27.
Było jak w bardzo gorący dzień, kiedy do ostatniej chwili próbuje łapać się promienie słońca, bo przeczuwa się, że ten upał zapowiada okropną burzę.
To nieuzasadnione.
Minął dopiero jeden dzień, ale Harry wiele razy zdążył już podziękować Draconowi za ostatni wieczór - kiedy wrócili już do Londynu, zaczęła dobijać go myśl, że to ostatnia taka noc przed przesłuchaniem w Ministerstwie Magii, na niewiadomo ile. Bo tak, jak Ron powiedział, nie spodziewali się już zobaczyć go wcześniej niż w Ministerstwie i tym samym nie mogli podpytać go, czy mogą bezpiecznie nagiąć zasady.
Chyba nie miał się czego bać. Draco starał się go do tego przekonać - choć Harry miał wrażenie, że i on wcale nie był tego pewien i kiedy zapewniał jego, że jakoś z tego wybrną, sam dopiero się w tym upewniał.
To też nieuzasadnione.
Nie było dowodów jego winy. Jedynie słowo Wizengamotu przeciw jego słowu - a za coś takiego przecież nikt by go nie skazał. Teoretycznie, wiedział, że powinien pójść na to przeklęte przesłuchanie tylko dla zasady i formalności.
Trochę tak, jak kiedy przed piątą klasą w Hogwarcie wezwano go na takie, a mimo że wiedział, że nie zrobił nic złego, nerwy go nie minęły.
Może tym razem miał gorsze przeczucia.
Też nieuzasadnione, oczywiście.
- Nieuzasadnione - powiedział sobie cicho tak, że sam ledwo się usłyszał. Mimo wszystko, przerażała go wizja samotnej celi Azkabanu pełnego dementorów. I to, jak ona pierwszy raz, nawet jeśli teraz niemal ją z Draconem wykluczał, przez chwilę naprawdę była dla niego tak realna. Wciąż odbijał mu się w głowie echem głos któregoś z czarodziejów Wizengamotu, kiedy o to wniesiono.
Było już dość późno, ale żadnemu z nich nie spieszyło się do snu, tłumacząc się bezsennością. Może po prostu nie chcieli kolejnej samotnej nocy - a może, żeby we śnie tak szybko dogonił ich kolejny poranek.
Draco nie miał już siły na rozmowy. Przez ostatnie dni powiedział już wszystko, co potrafił, żeby Harry'ego pocieszyć, a siebie uspokoić. Nie chciał się powtarzać. Nie chciał brzmieć jak ktoś, kto na siłę szuka uśmiechu przy przerywanej grze, bo ta przecież wcale taka nie była.
W zasadzie, denerwował się może bardziej niż Harry. Nie lubił robić niczego, do czego wcześniej nie napisał sobie scenariusza - a tym razem po pierwsze było ich zbyt wiele, a po drugie wątpił, czy do podążania za którymkolwiek z nich zdoła przekonać Wizengamot.
Przecież nie wyjdzie w trakcie, jeśli ktoś nie odpowie mu tak, jak by mu to odpowiadało.
Wiedział, że on i Harry niewiele będą mieli do powiedzenia - prawda nie była zbyt spektakularna, nawet jeśli Weasley pociągnie swoje kłamstwo i znów zapewni wszystkich, że kiedy dokonano zbrodni, on był już razem z Harrym i Draconem gdzie indziej. Bardziej bał się pytań. Nawet jeśli kilka z nich był w stanie przewidzieć i starał się Harry'ego na nie przygotować, to przecież był pewien, że ktoś jakimś ich zaskoczy, a i oni nie powtórzą dokładnie tego, co wcześniej w spokojniejszej chwili uznali za najlepsze.
- Nie bierz tego na siebie. Ja mam własny rozum. I też o tym myślę, Draco - zapewniał za każdym razem Harry, ale to niewiele pomagało.
Tak wiele zależało od przypadku. A może raczej od wpływu rzeczy, o których on nie pomyślał czy może nawet nie wiedział. Nie potrafił nawet odpowiedzieć siebie na pytanie, co dla przykładu mogłoby to być - i nawet jeśli Harry usiłował wytłumaczyć mu, że właśnie tak działa niewiedza, dla niego było to tak frustrujące, że ciągle był tym rozdrażniony. Co prawda, nie chodziło nawet o to, że wszystko go drażniło i na każdą najmniejszą rzecz reagował nerwowo, ale za to czuł się tak niespokojny i niepewny, że wcale nie był pewien, czy to nie było gorsze.
Czasem wydawało mu się, że to nie Harry potrzebował pocieszenia, tylko on.
Dla zajęcia czymś myśli chwilę temu znalazł sobie jakieś eseje czwartego roku, które po dwóch tygodniach wciąż czekały na ocenę. Nie żeby w najbliższym czasie w ogóle miał zamiar wracać do Hogwartu.
Harry siedział niedaleko, chwilami go obserwując, czasem zaglądając mu przez ramię, żeby z braku lepszego zajęcia spoglądnąć na starania uczniów, czasem bawiąc się własną różdżką.
Na niczym innym nie umiał się skupić.
Ale od razu zauważył, jak w którejś chwili Draconowi drgnęła dłoń, w której trzymał pióro, zanim nagle je wypuścił, a wnętrze dłoni przycisnął do twarzy.
- To za dużo na moje siły - przyznał dziwnie wysokim głodem. - Cholera, za dużo.
Miał już trochę za sobą. I tak, jak Harry'ego wojna z Czarnym Panem zdawała się zahartować, tak jego kiedyś zupełnie zburzyła - nawet po całej pomocy, z jaką wtedy przyszedł mu Harry, coś takiego zupełnie wystarczyło, żeby znowu coś w nim zaczęło się bać.
- Mówisz o esejach? - spytał Harry, starając się poprawić mu nastrój. Mimo wszystko, był już bliżej, trzymając dłoń na jego ramieniu.
- Wyglądam, jakbym mówił o jakichś głupich esejach? To za cztery dni. Nie chcę cię stracić, Harry. Nie chcę powtórki z rozrywki. Przeszedłeś już swoje, do cholery!
- Ty też, Draco. Mówiłem ci, o mnie się nie martw.
Draco zupełnie go zignorował.
- Na Merlina... Harry, oni nie mogą... Nie ciebie! Nie po tym, co zrobiłeś!
- Wiesz, że nawet ten Złoty Chłopiec w prawie znaczy tyle samo, co każdy inny.
- Ale jeśli już koniecznie chcą kogoś skazać, to mają przecież śmierciożerców. Wiernych Czarnemu Panu, to są prawdziwi mordercy, nie ty. Ile nazwisk jesteś wart, Harry? Nawet przekłamanych?
Harry stanowczo pokręcił głową.
- Draco, nie mów tak. Wiem, ile jesteś w stanie dla mnie zrobić, ale nie udowadniaj mi tego w taki sposób.
Draco poruszył już tylko ustami w niemym Przecież wiem - i ułożył głowę na ramieniu Harry'ego, szukając znajomego, kojącego uczucia.
- Lepiej? - zapytał po paru minutach Harry, kiedy zobaczył, jak rozluźnia zaciśnięte pięści. Dla jego wygody otoczył go tylko ramieniem, zanim usłyszał, jak zegar trochę głośniej wybija pełną godzinę. Śmiesznie nagle poczuł się zmęczony, kiedy zorientował się, że jest już pierwsza w nocy.
Jeśli dalej tak pójdzie, to będzie cud, jeżeli na tym swoim przesłuchaniu nie zaśnie.
Swoją drogą, dopiero po kolejnych paru minutach przyszła mu myśl, że Draco to właściwie mu nie odpowiedział.
Nachylił się trochę, tylko po to, żeby zobaczyć, jak jego zmęczone oczy schowane były już za powiekami.
Harry patrzył na to przez chwilę i potraktował wyjątkowo poważnie, niemal jak wyróżnienie. To, jak Draco zmienił swoje nastawienie do niego - pamiętał, jak jeszcze parę dni temu mówił, że nie potrafiłby przy nim zasnąć.
A Harry raczej nie miał wątpliwości, że właśnie to zrobił.
Urzeczony wyprostował się znowu, splatając dłonie na ramieniu Dracona i w ten sposób mocniej go do siebie przygarniając, jednocześnie tak, żeby go nie obudzić.
- Naprawdę sądziłeś, że mógłbym skrzywdzić ciebie?
****
- Masz trzy dni, Potter. Lepiej się przygotuj, bo w Ministerstwie wszyscy właśnie to robią.
- Dzięki. Nie wpadłbym na to - sarknął ponuro, zanim auror wzruszył ramionami, rzucając mu mimo wszystko uważne spojrzenie, oddał Harry'emu różdżkę i zniknął w kominku.
Harry westchnął cicho, wciąż rozpamiętując tę krótką wizytę tego ranka, bo przypominała mu, na kim znowu skupiła się uwaga nie dość, że Ministerstwa, to i pewnie całej Wielkiej Brytanii.
Chyba jedynym plusem zamknięcia było to, że dziennikarze nie dręczyli go na ulicy. Choć czasem z Draconem widywali ich, jak paru wystaje pod ich domem. Z początku umieli sobie jeszcze zrobić z tego rozrywkę - i specjalnie przenosili swoje teatralne rozmowy przed uchylone okna. Teraz już ich to nie bawiło, a i najchętniej kazaliby im wszystkim się wynosić, gdyby tylko dopuszczono ich do słowa. Harry znów stał się najważniejszą sensacją, a zainteresowanie nim zdawało się rosnąć wraz ze zmniejszaniem się liczby dni do jego przesłuchania.
Niezbyt miłe było też i to, że w gruncie rzeczy nie wiedział, jakie ludzie mieli na ten temat opinie - czy wciąż wierzyli w swojego Wybrańca, czy też w głowach już go skazywali.
- Ja ci wierzę - słyszał zawsze, kiedy głośno zastanawiał się nad tym przy Draconie. Harry za każdym razem uśmiechał się wdzięcznie, ale to nie tak, że troszczył się o zrujnowanie swojej i tak niechcianej sławy. Miał swoją dumę, której niezbyt uśmiechało się zburzone dobre imię.
Nazwiska akurat nigdy nie chciał się wstydzić. To było jedyne, do czego Draconowi się nie przyznawał, ale wiedział, że wtedy czułby się, jakby zawiódł swoich rodziców.
Jeśli już o Draconie mowa, to Harry już od chwili leżał z głową na jego kolanach, zachęcony wcześniej cichym Chodź, Harry.
Swoją drogą to... Merlinie, tu było jego miejsce.
Obaj z dnia na dzień nastrój mieli coraz bardziej spięty.
- Draco? - zagadnął, odwracając się tak, żeby móc spojrzeć z dołu na część jego twarzy. Na krótką chwilę przymknął powieki, czując, jak odgarnia mu włosy z czoła.
- O co chodzi?
- Jak ty się czujesz?
Draco zmarszczył brwi tak, jakby to pytanie było wyjątkowo nietaktowne.
- To ja powiniem zapytać o to ciebie.
- Nie. Wcale nie - zaprzeczył pewnie. Wstał nagle i usiadł obok, żeby móc widzieć Dracona całego. - Myślę, że nie jest ci lepiej niż mnie - dodał, chociaż zabrzmiało to trochę jak pytanie. Draco tylko patrzył na niego, oczekując, że jeszcze coś powie. Harry jednak jedynie oparł się o trochę twardą poduszkę za sobą i po chwili znowu zaczął: - Draco?
- O co chodzi?
Harry pokręcił głową, przenosząc na niego wzrok.
- Ja nie kłamałem.
- Powiedziałem już, że ci wierzę.
- Nie mówię o Wood. Znaczy... O niej też, ale mam na myśli, że... Pamiętasz, jak wytykano ci Mroczny Znak?
- Pytasz, czy pamiętam wczorajszy dzień, znam dzisiejszy i wiem, co będzie jutro? - dopytał smętnie, chociaż tak, jakby już się z tym pogodził. - Tak.
- Chodzi mi o to, że... - spróbował znowu, ale zastanowił się jeszcze chwilę. - Nie kłamałem, kiedy mówiłem, że jesteś lepszy... inny od reszty tych, którzy go mają. Masz dobre serce, Draco - i urwał, nie wiedząc tak naprawdę, co dalej powiedzieć. - No... To chyba tyle - dokończył trochę zakłopotany, kiedy Draco uśmiechnął się lekko rozbawiony, kręcąc pobłażliwie głową.
- I postanowiłeś powiedzieć mi to teraz, bo...? - dopytał, kiedy i Harry trochę się uśmiechnął.
- Bo nie wiem, jak powiedzieć ci, że... - zaczął, wykonując jakiś nieokreślony gest. Na Merlina, na to, co Malfoy dla niego robił, nie było wystarczającego Dziękuję.
Draco parsknął śmiechem.
- W porządku. Rozumiem - zapewnił, zanim za chwilę dodał: - że elokwencja nie jest twoją mocną stroną. Zaczekam, a ty się zastanów.
Harry zdał sobie sprawę, że jest pod niemałą presją - a kiedy dostrzegł wyczekujące, chociaż trochę żartobliwie, spojrzenie Dracona, w ogóle poczuł się tak, jakby od jego kreatywności zależało, czy zaraz nie zostanie pożarty przez jakąś akromantulę.
W zasadzie, naprawdę chciał znaleźć jakieś dobre słowa, bo on po prostu na to zasługiwał.
No, może chciał też Draconowi dopiec, nagle go czymś zaskakując.
- Jesteś głównym bohaterem mojej własnej historii - odezwał się w końcu, zakłopotany spuszczając wzrok, żeby zaraz znowu go na niego podnieść. - Nie wyobrażam jej sobie bez ciebie. Po prostu... Dziękuję, że jesteś, Draco. Zawsze.
Harry nie powinien mówić rzeczy, na które Draco nie potrafił logicznie odpowiedzieć. Ani po których na parę sekund w ogóle nie potrafił logicznie myśleć, patrząc tylko na niego, jakby właśnie rzucił jakąś najlepszą złotą myślą, jaką w życiu słyszał.
- Nie sądziłem, że ty faktycznie powiesz coś... cokolwiek - przyznał i Harry zauważył, że cień rozbawienia zniknął mu z twarzy.
Ucieszył się przynajmniej, że udało mu się go zaskoczyć. Nawet jeśli zasługiwał na wiele więcej niż jego paplaninę.
- Nie chciałem powiedzieć czegoś nie tak - usprawiedliwił się speszony, kiedy Draco długo się nie odzywał. - Wiesz, że do tego zawsze miałem talent. Talent do "nie tak". Ja...
- Potter - przerwał mu, wywracając oczami. Znów lekko się uśmiechnął. - Jeszcze zacznij uderzać się lampą, to zostaniesz skrzatem domowym na pełen etat.
Harry wzruszył ramionami.
- Nie, ja poważnie. Pomyśl, ile razy zdążyłbym zginąć, gdyby nie ty.
- Myślę, że przy całej liczbie tych twoich prawie-śmierci, odjęcie kilku, których ja pomogłem ci uniknąć, nie robi najmniejszej różnicy. Przy tym, jak po pierwszej próbie zostało tylko to - zaczął wyliczać na nieprzekonane spojrzenie Harry'ego, odsłaniając jego czoło w miejscu, gdzie wciąż wyraźna była sławna blizna - jak prawie pożarł cię Puszek, bo akurat musiałeś trafić na jego zakazane piętro, jak Quirrel chciał zrzucić cię z miotły na meczu, jak później próbował cię udusić. Oczywiście, po tym, jak Czarny Pan prawie dopadł cię w Zakazanym Lesie na szlabanie. Jak prawie spadłeś z kilkudziesięciu stóp, lecąc do Hogwartu z Weaslyem samochodem jego ojca. A to wszystko w trakcie tylko jednego roku, Harry. Z każdym kolejnym było coraz gorzej. Ty dwa razy dostałeś Zaklęciem Niewybaczalnym!
- Ale żyję! - zauważył, unosząc ręce. Dracona chyba to nie bawiło. - W porządku, załapałem. Mimo wszystko, zawsze byłeś w tym kimś bardzo ważnym, Draco.
Harry nie pozwolił mu się już odsunąć, otaczając go ramionami, kiedy poczuł krótki pocałunek na skroni.
- Dzięki, Potter.
Poczuł, że on także go do siebie przytula. Trochę dłużej. Trochę mocniej. Trochę czulej.
****
- Co z tobą?
Harry podniósł wzrok na Dracona, który po krótkim wahaniu zatrzymał się w progu korytarza.
- Dobranoc - odpowiedział mu po krótkim zastanowieniu Harry, domyślając się, że mógł o tym zapomnieć i że o to Draconowi chodzi. Dochodziła północ.
Draco prawie niezauważalnie pokręcił głową. Miał śmiesznie gładki głos.
- Chodź.
Harry w niezrozumieniu splótł dłonie za podciągniętymi pod pierś kolanami, podyktowany jakimś niejasnym odruchem.
- Co?
- Dobrze wiesz.
Harry zastanowił się chwilę i kiwnął głową. Tak, jak Draco mówił, wiedział, że wciąż często nie potrafił zasnąć. Szczególnie z myślą, że jest sam. Podejrzewał, że go to męczyło.
Nawet jeśli spojrzenie Dracona wyraźnie mówiło Robię to dla siebie, nie dla ciebie, to Harry nie do końca temu uwierzył.
Wstał powoli i poszedł za nim, kiedy Draco zniknął w korytarzu.
- Przyzwyczaiłem się do ciebie, jasne? - rzucił na swoje usprawiedliwienie Draco, kiedy na schodach wciąż czuł z tyłu głowy spojrzenie Harry'ego.
- Jasne, jasne. Rozumiem - zapewnił, unosząc lekko kąciki ust.
Draco w dość zabawny sposób rzucił mu groźne spojrzenie, ale się nie zatrzymał. Harry'emu trochę poprawiło to humor i może dzięki temu było mu potem trochę lżej znieść ciszę.
Uwielbiał urok tego pomieszczenia. Kilkanaście, może kilkadziesiąt świec lekko kołyszących się pod wysokim sufitem, przy których złotawym błysku wyjątkowo miło się zasypiało. Były pomysłem Dracona i wykonaniem Harry'ego - on też w międzyczasie stwierdził, że bardzo przyjemnie kojarzyły mu się z oprószonym nocą gwiazdami sklepieniem Wielkiej Sali. Lubił półmrok, który rzucały, bo dyktował tu bardzo spokojną atmosferę.
Co prawda, to był pierwszy raz, kiedy Draco tu w ciszy odwrócił się od niego, lekko trzymając tylko jego dłoń w swojej. Draco wątpił w ogóle, czy pomógł sobie obecnością Harry'ego - może i ona go uspokoiła, ale przywołała za to inny problem. Wiedział, że Harry nie zmrużył oka, a mimo to milczy i do tego robi to w jakiś taki sposób, że śmiesznie Dracona stresował.
- Draco... Wiem, że nie śpisz - odezwał się nagle, kiedy Draco stracił już poczucie czasu.
- Niby skąd taki wniosek?
- Słyszę, jak oddychasz.
Draco obrócił się trochę przez ramię, żeby Harry mógł zobaczyć, jak unosi brwi.
- Więc twoim zdaniem nie potrzebuję powietrza, kiedy zasypiam?
Harry uśmiechnął się trochę niepewny, czy to był żart, czy kpina, z której śmiać się raczej nie powinien.
- Nie. Ale oddychasz nierówno. Mogę...? - spytał, niepewnie wyciągając ku niemu dłoń, jakby chciał go objąć.
Ale to co innego, pozwolić komuś na krótki pocałunek, a co innego odpłynąć w czyichś ramionach na całą noc, wierząc, że są bezpieczne i zapewnią spokojny sen.
- Nie przejmuj się - odparł tylko Draco. Harry zrezygnowany spojrzał gdzieś za okno.
- W porządku. Ale spróbuj odpocząć, bo pomyśl: jakie ja mam prawo rujnować ci nienaganny wygląd nad ranem?
Usłyszał słabe parsknięcie śmiechem - i Harry musiał niechętnie stwierdzić, że niewiele więcej może teraz dla niego zrobić.
Cóż, skończyło się tak, że po niespełna godzinie to Draco zaczął być pewien, że Harry'ego pokonało zmęczenie. Może i dobrze. I on zasłużył na chwilę spokoju. Sam odwrócił się wreszcie w jego stronę, długą chwilę przyglądając się jego twarzy i temu, jak łagodny miała wyraz.
Tak dobrze ją znał. Tak ciężko wciąż mu było oderwać od niej wzrok.
W jakiś dziwny sposób lubił to, jak we śnie zdawał się być tak pozbawiony trosk, że żadna doroślejsza rysa nie odróżniała go od tego młodego Gryfona, którego Draco znał ze szkoły.
Jeśli Harry'ego Pottera kiedykolwiek można było nazwać beztroskim.
- Dobrej nocy, Harry. Jesteś... Jesteś na to zbyt szlachetny.
I wydawało mu się, czy uścisk na jego dłoni nagle stał się odrobinę mocniejszy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro