Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Hermiona z założonymi za plecami rękami chodziła od okna do drzwi, kiwając co chwila głową, jakby rozmyślała nad problemem, którego za nic nie mogła rozgryść. Chowający zaczerwienioną od łez twarz w pościeli Harry i spoglądający na niego zmartwiony Ron, co chwila otwierający i zamykający usta, też zbytnio nie pomagali jej w przyswojeniu tego, co sami przed chwilą jej opowiedzieli.

Miała szczerą ochotę ich udusić. Obu.

Wyrzuciła w końcu ręce w górę w złości i Ron, który właśnie położył dłoń na ramieniu Harry'ego, wzdrygnął się lekko. Czasem wciąż go przerażała.

- Zdrada? - powtórzyła, patrząc na Harry'ego, takim tonem, że nawet on poderwał głowę. - Czego oko nie zobaczy, tego sercu nie żal? - dodała, przenosząc karcący wzrok na Rona, którego słowa powtórzyła.

- Tata mówił, że to mugolskie powiedzenie - powiedział w swojej obronie.

- Wiem, co to jest, Ronald!

Ron spojrzał na Harry'ego, choć on tego nie odwzajemnił. Śledził trochę nieobecnym wzrokiem Hermionę, która ciężko opadła wreszcie na krzesło naprzeciw.

- Nie powiedzieliśmy ci, bo... - próbował tłumaczyć po chwili Weasley, ale Harry wciął mu się w środek zdania.

- To ja nie kazałem Ronowi ci o tym mówić - stwierdził szybko, nie chcąc być powodem kłótni przyjaciół. Hermiona oskarżycielsko wytknęła palec w jego stronę.

- Nie usprawiedliwiaj go, bo to taki sam oszust jak ty, Harry.

- Myśleliśmy, że jeśli się dowiesz, powiesz o tym Draconowi - westchnął okularnik, jakoś od niechcenia na nowo chowając twarz w lekko wilgotnej prawie-swojej pościeli - byli w pokoju, który, choć pierwotnie gościnny, właściwie głównie był jego. Hermiona zerwała się z miejsca i żeby wyładować złość, znowu zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu.

- Oczywiście, że bym mu o wszystkim powiedziała! - przyznała oburzona. - To okropne, co zrobiłeś, Harry! I gorsze od tego mogło być już tylko to, że nie przyznałeś się przed nim do błędu!

- Znienawidziłby mnie - stwierdził w odpowiedzi, chociaż miękki materiał przy jego twarzy dość mocno stłumił jego głos.

Chciał jak najszybciej pozbyć się myśli, że teraz bardziej pasowałoby powiedzieć, że faktycznie go nienawidził.

- To teraz nie cierpi cię dwa razy bardziej! Myślałeś, że ci podziękuje za kłamanie mu w żywe oczy przez ponad trzy lata?

- Hermiona! - przerwał jej, nie mogąc tego słuchać, Harry, bo, na Merlina, mówiła na głos to, co sam myślał.

- Nie dobijaj go - dodał Ron.

- Mówię prawdę - mruknęła już jakby sama do siebie. Pod wpływem spojrzenia Rona wzięła jednak głęboki oddech, starając się uspokoić i znowu usiadła. - W porządku - westchnęła, przenosząc wzrok na Harry'ego. - Jak zareagował? Malfoy?

- Był w skowronkach - sarknął w odpowiedzi, bo naprawdę mógłby przysiąc, że to było najgłupsze pytanie, jakie dziś usłyszał. Hermiona wywróciła oczami.

- Harry, nie pomożemy ci, jeśli masz zamiar rozmawiać z nami w ten sposób.

Okularnik gwałtownie na nią spojrzał.

- Chcesz mi pomóc?

- Chcesz mu pomóc? - niedowierzał w tej samej chwili Ron.

- A co myśleliście? Harry nawarzył sobie piwa i teraz wszyscy musimy je wypić. Od tego są przyjaciele, nieprawda?

Harry i Ron wymienili spojrzenia i dopiero później Weasley posłał przyjacielowi pokrzepiający uśmiech mówiący A nie mówiłem, że nas nie zamorduje?

- Hermiona, jesteś przerażająca - mruknął Harry ze słabą nutą wdzięczności w głosie. - I wspaniała jednocześnie.

Długą chwilę przenosili spojrzenia z jednego na drugiego, w milczeniu czekając, aż któreś się odezwie. I ta cisza nie była nieprzyjemna - Harry'emu przez pierwsze kilka minut wydała się nawet potrzebna, żeby jeszcze raz poukładać sobie wszystko w głowie. Przynajmniej dopóki słowa Dracona nie zaczęły powtarzać się w jego głowie jak zepsute mugolskie radio.

- Oszukałeś mnie.

Harry wciąż chował w jednej swojej dłoni drugą, na której jeszcze rano połyskiwał jego idealny pierścionek. Na Merlina, czuł, że czegoś mu brakowało i do tego nie musiałby wiedzieć ani pamiętać, że kiedykolwiek pokłócił się z Draconem. Cholera, chciałby nie pamiętać, ale nawet wtedy uciążliwy brak tego pierścienia krzyczałby, że nic nie jest tak, jak powinno.

Zdążył jedynje wstać z podłogi i przesiąść się kawałek od Rona na miękki materac łóżka, o które do tej pory się opierał, zanim usłyszał głos Hermiony.

- Harry, dlaczego ty to właściwie zrobiłeś? Dlaczego... Sam wiesz.

- Może to był po prostu Imperius - podsunął od razu Ron. Hermiony jednak nie wydawało się to przekonywać.

- Ron, przecież wiesz, że Harry potrafi się mu oprzeć. Nie pamiętasz, co było na obronie przed czarną magią w szkole? - zapytała, a Ron mruknął niechętne Pamiętam. - Harry?

Weasley miał już zamiar zabawić się w jego adwokata przed sądem i powiedzieć, że ten nie musi odpowiadać ani się tłumaczyć, kiedy Harry szarpnął się za włosy.

- Hermiona, ja... Nie wiem. Myślałem, że to koniec. Że Draconowi skończyła się do mnie cierpliwość, że... - wyliczył nieskładnie, po czym westchnął i dodał dużo ciszej: - Ona była do niego taka podobna.

Hermiona zmarszczyła brwi, nie do końca przejmując się gromiącym ją wzrokiem Rona.

- Jak jakakolwiek kobieta może być podobna do Malfoya? - dociekała. Harry jęknął w duchu, bo nie do końca miał ochotę opowiadać o tej dziewczynie, nawet przywoływać jej sylwetkę w pamięci, toteż pokręcił tylko głową i odparł krótko:

- Nie widziałaś jej.

- A to nie ty mówiłeś, że on jest nie do podrobienia? - pytała dalej, najwyraźniej nie potrafiąc ugryźć się w język. - Że jest jedyny taki na całym świecie?

- Bo jest... Na Merlina, Hermiona, to ma być jakieś przesłuchanie? - zirytował się, kiedy szatynka kolejny raz otworzyła usta.

- Nie - zaprzeczyła, po chwili uśmiechając się przepraszająco. - Ale jeśli mamy ci przygotować linię obrony, musimy wiedzieć przed czym.

Harry'emu w żadnym wypadku nie podobał się oficjalny wydźwięk słów Hermiony, ale nie odezwał się. Zdał się na Rona, który po chwili milczenia zaczął kolejny, może nawet ten najważniejszy temat, ze zmarszczonymi brwiami zadając krótkie pytanie:

- Tylko, po co ona kłamie, że kręcicie ze sobą od trzech lat?

Może nie do końca takie mieli intencje, ale Harry spojrzenia przyjaciół odczytał jako wyczekujące potwierdzenia, że okularnik naprawdę dopiero dzisiaj zobaczył ją ponownie po nieszczęsnej nocy w Dziurawym Kotle.

- Przysięgam - powiedział, kiwając głową. - Nie wiem, po co to robi. Ale przysięgam, że kłamie.

Hermiona w zamyśleniu przygryzła tylko dolną wargę, ale kiedy Ron zasugerował, że Harry może ostatnio komuś podpadł, okularnik był w stanie odpowiedzieć jedynie:

- Tak. Połowie czarodziejskiego świata. I Dursleyom.

Ron uśmiechnął się jakoś zakłopotany, bo uznał pytanie Złotego Chłopca, aurora i po prostu Harry'ego Pottera, czy ostatnio się komuś nie naraził, za zwyczajnie głupie.

Kiedy Hermiona włączyła się po chwili do dyskusji, Harry, nie umiejąc już skupić się na jej słowach, pozwolił sobie wybiec myślami daleko poza to pomieszczenie, mieszkanie i podwórko.

Gdziekolwiek był teraz Draco.

Przeniósł się siecią Fiuu do Hogwartu? Harry w to nie wierzył, tam ciężko było o chwilę spokoju, której Draco na pewno potrzebował.

Tak samo okularnik wątpił, żeby zaszył się w dworze rodziców. Gdyby dowiedzieli się, co ich jakże ulubiony narzeczony syna zrobił, to byłoby coś znacznie gorszego od jazgotu uczniów na wszystkich szkolnych korytarzach razem wziętych. Draco, i Harry mógłby to przysiąc na samego Merlina, nie skazałby się na to.

Tak, jak mówił, wrócił do ich mieszkania? Harry nawet o tym nie myślał. Draco był zbyt dumny, a teraz, cholernie zraniony, nie ryzykowałby spotkania z nim.

Gdyby poszedł do Zabiniego, Harry podejrzewał, że zimne drewno już tkwiłoby przy jego szyi. Może i powinno, może i zasłużył.

Mógł być u Pansy, mógł błąkać się po pustych uliczkach Londynu.

Harry zacisnął pięści wśród czarnych loków. Od dawna nie zdarzyło mu się zupełnie nie wiedzieć, gdzie jest, co może robić Draco i kiedy znowu będzie mógł z nim porozmawiać i ta całkowita dezinformacja była czymś okropnie frustrującym.

Nie żeby Malfoy kiedykolwiek spowiadał mu się z każdej sekundy poza domem, bo nie dość, że Harry przecież nigdy tego nie wymagał, to jeszcze z takiej możliwości się śmiał. Nie byli swoimi więźniami, żeby zdawać sobie dokładne raporty.

Nawet jeśli wieczorami całkiem miło było podzielić się przebiegiem dnia - mimo że czasem bywał równie nudny co odpowiadanie na listy fanów Lockharta.

- Co o tym myślisz? Harry? - usłyszał nagle, a dość głośne wypowiedzenie jego imienia dopiero przywróciło go na ziemię. Okularnik nie miał pojęcia, o co Ron go pytał, ale to wcale nie przeszkadzało mu, żeby odpowiedzieć.

- Że zraniłem go tak, jak przysięgałem, że nigdy tego nie zrobię. Na Merlina, ja powinienem być teraz w Hogwrcie, u Parkinson, Zabiniego, jego rodziców czy gdziekolwiek poszedł - stwierdził i w nagłym postanowieniu spróbował wstać, ale Ron szybko złapał go za ramię i ponownie ściągnął na materac.

- Zwariowałeś? Daj mu ochłonąć. Jeśli teraz zaczniesz go szukać, to nic nie da i może jeszcze wrócisz ze złamanym nosem.

Harry parsknął jakimś pustym śmiechem.

Złamany nos nie umywał się do złamanego serca.

Nadal czuł dłoń Rona na swoim ramieniu, jakby Weasley bał się, że coś głupiego wpadnie mu do głowy, kiedy wrócili z Hermioną do dyskusji. Jednocześnie niemal wykluczyli go z rozważań, co takiego mogło skłonił dziewczynę do kłamstwa po tylu latach.
Harry nie miał siły o tym myśleć i jednocześnie nie mógł przestać.

Ale kiedy wymsknęło mu się, że może to ze względu na tego chłopca, z którym pojawiła się w mieszkaniu jego i Dracona, Rona i Hermionę zatkało, bo Harry wcześniej o tym nie wspominał. Wiedział, że zasypią go lawiną pytań, więc jeszcze zanim zdążyli otworzyć usta, uciął od razu rozmowę, mówiąc, że sam musi to wszystko przemyśleć.
Doceniał ich pomoc, ale ich głosy przyprawiały go o ból głowy, bo to nie ich chciał teraz słyszeć obok.

- Przepraszam - mruknął, kiedy zgodnie z jego prośbą Ron i Hermiona już się nie odezwali.

- W porządku - odparł spokojnie Ron. Harry pokręcił delikatnie głową, bo, na Merlina, nic nie było w porządku, ale mimo to dodał:

- Mogę tu zostać na kilka dni? Nie chcę wracać na Grimmauld Place.

- Pytasz, jakbyś już nie znał odpowiedzi - rzucił w odpowiedzi Ron, kiedy tylko wymienił szybkie spojrzenie z Hermioną.

- Dzięki.

Do tej pory nie zwracali uwagi na zapadający w pokoju półmrok i dopiero gdy Hermiona wyciągnęła różdżkę, zapalając jej koniec, do Harry'ego dotarła późna godzina. W przeciwieństwie do Rona, nie zauważył jednak zmarszczonego w bladym świetle zaklęcia czoła nerwowo bawiącej się własnymi dłońmi Hermiony. Weasley wstał i podszedł do niej. Harry słyszał, jak coś szepcą, aż w końcu Ron westchnął cicho i wyszedł z cichym Dobranoc. Hermiona została w środku, widocznie zbierając się, żeby coś powiedzieć.

Zacisnęła delikatnie dłonie, po czym rozluźniła je, wstała i podeszła bliżej łóżka, na którym siedział Harry, po krótkim wahaniu siadając obok. Bała się, jak zareaguje na to, co chciała powiedzieć.

- Harry... - zaczęła niemal szeptem. Niepewnie przykryła jego dłoń swoją, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, ale on szybko ją zabrał, może w nowym odruchu obawy przed dotykiem, który nie należał do Dracona. Speszyła się trochę, ale mimo to kontynuowała. - Nie zrozum mnie źle, ale... Czy ty naprawdę go kochasz?

Harry naprawdę chciał się przesłyszeć, kiedy kolejny raz tego dnia poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Jak jego przyjaciółka mogła podważać coś, na co odpowiedź od lat była przecież niezmienna i tak prosta?

- Pytasz poważnie? Za kogo ty mnie masz, Hermiona?

- Zrozum - odparła uspokajająco, widząc, jak jego oczy zaiskrzyły ze złości. - To wszystko nie brzmi za dobrze.

- Ty nigdy nie popełniłaś żadnego błędu? - żachnął się. Nie odpowiedziała, ale on wcale nie dał jej na to czasu. - Żałuję tego, Hermiona! Żałuję, że poszedłem do tego przeklętego Kotła, że nie wyszedłem, już kiedy ten dzieciak zaczął się do mnie przystawiać! Cholernie żałuję, Hermiona! Jeśli nie wierzysz mnie, zapytaj Rona! Gdyby nie on, ja... Nie mam pojęcia, co mógłbym zrobić!

- Więc dlaczego nie powiedziałeś Draconowi? - szepnęła mimo głośnego tonu przyjaciela. Jej samej ciężko było patrzeć, jak na nowo szklą mu się oczy, ale musiała wiedzieć.

Inaczej to byłoby nie w porządku ani wobec Harry'ego, ani Malfoya.

- Bo to Draco Malfoy. Bo nigdy by mi tego nie wybaczył. A kiedy byłem tu z Ronem, nie wiedząc nawet, jak spojrzę mu w oczy, dotarło do mnie, że nie dam rady w ten sposób. Sama widzisz.

- Tak nie można, Harry - wyrwało się jej, zanim zdążyła się powstrzymać. - Wykorzystałeś go.

- Tak! Ale wmawiałem sobie, że... Na Merlina, sam już nie wiem! Nie cofnę czasu, Hermiona. Mogę tylko starać się, żeby przyszłość była lepsza. A bez Dracona nie może taka być. Czy ty i reszta świata mi wierzy, czy nie, przysięgam, że kocham go. Jest wszystkim, co mam, Hermiona. Moją rodziną. Nie mogę go stracić - dokończył rozedrganym głosem, chowając twarz w dłoniach.

- Przepraszam. Wierzę ci - zapewniła, uznając wymaganie od niego dalszego mówienia za wręcz okrutne. Skarciła się w duchu za swoją dociekliwość, ale wzruszyło ją to, jak Harry mówił o Malfoyu. Pogładziła delikatnie jego plecy w pokrzepiającym geście, kiedy tym razem się nie odsunął. W ciszy zastanowiła się nad jego słowami, po czym zmarszczyła brwi i dodała tak cicho, że ledwo słyszała samą siebie: - Ciągle mówisz o jakichś przysięgach. A przecież ty i Malfoy nie jesteście małżeństwem, nic sobie nie przysięgaliście.

Przez to, że trzymał dłonie przy ustach, ciężko jej było to ocenić, ale miała wrażenie, że uśmiechnął się w jakiś dziwny sposób. Okazało się, że miała rację dopiero, kiedy po niecałej minucie w końcu na nią spojrzał, opierając zaczerwieniony policzek na dłoni.

- Nie, Hermiona. Kochaliśmy się, wiele zdążyliśmy sobie obiecać.

I Hermiona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wypowiedzenie tych kilku zdań było dla niego cięższe od wszystkiego, co dziś powiedział.

- Och, Harry... - westchnęła tylko. Nie chciała zadręczać go morałami, toteż nie odezwała się, ale to, co przed chwilą powiedział, wydało się jej po prostu nieodpowiedzialne.

Przysięgam to naprawdę duże słowo. I nikt nie powinien go rzucać, niepewny jego dotrzymania. Postaram się, Zrobię wszystko, według niej, to były znacznie bardziej odpowiednie słowa. I złamane znacznie mniej bolały.

- Pomożemy ci się z tego wyplątać - dodała, choć sama nie była pewna, czy to się uda. - Będzie dobrze.

- Nie, Hermiona! - zaprzeczył od razu tonem, jakby powtarzał pięćdziesiąty raz coś oczywistego. - Nie rozumiesz? On mnie zostawił! Zerwał ze mną, zerwał zaręczyny!

Uderzył pięścią o materac tak, że Hermiona lekko drgnęła.

- Przepraszam - mruknął, odwracając od niej wzrok. - Przepraszam, ale wolę zostać sam.

Czuł się żałośnie, wypłakując się w ramiona przyjaciół za coś, co było jego winą.

Ciepło niewielkiej dłoni wkrótce zniknęło z jego pleców, ale Harry nie odwrócił już wzroku od okna, żeby spojrzeć, jak Hermiona wstaje i zatrzymuje się z dłonią na klamce tylko po to, żeby pożegnać go krótkim Dobrej nocy, Harry.

Tak. Bo bez niego u boku z pewnością będzie cudowna.

****

Nie tylko Harry nie mógł zasnąć tej nocy.

Draco, po tym, jak nie mógł znaleźć sobie miejsca ani u Pansy, ani w pustym domu, po kilku godzinach włóczenia się po okolicach Wiltshire, bo do samego dworu ojca nie odważył się wejść, zniknął w swoich hogwarckich pokojach, nie informując nawet dyrektorki, że w ogóle tam jest. Po co?

Od dłuższego czasu, bo sam właściwie nie wiedział już ile, opierał tylko wrzący policzek o zimną szybę, przez którą srebrzysty blask padał ma szeroki parapet służący mu jednocześnie za najlepszy fotel i kryjówkę przed całym światem.

Kiedy patrzył jednak na zimny, pusty kamień przed sobą, coś na siłę wciskało mu przed oczy obraz szesnastoletniego, uśmiechniętego ciepło Pottera, na drugim końcu parapetu w gryfońskim dormitorium, który był na tyle szeroki, że obaj mogli się na nim zmieścić i na tyle nieduży, że musieli stykać się kolanami. Nie żeby wtedy im to przeszkadzało. I nieważne, jak mocno teraz zaciskałby pięści, nadal czuł, jak on splata jego dłoń ze swoją, w przyjemnej ciszy czule przyciskając ją do ust.

Nie cierpiał tego, ile czasu razem tu spędzili. Tak jak tego, że nie był w stanie pomyśleć o jednym pomieszczeniu, jednych drzwiach i jednym oknie w tym zamku, żeby nie móc powiedzieć Tutaj szukaliśmy ciszy i wolności od wścibskich spojrzeń, tędy przebiegaliśmy, spiesząc się do klas, przez te szyby patrzyliśmy na błonia, marząc o tym, co jest gdzieś za nimi.

Merlinie, jak stary melancholik.

Stłumił w sobie poruszający jego klatkę piersiową szloch, ze znanych tylko sobie powodów chcąc zachować zupełną ciszę, kiedy obrócił na dłoni pierścień zaręczynowy Harry'ego.

Jak dobrze, że nikt nie mógł go teraz zobaczyć.

Patrzył na niego z okropnym zawodem w sercu, dopóki chłodne łzy spływające po palących go policzkach nie zaczęły padać na ten niewielki kawałek metalu.

Bo Draconowi naprawdę ciężko było myśleć, że ten pierścionek teraz nie był już niczym więcej.

Zacisnął dłoń wokół niego, a kiedy ją otworzył, już go nie było.

- I po co ci to było, Potter? - rzucił w przestrzeń, ale poczuł się tylko gorzej, kiedy usłyszał, jak wysoki, słaby i zduszony miał głos.

Nie wiedział, czy był rozczarowany, że Harry nie przyszedł i nie próbował z nim porozmawiać, czy się z tego cieszył, bo tego dnia wolał go już nie widzieć, a co gorsza z nim rozmawiać.

Jego Harry miał rodzinę?

- I po co ci to było, Potter? - usłyszał jakiś przedrzeźniający go, prześmiewczy ton gdzieś z sufitu. Ten sam głos zapłakał głośno, ale w sposób, że brzmiało to jak śmiech.

Draco wziął głęboki oddech, żeby się opanować, ale i tak nie był w stanie zdobyć się na nic więcej jak szept.

- Irytku, słyszałem, że Krwawy Baron cię dziś szukał - powiedział tak spokojnie, jak tylko był w stanie, nie odwracając nawet wzroku od okna. Poltergeist natychmiast zamilkł na wzmiankę o duchu Slytherinu. - Myślę, że nie pochwaliłby twojego podsłuchiwania, mylę się?

I wiedział, że tym jednym zdaniem zapewnił sobie milczenie Irytka. Więcej go nie usłyszał, więc prawdopodobnie odleciał ponabijać się z kogoś innego czy też ukryć się przed Krwawym Baronem. To nie ważne.

Czuł się beznadziejnie żałośnie, podnosząc wzrok na słabo widoczne gwiazdy i obejmując ramionami własne kolana. To nie umywało się do ciepła ciała drugiej osoby, cichego bicia jej serca. Nie umywało się do niego.

Czyli co? Był tylko w typie Pottera? A on zgodził się za niego wyjść, bo mu się podobał? To jeszcze nie jest miłość. A może to Draco po prostu nie do końca rozumiał, czym była.

Na Merlina, Draco przez lata zbudował własną twierdzę. Samotną, ale bezpieczną. Wpuścił go do środka, wiedząc, że on tego bezpieczeństwa nie zaburzy. A potem? Potem bezczynnie patrzył, jak on usuwa strażników, demontuje wszystkie kłódki i zabezpieczenia, żeby zacząć rozbierać pewne mury, cegiełka po cegiełce. Jak odchodzi i zostawia go samego sobie, zagubionego i niemal bezbronnego, bez bezpiecznych ramion, które zastąpiłyby zamkowe wieże.
Draco naprawdę szczerze chciał go nienawidzić i wierzył, że ta złość w końcu nadejdzie. Ale nie teraz. Teraz nie miał na to siły. Na porządny oddech, a co dopiero na krzyk.

Dość nieskutecznie otarł twarz rękawem.

Naprawdę ciężko jest przekreślić osiem lat związku, w którym przecież był szczęśliwy. A kiedy myślał, że aż połowa tego czasu była jednym wielkim oszustwem, wcale nie było łatwiej powiedzieć "Trudno. To nie jest warte łez". Było nawet gorzej, kiedy myślał, że to wszystko należy podzielić przez pół - ze szczęścia zostało tylko przyzwyczajenie, ze szczerości tylko część prawdy, z domu tylko budynek, z rodziny tylko pierwsza lepsza osoba, z miłości tylko niewiele znacząca więź, a z serca jedna, oderwana połówka.

Zeskoczył z parapetu, właściwie bez celu, kierując się samemu nie wiedząc dokąd.
Przynajmniej wiedział już, czym tak naprawdę były czerwone ślady na jego ciele tamtego dnia. Prychnął cicho dla własnej naiwności. Choroba.

Jedno było pewne.

Uczniowie za trzy dni, w poniedziałek, podczas obrony przed czarną magią będą albo przysypiać na ławkach jak na historii magii, albo przerażeni będą bali się ruszyć wbici w krzesła jak na eliksirach.

8

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro