33.
Zezwolenie, które miało dać mu możliwość wejścia do Azkabanu, zgadzało się z opisem Hermiony, ale to wcale nie przeszkadzało, żeby Draco obejrzał je jeszcze pięć razy. Miało na sobie ze dwa zdania, choć zapisane nie pismem Granger, z jednak jej poleceniem - i zakończone jej niewielkim, równym podpisem. Każda literka mieniła się wyraźnie srebrem, więc śmiesznie zdawały się płynąć. Draco był zdania, że to wyjątkowo głupie, bo bynajmniej kusiło go dotknięcia czegoś, czego dotykać wcale się nie powinno - do śmiechu nikomu by raczej nie było, gdyby po spokojnie, czarująco błyszczącym atramencie nagle pojawił mu się przed oczami zgoła mniej urzekający, ale na pewno pierwszorzędny widok na Azkaban.
Nie był do końca pewien po co, ale poprosił nawet o pomoc Blaise'a. Ciężko stwierdzić, czy po to, żeby Zabini jakimś niepodważalnym argumentem odwiódł go od wejścia między dementorów, czy żeby to Draco, przekonując jego, że jednak powinien to zrobić, utwierdził w tym i samego siebie. Na zwrócenie się do Blaise'a miał jednak swoją wymówkę, którą od razu mu przedstawił:
- Robisz w transporcie magicznym, nie?
- Nie zagłębiajmy się w szczegóły - odpowiedział powoli, wymijająco, uważanymi ruchami dłoni obracając wiszącą w powietrzu między nimi karteczkę, którą dał mu Draco. Blondyn na widok tego kolejny raz mruknął ponure Uważaj, co robisz.
- To zadziała? - zapytał, po chwili już samemu mu się przypatrując. Nie wiedział zresztą, co chciał usłyszeć.
- Powinno - stwierdził obojętnie, ale tonem znawcy. Oddał zezwolenie Draconowi, żeby móc już spokojnie skupić wzrok na nim. - To rodzaj zwykłego, jednorazowego światoklika. Spodziewam się, że nie wróci tutaj, tak jak wróciłby zwykły świstoklik. Kto ci to dał?
- Weasley.
Blaise uniósł brwi, kiedy Draco zdał sobie nagle sprawę, jak głupio to w jego ustach zabrzmiało.
- Daj się jednak jeszcze raz przyjrzeć.
Co prawda Blaise zerknął jeszcze na karteczkę, ale Draco był pewien, że tylko dla zasady, bo ten zaraz bez słowa już mu ją oddał.
- Draco - zaczął znowu, po minucie, kiedy blondyn uparcie milczał, a on upewnił się, że nie wie już, co powiedzieć. - Jesteś pewny jego niewinności?
Draco wywrócił oczami trochę poirytowany. Jeśli to miał być ten argument, którym Zabini przekonałby go, że to całe zamieszanie z Azkabanem to jakieś nieporozumienie - to mógł w ogóle tu nie przychodzić.
- Blaise, ile razy mówiłem wam, że...
- Dla nas wystarczająco - przerwał mu, czując, że Draco nie do końca go zrozumiał. - Ale jeśli ty nie jesteś głęboko przekonany, że Potter siedzi bez winy, nie idź tam. Bo złamiesz się już przy wejściu.
- Od kiedy ty taki ckliwy jesteś, co? - zironizował cicho Draco, bo jego nie posądzałby o wiarę w to dodające odwagi serce, na które sam zmarszczył trochę brwi.
- Nie ckliwy, tylko rozsądny. Jak byś się czuł, gdybyś zrobił sobie nadzieję, a potem stamtąd uciekł?
Draco znów zamilkł na chwilę, zaciskając usta, zanim odpowiedział na jego wcześniejsze pytanie:
- Komu innemu mam być wierny, Blaise? Komu innemu mam wierzyć?
Ten zmierzył go wzrokiem tak przenikliwym, że Draco nie miał wątpliwości, że w innych okolicznościach Blaise mógłby wyczytać z jego twarzy i oczu myśli - ale że nigdy nie miał ich tak nieskładnych, niezdolnych do zupełnego zrozumienia nawet siebie, bo jedna plątała się z drugą, to zbytnio się tym nie przejął.
- Jak chcesz - westchnął wreszcie Blaise, widząc, że teraz nie zmieni już jego zdania - ale w takim razie słuchaj. Wiem, na co liczysz, ale nie spodziewaj się, że Potter nawet tam jest wyjątkiem i będzie spokojny i w skowronkach. Bo nie zniesiesz zawodu.
Draco nagle trochę żywiej zrobił krok w jego stronę.
- Ty byłeś w Azkabanie - przypomniał, dając mu do zrozumienia, że chciałby coś o tym usłyszeć.
- Każdy z nas tam był - odparł sucho, dziwnie lekkim, szybkim ruchem odsłaniając na chwilę lewę przedramię. - Tylko ty się uratowałeś. To dobrze - dodał po chwili. - Pomgałeś w wyjściu na wolność i nam. Nie sądziłem, że kiedyś poprosisz mnie, żebym pomógł ci się tam dostać. Choć to może za dużo powiedziane.
- To, że poprosiłem, czy to, że mógłbyś mi pomóc?
- Jedno i drugie, Draco.
Blaise przestał wreszcie leniwie chodzić po pokoju, w którym byli. Usiadł, a Draco wciąż stał zmieszany, poznając, że on już nie ma nic więcej do powiedzenia - a jemu widocznie nie zostało już nic, jak pożegnać się z nim i wziąć do ręki zezwolenie Hermiony.
Blaise przez długą chwilę nie zwracał na niego uwagi i wygodnie, ale prosto siedząc w fotelu, przebiegał spojrzeniem ciemnych oczu wszystko, co się w tym pomieszczeniu znajdowało. Toteż Draco miał chwilę, żeby ostatni raz się zastanowić, ale tylko bardziej się przytłoczył.
Źle się stało, że to działo się tak szybko. Potrzebował paru dni na zwykłą obecność Harry'ego, ponowne przyzwyczajenie się do niej, na kilka ważnych rozmów, dotąd jednak nie odbytych, a zamiast tego stare problemy zostały przygniecione nowymi, które musiał on wziąć na siebie i nie wspominać już o starych.
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeśli zaczekam tu na ciebie z Pansy? - odezwał się nagle Blaise, chociaż to nie do końca zabrzmiało jak pytanie. Draco spojrzał na niego wyrwany z zamyślenia.
- Tutaj?
- Myślę, że kiedy wrócisz, nie będziesz mieć siły, żeby ruszyć się w jakiekolwiek inne miejsce.
- Nie przesadzaj - zbył go, a że nic już o tym później nie powiedział, Blaise uznał to za zupełną zgodę. Długą chwilę w ciszy patrzył na Dracona z założonymi rękami, zanim go ponaglił:
- Powodzenia, bo cię noc zastanie, a w Azkabanie bywają wyjątkowo zimne. Tylko tak czasem da się rozróżnić, czy dzień się już skończył, czy jeszcze trwa. Wiedziałeś, że tam jest coś w rodzaju ciszy nocnej, kiedy zmieniają się strażnicy? Nigdy nie wiadomo, kiedy to będzie, ale za to pewne jest, że po niej to cię nie wpuszczą.
Draco odmruknął tylko coś pod nosem, wobec tej uwagi postanawiając wziąć ze sobą też coś, co pozwoliłoby mu tam nie zamarznąć. Zresztą, zastanowił się zaraz, czy i Harry coś takiego ma.
- I lepiej zostaw tutaj wszystko, co masz przy sobie, bo i tak ci to zabiorą.
- Tylko spróbuj tego dotknąć - mruknął Draco, kiedy zrobił, jak ten mu radził
Blaise wstał i podszedł bliżej niego, kiedy Draco, ostatni raz przez materiał, wziął do ręki świstoklik. Sprawdził tylko, czy ma przy sobie różdżkę, nie patrzył już na Blaise'a i dopiero, kiedy pchnięty jakimś ściskającym mu pierś uczuciem dotknął karteczki, przyszło mu do głowy naglące pytanie, którego nikomu wcześniej nie zadał.
Ale nie zdążył już zapytać Blaise'a, jak ma z Azkabanu wrócić, jeśli światoklik zadziała tylko raz - bo coś silnie nim szarpnęło, a Draco stracił go z oczu.
Długa chwila minęła, zanim znów stanął na nogi - nawet nie dlatego, że sama podróż świstoklikiem długo trwała, ale to Draconowi trochę czasu zajęło, żeby złapać równowagę na bardzo nierównym gruncie, na którym się pojawił. Stał na jednej z wystających skał wyspy głównie właśnie z nich zbudowanej.
Kiedy był już pewien, że nie zachwieje się i nie wpadnie do lodowatej, szarej wody, dopiero uderzył go panujący tu chłód. Okropne uczucie, bo mimo że serce biło coraz szybciej tak, że czuł gorąco w całym ciele, to zimny wiatr przeszywał mu skórę i kiedy się z tym ciepłem zderzał, tworzył coś tak nieprzyjemnego, że Draco wzdrygnął się kilka razy.
Fala głucho rozbiła się o wystającą skałę, na której stał, toteż Draco, niespodziewanie tym wystraszony, odruchowo odskoczył w przód. W ogóle czuł się tak, jakby, odkąd się tu pojawił, coś bardzo ciężkiego i duszącego spadło mu na ramiona - ale może to tylko ta mgła.
I kiedy tylko zrobił krok do przodu, coś go odepchnęło. Spróbował jeszcze raz i drugi, ale jakby jakaś niewidzialna ściana odrzucała go z powrotem w tył, każąc stać w miejscu. A że robiła to coraz mocniej - to Draco w końcu posłuchał, bojąc się, że za którymś razem wepchnie go do wody, na co samą myśl go mdliło.
Czekał, chociaż sam nie wiedział na co, ale spodziewał się, a przynajmniej starał się uspokajać, że wokół Azkabanu musi być wzniesione pole ochronne i ktoś po prostu niedługo go tu znajdzie.
Ale w tym czasie kolejne falę rozbijały się o kamienie, ich lodowate krople zupełnie już przemoczyły nogawki jego spodni. Zatrząsł się z zimna, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza, który jak najszczelniej do siebie przyciskał. Włosy od wilgoci opadały mu na czoło, ale nie śmiał spojrzeć w niebo, żeby móc lepiej się rozejrzeć i sprawdzić, czy nie zaczyna padać.
Czekał jeszcze kilka minut, z każdą coraz silniej czując się przytłoczonym potężnym murem kilkadziesiąt kroków przed sobą i zagubionym specyficznym ciężarem tego miejsca.
Głowę po prostu rozrywało mu wszechobecne tu nieszczęście i nie wierzył, że o ile Harry sam kiedyś go z podobnego uczucia leczył, teraz musiał do niego wrócić, przejść przez nie, żeby móc znów go spotkać.
Mógłby zaryzykować nawet stwierdzenie, że to najnieszczęśliwsze miejsce na ziemi.
W końcu ktoś się zjawił. Ze dwa razy postawniejszy od niego czarodziej, któremu wcale nie zdawało się już nic tutaj przeszkadzać - nawet ten przesuwający się dwa kroki za nim dementor.
Draco niczego innego wtedy nie pragnął, jak tylko stamtąd zniknąć. Nie wyobrażał sobie, żeby Harry był gdzieś pośród tego chłodu. Nie pasował tu.
Dementor został kawałek dalej, gdy czarodziej, w którym Draco domyślał się strażnika, podszedł do niego i zaczął szeptać pod nosem jakieś zaklęcia tak cicho, żeby on na pewno ani słowa nie usłyszał. Zajęło mu to chwilę - ale w końcu kazał Draconowi iść za sobą, a ten zorientował się, że dużo trudniejsze od stania na skraju skały, wśród przeszywającego zimna powietrza i wody, jest chodzenie na ciągle drżących nogach, których niemal nie czuł.
Poprawił jednak kołnierz płaszcza, stawiając go tak, żeby otulał szyję, i wcisnął głowę między skulone barki. I szedł dalej, a budynek Azkabanu rósł mu w oczach coraz bardziej.
Był pewien, że jeśli zaraz nie zobaczy tam Harry'ego całego i zdrowego, zwyczajnie zwariuje.
Blaise jednak miał rację. Chciał cofnąć się już w progu. Wpadł tam na kolejnego dementora, od którego zaraz odskoczył ze zduszonym krzykiem. Strażnik pierwszy raz wysilił się na coś w rodzaju uśmiechu, ale zdecydowanie nie współczującego.
Draco zapatrzył się gdzieś w popękaną posadzkę, gdzieś, gdzie nie spodziewał się zobaczyć niczego, co wzmogłoby przerażenie. Z obu swoich stron słyszał świszczący oddech. I nie wiedział już, po co tak naprawdę się tu znalazł.
Cichym echem odbijało mu się w głowie jedynie imię Harry'ego. Ale, na Merlina, dlaczego? Był pewien, że nie będzie w stanie mu pomóc, kiedy jego samego przeszywały jakieś lodowate ostrza.
Harry.
Ale co z nim? Draco mógł co najwyżej schować się w jego ramionach, nic ponad to.
- Gdzie... Gdzie on jest?
- Minister cię nie poinstruowała? To twój facet, nie? - zapytał w odpowiedzi strażnik. Draco nie odpowiedział. Mógłby przysiąc, miał wyjątkową ochotę zaprzeczyć. Bo właściwie czemu miałby tego nie robić, kiedy wszystko zdało mu się tak ponure, że niewarte nawet spotkania z Harrym? - Więc nie potrzebujesz moich instrukcji, żeby wiedzieć, że Harry Potter siedzi tam, gdzie twój narzeczony.
Widocznie w tym temacie zatrzymał się parę miesięcy wstecz - ale Draco nie widział jakoś powodu ani nie miał najmniejszej ochoty, żeby uświadamiać go, że nie był już z Harrym zaręczony.
- Różdżka, Malfoy.
Draco spojrzał na niego, jakby właśnie odbierał mu ostatnie, co dawało mu jako takie poczucie bezpieczeństwa - ale oddał różdżkę, nie będąc w stanie się kłócić.
Wszedł już do środka, bo dementor, jak się Draconowi wydawało, na jakieś nieme polecenie strażnika cofnął się w kąt, wciąż jednak dając odczuć swoją obecność. Nigdy nie przejmował się tak bardzo tym, że odkąd dementorzy zbuntowali się przeciw Ministerwu na rzecz Czarnego Pana, w samym Azkabnanie dodatkową kontrolę sprawowała nad nimi grupa czarodziejów - i, na Merlina, odczuł nagle niewymowną wdzięczność do osoby, która tę decyzję podjęła.
Spojrzał na pnące się spiralnie, przyłączone do ścian stare, kamienne schody. Nie wiedział nawet, czy iść w górę, czy w dół, a ciągnęły się tak wysoko, że widział ledwie zarysy ostatniego sklepienia, i tak głęboko, że ich końca nie mógł dostrzec.
Mimo wszystko wybór był prosty. W górze błyskało jakiekolwiek światło, w dole cień tylko gęstniał i gęstniał. Za bardzo bał się tam zapuścić i wiedział, że po prostu tego nie zrobi. Za nic w świecie, nawet za spotkanie z Harrym.
- Malfoy - usłyszał jeszcze głos strażnika, który mimo że nie krzyczał, głos miał bardzo wyraźny i donośny. - Drugi poziom od góry.
Draco odetchnął z ulgą, ale powietrze zaraz wstrzymał, mimo że chłodne drażniło mu płuca, kiedy ruszył w górę, drżąc na całym ciele. Z każdym piętrem nie tyle nawet, co było cieplej - ale wiatr przestawał się tu dostawać, więc mimo że wciąż bardzo nieprzyjemnie, dawało się to znieść.
Potknął się kilka razy na nierównych stopniach, bo, zamiast patrzeć pod nogi, bez przerwy rozglądał się na boki w strachu nawet nie tyle przed tym miejscem, co wszystkimi przeraźliwymi opowieściami, jakie usłyszał choćby kilkanaście lat temu. Teraz pamiętał je wszystkie.
Długo szedł schodami w górę, teraz starając się już zbytnio nie rozglądać i skupić tylko na najbliższych calach, tam, gdzie mógłby postawić następny krok. Naoglądał się już wystarczająco.
- Zamknij się wreszcie! - usłyszał w końcu i mimo że głos musiał nieść się z kilku jeszcze pięter wyżej, bo odbijany od ścian był stłumiony, to Draco poderwał gwałtownie głowę.
Przecież znał ten buntowniczy ton, który jakoś znów padł mu na pierś delikatną iskrą - trochę go ogrzewając, trochę niecierpliwiąc i tym samym jeszcze bardziej stresując.
Przyspieszył trochę, ale zaczęły ogarniać go wątpliwości. Czy on będzie w stanie Harry'emu pomóc?
Jak bardzo Harry musiałby mu ufać, jak wielki spokój musiałby w nim widzieć, żeby takie krótkie spojrzenie na siebie, parę słów w ogóle coś dało, nie mówiąc już o tym, że miałoby dać mu nadzieję aż do wyroku?
Niby szedł sam, ale był pewien, że ciągle przygląda mu się i pilnuje jego ruchy chociaż jedna ludzka para oczu. Bo ciężko było mu powiedzieć, żeby niewidomi dementorzy przypatrywali mu się, ale mimo wszystko właśnie tak to odczuwał.
Jeszcze raz spojrzał w górę i zobaczył, że schody nie ciągną się już wyżej ponad kolejne piętro. Był na tym odpowiednim.
Niemal od razu wpadł na kolejnego strażnika, który już nie odstępował go na krok, dopóki Draco nie opuścił Azkabanu. Jeden dementor zaszył się w kącie sali, poruszając się co chwila to w tą, to w tamtą stronę, ale że było to na drugim końcu pomieszczenia, to Draco starał się go ignorować. Zamiast tego wypatrywał już czegoś innego.
- Chodź.
Ten z kolei miał ton mniej wyraźny, ale opanowany. Draco już teraz myślał o nim z pogardą, chociaż odezwać się jeszcze nie odważył. Ale jeśli Harry to robił, jeśli tak, jak usłyszał przed chwilą, stawiał mu się - to przecież musiał mieć powód, za który Draco już czuł do tego czarodzieja niechęć. Mimo to był mu niezbędny, toteż kiwnął tylko głową, nie umiejąc za bardzo zdobyć się na logiczną odpowiedź.
Poszedł za nim wolnym krokiem, zaglądając po drodze za każdą kratę - ale dopiero przed tą trzecią od końca zatrzymał się, bez słowa od razu napotykając ponure, ale trochę zaciekawione spojrzenie, którego właśnie tu szukał.
Harry był bardzo skołowany i przez chwilę patrzył tylko przed siebie, mrugając bezmyślnie, jakby nie mógł wyrwać się z własnych myśli, które jakoś zwolniły.
Od dwóch dni rzeczywiście silniej czuł się tak, jakby dementorzy sięgali mu do samego serca, a niepokój rozchodził się w nim od środka. Starał się to zbywać, ignorować - ale to jak z biegiem dni i nocy. Jak cieszyć się rankiem, ale z tyłu głowy wiedzieć, że niedługo nastanie wieczór, a po nim ciemna noc, niezależnie, jak jasny byłby dzień. Jakoś poważniej zaczynał brać do siebie sposób, w jaki go tu przywitano:
- Miłego pobytu, Potter, w razie gdybyś za parę dni nie był już zdolny do rozmowy.
- Zdziwisz się - zaprzeczył pewnie, będąc jeszcze zbyt zdezorientowanym, żeby zdać sobie sprawę, gdzie trafił. Drażniło go to pobłażliwe spojrzenie. - To nie koniec.
- Nie jesteś pierwszy, Potter. Każdy myśli, że to właśnie jemu uda się wrócić na wolność. Ale koniec końców wszyscy przegrywają. Ty nie jesteś wyjątkiem.
Ale wyrwał się nagle z tych uczuć, uświadamiając sobie, że ma przed sobą źródło tych najlepszych. Poderwał się na nogi, potrząsając głową, kiedy jednocześnie Draco, chcąc zwrócić jego uwagę, mruknął:
- Harry.
On też nagle jakoś się otrzeźwił, ale może to dlatego, że pierwszy raz zobaczył Harry'ego w takim położeniu, tak bezbronnego.
- Co ty tu robisz? - zapytał szybkim, głośnym szeptem Harry, kurczowo trzymając się zimnych, metalowych krat, do których podszedł jak najbliżej mógł. Draco jakimś odruchem zrobił to samo, chociaż obaj dziwnie się z tym czuli. - Tu nie można ot tak wejść!
Złagodniał jednak trochę, słysząc jego odpowiedź, mimo że poczuł się jeszcze bardziej niespokojny.
- Zwiałeś bez pożegnania. Nie myślałeś chyba, że ci odpuszczę?
- W ogóle nigdy nie sądziłem, że drugi raz przyjdzie mi się z tobą żegnać - odmruknął pochmurnie, na bardzo krótką chwilę spoglądając na patrzącego w ich stronę strażnika.
Przecież zawsze wszystko robił po to, żeby do tego drugi raz nie dopuścić - i przed to, że zawiódł, poczuł się na chwilę tak beznadziejnie, jakby uciekł mu sens tego wszystkiego, za czym tyle lat podążał. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz znów zajęło go co innego.
Widział, co Draco chciał zrobić, ale on jak nigdy miał przed tym pewne opory. Ciągle miał świadomość obserwującego ich strażnika, do którego jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić. Ale i nie potrafił się cofnąć, co tak prosto wystarczyłoby, żeby wszystko Draconowi uniemożliwić.
On mógł nazywać to dokończeniem pożegnania, ale kiedy na krótką chwilę poczuł chłodne usta na swoich, jemu wydało się to bliższe uczuciu powitania po dużo dłuższej niż w rzeczywistości nieobecności.
I pierwszy raz nie było mu tu tak zimno, zanim po chwili nie dłuższej od sekundy kazano mu się z tym dobrym uczuciem pożegnać.
Strażnik wyjątkowo sprawnie szarpnął Dracona za ramię na tyle mocno, że musiał cofnąć się parę kroków.
- Zostaw go! - zawołał od razu Harry, widząc, jak Dracona niespodziewanie to wystraszyło. Pożałował, że odezwał się tak głośno, bo jakieś szmery odezwały się ze wszystkich cel, z których intensywnie zaczęło przyglądać im się wiele oczu, a strażnik spojrzał na niego surowo.
- Porozmawiamy później - zapewnił, a potem, mimo że wciąż mówił do Harry'ego, wbił wzrok w Dracona: - Zostawię, jeśli on zostawi ciebie.
Draco puścił swój prawy bark, na którym przed chwilą zacisnął dłoń w odruchowej reakcji na ból.
- Tak - odpowiedział, nie mając za bardzo innego wyboru.
Nie wiedział, co zrobić, dopóki czarodziej znów cię cofnął się o krok, stając tuż przy szarym murze. W połączeniu z jego ubraniem w podobnym kolorze może miało to skłonić do niezwracania na niego uwagi - i uznania za część otoczenia.
W każdym razie Draco ostrożniej niż przedtem znów podszedł do Harry'ego, który przez chwilę patrzył na niego zawstydzony, że może tylko stać i się przyglądać. Przyklęknął, a Draco zaraz za nim.
- Teraz, jeśli masz już, co chciałeś... pójdziesz? - spytał Harry, jakby naprawdę uwierzył mu w tę wymówkę dla spotkania z nim.
- Pamiętasz, jak zanim zacząłeś szukać horkrusków Czarnego Pana, przysięgałeś mi, że wrócisz po każdym pożegnaniu? Do tego momentu się stąd nie ruszę.
Draco ściszył głos do wręcz niesłyszalnego dla kogokolwiek, kto nie był tak blisko jak Harry. Ale kiedy machinalnie zerknął na strażnika, jego wyraz twarzy od razu pouczył go, że to, co mówi do Pottera albo kogokolwiek stąd, mówi też do niego.
Draco skrzywił się na tę myśl, ale znów Harry odezwał się tak, jakby przypomniał sobie coś bardzo naglącego.
- Który dzisiaj jest?
- Dwudziesty czwarty kwietnia - odpowiedział powoli, z lekkim niezrozumieniem. Harry przez chwilę zdawał się coś w głębokim skupieniu liczyć. Jakoś gubił się ostatnio w rachubie i wcale by się nie zdziwił, gdyby Draco powiedział mu, że wciąż jest ten sam dzień, kiedy tu trafił. - Byłeś tu przedwczoraj? - zapytał nagle.
- Skąd...?
- Byłeś? - ponaglił go.
- Tak, z Granger. Miała coś tu załatwić, to były tylko ze trzy minuty - odpowiedział zbity z tropu poważną miną Harry'ego. Ten jednak odetchnął z ulgą. Jednak nie zwariował, kiedy wydawało mu się, że słyszy jego głos.
Trochę uspokojony przetarł oczy, mając teraz wrażenie, że widzi go jak przez szkło. Niby zupełnie wyraźnie, ale mimo to trochę nierealnie.
- Nie przejmuj się - odezwał się Draco, widząc to. Wykorzystał tę chwilę, żeby móc również przyjrzeć się jemu. Mógłby wyrzucić mu lekko poszarzałą od pyłu twarz, zabrudzone dłonie i przylegające do czoła splątane włosy. Ale bardziej zwrócił uwagę na to, że twarz miał zmęczoną, ramiona trochę opadnięte od okropnego przybicia, a oczy, mimo że niezupełnie uważne, to wciąż przytomne i trzeźwe. - Patrzyłeś na mnie już przez większą mgłę.
Harry trochę zakłopotany swoim oszołomieniem i tym, że zauważył, jak on mu się przygląda, zamrugał jeszcze parę razy, żeby móc dobrze skupić się na nim.
- Jak ty się czujesz, Draco?
Harry trochę mocniej ścisnął jego dłonie, w miarę możliwości trzymając je w swoich między zimnym metalem. Obaj spojrzeli na strażnika, ale tego gestu nie skomentował. Patrzył tylko gdzieś pomiędzy nich tak, jakby wcale ich nie dostrzegał, chociaż Harry był już zupełnie pewien, że to tylko wrażenie.
- Bez ciebie jest tak źle, Harry - szepnął tak cicho, że liczył tylko, że on to usłyszał. Tyle chociaż, że strażnik nie mógł go upomnieć, bo z pewnością nie wiedział nawet, że się odezwał.
- Nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie tu trafił. Przepraszam.
- To nie twoja wina - zaprzeczył od razu stanowczo. Nie spuszczając z niego oczu, zaczekał chwilę, żeby upewnić się, że do Harry'ego to dotarło. - Co z tobą?
- Trzymam się - zapewnił krótko, bardzo nie chcąc kłamać w odpowiedzi na tak miękki ton. - To nic. Widziałeś się z Ronem i Hermioną?
- Szaleją za tobą - potwierdził, wywracając lekko oczami, zanim znów uważnie wrócił nimi do Harry'ego. Ten postarał się uśmiechnąć lekko, podsuwając Draconowi wniosek, że zobaczenia tego zupełnie warta była każda jego obawa przed zapuszczaniem się w takie miejsce. - To Hermiona to załatwiła? Pozwoliła ci tu przyjść?
Draco kiwnął głową. Harry wcale nie uśmiechnął się bardziej, ale to, że te słabo uniesione kąciki ust wciąż mu nie opadły, wystarczająco go ucieszyło.
- Jest niesamowita - stwierdził Harry, odwracając na chwilę wzrok, żeby zaraz dodać: - Wszyscy jesteście. Dziękuję.
- Na waszym miejscu zacząłbym się już żegnać - wtrącił się strażnik. - Drugi raz wymówka, że nie zdążyliście, może już nie przejść.
Draco zacisnął usta, tracąc ochotę do mówienia już czegokolwiek - ten czarodziej właśnie im przyznał, że przysłuchiwał się ich rozmowie od początku do końca.
- Draco? - zaczął jeszcze Harry, nie do końca pewien, czy powinien mówić dalej. - To ten jeden raz? Jedyny, kiedy tu jesteś?
Draco spojrzał na niego w rozterce, bo co by nie mówić, oblewał się przerażająco zimnym uczuciem, kiedy myślał, że miałby tu wracać. I podobnym, kiedy myślał, że miałby Harry'ego tak rozczarować.
- Nie wiem.
- Tak czy inaczej, do zobaczenia - dodał na koniec. - Tu, w Ministerstwie czy w domu. Kocham cię.
I Draco cofnął się, będąc już zmuszonym to zrobić, i wstał. Może nie wiedział, skupiony już na ciężkiej dłoni na ramieniu, ale tym, jak nie odpowiedział, po prostu Harry'ego dobił. A Harry, wyklinając się w duchu, że przesadza, jednocześnie tak tęskniąc do tych paru słów od niego, cofnął się już pod ścianę.
Draconowi tym razem towarzyszył ktoś przez całą drogę.
- Wrócisz z jednym z naszych, Malfoy. Odstawi cię do Ministerstwa, żeby wszyscy widzieli, że wyszedłeś stąd w jednym kawałku. Dalej radź sobie sam.
Kiwnął głową, nie pytając nawet, dlaczego któryś ze strażników Azkabanu miałby go opuszczać, bo wiedział, że odpowiedzi i tak by nie otrzymał. Marzył już tylko o jakimś ciepłym miejscu. Odwrócił się jeszcze przez ramię na ogromny, szary budynek, do którego jeden z jego więźniów tak bardzo nie pasował. Znów bardzo nierealne wydało mu się, że on w ogóle tam jest.
I tak samo niedorzeczna była myśl, żeby odpuścił, dopóki tego miejsca nie opuści razem z nim.
*****
Przepraszam, jeśli końcówka się trochę nie klei, ale jakieś pół godziny temu przypadkowo ją usunęłam... I drugi raz dopisałam, ale nie do końca pamiętam, co było tam w oryginale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro