Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.

Hermiona siedziała w swoim ulubionym miejscu - zaraz przy regaliku z książkami, na fotelu, podobnym kolorem i przytulnością tym z gryfońskiego pokoju wspólnego, tak dużym, że jedna osoba mogła nawet się na nim położyć, a na upartego, wciąż w miarę wygodnie, zmieściłyby się i dwie. Trzymała na kolanach zamkniętą książkę i opierała na niej przedramiona. Ale bardziej niż z jakiegokolwiek innego powodu, to robiła to, bo takie źródło wiedzy w dłoniach jakoś sprawiało, że czuła się pewniej ze swoimi myślami, które w razie potrzeby mogłaby jeszcze sprawdzić.

- Myślisz, że Malfoy stchórzy? - zagadnął siedzący naprzeciw niej Ron. Hermiona spojrzała na niego, marszcząc brwi i przygryzając wargi.

- Nie wiem, czy to jest dobry moment na testowanie jego lojalności.

- Nie chodzi mi o jego lojalność. Nie tylko - odparł, niezbyt wiedząc, jak dobrze to ująć. Ale dobrze znając heroicznie pobudki Harry'ego i jego niechęć do użalania się nad sobą, wyjaśnił: - Nie wiem, jak Harry by zareagował, gdyby nagle zobaczył go w Azkabanie.

Hermiona kiwnęła głową, ale sekundę później wydawała się już być myślami gdzieś dalej.

- Nie nadążam za nimi - westchnęła, jakby niezdolność pojęcia czyichś uczuć, co pierwszy raz się jej zdarzało, bardzo ją gryzła. - Jeszcze niedawno Harry wypłakiwał się u nas, bo Draco nie chciał go widzieć. Teraz, możliwe, że to Malfoy pójdzie za nim aż do Azkabanu.

- W Azkabanie czy nie, myślę, że Harry... rozumiem go, ale nie był ostatnio wobec Malfoya fair. A przynajmniej ostatnio on się dowiedział. No... Wiesz, zdradził go. Nie jestem pewien, czy po tym Malfoy będzie chciał ryzykować.

- Więc po co w ogóle zaczynałby o tym mówić? - zapytała, patrząc na Rona w oczekiwaniu na odpowiedź, nawet jeśli wiedziała, że on też jej nie zna. Oparła głowę na podciągniętym pod pierś kolanie. - Malfoy to dość skomplikowana jednostka - odpowiedziała sama sobie.

Ron wzruszył ramionami, głównie dlatego, żeby zrobić cokolwiek. Był trochę poirytowany i wystraszony sytuacją Harry'ego i nich samych - bo jeśli coś dotyczyło jego, im sprawiało niemal takie same zmartwienia.

Wyciągną go z tego i w tym Ron się zarzekał. Jeśli Harry siedział w Azkabanie, dla nich naglącym wyzwaniem było udowodnienie jego niewinności - i potworną karą, gdyby ostatecznie się nie udało.

- Na Merlina, wiecznie rozmawiamy tylko o Malfoyu i Harrym - mruknął, bez jakiegokolwiek jednak wyrzutu o to.
Hermiona wstała i przysiadła się obok niego.

- Mimo wszystko... to oni są teraz najważniejsi. Nawet jeśli Harry nie chciał, zrobił z Dracona drugiego głównego bohatera.

- Przeprosił go - przypomniał od razu w obronie przyjaciela. Hermiona wzięła go za rękę i na to jakoś się uspokoił, pamiętając, że przed nią nie musi go tłumaczyć. - Chociaż teraz nie liczy się już, ile on znaczy dla Harry'ego, tylko ile Harry znaczy dla Malfoya.

Ron skrzywił się lekko, bo niezbyt uśmiechało mu się cokolwiek uzależniać od kogoś tak przewrotnego jak Malfoy. Hermiona nagle spojrzała gdzieś w bok, jakby coś sobie przypomniała.

- Zauważyłeś, że Harry nigdy nie powiedział nam, czy Malfoy mu wybaczył?

- Może sam nigdy się nie dowiedział. To wszystko stało się właściwie jedno po drugim.

Hermiona w zamyśleniu oparła się o jego bok, czując dłoń Rona na swoim ramieniu.

- Dziwny zbieg okoliczności - przyznała, pół do Rona, pół do siebie. Ron wywrócił oczami.

- Hermiono, oboje wiemy, że jeśli jakiś zbieg okoliczności można nazwać dziwnym, z reguły wcale nie jest to zbieg okoliczności, tylko czyjeś starania.

Hermiona spojrzała na niego uważnie.

- Uważasz, że był ktoś trzeci. Kiedy ta kobieta zginęła.

- Jeśli wierzę, że Harry siedzi niewinnie, a druga osoba, która tam wtedy była, nie żyje, to tak, myślę, że musiał być ktoś trzeci, kto o bycie niezauważonym zadbał bardziej niż Harry.

Hermiona kiwnęła słabo głową, bo o ile scenariusz przedstawiony przez Rona mógł być bezbłędny, to podobnych istniało jeszcze wiele - chociaż w nie Hermiona niechętnie by uwierzyła.

- Że on zawsze potrafi znaleźć sobie nowe zmartwienie - weetchnela, wodząc wzrokiem gdzieś po suficie. Ron pokręcił głową.

- On ich nie szuka, Hermiona.

****

Draco głęboko odetchnął.

- Idiota - coś znowu szepnęło mu we własnej głowie.

Naprawdę, nie rozumiał, jak to jest, że kiedy inni potrafili zwyczajnie płakać po kątach własnego domu, jego ciągnęło do samego źródła, do Azkabanu.

Zwariował. I to wina Pottera, ale żeby mu to wypomnieć, to przecież musiał go zobaczyć.

Okropnie się bał i przez to tego przedpołudnia udało mu się parę razy potknąć o coś, co miał tuż przed sobą, bo myślami był już w Azkabanie, analizując każdy jego kąt - a przynajmniej usiłując wyobrazić, sklejając ze sobą wszystko, co kiedykolwiek o tym miejscu usłyszał. To nigdy nie były rzeczy w najmniejszym stopniu wesołe, nawet znośne.

Może i dobrze, że kiedy już późna godzina zmuszała go do wyjścia do Ministerstwa, żeby znowu zobaczyć się z Ronem i Hermioną, coś go zatrzymało.
I niespodziewanego, swoją drogą, bo na krótką chwilę znieruchomiał, widząc Lucjusza i Narcyzę na progu swojego domu drugi raz, odkąd tu z Harrym mieszkał. Zbyt chętni do wizyt nigdy nie byli.

Wpuścił ich do środka, bo Lucjusz miał dość nietęgi wyraz twarzy, kiedy rozglądał się po okolicy tego mieszkania. A Draco ciągle patrzył na Narcyzę, u niej szukając jakiegoś wyjaśnienia.

- To prawda? - zapytał go po chwili Lucjusz, kiedy Draco dość niepewnie zaprowadził ich do pokoju. - Potter siedzi w Azkabanie?

Draco wyprostował się trochę sztywno.

- Plotki krążą od kilku dni - odpowiedział, zastanawiając się, dlaczego pytają o to dopiero teraz.

- Liczyliśmy, że sam się pochwalisz - przyznał Lucjusz, swoim zwyczajem trochę ironicznie przeciągając każde słowo. Nie żeby taki ton Dracona dziwił. Nawet jeśli o nim samym ani Lucjusz, ani Narcyza nie mówili w ten sposób, to o Harrym niemal zawsze.

- Mam dużo na głowie, odkąd go nie ma.

- Nie mniej, niż kiedy był, prawda?

- Draco - wtrąciła się Narcyza, trochę łagodniej zwracając się do syna i jakby tym samym każąc też Lucjuszowi uważać na słowa. - Co się stało?

- Nie wiem. Nikt nie wie i za to Pottera wsadzili.

- Powiedz - poprosiła, czując, że Draco ma do dodania dużo więcej.

Więc, dość niechętnie, ale faktycznie opowiedział im, co i jak się stało. Mimo to czuł, że nie mówi czegoś, co oni chcieli uslyszeć. Lucjusz parę razy skomentował to tylko czymś w rodzaju Święty Potter, chociaż na Dracona patrzył z wszystkowiedzącą uwagą. W końcu Narcyza mu przerwała.

- Jak ty się czujesz? - zapytała na znak, że mają już serdecznie dość słuchania o Harrym.

- W porządku - stwierdził dość lekko, czym sam się zaskoczył. - Właściwie powinienem już iść - dodał mniej pewnie, jakby nie był we własnym domu.

- Dokąd? - dopytała Narcyza.

- Do Ministerstwa - odparł takim tonem, że od razu zgadła:

- Chodzi o Pottera?

- Zawsze chodzi o Pottera - odpowiedział za niego Lucjusz. - Jesteś naiwny, Draco. On nie zasługuje na nic, co... - ale nie dokończył, wciąż nie chcąc głośno mówić, że Draco mógłby cokolwiek chcieć komuś takiemu dać.

- Zapomniałeś już, co ci zrobił? - zgodziła się z nim Narcyza.

Draco się nie odezwał, w duchu odpowiadając jej tylko cichym Nie. Ale nie zapomniałem też, co zrobił dla mnie.

Jasne, nie o to w miłości chodzi, żeby spłacać długi - ale też czy o to, żeby przekreślać za jeden, tak bardzo żałowany błąd?

- Dlaczego wciąż brniesz w coś, co ponad wszystko inne przynosi ci same problemy? Wszystko ma swoje granice. Dlaczego? - powtórzyła. Draco zacisnął dłonie jedna na drugiej.

- A dlaczego ty kłamałaś w oczy Czarnemu Panu tylko za informację o tym, czy żyję? - zapytał nagle, bo Harry kiedyś mu o tym powiedział. Nie czekał i sam odpowiedział na jej pytanie, zbierając się na pewność głosu, choć przypłacił to tym, że mówił trochę ciszej: - Bo nie mogę inaczej.

Czuł się nawet dobrze z tym, że im to przyznał - jeśli już mają patrzeć na Harry'ego jak na coś okropnego, to niech chociaż jak na zło, które jest konieczne, a nie na złośliwy przypadek. Chociaż trochę zakłopotany bardziej cieszył się z tego, że po pół godzinie jego rodzice wyszli.

- Idź, jeśli musisz. Ale nie bój się wrócić - dodała na koniec Narcyza. Draco kiwnął głową, wiedząc, że nawet jeśli nie zawsze to pochwali, to akurat ona pomocy zawsze mu udzieli. Z boku widział jeszcze Lucjusza, z tak samo nieprzejednaną miną, jak kiedy tu przyszedł. Ale Draco czuł, że nawet jeśli on nie pogodzi się z jego decyzją, to z Narcyzy na pewno.

Odczekał jeszcze chwilę po ich wyjściu, ale potem, nie zwlekając już, udał się do Ministerstwa Magii. Miał nadzieję, że to wpływy jego rodziców sprawiły, że byli całkiem zorientowani w sprawie Harry'ego i to nie tak, że o jego przeniesieniu do Azkabanu wiedzą już wszyscy.

Nigdy nie denerwował się tak, będąc dopiero w niedziałającej budce telefonicznej, która spełniała rolę wejścia dla interesantów.

Wiele ludzi na niego patrzyło, można powiedzieć, że nawet bezceremonialnie gapiło, głośniej lub ciszej wymieniając się uwagami z kimś stojącym obok - ale nikt go nie zaczepił. Może dlatego, że zadarł wysoko głowę, nie wyglądając raczej, jakby działo się coś złego.

Choć, oczywiście, fakt, że - w przeciwieństwie do niego - Harry'ego Pottera nie sposób było gdziekolwiek ostatnio dostrzec, podejrzanym pozostawał.

- Pani minister nie ma - oznajmiono mu, kiedy tylko podszedł do drzwi jej gabinetu. - Wiedziała, że pan się zjawi?

- Powinna się spodziewać - odparł trochę chłodno. Czarownica chyba niezbyt się z jego postawy ucieszyła, bo przytaknęła tylko i odeszła, ale Draco widział, że z sali nieopodal, w której zniknęła, za chwilę wyleciała, złożona w coś na kształt skrzydlatego zwierzątka, pergaminowa wiadomość. Był niemal pewien, że do Granger z informacją, że ktoś sterczy pod jej gabinetem. Spodziewał się, że sama domyśli się, o kogo chodzi, i co więcej pospieszy się, bo nie wierzył, że to jego widzenie się się z Harrym nie leży też w jej interesie.

Ostatecznie, czy jej się to podobało, czy nie - on jeden mógł na jej przyjaciela wpłynąć, żeby dodać mu otuchy.

Pierwszy zjawił się Ron i na widok Dracona na chwilę odwrócił wzrok, jakby potwierdziły się jakieś jego mroczne przypuszczenia. Mimo wszystko nie cofnął się jednak ani nie udał, że go nie zauważył, jak to zwykle robił.

- Wchodź - rzucił Ron, nie kłopocząc się żadnymi uprzejmościami. To, że nie zatrzasnął mu przed nosem drzwi gabinetu Hermiony, kiedy sam otworzył je i przez nie przeszedł, i tak już było w zdaniu Dracona małym postępem. Chociaż nie był pewien, czy komukolwiek potrzebnym.

- Co z Granger? - zapytał, kiedy po paru chwilach ciszy domyślił się, że to na nią Ron pewnie czeka.

Swoją drogą, że ten czas Weasley wykorzystywał na mierzenie go spojrzeniem, jakby rozważał, czy Draco zacznie się śmiać, mówiąc, że z tym Azkabanem to tylko żartował, czy przyzna tylko, że zmienił zdanie, i ucieknie.

- Zaraz powinna tu być - odparł sucho, spoglądając na drzwi, jakby Hermiona właśnie miała się w nich pojawić. Zaraz jednak spojrzał nagle na Dracona. - Słuchaj, Mafoy. Ty wiesz w ogóle, co robisz? Widziałeś kiedyś Azkaban na oczy?

- Domyślam się, że ty już wiele razy chciałeś mnie tam wysłać, więc może coś mi z tego zostało.

- Jesteś beznadziejny - odmruknął, krzywiąc się na to, jak Draco nawet na chwilę nie potrafił porzucić swojej natury miniaturki Snape'a. - Jeśli faktycznie pójdziesz pogadać z Harrym, to chyba tylko po to, żeby go dobić.

- Tak czy inaczej nie będę miał na tyle czasu, żeby powiedzieć mu coś pożytecznego - stwierdził, kiedy Ron założył ręce na piersi.

- Właśnie dlatego, że nie będziesz miał za wiele czasu, musisz powiedzieć mu same pożyteczne rzeczy!

- Jakbym sam takie znał - prychnął cicho. - Co na przykład? Że nadal jest tak samo winny, jak kiedy trafił do Azkabanu, z którego swoją drogą nie wiemy, kiedy wyjdzie, z tą tylko różnicą, że nie wiemy, kiedy będzie miał swoje przesłuchanie?

- On nie jest winny - wtrącił poirytowany Ron, zanim jeszcze Draco skończył mówić. - To...

- Wiem - przerwał mu, podobnie jak Ron trochę głośniej. Ron nie zwrócił na niego uwagi i mówił dalej.

- ... nieporozumienie, a Harry musiałby zwariować, żeby faktycznie wziąć w nim udział!

- Myślisz, że ja nie... - zaczął zdenerwowany, że Ron tłumaczy mu to tak, jakby on już Harry'emu nie wierzył. Urwał jednak, bo drzwi się otworzyły i szybkim krokiem weszła Hermiona.

Może i dobrze, że nic nie słyszała, bo na pewno nie odpuściłaby sobie komentarza o tym, jak im obu prawie udało pokłóć się, broniąc tego samego zdania.

- Jesteście - powiedziała trochę zdyszana, jakby drogę tu przebiegła. - W sali wejściowej jest małe zamieszanie. Coraz więcej dziennikarzy z Proroka Codziennego się tam kręci, a teraz dołączyło się do nich jeszcze paru aurorów, którzy znali się z Harrym - wyjaśniła swoje zabieganie. Draco nawet ucieszył się, że jemu ten zamęt udało się jeszcze ominąć. - Może i dobrze, że ktoś wstawia się za Harrym, choć może... No, ale już to załatwiłam - dodała, słabo uśmiechając się do Rona, jakby nie do końca wierzyła w trwałość swoich działań. - Ron, masz wszystko? - zapytała, a kiedy ten potwierdził, zwróciła się do Dracona: - Nie zmieniłeś zdania?

- Dlatego tu jestem.

- Dobrze - przytaknęła, jakby jeszcze zastanawiała się, co powinna powiedzieć. - Wysłałam list do Wizengamotu.

- I? - dopytał Draco, czując niemiłe skręcanie w piersi na myśl, że przy już ostatnim kroku wszystko mogłoby zostać przekreślone.

- Nie odpisali - odpowiedziała i chociaż trochę niepewnie wzruszyła ramionami, dodała: - Jeszcze. To lepsze niż odmowa, prawda?

Spojrzała na Rona, chcąc, żeby potwierdził, a on pokiwał głową z lekkim uśmiechem, którego Draco nie zrozumiał, ale Hermiona najwyraźniej tak. Ron drgnął tak, jakby chciał odwrócić się lekko do kogoś i szepnąć Mamy na nią zły wpływ, ale że nikogo tam nie było - cień uśmiechu zszedł mu z twarzy.

- Jeśli zgodzą się na twoje spotkanie z Harrym, Draco - ciągnęła Hermiona - to nie będziemy mieli czym się martwić. Jeśli nie... Tu trudno, bo i tak będzie po fakcie, jeśli się pospieszymy. Najwyżej to będzie pierwszy i ostatni raz.

- Miał być jakiś kolejny? - wyrwało się Ronowi, kiedy Draco się przed tym powstrzymał. Hermiona wzruszyła ramionami, spoglądając na Dracona, a kiedy on się nie odezwał, przyznała, że może za bardzo wybiegła w przyszłość. - Chyba nie zamierzamy kazać Harry'emu tyle tam siedzieć, żebyśmy mieli ustalać sobie grafik wizyt?

- Jasne, że nie, Ron. Po prostu... Zresztą, nie ważne. Daj to Draconowi, jeśli wciąż jest zdecydowany nam pomóc.

Draco chciał wtrącić, że to nie im chciał pomóc - ale bardziej już zainteresował się, co Ron wyciąga z kieszeni na ramieniu. Weasley spojrzał jeszcze na Hermionę w niemym Jesteś pewna? i chociaż co do wątpliwej reputacji Dracona nie mogła się z nim nie zgodzić, to chciała dać mu szansę - ostatnią - i kiwnęła głową. Dla przyjaciela nawet wrogowi można spróbować to i tamto wybaczyć, nie?

Draco najpierw zobaczył, jak z kieszeni wysuwa się coś, co przypominało mu rękawiczkę, a kiedy Ron zupełnie ją wyciągnął, wydało mu się, że między nią jest coś włożone. Niezbyt mu się podobało, jak Ron ewidentnie uważał, żeby tego czegoś nie dotknąć - ale zainteresowało go to.

Ron potrząsnął lekko rękawiczką, żeby trochę bardziej widocznie wysunąć z niej coś, co Draconowi wyglądało na karteczkę trochę grubszą od pergaminu. Była prostokątna i Draconowi skojarzyła się z mugolskim dokumentem osobistym, który kiedyś przy okazji pokazał mu Harry - zanim Potter nie schował go w swoim chyba niemającym dna kufrze, który nawet jeśli to dno miał, to zaśmiecone wszystkim gorzej niż Pokój Życzeń.

- Trzymaj - Ron wyciągnął do niego dłoń z karteczką, wciąż trzymaną przez rękawiczkę, choć już mniej ostrożnie. - Tylko... Nie dotykaj tego gołymi rękami, dopóki... Wiesz, nie będziesz gotowy. Przeniesie cię prosto pod Azkaban.

Draco odruchowo pokiwał głową na takie wyjaśnienie. Przeszukał kieszenie za jakimkolwiek materiałem czy woreczkiem, bądź choćby sakwieką, przez którą mógłby tę karteczkę złapać.

- A co dalej? - zapytał, kiedy wsunął już bilecik do woreczka, który Harry dostał od Syriusza i który został jemu oddany przy ostatniej jego wizycie w Ministerstwie Magii. Jakoś miał wrażenie, że to będzie dla niego dobre miejsce. - Pojawię się przed Azkabanem i co wtedy? Jak dostanę się do środka?

- Tam jest upoważnienie z moim podpisem - odpowiedziała mu Hermiona. - Obejrzyj to, kiedy będziesz miał czas, ale, jak mówił Ron, ostrożnie. Nie użyjesz tego drugi raz. Będzie tam puste miejsce, które zapełni się dniem i godziną, kiedy tego dotkniesz. Wiesz, tutaj wszystko musi być na papierze.

Ron wydawał się być trochę zdziwiony, że Malfoy o cokolwiek ich pytał. Draco rzucił mu krótkie spojrzenie, unosząc brwi, bo o ile dobrze rozumiał jego gryfońskie podejście - na które cierpiał też Harry - to on z wzięciem pożytecznej dla siebie rady nie miał problemu, niezależnie od kogo pochodziła.

- Kiedy powinienem to zrobić? Są tam jakieś... specjalne godziny, kiedy można się z kimś zobaczyć?

- Kiedy będziesz pewien, że z miejsca nie uciekniesz - mruknął Ron, ale Hermiona zgromiła go wzrokiem i odpowiedziała:

- Nie. To właściwie bez różnicy. W Azkabanie nigdy niewiadomo, czy jest ranek, czy wieczór, dzień, czy noc. Niebo jest zbyt szare i zachmurzone.

Draco kwadrans później wyszedł już, otrzymawszy od Hermiony oficjalne instrukcje, od Rona trochę bardziej praktyczne, ale słowa Granger wciąż obijały mu się jakby między każdą inną myślą, wszystkie sprowadzając na ten sam tor.

Spodziewał się, z paru opowieści nawet wiedział, że Azkaban jest miejscem ponurym, ale nigdy nie myślał, że tak dosłownie, że będąc tam, nie jest się nawet świadomym, czy za płachtą chmur jest słońce, czy księżyc. W ogóle ciężko było mu wyobrazić sobie miejsce, w którym mgła jest tak gęsta, że poza sobą nie pozwala dostrzec niczego innego prócz tej beznadziejnej szarości.

Harry uwielbiał patrzeć w niebo - a on, jak jego lazur miesza się barwą z czystą zielenią schowanych za błyszczącymi szkiełkami okularów oczu, uniesionymi gdzieś wysoko. Taki jasny, nieskończony ogrom błękitu nad głową dodawał mu humoru; rozpięty wysoko szlak złotych światełek błyszczących na granacie bardzo wyraźnie umiał wpłynąć na jego spokój.

Więc jak, na Merlina, czuł się w miejscu, gdzie jednego nie widział, a drugiego nie mógł dostrzec, bo każdy skrawek wypełniały gęste, czarne chmury? Przecież one były złym znakiem w każdym swoim możliwym znaczeniu.

Jeśli wyglądał gdzieś na zewnątrz, próbował w dal przeniknąć pełnymi nadziei oczami, napotykając jedynie wszędzie tak samo beznadziejną pustkę przysłaniającą świat, od którego go odizolowano, do którego nawet oczy nie mogły znaleźć wejścia, jeśli nawet wzrok nie mógł do tego świata uciec...

Draco musiał to sprawdzić.

Zacisnął dłonie w kieszeniach i obojętny na wszystko, drżąc lekko, opuścił Ministerstwo Magii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro