Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26.

Takie czułe.

Takie prawdziwe.

Harry pierwszy raz doświadczał czegoś takiego i musiał zauważyć, że to pomagało mu w niemyśleniu o zbliżającym się przesłuchaniu w Ministerstwie Magii.

Ostatnio... byli bardzo blisko. Choć nie w sposób, jakiego każdy spodziewałby się po kilkuletniej parze. Bo tym, co Harry'emu wydawało się takie niezwykłe, było zwyczajne spędzanie z Draconem niemal każdej chwili od ranka do późnego wieczora, czasem nawet w zupełnej ciszy, mając w głowie tylko liczbę dni, jakie zostały do przesłuchania Harry'ego. Mając wokół tak ciepłą atmosferę, jakby już za kilka sekund do ich mieszkania mieli wpaść aurorzy.

Niewiele mieli zajęć, czasem poza potakiwaniem czarodziejom z Ministerstwa, którzy coraz częściej chcieli się upewnić, czy przypadkiem w środku nocy nie uciekli na drugi koniec kraju. Harry'emu wciąż ciężko było się z tym pogodzić, ale jeśli miał zostać skazany na dożywocie, to chciał te ostatnie kilka dni spędzić z Draconem - tutaj, w swoim domu, a nie biegając po ulicach w poszukiwaniu dowodów niewinności, którą może potwierdzić tylko osoba, która już nie żyła.

Chciał z nim być, póki mógł. Jeszcze raz zapamiętać dokładnie oczy i rytm bicia serca.

A kiedy będzie czas, to jego plan ograniczał się do wymyślenia czegoś na poczekaniu. Ostatecznie, to wychodziło mu zawsze, choć Draco wydawał się dość sceptyczny.

Jak wobec wszystkiego, zresztą, bo nikt nie chciał o niczym ich informować - aurorzy nie dawali się o nic wypytać, Proroka Codziennego przestali już czytać dla zdrowia własnych nerwów.

Właściwie Draco nie był też za tym, żeby Harry, czy z nim, czy bez, robił coś na własną rękę - Harry nie był z tego zbyt zadowolony, ale Draco często przypominał mu, że nie jest już aurorem.

Dużo już przeszli. Wierzyli sobie nawzajem, że we dwóch przetrwają i to.

Draco coraz łagodniej na niego patrzył. Niby niczego nowego się nie dowiedział, ale widział, jak Harry tylko zgrywa, że się nie boi. Ale nie wypominał mu tego. Powoli przekonywał się do szczerości Harry'ego jak do czegoś oczywistego, czego się wcześniej nie widziało.

Na trochę więcej mu pozwalał. W zasadzie Harry przestawał czuć się tak, jakby o każdy swój ruch musiał go pytać.

Tego dnia spodziewali się wizyty kogoś z Ministerstwa - a w zasadzie to tak zgadywali, biorąc pod uwagę, że wczoraj wyjątkowo żadnej niezapowiedzianej wizyty nie mieli.

W większej części mieli rację. Późnym popołudniem usłyszeli czyjeś kroki w pokoju obok, ale Harry niespodziewanie je rozpoznał.

- To Ron - rzucił w stronę Dracona, zanim podniósł się szybko ze swojego miejsca. Obejrzał się jeszcze za siebie, upewniając się, że Draco jest zaraz za nim, i w dobrym sensie podenerwowany chciał przejść do następnego pokoju, po drodze wpadając jednak na Weasleya.

- Dobrze, że jesteś... jesteście - poprawił się jak zwykle Ron, na co Draco wyjątkowo nie wywrócił oczami. - Nie mam wiele do powiedzenia - uprzedził ich pytania, unosząc trochę dłonie.

- Cokolwiek, Ron - odpowiedział mu Harry, licząc na jakąkolwiek nową informację. Męczyło go już powtarzanie w kółko tych samych. - Powiedz cokolwiek.

- Ministerstwo ma coś nowego? - sprecyzował Draco. Ron wzruszył ramionami, rzucając mu tylko krótkie spojrzenie i znów przyglądając się Harry'emu.

- Wciąż szukają. Od paru dni intensywniej niż do tej pory, bo czas im się kończy, a dalej niewiele wiadomo. Póki co, to nie wygląda dla ciebie najlepiej, Harry. Ale Hermiona czuwa, żeby wszystko sprawdzić dziesięć razy, zanim padnie jakieś oskarżenie.

- Hermiona - powtórzył po nim ponuro Harry.

- Jest ministrem - powiedział w jej obronie Ron. Harry pokręcił głową na znak, że nie miał nic złego na myśli. - Nie może wszem i wobec ogłosić, że uniewinnia Harry'ego Pottera, bo tak się jej podoba - zironizował z głupim uśmiechem. - Ma procedury. Ale... nie ja. Ja zawsze będę stał za tobą murem.

Harry uśmiechnął się zupełnie szczerze, jeśli liczyć to, jak uwielbiał, że Ron zawsze potrafił złapać się jakiegoś żartu, i to, jak w tej samej chwili poczuł na boku dłoń Dracona. Na parę sekund podniósł na niego wzrok, kiedy Ron wymownie spojrzał w sufit.

- Przesłuchanie już za parę dni. Trzymacie się? - zapytał jeszcze Ron. Co prawda, oryginalnie to po przypomnieniu tego terminu chciał Dracona pouczyć, żeby na Harry'ego uważał i pilnował, aby w ostatnich chwilach nic nie strzeliło mu do głowy. No, powstrzymał się, bo ostatecznie stwierdził, że Malfoyowi to za całe skarby Gringotta nie zaufa w sprawie Harry'ego i raczej to właśnie on powinien uważać na Dracona.

- Niewiele się zmieniło.

- Dobrze - stwierdził Ron, jakby go to ucieszyło. - Słuchajcie. Z tym, co teraz na ciebie mają, Harry, Wizengamot wiele nie ugra. Sprawę peleryny niewidki udało się ukryć, a... ta blizna... nie wyszła. Podczas przesłuchania uważajcie na słowa i... jakoś to będzie, nie?

Harry miał wrażenie, że tych rad to on udziela także samemu sobie. Pokiwał głową, gdy Draco mruknął coś pod nosem, jakby odwieczna taktyka tej dwójki Gryfonów pod tytułem Pójdziemy i przekonamy się, co się stanie, niezbyt mu odpowiadała.

- Zobaczymy się dopiero w sali Ministerstwa - dodał na koniec Ron, trochę się krzywiąc. - Jakoś cię wybronimy, Harry, i rozejdziemy się do domów, czekając na jakieś nowe zmartwienie.

- To niespecjalnie - mruknął niechętnie Harry, czując się trochę, jakby Ron wypominał mu winę. Nawet jeśli on zupełnie nie to miał na myśli.

- Wyciągniemy cię z tego - zgodził się z nim Draco, jakby domyślając się, co Harry'emu chodziło po głowie. - Nas wszystkich. Weasley? - zwrócił się nagle do Rona, którego zdziwiło to na tyle, że spojrzał na Dracona, jakby nie posądzał go o umiejętność tak kulturalnego wypowiedzenia jego nazwiska. Bardziej spodziewał się, że w głowie Dracona jest ono od razu nieodłącznie połączone z jakimś przekleństwem. - Czy ktoś z Ministerstwa ma zamiar się tu do jutrzejszego rana pojawić?

Harry spojrzał na niego z pytaniem w oczach, ale to zignorował.

- Przecież jestem, nie? - odpowiedział Ron po chwili zastanowienia, ale choć wymijająco, to, jak podkreślił Nie, wszystko Draconowi powiedziało.

****

- Nienawidzę, kiedy tak na mnie patrzysz - stwierdził Harry, kiedy, niedługo po wyjściu Rona, Draco kolejny raz zbył jego pytanie o to, gdzie się wybiera.

- Jak? - spytał niewinnie, wyciągając z kryjówki Harry'ego pelerynę niewidkę.

- Tak, że nie wiem, czy mam się spodziewać, że zabierasz mnie na randkę, czy na publiczną egzekucję.

Draco krzywo się uśmiechnął.

- Niespodzianka - odparł tylko, w charakterystyczny dla siebie sposób przeciągając samogłoski. - Ale w jednym masz rację: wychodzę, a ty idziesz ze mną.

- I co? Do kuchni się tak szykujesz? - zakpił, wiedząc, że Draco był pierwszy do pilnowania go przez całą dobę, jeśli tylko spróbowałby złamać zakaz i opuścić mieszkanie.

- "Dobrze wyglądasz" by wystarczyło.

Harry przyjrzał mu się spod zmarszczonych brwi.

- Pytałeś Rona, czy do jutra ktoś się tu... - zaczął, ale urwał, kiedy Draco skinął głową.

- Jeśli wolisz, możemy zostać w tej twojej kuchni. Ale myślę, że lepsze byłoby miejsce, gdzie... czuć wiatr na twarzy - powiedział powoli, z satysfakcją obserwując, jak Harry'emu pierwszy raz od wielu dni zabłysły oczy. - Trzymaj - dodał jeszcze, rzucając mu jego pelerynę niewidkę. - Chyba wiesz, co z tym zrobić, prawda?

Nie musiał nic więcej mówić, żeby Harry w kilka sekund zupełnie zniknął i tylko lekkie wgłębienie w materacu łóżka mówiło Draconowi, że on wciąż tam jest.

- Draco? - usłyszał jeszcze, zanim Harry ściągnął z siebie część peleryny niewidki, bo blondyn mógł zobaczyć jego głowę i część ramienia. - Dlaczego zmieniłeś zdanie? Codziennie mówiłeś, że mam się stąd nigdzie nie ruszać.

Draco mu nie odpowiedział i wkrótce odwrócił wzrok.

Prawda była taka, że nie znosił patrzeć, jak Harry każdego ranka tęsknie patrzy na ulice powoli ogarniane wiosną, jak w dzień znudzony wyciąga nad siebie dłoń i bawi się promykiem światła wpadającego z zewnątrz przez okno i jak wieczorami czeka tylko, aż niebo się rozchmurzy i błyśnie światełkami gwiazd.

Dobrze go znał. I wiedział, że dla Harry'ego, który zawsze o swobodzie marzył, bo zawsze miał ją tak bardzo ograniczoną, już samo to było karą.

A przecież jednym wyjściem nic nie ryzykował - najpierw z pomocą Weasleya upewnił się przecież, czy będzie to bezpieczne.

- Muszę powiedzieć ci parę rzeczy - odparł tylko. Podszedł bliżej, żeby móc znowu naciągnąć na niego pelerynę niewidkę, przy okazji przeczesując czarne włosy. - Chodź.

Odwrócił się w stronę drzwi, od razu słysząc, że Harry szybko wstał i poszedł za nim.

- To jednak randka czy egzekucja? - zagadnął Harry z uśmiechem, którego Draco nie mógł zobaczyć, kiedy zatrzymali się przy kominku na parterze.

- Wiesz, że ze mną to często to samo.

Harry parsknął śmiechem. Trochę bawiło go to, jak Draco błądził wzrokiem wszędzie wokół, tylko nie po jego twarzy, teraz dla siebie niewidocznej.

- Wybacz rujnowanie niespodzianki, ale musisz mi powiedzieć, dokąd idziemy, jeśli mamy użyć sieci Fiuu.

- Hogwart, Potter. Mój gabinet.

Draco sięgnął po woreczek z proszkiem.

- Kocham cię, Malfoy - wyrwało się w międzyczasie Harry'emu, kiedy przed oczami stanął mu przytulny jak nigdy obraz zamku. Draco już się odwrócił, więc Harry nie widział, jak uśmiechnął się pod nosem.

- Uważaj, żeby niewidka się z ciebie nie zsunęła.

I zniknął Harry'emu z oczu. On ostatni raz się obejrzał, jakby obawiał się, że przez cały ten czas ktoś obserwował ich z jakiegoś kąta, zanim mieszkanie w Londynie zostało zupełnie puste.

Draco zdążył już odejść kawałek w stronę drzwi wychodzących na korytarz lochów, kiedy Harry pojawił się w znajomym pomieszczeniu.

Pierwszy raz od wielu dni poczuł się po prostu dobrze. Hogwart przez kilka lat był jego domem i kiedy do tego czuł na ciele drobne ukłucia ryzyka, był tak przyjemnie podekscytowany, że oczy miał rozbiegane na każdej najdrobniejszej rzeczy - nie wiedząc, na której się zatrzymać, mimo że każdą oglądał już wiele razy.

Nie pytał już nawet, dokąd idą. Resztę nocy mógłby spędzić nawet w jednej klasie z Irytkiem, bo wiedział, że tutaj nigdzie nie będzie źle.

- Harry - ponaglił go Draco, rozglądając się za czymkolwiek, co dałoby mu znać, że Harry tam stoi. - Jeśli już jesteś niewidzialny, to rób to tak, żebym wiedział gdzie.

Tym razem poinformował go o tym cichy śmiech. Draco sam się uśmiechnął.

Gdyby wiedział, że wystarczy tylko tyle, żeby poprawić mu nastrój, przecież przychodziłby tu z nim częściej.

Harry wyszedł za nim na korytarz, trochę przyspieszając kroku, żeby iść z nim ramię w ramię. W pierwszych chwilach na nikogo nie wpadli, ale mimo wszystko dobrze słychać było kroki nie tylko Dracona, ale i niewidocznego Harry'ego, więc Malfoy w razie czego trzymał różdżkę w dłoni. Kiedy będzie trzeba, chciał rzucić zaklęcie wyciszające, ale póki co wolał nie pozbawiać się chociażby orientacyjnej wiedzy, z której strony jest Harry - i czy w ogóle nadal jest obok, choć raczej nie spodziewał się niczego innego.

Harry próbował zgadnąć, w którą część zamku idą, kiedy pokonywali już kolejne schody. Domyślał się, że Draco specjalnie prowadził go mniej uczęszczanymi korytarzami, a jako że był już wieczór, większość uczniów i tak albo była już w pokojach wspólnych Domów, albo siedziała jeszcze na kolacji w Wielkiej Sali. Swoją drogą, Harry'ego i tam bardzo ciągnęło, ale znając już odpowiedź Dracona, nawet nie pytał.

A wymykać się akurat jemu to Harry nie miał najmniejszej ochoty.

Wpadli tylko na paru uczniów, a że wszyscy trochę dziwnie patrzyli na Dracona, który przecież od jakiegoś czasu miał od pracy wolne i nie pojawiał się w zamku, to Harry widział, że trochę się spiął.

- Dokąd idziemy? - zapytał cicho, na co Draco zaskoczony lekko drgnął. Schody, na których akurat stali, nagle się poruszyły, więc Harry miał chwilę, żeby się rozejrzeć. - Jeśli nigdzie już nie skręcimy, to to jest droga na Wieżę Astronomiczną.

Draco kiwnął głową, rzucając mu jednocześnie spojrzenie wyraźnie mówiące, że nie powinien się odzywać.

- Znam skrót - dodał Harry, rozglądając się, czy wokół nikogo nie ma. - Pokażę ci.

- Nie będę widział, dokąd idziesz - odszepnął mu.

- Daj mi rękę.

Draco chciał pokręcić głową, ale szybko się powstrzymał.

- Nie mogę. Ktoś zauważy. Wystarczająco dziwnie wygląda, kiedy rozmawiam z powietrzem.

- Ale ja mogę - wyjaśnił Harry, wyciągając ku niemu dłoń. Wciąż zapominał, że on nie może tego zobaczyć. - Podwiń tylko rękawy, żeby się nie gniotły.

Draco zgodził się w końcu i podwinął oba, żeby wyglądało to bardziej naturalnie. Szybko na jednym z nadgarstków poczuł ciepły uścisk dłoni Harry'ego, który pociągnął go lekko w tylko sobie znanym kierunku, kiedy tylko schody się zatrzymały.

Musiał iść tuż obok Dracona, żeby nie wyglądało to śmiesznie - tak jak gdyby zamiast tego szedł przed nim, a Draco śmiesznie trzymał rękę wyciągniętą przed siebie. Wcale nie narzekał.

Ale na im wyższych piętrach byli, tym bardziej Dracona coś martwiło. A kiedy tym skrótem Harry'ego trafili wreszcie na kręte schody prowadzące na Wieżę Astronomiczną, upewnił się już, że to ciche pukanie, które co chwilę słyszeli, to po prostu deszcz.

Albo i ulewa, bo kiedy Harry uchylił przed nimi ciężkie drzwi na szczyt Wieży, Draco zobaczył, jak mocno krople deszczu zacinały o dach i posadzkę bliżej barierki.

Trochę nie tak to sobie wyobrażał i kiedy Harry ściągnął z siebie pelerynę niewidkę, Draco ominął go i podszedł bliżej zewnętrznej barierki Wieży Astronomicznej, żeby móc się o nią oprzeć. Na chwilę niekontrolowanie przymknął powieki, kiedy parę kropli deszczu spadło mu na twarz.

- Dlaczego tutaj? - spytał Harry, bo dość zdziwił go wybór Dracona. Stanął krok za nim.

- Nie przewidziałem pogody w Szkocji.

- Nie o to chodzi. Nie lubisz tego miejsca. Po co do niego wracać?

- Dobrze widać stąd błonia - chciał się usprawiedliwić, ale zachmurzone niebo uniemożliwiło mu rozejrzenie się. - Zazwyczaj. Pomyślałem, że chciałbyś mieć... trochę wolności.

Harry, stojąc z boku, widział, jak tleniona grzywka zaczyna opadać mu i mokra przylegać do czoła. Zrobił jeszcze niewielki krok w jego stronę, wyciągnął różdżkę i mrucząc pod nosem zaklęcie, podniósł ją nad Dracona. Na jej końcu otworzyła się prawie przezroczysta parasolka, sama zbudowana jakby z deszczu, ale dobrze chroniąca przed nim. Draco chyba nawet tego nie zauważył. Nie poczuł, że ostatnie krople deszczu zaczęły go mijać. Ale Harry, stojąc tuż za nim, uśmiechnął się pod nosem.

- Miałeś rację, Draco - przyznał mu przy nieustannym uderzaniu kropel wody we wszystkie powierzchnie. Wbrew pozorom, wcale nie było to nieznośne. - Wiesz, może i lepiej, że jest taka pogoda. Przynajmniej nikt nas tu nie zauważy.

Dopiero na dźwięk swojego imienia Draco się odwrócił - i widząc Harry'ego oraz parasolkę, jaką nad nim wyczarował, nie do końca rozumiał, jak jego widok z różdżką w ręku jeszcze niedawno poważnie by go wystraszył.

Może to w tym deszczu było coś tak spokojnego, że wszystko poza tym miejscem wydawało mu się wręcz niepoważne.

- Jesteś idiotą, Potter - stwierdził nagle takim tonem, jakby oceniał jakiś fakt. - Lekkomyślnym i impulsywnym. Ale jednocześnie jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Zbyt czułym na cudzą krzywdę, żebym ja mógł zlekceważyć twoją.

- Ty... chciałeś mnie teraz obrazić czy pochwalić? - zapytał, zupełnie tego niepewny. Widział, że Draco nie spuszcza z niego wzroku, bo i sam tego nie robił, ale miał wrażenie, że co innego mówią jego oczy, a co innego słowa.

Tak dobrze to znał.

Draco był jedyną osobą, u której to wyraz oczu nauczył się rozumieć, zanim zaczął znajdywać sens jego słów.

Chyba było mu odrobinę cieplej niż powinno.

- Wybierz sobie - rzucił Draco, dość już obojętny na to, co mówi - mój drogi.

Chyba patrzył na niego trochę intensywniej niż powinien.

- Już wybrałem.

Chyba każdy, prócz niego, szczegół dookoła zlał się w jedną szarość szybciej niż powinien.

Ale Harry mógłby przysiąc, że szarość szarości nierówna - i ta pusta, smutna nic nie miała wspólnego z wiecznie tajemniczą, tak często błyszczącą od emocji barwą ukochanych oczu.

Draco nie oderwał nawet dłoni od chłodnej barierki, najpierw mimowolnie je rozluźniając, a później jeszcze mocniej na niej zaciskając, kiedy nachylił się trochę do Harry'ego, żeby ten nie musiał stawać na palcach. Widział przecież, jak bardzo chce go pocałować i po tak wielu dniach ani przez chwilę nie chciał powiedzieć mu Nie.

Może i dobrze, że został przy tej barierce, bo miał czego się przytrzymać. Niektóre uczucia wlewają w pierś zbyt nierealne, przyjemnie szczypiące całe ciało ciepło, żeby przejmować się takimi głupstwami, jak utrzymywanie się na nogach.

Ramię z różdżką Harry'ego, który zupełnie już się na tym nie skupiał, opadło powoli, a wraz z nim ich parasolka. W zasadzie, Harry czuł się cholernie dobrze, kiedy zimne krople deszczu paliły rozgrzane policzki.

I kiedy Draco w końcu odsunął się za oddechem, widok jego oczu z tak bliska wpatrzonych w siebie Harry uznał za lepsze, niż gdyby niebo miało się rozchmurzyć i na swoim aksamitnym granacie ukazać każdą najdrobniejszą gwiazdkę.

- Wybacz - powiedział cicho, odsuwając dłonie od zarumienionych policzków Dracona. Był niemal pewien, że sam poczerwieniał znacznie bardziej. Zwłaszcza, że wcale nie wiedział, kiedy wziął jego twarz w dłonie i przysunął bliżej.

- Nie zrobiłeś nic złego - sprostował od razu Draco, zanim odwzajemnił lekki uśmiech Harry'ego. No, może ten Pottera był trochę bardziej zakłopotany.

- Chyba... - zaczął, ale zrezygnował nawet z prób wyrażenia, jak strasznie do tego tęsknił. Zresztą, widział, że Draco nie tyle nawet, co rozumie, co czuje się identycznie. - Nikt tutaj nie przychodzi?

- Uczniowie są zbyt leniwi, żeby pokonywać tutaj tyle schodów - stwierdził, wywracając oczami, zanim krzywo się uśmiechnął i zironizował: - Tylko my zawsze byliśmy tacy szaleni.

Dał Harry'emu chwilę na wrócenie pamięcią do lat, kiedy sami chodzili po tym zamku z herbami Gryffindoru i Slytherinu - i zaczekał na rozmarzony uśmiech, który te wspomnienia zawsze u niego wywoływały, zanim znowu się odezwał.

- Firenzo najczęściej tu przebywa. Obserwuje gwiazdy. Ale teraz... - urwał na chwilę, żeby tylko dla zasady się rozejrzeć - chyba go tu nie ma, nie?

*

- Chciałeś mi coś powiedzieć - przypomniał Harry, kiedy długą chwilę potem deszcz niemalże przestał już padać, a oni siedzieli przy barierce, wciąż na Wieży Astronomicznej. Harry zwieszał kolana z jej końca i z jakiegoś powodu długo nie chciał odrywać wzroku od przepaści przed sobą. Trochę się już ściemniło, a przez mgłę, która zaległa w dole, nie widział nawet, co było u stóp zamku. Draco za to bardziej bezpiecznie opierał się wygodnie o grube, metalowe pręty, siedząc bokiem do Harry'ego i tylko splatając z nim dłoń na chłodnej posadzce. - Jeśli to nie był tylko pretekst - dodał, obracając twarz tak, żeby móc przyłożyć policzek do barierki i widzieć Dracona, który pokręcił głową.

- Muszę ci powiedzieć, że... myślę, że my obaj niewiele wiemy. Tyle jest zaklęć, klątw i uroków... na to też musi być jakiejś rozsądne wytłumaczenie - stwierdził powoli, wyciągając rękę w jego stronę w niemej prośbie, żeby podał mu i prawą dłoń. Mówił, oczywiście, o bliźnie na tym samym ramieniu i Harry szybko się domyślił.

- Tak myślisz? - zdziwił się, nagle się prostując. - Dlaczego?

- Niewinny, dopóki nie ma dowodów, Harry. Tego się złapiemy, a ta blizna nie może się wydać. Bez niej niewiele mają przeciw tobie tak, jak mówił Weasley. Znasz się na tym trochę, nie? Już raz ratowałeś przed Azkabanem kogoś, kto naprawdę próbował zabić, kto naprawdę używał na ludziach Zaklęć Niewybaczalnych i kogo winy były niezaprzeczalne - przypomniał i zanim Harry zdążył się wtrącić i poprosić, żeby nie mówił o sobie w ten sposób, dokończył: - Twoje takie nie są. Zresztą, pamiętasz, jak kiedyś wszyscy myśleli, że jesteś dziedzicem Slytherina? Jak oskarżali cię o spetryfikowanie tych wszystkich... mugolaków? Też musiałeś się tłumaczyć. I też okazałeś się niewinny.

Harry niekontrolowanie mocniej ścisnął jego dłonie, nie spuszczając z niego wzroku.

- Staniesz po mojej stronie przed całym Ministerstwem? Naprawdę? - spytał, nie wiedząc, czy na pewno dobrze zrozumiał jego słowa. Draco przechylił lekko głowę.

- Tym razem nie przeproszę cię za nazwanie cię idiotą, jeśli myślałeś inaczej.

- Ani razu mnie za to nie przeprosiłeś.

- Skupiasz się na nieważnych rzeczach, Potter - stwierdził, wywracając oczami. - Nie dziwię się, że potem jesteś zaskoczony, że chcę ci pomóc, mimo że próbuję to robić od dobrego tygodnia.

Harry zmarszczył brwi i popatrzył gdzieś w bok tak, jakby był bardzo dumny ze swojego czasu reakcji.

- Ale, Harry, powiedz, że nie na marne - dobiegł go znowu głos Dracona. - Powiedz, że wszystko będzie dobrze.

Harry chwilę milczał - ale Draco patrzył na niego z taką nadzieją, że był w stanie obiecać mu wszystko. I, co ważniejsze, obietnicy dotrzymać.

- Zrobię wszystko, żeby było. Przysięgam, Draco.

Harry podciągnął wyżej kolana, żeby całemu usiąść już na posadzce Wieży Astronomicznej. Chciał móc przygarnąć do siebie Dracona na potwierdzenie swoich słów - ale ten bardziej skupił się już na tym, że mógł odetchnąć znajomym zapachem wśród pogłębiającej się, nocnej ciemności.

2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro