34.
Harry nigdy by nie pomyślał, że kiedykolwiek znajdzie się w miejscu, od którego wolałby dom Dursleyów. Tutaj jednak marzył o tym, aby przenieść się do swojej pełnej pająków, ciasnej komórki pod schodami. W ogóle lepiej było nie porównywać Azkabanu do Privet Drive, bo to po prostu śmieszne.
Wujostwo może i nie traktowało go dobrze - może nawet i nie odpowiednio, bo przez lata robił za skrzata domowego. Nie cierpiał do nich wracać, ale ostatecznie czy to Ron, czy Hermiona, czy później Draco obiecywali pisać do niego przez wakacje, a on sam miał zupełną pewność, że po dwóch miesiącach, jakie by one nie były, wróci do Hogwartu, żeby znów poczuć się jak w domu. Zresztą, odkąd delikatnie postraszył Dursleyów najpierw Syriuszem, a potem nawet ojcem Dracona, to o ile jego wyjątkowo to bawiło, oni spuścili trochę z tonu.
Tutaj Harry stał się już zupełnie pewien, że nie było absolutnie niczego, czego strażnicy Azkabanu by się bali - jeśli tylko tak bardzo obojętnie reagowali na obecność dementorów. A kiedy Harry myślał, że miałby spędzić dwa miesiące tutaj tak, jak kiedyś u wujostwa - to raz, że przyciskał się do ściany tak, jakby chciał w niej zniknąć, a dwa, że spuszczał głowę ze wstydu, że kiedykolwiek narzekał na Dursleyów.
W ogóle ostatnio często przytłaczało go zażenowanie wszystkim, co kiedykolwiek zrobił tak, choć powinien inaczej. I coraz częściej ogarniał go wstyd, przywołując też poczucie winy, kiedy myślał nad jakąś rzeczą tak długo, że coś zaczynało mówić mu, że tam też coś zawalił. To też wydawało mu się żałosne. Bo że rozmawiać z nikim nie mógł, ruszyć się nie miał gdzie, a nawet stać za blisko okna mu zabraniano - to nie mogąc nic innego, całe dnie spędzał pogubiony we własnych myślach.
Co z niego był za czarodziej, że dał się ot tak zamknąć? Dumbledore nigdy na to nie pozwolił, osiem lat temu, na piątym roku Harry'ego, bez trudu pokonał przecież dwóch aurorów, samego ministra, Percy'ego z Umbridge i uciekł, nie dając im najmniejszych szans na ujęcie go. Ale jak potężny był Dumbledore a jak on? Nie, do Albusa Dumbledore'a nie było nawet sensu go przyrównywać.
To też żałosne.
Sam nie potrafił do końca określić, jak się czuł, i chyba wcale nie chciał. Ale w samotności dostawał szału od potęgującej się w nim paniki. Był pewien, że gdyby ktoś siedział przy nim, lepiej zniósłby dobijające go uczucie beznadziejności, które roztaczali wokół siebie dementorzy i całe to przeklęte miejsce.
Ale to też żałosne. Powinien poradzić sobie sam. Minął dopiero tydzień, odkąd tu trafił, a już bez przerwy dręczyła go myśl, co zajmuje tak długo. I dlaczego nikt nie chciał o niczym mu mówić? W zasadzie nie wiedział nawet, dlaczego tak nagle musiał się tu znaleźć, bo po którymś razie zabroniono mu pytać - a po tym, jak już parę razy ten zakaz złamał, wolał dłużej nie ryzykować, usłyszawszy tylko, że sam powinien wiedzieć.
Ale on nie był pewien. Wiele miał czasu na myśli, które tak niewiele mu dawały. Miał wrażenie, że każdą chwilę, która miała je ułożyć, spędził tak naprawdę na nieświadomym komplikowaniu ich.
Wiele przeżył, był w wielu miejscach, którego przyzwyczaiły go do różnych warunków. Ale to było najmroczniejsze na świecie. Wszystko było lepsze od tego.
Wielu było tu takich jak on, ale jednak czymś musiał się od nich różnić. Nie cierpiał myśli, że może był w pewien sposób uprzywilejowany - ale że jednocześnie uważał to za niemal błogosławieństwo, to tę jedną myśl zbywał. Przysiągł sobie za to, że musi coś z tym zrobić. Nawet jeśli nie wróci do Biura Aurorów, to miał tam przecież Rona, a jeszcze wyżej Hermionę.
Nie uważał, żeby każdy przypadek był właśnie taki jak jego, ale nie potrafił ocenić też, ilu z tu osadzonych było jak on niewinnych, będących tu tylko dlatego, że ktoś albo ich wrabiał, albo ktoś inny się w ich sprawie pomylił.
Nie chodziło nawet o to, że traktowano go inaczej. Miał właściwie wrażenie, że strażnicy szczególnie uwielbiają kpić sobie ze sławnego Pottera - ale ignorował to, póki mu nerwów starczało, nawet jeśli potem nigdy nie darował sobie dodania sowich paru słów.
Choć i do tego jakoś tracił ochotę.
Ale to nie było w porządku, że kiedy kto inny rzadko w ogóle miał taką możliwość, on mógł choć na chwilę porozmawiać z kimś, kto został na zewnątrz. Nie żeby sam miał zamiar wyrzucać Hermionę, która pojawiła się tu jeszcze mniej spodziewanie niż ostatnim razem.
Harry czuł, że tu ciągle na coś czeka. Że pociesza się jeśli nie jak najszybszym wyznaczeniem dnia przesłuchania, to usłyszeniem paru słów od przyjaciół. Prościej było wyznaczyć sobie jakąś chwilę, do której każda sekunda przecież zgodnie z wszelkimi prawami musiała go zbliżać, niż nie czekać na nic, nie widząc przed sobą niczego, co mogłoby coś zmienić.
Nie od razu zobaczył Hermionę, ale dobrze słyszał jej poważny głos. Tym razem nie zbliżał się już do krat, czuł się wyjątkowo źle, kiedy niby stał przy kimś tak blisko, a mimo to coś nieubłaganie ich oddzielało.
Wydało mu się, że na chwilę zobaczył kawałek trochę poszarzałej twarzy Hermiony, nawet że rzuciła mu bardzo krótkie spojrzenie, zanim usłyszał jej prośbę:
- Pozwól mi z nim porozmawiać.
- Droga wolna, pani minister.
- Tak, żeby nic między nami nie stało. On nie jest niebezpieczny - dodała bardziej miękko.
Z wszystkiego, co o impulsywności Harry'ego mogła powiedzieć - to nigdy to, że stanowiła zagrożenie dla kogokolwiek. On tylko w jakiś sposób ściągał na siebie kłopoty, sam nie był ich źródłem i na razie w żadnym wypadku nie miała podstaw, żeby sądzić inaczej.
- Mnie niech pani tego nie mówi.
Harry zaskakująco szybko zrezygnował ze swojej zasady i przycisnął bok do krat tak, żeby móc widzieć i Hermionę, i strażnika.
- Naprawdę? - wyrwało mu się, kiedy poczuł się śmiesznie nierealnie na myśl, że mógłby mieć z kimś kontakt... taki normalny. Hermiona uśmiechnęła się do niego słabo, strażnik tylko na niego spojrzał.
- Nie nauczyli cię, Potter, że nie wolno podsłuchiwać?
- A czy to nie ja jestem tematem rozmowy? - zapytał w odpowiedzi, również podnosząc na niego wzrok.
- To tym bardziej nieładnie jest słuchać, kiedy ktoś mówi o tobie za twoimi plecami.
- To nie jest niezgodne z prawem, prawda? - wtrąciła Hermiona, rzucając Harry'emu spojrzenie, żeby już się nie odzywał, i jednocześnie zwracając uwagę strażnika na siebie. Harry przez chwilę patrzył na nią z wyrzutem.
- Nie na tym piętrze i nie dla wszystkich - przytaknął rzeczowo, dbając o to, żeby Hermiona wyczytała z jego głosu, że raczej rzadko ktoś ma na to pozwolenie, a jeszcze rzadziej chęć.
Hermiona uniosła tylko brwi wszystkowiedząco na znak, że w takim razie nic nie stoi na przeszkodzie. Harry'ego na chwilę opanowała naiwna nadzieja, kiedy pierwszy raz od przeszło tygodnia uchyliły się przed nim kraty. Za parę co prawda sekund wszystko wróciło oczywiście do normy, ale Harry już tego nie widział, a nawet nie zwrócił uwagi, bo wszystko przysłoniła mu Hermiona. Poruszyła się jakoś dziwnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie Harry wcale nie był pewien, czy to on pierwszy zerwał się z miejsca na nogi, czy najpierw ona nachyliła się do niego.
Tak czy inaczej - nie pamiętał, żeby kiedykolwiek to on tak mocno przytulał się do niej, a nie odwrotnie.
I przyciskając bok twarzy do jej skroni, pierwszy raz tutaj przeszło mu przez myśl, że to wcale nie żałosne. To szczęście, że miał i ją, i Dracona, i Rona, który nawet jeśli nie pojawił się tutaj, na pewno wiele robił na zewnątrz.
Na pewno.
- Myślałem, że nawet ty nie masz prawa przychodzić tu, kiedy sobie życzysz - przyznał, kiedy po upomnieniu od strażnika musiał się o krok cofnąć. Głos niekontrolowanie mu zmiękł, ale nie zwrócił na to uwagi, przy poruszonym tonie Hermiony i tak brzmiąc śmiertelnie poważnie.
- Wizengamot nie o wszystkim musi wiedzieć - odszepnęła tylko zdawkowo, bardziej będąc zajętą dokładnym przypatrywaniem się mu. Przygryzła wargi na jego zmęczoną twarz i mimo to żywe oczy, to na nich zatrzymując spojrzenie, i dodała głośniej: - A ja musiałam cię zobaczyć, Harry. Chociaż... Nie obiecuję, że niedługo znowu się zobaczymy. Ostatnio jako minister, dziś jako twoja przyjaciółka, ale tu kończą mi się role, w jakich mogłabym cię odwiedzić. Przykro mi, Harry.
- To nic - zbył ją, starając się zdobyć na szczere spojrzenie. Jak bardzo sam by tego nie chciał, nikomu z nich nie życzył bywania w takim miejscu. Nie wiedział, w której chwili i kto zrobił krok, ale znów stał tuż przy Hermionie, która złapała go za ramię.
- Jak się czujesz?
- Co mam ci powiedzieć? Parę dni w tą czy w tamtą to nic, czego bym nie zniósł. Nie jestem dzieckiem.
Trochę speszył się, nagle przypominając sobie, co może wiązać się z tym, że Hermiona widzi go z tak bliska - już teraz znów zaczęła ogarniać go wzrokiem. Odwrócił głowę w bok, trochę pochylając ją ku lewemu ramieniu.
- To się tak nie zachowuj, Harry - odparła z bardziej pobłażliwą naganą w głosie. Na dobre już wbiła wzrok w jego szyję, bo widziała, że próbował coś tam ukryć. - Pokaż. Przecież domyślam się, co tam masz.
- Jeśli wiesz, to po co chcesz to zobaczyć? - upierał się, ale odwrócił tylko wzrok gdzieś daleko w bok i nad nią, kiedy Hermiona położyła mu dłoń na policzku, lekkim ruchem zmuszając, żeby się wyprostował. - Prezent na "tygodnicę" - westchnął ciszej, kiedy Hermiona do reszty skupiła już i uwagę, i wystraszone oczy na czymś innym. Harry drgnął lekko, kiedy delikatnie dotknęła jego szyi w miejscu, gdzie wytatuowany był czarny numer, dokładnie taki, jak u każdego więźnia Azkabanu. Harry odsunął się od niej po chwili, starając się zdusić irytację i ukryć zakłopotanie. - Miałem zostać tu tylko na jeden dzień. To za krótko, żeby się mną przejmowali. Ale nikt nie przyszedł, żeby odstawić mnie na przesłuchanie - zaczął, bardzo nie chcąc teraz ciszy. Hermionę tak coś w tym tknęło, że poczucie winy odbiło się jej na twarzy, kiedy kilka razy powtórzyła sobie w głowie, a może nawet i szepnęła, że to zaszło już za daleko. - Więc zostałem. Czekałem. Chyba za długo. Bo dziś oficjalnie jestem już częścią tego miejsca. Ja wszystko wiem, Hermiona, chociaż niewiele mi mówią. Nie zrobiliby mi tego, gdybym miał wyjść w ciągu kilku dni, prawda? Nie znalazłaś niczego, co przekonałoby też ciebie, że jestem niewinny, prawda, Hermiona?
Zaszkliły się jej oczy, ale nie płakała. Patrzyła tylko na Harry'ego, który tak bardzo tutaj nie pasował. Pokłóciła się z samą sobą i nie potrzebowała nawet czyjegoś pytania, które stałoby się tematem tej sprzeczki. Poczuła, że sama ją zaczęła i sama teraz nie potrafi jej rozwiązać. Wierzyła Harry'emu i mu nie wierzyła - myślała o faktach i je obalała, chcąc najpierw pomóc przyjacielowi, ale jeszcze wcześniej wszystko wyjaśnić.
Otrząsnęła się jednak, ocierając dłonią policzki, mimo że wcale nie były mokre od żadnej łzy.
- Harry...
- Daj spokój. Możesz mi nie wierzyć.
- Nie odpuszczę, dopóki czegoś nie znajdziemy - zapewniła, czując, że to jedno może mu obiecać. - To nie tak, że ci nie ufam. Ale zastanów się, Harry. Czy gdybym zachowała się tak jak Ron czy Draco, dając wszystkim do zrozumienia, że wierzę ci, jeśli mówisz, że nie zrobiłeś nic złego - czy wtedy Wizengamot wziąłby mnie na poważnie i pozwolił w ogóle twoją sprawą się zajmować?
Harry nie odpowiedział. Wciąż miał wrażenie, że ona tylko się wymawia. Może to on już przesadzał.
Tylko skąd, na Merlina, miał wiedzieć, co było prawdą, a co tylko jego bzdurnym wymysłem?
Hermiona zamilkła na długą chwilę, czując, że tylko pogorszyła mu nastrój. Nagle niczego nie chciała tak bardzo, jak tylko stąd wyjść. Bardziej niżeli czuła, to rozumiała, że i na nią Azkaban zaczął wpływać. Nie chcąc jednak Harry'ego zostawiać, wychodzić ze świadomością, że on musi zostać, złapała się ostatniego tematu, jaki przychodził jej do głowy:
- Draco tu był, prawda?
Harry kiwnął głową z trochę mieszanymi uczuciami. Miał trochę czasu, żeby tę wizytę Dracona przemyśleć.
- Prawda. Ty mu w tym pomogłaś, tak? Ale nie myślałem, że to możliwe. Zwłaszcza, że nie wspominałaś o tym, kiedy ostatnio tu byłaś.
- Nie wspominałam - przyznała. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, Harry. Ani że Draco będzie chciał przyjść aż tutaj, ani że będzie mógł. Ale powinieneś wiedzieć, że nas nie trzeba prosić.
- Dziękuję. Ale nie wiem, czy to dobrze.
- To nie ma sensu - stwierdziła, marszcząc lekko brwi. - Dlaczego?
Harry, zwlekając z odpowiedzią, minął Hermionę i oparł się dwa kroki od niej o kamienną ścianę. W ogóle nie był pewien, czy powinien to mówić, toteż szepnął tylko:
- Draco jest wrażliwy, Hermiona.
Pokręciła głową.
- Ty też, Harry.
Nie powiedziała tego, ale widziała, że Harry zauważył, w jaki sposób zmarszczyła brwi. Ostry wyraz twarzy, w jakimś chłodzie zamknięte, znudzone oczy - Malfoy nie wyglądał na człowieka o jakiejkolwiek delikatności lub wrażliwości.
A to, że był tchórzem, to inna sprawa, ale podejrzewała, że nie o to Harry'emu chodzi.
- Ale on nie potrafi obrócić tego w coś jak... motywację - odparł, nie do końca wiedząc, jak to ująć. Podejrzewał zresztą, że Draco by nie chciał, żeby powiedział coś więcej. Hermiona jednak spojrzała na niego w takim skupieniu, że po prostu musiał dokończyć. - Lepiej, żeby nie wiedział, że ci to mówię. Martwię się o niego. Na mnie powoli stawia się krzyżyk - mruknął ostrożnie, odchylając lekko głowę, żeby wskazać na czarne numery na szyi - ale on nie musi tego wiedzieć. Nie zrozum mnie źle, Hermiona. Zrobię, co tylko będę mógł, żeby wybronić się w czasie następnego przesłuchania. A do tego czasu, jeśli nie ty, to Ron, ale upewnij się, że on sobie radzi.
- Harry... - powtórzyła znowu, wzruszona. Sama czuła się już tak, że nawet jeśli Harry mówił zbyt poważnie, jeśli nawet widział wszystko aż nazbyt na szaro, to nie potrafiła go poprawić. - Postaram się. A na razie mogę ci powiedzieć, że on też chce działać.
Harry uśmiechnął się na to bardzo słabo.
- Jesteście wspaniali - powiedział, patrząc gdzieś przed siebie, zanim znów spojrzał na Hermionę. - Dzięki.
- Podziękujesz, jak to się wyjaśni. Ale, Harry - dodała, widząc, że coś cały czas go gryzie - to nie jest twoja wina, że tu jesteś. Że ja tu jestem. Ktokolwiek z nas. To... Kochamy cię, Harry, i pójdziemy z tobą wszędzie, żeby później razem wrócić do domu.
Bardzo chciała zostawić go z czymś, co choć na kilka chwil i choćby w myślach przeniesie go gdzieś daleko stąd, do dawnych, ale lepszych wspomnień.
Nie wiedziała, bo Harry już się nie odezwał - ale tylko go dobiła. Tym jednym wyznaniem, tak dawno niesłyszanym już z innych ust, które na jego Kocham cię od wielu dni nie odpowiadały.
****
Draco nieprzytomnie opierał się o ścianę przy korytarzu, równie bezmyślnie bawiąc się własną różdżką. I myślał, jak ostatnio nad wyraz często, o Harrym.
Rozmawiał z nim, ale teraz stwierdzał, że o rzeczach nieistotnych. O tyle spraw go nie zapytał. Sam o tylu mu nie powiedział.
Chyba zbyt swobodnie czuł się już, widząc go obok, bo przestawał myśleć o rzeczach ważnych, skupiając się tylko na tym, co mu na ulubiony jego widok akurat na język przychodziło. Jakoś zawsze było tego za dużo, żeby przekazał mu wszystko, co przekazać pierwotnie mu chciał i co może bardziej byłoby tego warte. Dziesięć minut to stanowczo za mało jak na kogoś, kto wygadać i napatrzyć się na siebie nawzajem nie potrafił przez cały wieczór.
Ale Draco myślał też o tym, jak Harry normalnie z nim rozmawiał. Minął tydzień, a on był zupełnie przy zmysłach. Może przez wiele złego dotkniętych - ale wciąż w miarę możliwości trzeźwych. Draco wyciągnął z tego inny wniosek. Harry wiele kiedyś opowiadał mu o Syriuszu, on sam go poznał i znał jego tajemnicę zachowania zdrowego rozsądku przez dwanaście lat. Po prostu Black wiedział, że był niewinny.
Jeśli Harry tak samo jak on nie ulegał wpływowi Azkabanu, czy trzeba było jeszcze innego dowodu na jego niewinność?
Draco ostrożnie jednak się tym argumentem posługiwał, bo wiedział, że bez względu na to, co on myślał, dla wielu to wciąż mało. A nie pasowało też porównywać dwunastu lat Blacka do tygodnia Harry'ego.
- Ja wciąż tu jestem - przypomniał mu poirytowany, trochę znudzony głos. Draco wywrócił oczami, na koniec zatrzymując je na stojącym parę kroków dalej Ronie.
- Stoję w korytarzu, mam w rękach różdżkę, ignoruję cię. Jak jeszcze mam ci kulturalnie powiedzieć, że cię tu nie chcę?
Ron założył ręce na piersi i również oparł się o ścianę na znak, że nigdzie się nie wybiera.
- Nie powiedziałem ci, po co przyszedłem - zauważył. Draco skinął głową od niechcenia, jakby usłyszał coś bardzo oczywistego.
- Dlatego cię tu nie chcę.
- A jeśli chodzi o Harry'ego? - ciągnął Ron, unosząc brwi.
- Dlatego kulturalnie. Rozmawiałem z nim wczoraj. Nic się nie zmieniło od tej pory - stwierdził, ale spojrzał jednak na Rona, jakby mimo wszystko oczekiwał jego potwierdzenia czy zaprzeczenia.
- Może i nie - mruknął posępnie, zanim jeszcze bardziej ponuro przyznał: - Nie wiem. Ja go nie widziałem ani nie rozmawiałem z nim. To ty widziałeś go z nas ostatni. Jak się czuje? Co z nim?
- Martw się o siebie, Weasley.
- O co ci znowu chodzi, Malfoy? - zapytał zdenerwowany, ale po oskarżycielskim spojrzeniu Dracona stwierdził, że sam potrafi sobie odpowiedzieć. Dlatego też zawołał: - Próbowałem go bronić!
- Jakoś marnie ci to wyszło. Byłeś tam, Weasley. Przyszedłeś z innymi, żeby go zatrzymać, podczas gdy w tym samym czasie mogłeś próbować cokolwiek zdziałać.
Ron wykonał gwałtowny, ale jakiś bliżej nieokreślony ruch rękami, kiedy obaj odepchnęli się od ściany, żeby stanąć prosto.
- Poszedłem, żeby go nie rozbroili, nie oszołomili i nie wyciągnęli siłą z własnego korytarza! Wolałbyś, żeby wpadła do was Brygada Uderzeniowa?! Rusz trochę głową, Malfoy!
- Ty będziesz uczył mnie myśleć? - żachnął się. -Wolałbym, żebyś robił cokolwiek, żeby Harry'ego stamtąd wyciągnąć!
- Przecież ciągle coś robię!
- Ale efektów jakoś nie widać!
Ron impulsywnie wyszarpał z kieszeni różdżkę, Draco w reakcji na to wyżej poderwał swoją. Ktoś otworzył drzwi i zanim jeszcze Draco zorientował się, kto to był, to zaklął już głośno, mogąc przysiąc, że w obecności kolejnego nieproszonego gościa, wchodzącego tu jak do siebie, straci resztki samokontroli.
Na Merlina, dlaczego Harry, który zawsze uspokajał w nim najgorsze burze, sam był teraz gdzieś pośród nich?
Hermiona znieruchomiała na chwilę w samym progu domu, zanim nie rzuciła się w stronę Rona, widząc, jak obaj z Draconem otwierają usta. Złapała go za rękę z różdżką, zmuszając go do jej opuszczenia, krzycząc jednocześnie coś do Dracona. Ron cofnął się, bo choć zły, nie chciał zrobić jej krzywdy, a Draco, który akurat Hermiony potrzebował, po chwili schował różdżkę do kieszeni.
- Dosyć! Tak nikomu nie pomożecie! - spojrzała na nich obu w jakimś krytycznym rozczarowaniu. - Ron, Draco! Wy obaj jesteście po prostu o niego zazdrośni!
- Że co? - zawołali jednocześnie, zanim znów krzyknęli do siebie nawzajem: - Zamknij się!
- Ja nie jestem zazdrosny o tego dupka! - zaperzył się Ron, patrząc na Hermionę z wyrzutem. - Ja pierwszy byłem przyjacielem Harry'ego!
- Ja pierwszy z nim chodziłem! Pierwszy go pocałowałem! Pierwszy...
Hermiona założyła ręce na piersi jakby w niemym A nie mówiłam?, ale nic sobie z tego nie zrobili.
- Dobrze ci radzę, Malfoy, zamknij się! Każdy głupi może chwalić się rzeczami, za którymi drugi nigdy w kolejce nie stał!
- Wy obaj się zamknijcie! - wtrąciła się wreszcie Hermiona. Nie miała na to wiele czasu, bo widziała, że obaj chcą jej przerwać, ale postarała się na prędce uspokoić ton i mówić rzeczowo. - Nie tylko tobie, Ron, i nie tylko tobie, Draco, zależy na Harrym. To nasz przyjaciel i tak jak...
- Nie, Granger - zaprzeczył Draco, również zniżając głos, chociaż w jego przypadku brzmiało to dużo chłodniej. - To nie to samo. Nigdy nie był dla ciebie tym, kim jest dla mnie. Dla żadnego z was.
Ron zrobił krok w jego stronę, zanim nie natrafił na trzymające go w miejscu ramiona Hermiony.
- Ty...
- Spróbuj zrozumieć też nas - ciągnęła Hermiona, w międzyczasie pośpiesznie mówiąc coś do Rona półgłosem. - To jak brat. Robimy, co możemy, żeby tę sprawę wyjaśnić.
- A ty pomógłbyś, zamiast się nas czepiać - wtrącił Ron.
- Myślisz, że ja nic nie...!
- Och, dajcie już spokój! - zawołała znów Hermiona, zanim kolejny raz udałoby się im pokłócić. - Nic nie rozumiecie? Musimy przestać się kłócić - spojrzała z wymownym oskarżeniem najpierw na Rona, a potem na Dracona, który nie patrzył na nią - i razem spróbować mu pomóc. Kto zna Harry'ego lepiej niż my? - zapytała na koniec, nie oczekując oczywiście odpowiedzi, bo chcąc niejako dodać im i sobie otuchy i znaleźć między sobą choć jedno podobieństwo.
- Ja - odpowiedział od razu Draco i kiedy zauważył, że Ron chce coś powiedzieć, dodał: - Zamknij się, Weasley, jeśli wciąż nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że to prawda. Mów, co chcesz Granger, ale między nami wciąż pozostanie ta sama różnica. Ja wierzę Potterowi, ty tylko sobie i swoim żywo wyjętym z książek mądrościom. A tak naprawdę sama nie wiesz, co myśleć.
- Nie mów tak do niej - warknął Ron, kiedy Hermiona na chwilę załamała ramiona.
- Dlatego chcę to ustalić - odparła już odrobinę drżącym głosem. - Z wami czy bez was, jeśli nie jesteście w stanie nawet teraz przestać na siebie warczeć.
- Ja ci pomogę! - zapewnił od razu Ron. Draco kiwnął głową.
Hermiona założyła ręce na piersi, nie rezygnując jednak z lekkiego trzymania Rona za ramię.
- Jak dzieci - mruknęła do siebie.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro