ktokolwiek inny.
Innym razem, znów dość późno, jak potem chłodno oceniał, Draco pomyślał o czymś kolejnym, kiedy Harry, siedząc przy nim ramię przy ramieniu, zamknął na chwilę oczy.
- Jesteś głodny? - spytał go nagle, odwracając się trochę w jego stronę. Harry podniósł na niego wzrok, odrywając od kamiennego muru oparty o niego do tej pory tył głowy.
- Bywało znacznie gorzej - wzruszył ramionami, kręcąc lekko głową. - Jeśli już chcesz wiedzieć, to tu jest trochę tak jak u Dursleyów.
- Ale nawet u nich miałeś ode mnie, Weasleyów, Granger i Hagrida pełne dożywienie, żeby "nie siedzieć całe wakacje o surowej marchewce".
- To naprawdę niepotrzebne, Draco.
Już po jego twarzy Harry widział, że blondyn zupełnie go zignorował.
- Daj mi godzinę - rzucił trochę niewyraźnie, bo w międzyczasie wstał. Harry złapał go za nadgarstek szybciej, niż on zdążył zrobić choć krok. Zaraz zwolnił trochę uścisk, spodziewając się, że tak gwałtowny może być trochę za mocny.
- Nie, Draco, zostań. Proszę. Skąd mam wiedzieć, kiedy minie godzina, co? - dodał, chcąc w nawet najgłupszy sposób go zatrzymać. Przyjął dłoń Dracona, kiedy chciał pomóc mu wstać.
- Możesz mi zaufać, że godzina minie wtedy, kiedy wrócę - zaczął, zanim uniósł lekko brwi i dodał: - Możesz też zacząć liczyć sekundy, od kiedy wyjdę.
- Zabronili ci przychodzić tu częściej niż raz dziennie, nie pamiętasz?
- Ty będziesz mi mówił o przestrzeganiu zakazów, Harry?
Wrócił faktycznie po godzinie, przynajmniej tak Harry uwierzył mu na słowo. No, miał też do tego małe podstawy, bo kiedy znowu go zobaczył, Draco starał się jeszcze uspokoić oddech, jakby bardzo spieszył się, żeby tu zdążyć.
- Sprawdzali to ze trzy razy, zanim wpuścili mnie aż tutaj - powiedział niemal zamiast przywitania, a Harry bardzo łatwo był mu w stanie uwierzyć. Jako że cały budynek Azkabanu był wysoki, w większości po prostu pusty, jeśli mowa o jakichkolwiek przedmiotach, to dźwięki doskonale się tu nosiły, a Harry jeszcze przed chwilą słyszał odbijane od ścian głosy utrzymane w nieprzyjemnych tonach. Wiedział, że jeden z nich należy do Dracona, chociaż, mimo że bardzo się starał, to słów nie mógł rozróżnić. Tak wysoko pogłos był za duży, a zresztą cichych pomrukiwań czy niekiedy krótkich krzyków też tu nie brakowało.
Draco uniósł wyżej trzymane w dłoni zawiniątko, w którym znajdowało się coś, czego genialny zapach przywodził Harry'emu na myśl tylko jedno miejsce.
- Byłeś w Norze? - dopytał szybko, trochę tęsknie.
- Nie tylko. W domu, potem w Ministerstwie, żebym mógł tu wrócić, ale w międzyczasie tak, w Norze. W zasadzie niedaleko Nory, bo resztę załatwił Weasley. Spotkałem go w Ministerstwie - wyjaśnił, w międzyczasie wyrównując wreszcie oddech. Draco nie widział tego, stojąc tyłem do krat, ale Harry, patrząc przez chwilę ponad jego ramieniem, zauważył teraz już uważnie przyglądającego się im strażnika.
- Spotkałeś go przypadkiem, czy pomogłeś temu spotkaniu? - spytał, znając dobrze cierpliwość Dracona, która z całą pewnością wystarczyłaby do biegania za Ronem po całym budynku, aż ten łaskawie by się znalazł.
- Znasz mnie - mruknął krótko, zanim po chwili przerwy wrócił do tego, co Harry mówił wcześniej. Chciał dać mu do zrozumienia, że słyszał ton jego głosu. - Jeśli chcesz, Nora będzie pierwszym miejscem, które odwiedzimy, kiedy to wszystko się już skończy.
- Nie. Nie pierwszym - zaprzeczył, odwracając wzrok gdzieś na bok. - Jeśli to będzie możliwe, chciałbym wrócić do domu.
Draco widział, jak Harry co chwila zerka gdzieś za niego i podejrzewał, kto może tam stać. Powstrzymał się więc od przytulenia go do siebie, nie chcąc jeszcze bardziej drażnić strażnika, który najpewniej wyraziłby, co myśli o tych ich spotkaniach dopiero, kiedy Harry zostałby sam. Więc Draco przechylił tylko trochę głowę w bok, odwdzięczając mu się za te słowa najcieplejszym spojrzeniem, na jakie tylko było go w tym miejscu stać. Nie żeby musiał się na to kiedykolwiek wysilać.
Harry długo nie miał domu prócz Hogwartu, od Dursleyów, tej jego niby najprawdziwszej rodziny, uciekł najszybciej, jak tylko mógł. I teraz tak swobodnie nazywał swoim domem miejsce, które było ich wspólnym dziełem - i Draco cholernie to uwielbiał, momenty, kiedy Harry tak mówił, pamiętał jako wszystkie te, kiedy czuł się w tym lepszym sensie najsłabiej.
Podał Harry'emu wszystko, co trzymał w dłoniach, żeby samemu móc je ułożyć na jego ramionach.
- Zjedz już coś, Harry.
Później Draco często, o ile mógł, przynosił mu coś drobnego, o czym wiedział, że Harry za tym przepada. Z dwóch powodów, w zasadzie, bo po pierwsze nie miał zamiaru doprowadzać go do stanu Syriusza Blacka, kiedy ten z Azkabanu uciekł, a jako drugie to też po prostu dla właśnie samej przyjemności Harry'ego.
Okularnik chyba już chciał się zgodzić, ale znów podniósł wzrok na Dracona.
- Dzięki. Ale co z tobą?
- O mnie się nie martw. Ja nie muszę spędzać całych dni tutaj.
Harry spojrzał na niego z jakąś większą pewnością.
- I tak po części to robisz, Draco.
Kiedy to mówił, czuł się ze swoimi słowami i ich znaczeniem bardzo dobrze. Z kolejnymi dniami to minęło i zostało tylko wiele innych, nie tak już miłych myśli:
Draco miał okropne wspomnienia Azkabanu. Jeśli nawet sam nigdy wcześniej tam nie był, wystarczyło, że trafili tam Lucjusz z Narcyzą. Tylko na jakiś czas, co prawda, bo Harry razem z Draconem szybko się w to zaangażował, ale nigdy nie umiał zapomnieć wieczoru, kiedy ich zamknięto, a blondyn się o tym dowiedział. Płakał wiele minut, zanim Harry znalazł go wreszcie w ogromnym dworze jego rodziców, po tym jeszcze wiele godzin. Może dlatego, że wtedy nie uwierzył, że Harry rozumie.
Do tylu rzeczy posunął się przecież tylko po to, żeby i rodziców, i siebie ratować - i zawiódł.
- Wydaję mi się, że to jeszcze się nie skończyło - przyznał wtedy Harry'emu późno w nocy, z ciężkim głosem i rozedrganym spojrzeniem. - Wojna, Czarny Pan...
Harry domyślał się, że od tamtej pory dementorzy wcale nie przestali nieodzownie przywodzić mu na myśl Czarnego Pana.
Co prawda, Lucjusz i Narcyza Azkaban już dawno opuścili, Draco już dawno podziękował Harry'emu za pomoc w tym i już dawno niemal o tym zapomnieli - ale Harry nie chciał tego dla niego drugi raz. Nawet tych wspomnień.
Zresztą, nie tylko o to się martwił, chociaż Draco pewnie był zdania, że ma zwyczajnie za dużo czasu na myślenie i sam, kiedy przychodził, za zadanie obrał sobie chyba obalanie jak największej ilości tych jego przesadzonych wniosków. Jeśli nawet, to i tym Harry za którymś razem musiał się z nim podzielić:
- Uważaj na siebie dla mnie. Uważaj na siebie tak, jak uważasz na mnie. Miej się za bezcennego tak, jakim jesteś dla mnie. I uważaj na siebie. Bo ja nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, kto ani czy w ogóle ktoś chciał, żebym nie zapomniał, jak wszystko może być skomplikowane, kiedy można tylko patrzeć na to z boku. Nie wiem, co jeszcze może się stać ani czy już nie przesadzam. Dlatego zrób to dla mnie. Tylko to. Ja wiem, na co cię stać. Nie ryzykuj dla mnie. Po prostu uważaj.
- A ty nie rób nic, przed czym ja już nie będę w stanie cię ochronić. Nic głupiego, jasne? I nie martw tak mną.
Harry na to ostatnie wywrócił oczami.
- Pamiętasz, jak osiem lat temu wyjąkałem ci, że ciągle o tobie myślę? Kiedykolwiek potem powiedziałem ci, że przestałem?
****
Draco przyłożył otwartą dłoń do jego klatki piersiowej, chcąc poczuć, że jako jedyne miejsce na jego ciele nie straciło żywego ciepła.
Harry pokochał to uczucie bardziej niż kiedykolwiek. Tym ciężej było mu ścisnąć jego drugą, zamkniętą w swojej, dłoń i przypomnieć cicho:
- Draco... Powinieneś już iść. Z tego, co słyszę, strażnicy zaraz zmienią się na noc, a później nikt nie ma prawa słowem...
- Harry - przerwał mu szeptem, przesuwając dłoń na jego policzek tak, że zasłonił również kawałek ust. - Więc nic nie mów, to nikt nas nie usłyszy.
Harry nabrał dziwnego wyrazu twarzy, bo chociaż oczy błyszczały mu, kiedy spuścił wzrok na miejsce, gdzie skóra Dracona dotykała jego, to wyglądało to smutno przy pochmurnie lekko uniesionych brwiach.
- To z litości?
Draco opuścił dłoń, chcąc, żeby Harry skupił się tylko na tym, co powie.
- Naprawdę utrzymujesz, że znasz mnie tyle lat, jeśli twierdzisz, że ja cokolwiek robiłbym z litości?
- Wiem - zapewnił, kręcąc lekko głową. - Chciałem to tylko usłyszeć. To nie dawało mi spokoju całą noc. Mam na myśli... - dodał wolniej, pesząc się czymś trochę - to chyba była noc. Tu nie ma dnia i nocy. Są tylko kolejne godziny. I tak w kółko. Przepraszam cię.
Draco spuścił na chwilę wzrok, przyglądając się, jak Harry podciągnął wysoko kolana i objął je ramionami. Miał przez chwilę wrażenie, że zrobił to, bo zadrżał lekko na całym ciele, ale Draco skupił się zaraz na jego słowach, których sens dopiero zrozumiał.
- Za co?
- Przepraszam, że nie ma mnie nad ranem, żeby zacząć z tobą dzień. Że nie ma mnie w nocy, żeby go przy tobie skończyć. Przepraszam, że nie ma mnie w ciągu całego dnia i że nie mogę spędzić go z tobą... bo jestem tutaj.
Draco pokiwał głową tak, jakby Harry powiedział najoczywistszą prawdę.
- Przepraszam, że nie ma mnie nad ranem, kiedy zastanawiasz się, czy noc już się skończyła. Że nie ma mnie w nocy, kiedy nie możesz zasnąć. Przepraszam, że nie mogę spędzić z tobą dnia. Nie patrz tak na mnie. Potrzebuję cię, Potter, i myślę o tobie tyle samo, co ty o mnie.
Harry mimo wszystko spróbował wyjaśnić swoje dziwne spojrzenie, którym nagle go obdarzył.
- Po prostu... Ty w ciągu ostatnich pięciu lat nie przeprosiłeś mnie tyle razy, ile teraz.
Draco zmarszczył brwi, jakby był szczerze zdziwiony.
- Myślałem, że ty też sobie żartujesz.
Harry wywrócił oczami. Draco miał niesamowitą umiejętność. Niczego nie mówił mu wprost, dopóki sprawnie nie obrócił słów Harry'ego, które jemu wydały się głupie, w jego własnej głowie na absurdalne - i dzięki temu nie musiał mu już niczego więcej udowadniać. Nie żeby musiał jakkolwiek wysilać się przy pokazaniu mu bezsensu czegoś tak śmiesznego.
A Weasley i Granger jeszcze śmieli nazywać to arogancją, ilekroć usłyszeli od niego coś podobnego.
Harry oparł się o ścianę, luźno zakładając ręce na piersi i Draco czuł, że nie powiedział jeszcze wszystkiego, co chciał. Ale póki co znów zauważył, jak niekontrolowanie, i nawet chyba tym razem bez wiedzy Harry'ego, drżą mu lekko kolana, toteż ułożył dłoń na tym bliższym sobie.
- Co się dzieje?
Harry spojrzał trochę niżej, żeby zorientować się, o czym mówi. Szybko wrócił jednak wzrokiem do Dracona.
- Poważnie pytasz? Przejdzie mi po paru dniach, kiedy stąd wyjdę. Tak jak Syriuszowi, panu Weasleyowi...
Harry urwał nagle i wyprostował się.
- Jeśli już o tym mówimy, to muszę ci coś powiedzieć. Myślałem o tym trochę i...
Draco nie powiedział tego na głos, nie chcąc zniechęcać go do szczerego mówienia, ale, na Merlina, spędzał z nim tyle czasu, ile tylko mógł, zajmował mu taką część dnia, jaką tylko mógł - a ten dalej miał czas na to przeklęte myślenie.
- ... nie miej mi tego za złe, Draco, ja naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz, ale... Nikt więcej nie będzie przeze mnie cierpiał. A ci wszyscy dementorzy... Ty nie możesz tak często tu być - Harry podniósł na niego wzrok, żeby zaraz znów go spuścić. - Czułbym się lepiej, gdybym był tu sam.
Draco pokręcił głową.
- Znów chcesz załatwić wszystko w pojedynkę, co? Tyle, że tym razem niewiele możesz zrobić - przypomniał, chcąc tu uciąć te głupie wyrzuty, ale Harry spojrzał na niego uparcie.
- Nie jest ze mną tak źle, jak wam się wydaje. To znaczy... Przecież wiem, że jestem niewinny, nie? Tak jak Syriusz... Jak Syriusz - powtórzył, jakby chciał, żeby Draco zadowolił się już takim wytłumaczeniem. - Czułbym się o wiele gorzej, gdybym naprawdę to zrobił. Znaczy, wtedy byś tutaj nie przychodził, to byłoby lepsze - dodał szybko, a Draco przekrzywił tylko głowę, czekając jedynie, aż skończy, bo widział już, że Harry gubi się we własnych słowach. - Mam na myśli, nie chodzi mi o to, że nie chcę, żebyś... Rozumiesz. Czułbym się gorzej, gdybym wiedział, że jestem winny tego, o co mnie oskarżają. Ludzie podobno tracą tu zmysły. Ja mógłbym...
- Na Merlina, nie chrzań, Harry - przerwał mu wreszcie. - W życiu nie słyszałem gorszych bzdur, a żyję z tobą pod jednym dachem od ponad pięciu lat - stwierdził, postanawiając na razie przemilczeć, że dobrze zdaje sobie sprawę, po co Harry to mówi.
Naprawdę, jeśli chciał go zniechęcić do przychodzenia tutaj, musiał postarać się bardziej, bo póki co zapewnił sobie tyle, że Draco chciał podważyć każde jego słowo.
Draco ściszył głos i mówił dalej, nachylając się trochę do niego.
- Boisz się ich - przypomniał twardo, spoglądając krótko za siebie. - Dementorów. Zawsze się bałeś. To dla ciebie najgorsze miejsce, w jakim mógłbyś się znaleźć.
- Nie boję się tak, jak kiedyś - zaprzeczył zaraz, a Draco odwrócił na chwilę wzrok gdzieś w bok, uznając to za słabe kłamstwo.
Kiedy znów spojrzał na Harry'ego, na widok jego nieustępliwych oczu sam przytaknął i uniósł brwi, jakby po namyśle zmienił zdanie.
- I jesteś pewien - zaczął powoli - że jeśli teraz wyjdę i wrócę tu, dajmy na to, za miesiąc, będziesz wciąż tak samo pewny swojej niezłomności Złotego Chłopca?
Jak przystało, kulturalnie dał Harry'emu czas na zastanowienie się. Ten długo milczał, oczy jego jednak nie złagodniały ani trochę, a kiedy już chciał odpowiedzieć, Draco mu nie pozwolił.
- Nie zgrywaj bohatera, Potter. Wiem już, że umiesz nim być. Teraz to naprawdę niepotrzebne.
- Niepotrzebne to jest twoje przyłażenie tutaj, kiedy mnie zupełnie nic się nie dzieje - odmruknął. - To jak za drogi prezent, którego nie mogę przyjąć.
Draco prychnął lekceważąco.
- Stać mnie!
- Proszę cię, Draco - jęknął niemal zrezygnowany. - Niepotrzebnie się narażasz. Zostaw mnie samego.
- Oczywiście - wzruszył ramionami. - Zostaniesz sam. A ja z tobą.
- Nie cierpię, kiedy to robisz - mruknął, nie wiedząc do końca, jak to przyjąć. Bał się o jego zdrowie, ale, na Merlina, nie wyobrażał sobie, że miałby przestać mieć na kogo co dzień czekać. - Nawet nie wiesz, jak ty jeden potrafisz mnie zirytować, kiedy nie pozwalasz mi słowem wtrącić się w twoją decyzję.
Draco sprawiał wrażenie, jakby odebrał to jako komplement, Harry zresztą też nie brzmiał na szczególnie urażonego.
- Bo ta jest dobra, Harry. Zakaż mi iść za sobą, a i tak, kiedy się obejrzysz, będę tuż za tobą.
Harry utkwił w nim spojrzenie. Skłamałby, mówiąc, że nie urzekła go jego nieustępliwość. Tylko gdyby jeszcze w tym samym czasie nie miał za złe sobie, że tak szybko odpuścił.
- Ty i to, co dla mnie robisz... - zaczął, dłońmi lekko wykonując jakieś nieokreślone gesty, jakby szukał nimi wokół siebie dobrych słów. - To jest warte więcej, niż ja kiedykolwiek będę w stanie dać ci w zamian. Jesteś niesamowity, Draco.
I choć Draco oczywiście uśmiechnął się w duchu, wywrócił tylko oczami, nie chcąc już, żeby Harry czuł się tak zobowiązany.
- Tanie komplementy.
Harry złapał go za rękę w sposób, który Draco dobrze już znał.
- Jak chcesz, możesz za nie zapłacić. Galeon od słowa, pasuje?
Draco przekrzywił głowę w niemym Za kogo ty mnie masz?
- To wciąż tanie komplementy - stwierdził, pobłażliwie przysuwając się bliżej. Harry znów trochę spoważniał po tym, jak słaby cień uśmiechu przesunął mu się przez usta.
- Ja nie żartowałem, Draco. Nie wyobrażam sobie... Sam wiesz. Dziękuję, że mimo wszystko we mnie wierzysz.
- Kocham cię - odpowiedział mu już prawie niesłyszalnie, nie mając jednak zupełnie potrzeby, żeby mówić głośniej. Chyba uznał to za wyjaśnienie na wszystko. Harry odetchnął.
- Nawet nie wiesz, jak to pociesza.
Ani pewnie nie wiedział też, jak Harry lekko poczuł się, mogąc łatwo wyczuć jego oddech na policzku.
- Uwierz. Wiem.
Draco uświadomił sobie, jak długo już nie spuszcza wzroku z wpatrujących się w niego słodkich oczu, dopiero, kiedy za sobą usłyszeli trzeci głos.
- Malfoy, mówiłem coś o nocowaniu tu. Wracaj do domu.
Panował tu półmrok, ale z tak niewielkiej odległości Draco dobrze widział pokryte słabym różem policzki Harry'ego. On sam chyba wolał się nie odwracać, żeby tak jak Harry móc zobaczyć minę strażnika, który na pewno im się teraz przyglądał.
Cóż, wiedząc, jak Harry nie lubi gapiów, chyba wypadało zrobić coś, żeby zamknął oczy i przestał ich zauważać. Nawet jeśli to chyba on pierwszy przekreślił te ostatnie cale i pocałował go powoli. Nic nigdy nie powiedziało blondynowi tak dosadnie, że on wyczekuje tu na każdą minutę rozmowy z nim, jak ten czuły dotyk. Delikatny zarost połaskotał go po twarzy, ale to nowe uczucie właściwie mu się podobało.
Draco westchnął tylko, zniecierpliwiony spojrzeniem strażnika, czego na plecach nie mógł już dłużej ignorować. Zmusił się do wstania ze swojego miejsca. Miał tylko nadzieję, że i Harry czuje teraz w piersi ciepły ognik.
- Trzymaj się, Harry. Widzimy się jutro. Coś wymyślę.
Harry też wstał i pomyślał nawet, żeby przytulić go do siebie, zanim wyjdzie - Draco albo tego nie zauważył, albo specjalnie już się odwrócił. Harry za dobrze go znał, żeby nie wiedzieć, że chodzi o to drugie. Podejrzewał, że w ramach zakończenia ich wcześniejszej rozmowy Draco urządzał sobie niewielką zemstę za to, jak ten wcześniej chciał go wyrzucić - nieszkodliwą, bo i też znów przekonującą Harry'ego, że to zły dla nich obu pomysł.
I przede wszystkim widział też, jak zanim Draco się odwrócił, mrugnął w jego stronę porozumiewawczo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro