31.
Szedł przez brytyjskie Ministerstwo Magii spięty do granic możliwości. Nie dość, że miał zamiar dobrowolnie prosić o przepustkę do Azkabanu...
Choć co do tego dobrowolnie mógłby się kłócić. Nie był pewny, czy szantaż zakochanego serca to akurat jest zależny od jego woli.
To do tego, właśnie, nie podobała mu się myśl, że Granger musi przecież wiedzieć, dlaczego to robi i pcha się w miejsce, z którego dziesiątki innych za wszelką cenę chciało uciec. Niezbyt chętnie myślał o tym, że z pewnością oboje przemilczą ciągnące go do jakiegokolwiek miejsca, w którym przebywał Harry, uczucia, ale Granger i tak będzie patrzyła na niego z pobłażaniem, jak na coś głupiego, ale uroczego. Paskudna wizja.
Ostatecznie starał też sobie powtarzać, że nie dla niego jednego Harry ma ogromne znaczenie - i że ze względu na to, że sama się z nim przyjaźni, przynajmniej na chwilę przestanie patrzeć na niego jak na cynika niezdolnego do emocji.
Swoją drogą, że przed nią tak czy inaczej wolał się do nich nie przyznawać.
U drzwi gabinetu ministra magii przekreślił jednak cały ten swój tok myślowy, uznając go za tak skomplikowany, że wręcz ze sobą sprzeczny i dziecinny.
Nie miał pojęcia, co Potter z nim zrobił - ale Draco mógł przysiąc, że jeśli jego młodsza wersja wciąż w nim była, to właśnie mdlała z przerażenia.
Choć, po latach przerażenie na myśl o takim niebezpieczeństwie może i została - tylko jakieś myśli miał pewniejsze, mniej w nich było paniki i więcej zdecydowania.
Zastanowił się chwilę, czy tym razem zapukać - z tyłu głowy miał myśl, że zawsze jest szansa, że nikt mu nie otworzy. I jeszcze raz, nim faktycznie się zdecydował. Rzadko kiedy to robił, ale tym razem miał wyjątkową półświadomą pokusę opóźnienia wszystkiego o kolejną i kolejną minutę. Z tego samego powodu jeszcze pół godziny temu, zanim wyszedł z domu, niemal przeprowadził rozprawę filozoficzną na temat dzisiejszej pogody - ostatecznie równie bezsensowną jak odwlekanie spotkania z Hermioną.
Ostatecznie, podejrzewał, że nieważne ile więcej czasu by sobie kupił, nie dojdzie nawet do wniosku, czy w sprawie swojego ewentualnego wejścia do Azkabanu chce usłyszeć odmowę, czy zgodę.
Zapukał jednak w końcu, tak krótko i sztywno, że w zasadzie mógłby tego nie robić - bo nikt ze środka nie zdążył nawet odpowiedzieć, kiedy on uchylił już drzwi.
Jeśli gdzieś po cichu liczył, że nikogo nie zastanie, to rozczarował się podwójnie.
Wbrew tego, czego się spodziewał, nie czekała na niego sama Granger. Jak ostatnio siedziała za swoim dobrze zorganizowanym biurkiem, a Draco niezbyt ucieszył się, widząc, że jak ostatnio towarzyszy jej też Weasley.
Draco nie miał zamiaru pytać, co on tu robi - Ron i Hermiona nie mieli zamiaru się tłumaczyć, więc rzecz przemilczeli.
- Przyszedłeś - odezwała się Hermiona, żeby nie być zbyt długo w ciszy. Brzmiała na zdziwioną, ale Draco tego nie skomentował. Sam był jeszcze w szoku, że mimo trzymającego go w miejscu strachu, coś innego go tutaj zaprowadziło.
- Wydaje mi się, że miałem przyjść, jeśli na mnie czekacie.
Ron kiwnął głową, nie patrząc na niego i potwierdzając jednocześnie, że to z powodu Dracona i on, i Hermiona tu są.
- Siadaj, Draco - powiedziała znów Hermiona. Drugie krzesło, mniej więcej naprzeciw tego Weasleya, odsunęło się trochę, kiedy Draco uniósł brwi na tę nagłą uprzejmość.
To śmieszne, że Harry'emu osobiście, mimo że tyle razy próbował, nigdy nie udało się skłonić ich do wzajemnej tolerancji - i że zdobyli się na to dopiero, kiedy go między nimi brakło.
- Musimy porozmawiać o paru rzeczach. Ale najpierw... Przemyślałeś to, o czym wczoraj rozmawialiśmy?
Draco wyprostował się w krześle. I chcąc niejako oszukać samego siebie, spojrzał gdzieś ponad ramię Hermiony i zapytał się w duchu:
- Chcesz go zobaczyć?
-Tak - odpowiedział sobie głośno, co Hermiona wzięła za odpowiedź na swoje pytanie. Coś w Draconie burzliwie zaprotestowało, ale czuł, że inaczej ani słowo nie przeszłoby mu przez gardło.
- I? - dopytał Ron, trochę niechętny, ale trochę zaciekawiony.
Draco spojrzał najpierw na niego, potem na Hermionę.
- To w ogóle możliwe? Nawet jeśli ja bym tego chciał, będę mógł wejść do Azkabanu i porozmawiać z nim? - zapytał trochę wymijająco.
Hermiona ściągnęła brwi, zaciskając na chwilę usta, zanim w jakimś zastanowieniu zaczęła:
- W zasadzie to tylko dla członków rodzin, Malfoy. Ale...
- Potter nie ma - podkreślił, przerywając jej w pół zdania - innej rodziny, Granger. Tylko mnie, chyba że chcesz przekonać do tego Dursleyów.
- Ja i Ron - odparła równie twardo, jakby chciała zaznaczyć, że i dla nich Harry jest jak brat - ze względu na pracę, czasem musimy tam bywać, ale... Byłoby znacznie łatwiej mi to załatwić, gdybyście byli po ślubie.
Draco wywrócił oczami. Mogła mówić, co chciała, a chociaż on, wiedząc, jak to wyglądało na papierze, nic nie odpowiedział - to on i Harry widzieli w sobie kogoś tak bliskiego, jak właśnie członka rodziny.
Zresztą, nabrał wielkiej ochoty, żeby i jej, i Weasleyowi wykrzyczeć, że jeśli to w czymś pomoże, to wyjdzie za Pottera i dzisiaj - ale uprzedziła go, może i dobrze.
- Chociaż, wiesz, Malfoy, zasadniczo mieliście go wziąć, parą jesteście od dawna, dlatego... - urwała na chwilę, a Draco widział, że tak, jak jej ciężko się to mówiło, Weasleyowi ciężko się słuchało. - Musi się udać. Wizengamot niewiele będzie mógł zrobić "na już", jeśli ja pozwolę ci Harry'ego odwiedzić. Ale nie chcę też zbyt mocno ryzykować.
- Rób, co trzeba, Granger. I mów mi o wszystkim, co dotyczy Pottera.
Milczeli przez chwilę i Hermiona spojrzała w końcu na Rona jakby w niemej prośbie o pomoc, żeby i on dołożył do tej rozmowy swoje pięć knutów.
- Nie wiemy, kiedy odbędzie się przesłuchanie Harry'ego - westchnął w końcu Ron, przecierając twarz dłonią i usilnie nie patrząc na Dracona, mimo że ewidentnie do niego mówił. - To... może potrwać. W tym czasie... mógłbyś pomóc mu tam nie zwariować, Malfoy. No nic - zrobisz to? - zapytał bez większej nadziei i w końcu utkwił w nim wzrok.
To był jeden z niewielu razy, kiedy Draco nie najlepiej czuł się, wiedząc, że skupia na sobie uwagę wszystkich obecnych.
- Zrobię - odparł, chociaż nie był pewien co do tonu swojego głosu. Możliwe, że końcówkę tego słowa wypowiedział bardzo cicho, możliwe, że to tylko przywidzenie, bo to serce tak nagle mu zabiło, że zagłuszyło wszystko inne. - Ale, dla jasności, nie ze względu na wasze gadanie.
Hermiona rozluźniła splecione dłonie, rzucając okiem na Rona i ze słabym, w dziwny sposób racjonalnym uśmiechem znów wróciła spojrzeniem do Dracona.
- Wróciliście do siebie?
- Tak... na dobre? - sprecyzował Ron. Draco zmarszczył brwi i podniósł na nich wzrok.
- Nie powiedział wam?
- Coś tam mówił, że nie jest do końca pewien... niczego.
Ron skrzywił się lekko, nie chcąc za bardzo wchodzić w szczegóły. Ale Hermiona, widząc, że ta informacja niezbyt Dracona ucieszyła i nie chcąc, żeby zacząć kwestionować swoją decyzję, szybko dodała:
- Ostatnio mamy mało okazji do rozmowy z Harrym. Wszyscy patrzą nam na ręce, odkąd mamy sądzić swojego przyjaciela. W ogóle... nie wiem, kiedy ostatnio rozmawialiśmy z nim tylko we troje. A ty, Draco, jeśli nawet uda się nam załatwić ci wejście do środka... Musisz ostrożnie z nim rozmawiać. Najlepiej nie mów mu o niczym, co dzieje się teraz w Ministerstwie. Zdołuje się jeszcze bardziej, jeśli dowie się, że on tam siedzi, a tu... A tu nic się nie zmienia.
- Nie jest głupi - żachnął się od razu. - Domyśli się, że o czymś mu nie mówię. Zresztą, sam musi wiedzieć, że w Azkabanie nikt nie wspominał mu o żadnych zmianach czy tym przesłuchaniu.
Hermiona nic już nie mówiła, Ron skupił uwagę na niej, bo jakoś nagle się wzruszyła - a że Draco niezbyt miał ochotę oglądać, jak Weasley gapi się na nią, kiedy oczy opływały mu troską i cukrem, to wstał z zamiarem wyjścia.
- Zaczekaj - zatrzymała go szybko Hermiona, odgarniając z twarzy włosy, które uciekły jej z koka. - To jeszcze nie wszystko.
Draco schował dłonie w kieszeniach, ale nie wrócił na swoje miejsce - i zrobił to dopiero, kiedy Ron spojrzał na zegar i mruknął do Hermiony:
- Zaraz powinien tu być.
Draco zmarszczył brwi i zerknął na ten sam zegar, jakby on miał mu to wyjaśnić.
- Kto powinien?
Ron lekko machnął ręką, jakby chciał powiedzieć Zaraz sam zobaczysz. Jakieś zdenerwowanie ukłuło Dracona, a kiedy po niedługiej chwili, słysząc pukanie do drzwi, odwrócił się w krześle i wzrok na sekundę padł mu na strój charakterystyczne dla aurorów - miał głupią myśl, że to Harry. Szybko ją jednak odrzucił, bo ciężko było pomylić się bardziej.
Spieszył się widocznie, bo Dracona w pierwszej chwili w ogóle nie zauważył, rzucając tylko coś w stronę Hermiony, potem na chwilę zwieszając wzrok na Ronie. Draco obserwował go niecierpliwie, kiedy z kieszeni, która musiała być dużo większa niż wyglądała, wyciągnął jakiś półprzezroczysty woreczek, przewiązany sznurkiem z doczepionym kawałkiem pergaminu - Draco mógł przysiąc, że tam było wypisane czyjeś nazwisko. Auror wahał się chwilę, komu go oddać, przenosząc rozbiegane niebieskie oczy z Hermiony na Rona i w końcu to na jego wyciągniętych dłoniach złożył woreczek. Coś błyszczało w jego środku, tłumione tylko tym niemal przezroczystym materiałem, który zresztą, kiedy tylko spoczął w rękach Rona, zdawał się zlewać z powietrzem, aż w końcu zniknął. Draco nieświadomie wychylił się trochę w stronę Rona, mając w piersi niemiłe poczucie, że przedmioty, które się z woreczka wysypały, były mu znajome.
- Dzięki - usłyszał głos Rona, ale nie zwrócił na niego większej uwagi, śledząc raczej wzrokiem te kilka połyskujących rzeczy, które odłożył na biurko Hermiony. - Za chwilę - dodał jeszcze, poznając, że auror ma do niego jeszcze jakąś sprawę. Cokolwiek to nie było, mogło poczekać, więc Ron uśmiechnął się słabo, a kiedy tylko auror wyszedł, Draco od razu zapytał, nie mogąc się dłużej powstrzymywać:
- Skąd to macie?
Choć może bardziej odpowiednie byłoby zapytanie, dlaczego Ministerstwo ma te przedmioty - bo skąd je wzięli, Draco już wiedział. Wstał, podchodząc bliżej rozsypanych na drewnianym blacie własności Harry'ego, dokładnie tych, z którymi niemal nigdy się nie rozstawał.
- Nie może mieć tego w Azkabanie, Malfoy - wyjaśniła Hermiona, trochę zaniepokojona patrząc na twarz Dracona. Zanim się opanował, przez parę sekund sprawiał wrażenie, jakby to nie na kilka sreberek patrzył, ale na scenę co najmniej tragiczną. - Takie są przepisy. I uznaliśmy, że... ty powinieneś je przechować. Lepiej będzie tak, niż gdyby leżały w Ministerstwie. Harry raczej też tak by wolał - dokończyła ciszej.
Draco przez parę sekund poczuł się tak zdezorientowany, że nie był w stanie się ruszyć - ale w końcu podniósł wszystkie te rzeczy Harry'ego, z wręcz przesadną delikatnością.
Czuł się okropnie, odbierając je - szczególnie, że kilka z nich sam Harry'emu podarował. Nigdy nie chciał, a nawet nigdy nie myślał, że którakolwiek z tych rzeczy do niego wróci.
- Sporo tego jak na pojemność kieszeni, nie? - mruknął ponuro Ron, niemrawo razem z Hermioną przypatrując się, jak Draco nie za bardzo wie, co z trzymanymi w dłoniach przedmiotami zrobić. Niezbyt chciało mu się Ronowi odpowiadać, ale Draco dobrze wiedział, że większość z tego mieściło się w woreczku, który Harry dostał kiedyś od Syriusza i który nosił od tamtej pory na szyi.
- To wszystko - dodała Hermiona, nie chcąc go już dłużej zatrzymywać. Draco najpierw schował większość z trzymanych w dłoniach rzeczy do tego właśnie pozornie niewielkiego woreczka, zanim jego zawiesił sobie na szyi - i tylko jeden, połyskujący złoto medalik ukrył w kieszeni, tam zaciskając na nim dłoń.
- Jeszcze nie - zaprzeczył, na co Ron uniósł brwi, a Hermiona przekrzywiła zdziwiona głowę.
Może i dobrze, że wcześniej go zatrzymała, bo byłby o czymś zapomniał.
Sięgnął do jeszcze jednej kieszeni i sprawnie, chociaż trochę drżącą dłonią, wyciągnął z niej zgięty na pół pergamin. Po drodze do Hermiony dokument rozprostował się jednak i gładko ułożył tuż przed nią.
- Co to jest? - zapytała Hermiona, mimo że już wczytana w papier, który wzięła do rąk.
- Odwołanie. Do rąk własnych. Jak mówiłem, Potter miał prawo zostać w Londynie do swojego wyroku. Spędziłem nad tym ostatnie dwie noce, Granger, więc niech przynajmniej trafi do kogo trzeba.
Hermiona już przy pierwszym słowie podniosła na niego wzrok, marszcząc brwi. Ron wyprostował się w krześle.
- Ja też jedno napisałam - przyznała.
- I ja - wtrącił Ron, zanim trochę zdezorientowany dodał, patrząc na Hermionę: - Dlaczego nie powiedziałaś?
- Dlaczego nie powiedziałeś? - spytała jednocześnie. - Zapomniałam, strasznie dużo mam ostatnio na głowie!
Ale kiedy odezwał się Ron, Draco wyszedł już, nie będąc zbyt zainteresowanym tymi tłumaczeniami i dalszą częścią tej rozmowy.
Co prawda, nie wierzył, że jakiekolwiek pismo cokolwiek da - ale przynajmniej później będzie mógł trzymać się myśli, że próbował wszystkiego.
****
Jeszcze nie rozniosło się, że Harry Potter tu jest. Jego strażnika i tych, którzy go widzieli, związano tajemnicą, a dementorzy, jak wielu słów nie byliby w stanie uwięzić w cudzych gardłach - tak sami nie mogli wydusić z siebie żadnego. Choć, prawda, że odkąd mieli do dyspozycji takiego czarodzieja, wydawali się być wyjątkowo poruszeni.
Harry'ego Pottera przeniesiono tu w szczególnej tajemnicy, ażeby nie robić sensacji - póki co ani nie był wyrokowcem, ani nikt nie chciano wzburzać rzesz jego wiernych fanów.
Ostatecznie Wybraniec Wybrańcem pozostał, budząc niejaki, często i silny, szacunek - takiego wzoru przecież nikt, nawet podejrzliwy Wizengamot, nie chciał burzyć, póki jeszcze nic nie było pewne.
Był na drugim najwyższym piętrze, wśród podobnych sobie czekających na przesłuchania bądź tych, którzy czekali tutaj, aż skończy się ich podejrzewać.
Nie żeby ktokolwiek spodziewał się tu czerwonego dywanu - ale cela Harry'ego Pottera niczym nie różniła się od innych. Tak samo z trzech stron bardziej lub mniej szczelnie zamurowana zimnym kamieniem, tak samo z jednej, powiedzmy, otwarta równie lodowatą, metalową kratą. Po przeciwległej jej ścianie z jednym tylko okienkiem, czy raczej czymś, co miało za nie robić, również zakraconym. Dość beznadziejną miało rolę, bo ile razy Harry w ciągu tych kilku dni by w nie nie spojrzał, wiecznie widział to samo - te przeklęte, szare chmury i co chwila ten sam ulewny deszcz, dziwnie zdający się po drodze lodowacieć. Może to faktycznie była tylko pogoda, ale Harry mimo wszystko mógłby przysiąc, że to gęsta pajęczyna w oknie czyni niebo tak szarym.
Mógł się mylić, co prawda, bo Harry zauważył już, że ilekroć tylko przy tym okienku stawał, zaraz po chwili kazano mu się odsunąć - a już pod żadnym pozorem nie dotykać krat. Drażniło go to - bo, na Merlina, szansa na to, że pod pięciusekundową nieuwagę strażnika przecisnąłby się przez otwór wielkości mugolskiej formy na tartę, była naprawdę ogromna.
Często nie potrafił siedzieć cicho. Szczególnie, że ten czarodziej, który niby miał go pilnować, wykazywał pewną nękającą wszystkich strażników Azkabanu cechę - uwielbiał sobie na więźniach używać i Harry'ego to nie mijało. Miał cięty język, którego chyba wyuczył się już, zorientowawszy się, że ci w celach w zasadzie nie mogą mu dla własnego dobra odpyskować. Cóż, Harry, pewny, że niedługo stąd wyjdzie, niezbyt się tym przejmował i na kpiny odpowiadał kpiną, a na sarkazm sarkazmem.
Ale to nie był ten rodzaj arogancji, jaki Harry znał już, powiedzmy, z zachowania Dracona, na którego komentarze najczęściej po prostu można było się uśmiechnąć, jeśli już się go dobrze znało. Ten strażnik tak piekielnie działał Harry'emu na nerwy, że nawet powiedzieć, że jest podobny do Snape'a, to mało. Harry mógłby przysiąc, że musiał przez lata wyuczyć się tego od Umbridge, która przecież też gdzieś tu odsiadywała.
Przynajmniej do takich wniosków Harry doszedł drugiego dnia swojego pobytu w Azkabanie - pierwszego był zbyt zdezorientowany, później dopiero mógł poznać się w nowej sytuacji. I ona wcale mu się nie podobała.
Najczęściej przesiadywał w rogu, na złączeniu krat z kamienną ścianą i o to miejsce się opierając, na brudnej posadzce. Niewiele było tu miejsca, ale czasem chodził też od jednej ściany do drugiej, nie mogąc znieść bezczynności.
Każdego dnia coś nowego pojawiało się z tyłu jego głowy - coś, czego nie potrafił określić, ale co trochę go niepokoiło. Stale czuł obecność dementorów i, choć dziwnie było mu się tym pocieszać, już wolał znosić kpiny żywego człowieka, niż beznadziejne zimno tych widm.
- Boisz się, Potter? - usłyszał gdzieś nad sobą, kiedy siedział w zwykłym dla siebie miejscu. Coś przeszyło mu pierś, kiedy pomyślał, że cokolwiek w Azkabanie mógłby nazwać już dla siebie zwykłym, toteż żeby skupić się na czymś innym, podniósł wzrok. Strażnik jego piętra, równie szary co cała reszta Azkabanu, opierał się tuż przy jego celi o ścianę, z różdżką w ręku i trochę pustymi oczami utkwionymi w nim.
- Ciebie co to obchodzi? - odparł, przeklinając się w duchu, że tak długo do odpowiedzi się zbierał.
Na Merlina, oczywiście, że się bał. A strażnik wydawał się to wiedzieć, bo powiedział tonem znawcy:
- Chcę wiedzieć, czy już się z tym uczuciem pogodziłeś, czy jeszcze próbujesz walczyć.
- Nie. Z niczym się nie pogodziłem - odparł tak stanowczo, jak tylko wtedy potrafił, ale wzdrygnął się na myśl, że kiedyś miałby się z takim położeniem zgodzić.
To miejsce w parę godzin uczyniło go tak na wszystko, nawet na własne głupie myśli, drażliwym, jak człowiek, który w zupełnej ciemności, w obcym miejscu wytęża każdy zmysł - ale któremu też nic to nie daje. Nie sposób poznać miejsca, którego poznawać wcale się nie chce ani którego mroku nie można przejrzeć.
Harry usłyszał ponure prychnięcie.
- Black był dokładnie taki sam.
I odszedł, zanim Harry zdążył coś zrobić - lub raczej choćby powiedzieć, nagle tknięty okropną złością i ukłuty jeszcze gorszym żalem na wspomnienie Syriusza.
W tym miejscu najgorsze było to, że każdy najdrobniejszy smutek, który odczuwał, nie ogarniał jego myśli, a rozpychał się gdzieś w samym środku piersi, w głowie na długą chwilę czyniąc potem pustkę.
Wiedział, że jest tu niewinnie i to mu pomagało - ale to miejsce w jakiś sposób go odurzało.
Każdy prócz niego, bo to on przebywał tu najkrócej, mamrotał coś pod nosem, razem z okropnym świstem oddechu dementorów tworząc nieustający, nieprzyjemny szum. Harry niedługo tu był, nawet jeśli już ten czas mu się ciągnął - ale dziś pierwszy raz coś te pomruki przerwało.
Jakieś wołanie, niosące się od ścian pewnie z parteru, na które Harry nagle poderwał głowę, odwracając ją w stronę szerokich schodów przylegających do ścian i prowadzaych zarówno w górę i w dół. Nie miał pojęcia, jakie słowa ktoś parę poziomów niżej wypowiadał, ale nagle przyszła mu myśl, która w jednej chwili niemal wrzątkiem zalała mu pierś. Bardzo głupia myśl, jak się zdawało, ale wcale o tym nie myślał.
Przecież znał ten głos, nawet tak okropnie odbijany od wielu ścian niemal pustych przestrzeni. Na Merlina, przecież znał.
Podniósł się z miejsca, w którym siedział, na tyle gwałtownie, że od razu zwrócił na siebie uwagę strażnika, ale przyklęknął niedbale tuż przy kracie, łapiąc się za nią.
- Draco - powiedział, zaraz chcąc powtórzyć to głośniej i nie spuszczając wzroku ze schodów. Po paru sekundach wszystko przysłonił mu materiał szarego stroju.
- Nie wrzeszcz. Nikogo tu nie ma.
Harry pokręcił głową, wstając i próbując wyjrzeć za czarodzieja.
- Słyszałem...
- Powiedziałem - przerwał mu. - On nie przyjdzie, Potter.
I nie musiał nawet nic dodawać, a coś w jego głosie, jak jakaś wyćwiczona, uwięzła w nim już ostrość, momentalnie zdmuchnęła i tak od początku niedorzeczną nadzieję.
I to tak, że Harry naprawdę zastanowił się, czy to miejsce już na niego nie wpłynęło, czy nie zaczynał wariować. Ramiona mu opadły, bo złudna myśl o zobaczeniu kogoś znajomego przygnębiła go tak mocno, że w dziwny sposób nie wiedział nawet, dlaczego dotknęło go to aż tak silnie. Cofnął się wgłąb celi, pod mierną imitację schowanego za kratami okna.
Oczywiście, że nie przyjdzie. Po co miałby? I do kogo?
4
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro