Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18.

Harry'ego oślepiały światła.

Najpierw zielone płomienie kominka, w które wszedł pod przymusem kogoś, kto wskoczył w nie razem z nim. Potem dziesiątki lamp, żyrandoli i świec zbyt jasno oświetlających główną salę Ministerstwa Magii. Co w ogóle tu robił?

Błyski fleszy aparatów dziennikarzy Proroka Codziennego, którzy przechodząc tylko przypadkiem, natrafili na Harry'ego Pottera prowadzonego w jakimś kierunku przez aurora. Ten drugi w ręku trzymał dwie różdżki - swoją i jego, odebraną mu.

Ciągle czuł na sobie przelotne szarpnięcia, dotyk czyichś palców na ramionach i plecach. Ciągle ktoś próbował go zatrzymać, poprosić o słowo wyjaśnienia. Ale otaczający go tłum był taki, że nie rozpoznał ani jednej twarzy.

Szukał tylko Rona, chociaż będąc nieustannie, twardo przytrzymywanym przez kogoś, kto teraz prowadził go w stronę wind, nie było to takie proste. Słyszał, jak Ron próbuje coś powiedzieć, może wymusić na swoim współpracowniku zwolnienie silnego uścisku na ramieniu Harry'ego. A może przeciwnie, może powtarzał mu, żeby trzymał go mocniej.

Czuł się tak ogłupiały, że tylko posłusznie szedł, gdzie mu kazano.

Ale nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzali. Przestał liczyć już na Rona, który zdradził go po tak wielu latach wzajemnego wyciągania do siebie pomocnej ręki. Weszli do mniejszej sali - z niej nie wychodził już żaden inny korytarz, nie było żadnego innego wyjścia prócz kilku zdobionych wind.

Gdyby tak nagle odskoczyć na bok, wyszarpnąć ramię spod tego okropnego uścisku, wślizgnąć się do tej windy, która była już prawie pełna, ale która miała zamknąć się dopiero za parę sekund. Może udałoby mu się zniknąć w niej, odgrodzić się od Rona i tego drugiego czarodzieja złotą kratą windy. Potem na pewno wymyśliłby, co robić dalej. Byle tylko uciec stąd.

Byli ze dwa kroki od jedynej pustej windy. Odwrócił się gwałtownie, korzystając z tego, że przytrzymywano tylko jego lewę ramię. Ale nie udało mu się wyrwać - auror był silniejszy, może zareagował szybciej, niż się Harry spodziewał, a może to on był zbyt słaby. A może zawinił tym, że na zgubny ułamek sekundy zawiesił wzrok na bladej jak czysty pergamin twarzy Dracona, który szedł przy Ronie.

On też tu był? Dlaczego nic nie mówił?

Syknął z bólu, gdy czarodziej złapał oba jego ramiona, a on sam skończył przyciśnięty do jednej ze ścian windy, która wkrótce ruszyła w dół. W doskonale gładkim, czarnym wyłożeniu windy widział własne odbicie - przekrzywione okulary, zaczerwienione policzki, opadające na twarz włosy w nieładzie, niemal zasłaniające oczy błyszczące iskierkami nowo rozpalonej złości.

- Zostaw - warknął, czując, jak ten widok go otrzeźwia. Szarpnął się raz, drugi, tak mocno, jak tylko mógł. - To nie ja, do cholery! Szukacie kogoś innego!

Poczuł z tyłu ramienia dotyk kogoś innego, kto chyba próbował go tym uspokoić.

- Ron - powiedział, rozpoznając w gładkiej ścianie jego zniekształcone odbicie. - Ty musisz mi uwierzyć! Przecież mnie znasz! Zwariowałeś?!

- Harry, uspokój się - poprosił, ignorując jego słowa. Mimo wszystko jego ton dla Harry'ego zabrzmiał jakoś zbyt stanowczo, żeby mógł uwierzyć, że Ron chce mu pomóc. Kolejny raz odepchnął się od ściany, żeby jakoś się wyrwać. - Nie pomagasz sobie w ten sposób.

Dlaczego Draco nie próbował przekonać ich, że się mylą?

- Nadal jesteś co do niego taki pewien? - usłyszał za sobą trochę zdyszany głos aurora, któremu z pomocą Rona udawało się stłumić każdy wysiłek Harry'ego. Harry był pewien, że pytanie skierowane było do Rona, chociaż na odpowiedź raczej nikt nie czekał. - To bez sensu - dodał poirytowany, bo Harry nie miał zamiaru dać za wygraną. Nie był przestępcą, żeby poddawać się komukolwiek! Szarpał się w każdą stronę, ile tylko miał sił. Winda stanęła. - Idziemy.

Pchnięto go w przód w kolejny korytarz. Harry go rozpoznał. To był ten sam, którym kiedyś szedł z panem Weasleyem na swoje przesłuchanie dyscyplinarne. Nie wątpił, że teraz czeka go kolejne.

- Draco, powiedz coś! Draco!

Nie wiem co.

Ale tak samo Draco nie wiedział, czy rzeczywiście to powiedział, czy tylko pomyślał. To był dla niego okropny widok. Patrzeć jak chłopak, któremu przez lata całkowicie ufał, szamoce się rozpaczliwie w rękach aurorów i bać się mu pomóc... Bać się jego.

Szybkim krokiem dołączył do nich kolejny czarodziej. Harry nie mógł dłużej liczyć na ucieczkę - nie kiedy po trzech swoich stronach miał niespuszczających z niego oczu, postawniejszych niż on czarodziejów.

Wysokie drzwi sali, do której szli, same się otworzyły, chociaż Harry nawet tego nie zauważył.

- Odpieprzcie się ode mnie! - wrzasnął, czując się nagle okropnie samotnym. Okropnie złym na Dracona, że przez cały ten czas nie odezwał się nawet słowem. - Straciłem już przez nią narzeczonego, czego jeszcze chcecie?!

Ale oni nie patrzyli już na niego, tylko gdzieś ponad jego głową. Wciąż oddychał ciężko przez rozchylone usta, ale umilkł na chwilę, żeby się obejrzeć. Zatrzymali się w progu okrągłej sali, w której Harry kolejny raz miał zostać przesłuchany. A z rzędów wypełnionych członkami Wizengamotu ław oczy wbijała w niego każda żywa dusza. Ktoś za nim mruknął pod nosem ciche A mówiłem, żebyś się zamknął.

Teraz... zaczął się bać.

- Nie - powtórzył słabszym, bo oszołomionym do reszty głosem. Ściągnęli tu cały Wizengamot? Włożył w to reszty sił, żeby ostatni raz szarpnąć głową w tył i na krótką chwilę odnaleźć wzrokiem znajomą twarz. - Draco, ja jej nie zabiłem, przysięgam, ja nie... Nic jej nie zrobiłem! Przysięgam! Ron, Draco!

Nikt nie słuchał. Nikt nie chciał słuchać mordercy.

Tak, jak to zapamiętał, na środku wciąż stało samotne krzesło dla oskarżonego - chcąc, nie chcąc, Harry był zmuszony je zająć, nie mając już dłużej siły się wyrywać trójce mężczyzn, którzy razem z pewnością byli od niego silniejsi.

Ron przy nim został, pozostała dwójka odeszła pod ścianę pomieszczenia najbliżej drzwi. Harry tego nie widział, ale coś zacisnęło się wokół jego nadgarstków, nie pozwalając mu podnieść rąk z poręczy krzesła - był tym bardziej wściekły, bo miał wielką ochotę przyłożyć stojącemu za nim Ronowi. Weasley był naprawdę ostatnią osobą, o której mógłby pomyśleć, że kiedyś nie stanie po jego stronie.

Podniósł wzrok na osobę siedzącą na środku, na podwyższeniu, na osobę, która miała poprowadzić jego przesłuchanie. Napotkał spojrzenie czekoladowych oczu Hermiony. Nie wierzył już własnym zmysłom - ale nie spuścił z niej wzroku, mimo że ona zrobiła to natychmiast.

Ona też?

Mimo wszystko chciał wierzyć, że Hermiona jest tu po to, aby rozstrzygnąć to śmieszne nieporozumienie na jego korzyść.

Wszyscy milczeli i Harry czuł tylko na sobie ich rozczarowane spojrzenia - przecież tak wielu z tych ludzi znał, z tyloma z nich na co dzień przebywał i pracował.

Roztargniony słyszał, jak Hermiona próbuje coś powiedzieć. Szybko jednak zamilkła jeszcze na parę sekund, żeby opanować głos i dzielnie podniosła wzrok na Harry'ego. On też na nią spojrzał i poczuł się odrobinę spokojniej - widział, że i ona czuje się w swojej sytuacji tak niekomfortowo, jak to tylko możliwe. Może ona jedna go rozumiała, może nie straciła zaufania? Była ministrem magii, musiała tu być. Ale to wcale nie oznaczało, że musiała się od niego odwrócić.

Zaczęła coś mówić, każde słowo głośniej, jakby myliła to ze zdecydowaniem. Wymieniła oskarżenia, oskarżycieli czy może na odwrót - Harry słuchał ją tylko po części. Zamiast tego gorączkowo zastanawiał się, jak w ogóle tu trafił. Jak dowiedziano się o jego obecności w domu tej, którą podobno zamordowano? Jasne, istniały zaklęcia mogące ujawnić ślad magii, który ktoś za sobą zostawił. Ale to wciąż było za no. Nie potrafił rozgryźć, jak trop padł na niego.

Hermiona wciąż coś mówiła, kiedy on nerwowo starał się odtworzyć tamten dzień w głowie.

W którymś momencie mocno zacisnął dłonie na poręczy krzesła, wstrzymał oddech, jakby bał się, że wszyscy obecni w sali razem z nim usłyszą jego myśli.

Peleryna niewidka.

Zostawił ją tam, zgubił, zapomniał o niej, kiedy wybiegał cały poruszony tym, czego się wtedy dowiedział. Znaleźli ją?

W duchu przysiągł sobie, że nawet się na jej temat nie zająknie - jego peleryna niewidka była czymś wyjątkowym, unikalnym, czymś, co miał tylko on i po czym zbyt łatwo było odgadnąć właśnie jego obecność.

- To jakieś spóźnione Prima Aprilis? - wyrwało mu się, kiedy rozglądał się po sali. Miał wrażenie, że przed tym o coś go pytano, ale nie miał najmniejszej intencji w dopytywaniu o co. - Jest... czwarty kwietnia?

- Trzeci - poprawiła go z niezrozumieniem, wręcz odruchowo Hermiona - ale...

- To wciąż dwa dni za późno. Hermiona, ty naprawdę wierzysz w te bzdury?

Może nie powinien był zwracać się do niej w ten sposób. Przytłaczały go spojrzenia, które znowu padły na niego. Ron położył dłoń na jego ramieniu, jakby w prośbie o spokój. Parę osób przeniosło wzrok na Hermionę, szepcąc coś między sobą, jakby już decydowali o wyroku.

- Mówiłeś, że zrobiłbyś dla niego wszystko - odpowiedziała powoli, spoglądając gdzieś za niego. Harry domyślał się, że w miejsce, gdzie siedział Draco, równie zagubiony co on.

Harry był bliski wzruszenia ramionami. Wszyscy patrzyli na niego tak, jakby to, co powiedziała Hermiona, było jakimś oskarżeniem. A przecież nie było.

- Zrobiłbym.

Niektórzy kiwnęli głowami tak, jakby właśnie przyznał się do winy. Harry jednak nie widział niczego złego w oddaniu i trosce o osobę, którą kochał.

- Zabiłbyś?

Tym razem to nie była już Hermiona. Jedna z czarownic będąca częścią Wizengamotu wbijała w niego raczej zaciekawione, chociaż i chłodne spojrzenie.

Zanim zdążył się odezwać, Harry poczuł szturchnięcie na ramieniu - Ron spodziewał się chyba, że Harry wszystkim na złość odpowie Tak i w efekcie dołoży problemów samemu sobie. Może i miał rację. Harry odwrócił się lekko przez ramię, żeby kątem oka zobaczyć jego twarz. Coś naprawdę buntowniczego musiało płonąć w jego zielonych tęczówkach, że usłyszał ledwo słyszalny szept Rona:

- Później będziesz mu udowadniać bezgraniczną miłość. Teraz nie czas. Skup się na sobie, chociaż raz. Nie chcę odwiedzać przyjaciela w więzieniu. Zwłaszcza, że w Azkabanie nie ma odwiedzin.

Harry'emu nazwanie go przez Rona przyjacielem niejako dodało otuchy. Zgubił się już we wszystkim, co Weasley pokazał mu w ciągu ostatnich czterdziestu minut. Wierzył Harry'emu czy nie - okularnik poczuł, że Ron wciąż chce stać po jego stronie, nawet jeśli każda część jego rozumu mówiła mu, że nie powinien.

- Nie zrobiłbym krzywdy nikomu, kto szczerze i wielokrotnie by na to nie zasłużył - odparł w końcu Harry. Wierzył, że właśnie tak powinna brzmieć jego odpowiedź.

- A więc kobiecie, z którą zniszczyłeś swój związek? - ciągnęła ta sama czarownica. Harry uśmiechnął się krzywo.

- Miałem bardziej na myśli Voldemorta, ale miło wiedzieć, jakie ma pani zdanie na ten temat. I jak widać, nie zniszczyłem sobie żadnego związku - spojrzał na Dracona, jakby oczekiwał, że on kiwnie chociaż głową, ale ten nie zrobił nic i patrzył tylko w płytki gdzieś po przeciwnej stronie sali.

Ron ostrzegawczo ścisnął jego ramię. Hermiona zastukała czymś kilka razy w drewniany blat, żeby wszystkich uciszyć. Rząd niżej od niej jakiś drobny czarodziej zawzięcie coś notował.

- Proszę o ciszę.

- Proszę oskarżonego o spokój.

Harry chyba przespał chwilę, kiedy z podejrzanego stał się nagle oskarżonym.

- Proszę o pójście po rozum do głowy i wysłuchanie mnie! - dopowiedział Harry.

- Harry - syknął nad nim Ron. - Jak będziesz się tak zachowywać, to skończysz w Azkabanie!

Harry poczuł się jak zbesztane dziecko.

- I dobrze! Mam to gdzieś! - odpowiedział mu zdecydowanie za głośno, starając się brzmieć przekonująco, bo tak naprawdę przeszyło go ukłucie ostrego chłodu na samą myśl o przebywających w Azkabanie dementorach.

Hermiona, chcąc odwrócić od niego uwagę, znowu zaczęła mówić i zupełnie go zignorowała.

- Tego dnia wieczorem, czterdzieści minut po siódmej, byłeś w domu Wood. Wiemy, że pół godziny później już nie żyła. Miałeś powód być wściekły, biorąc pod uwagę to, co wcześniej zaszło między tobą a Draconem Malfoyem. Przyznajesz się do popełniania tego, o co jesteś oskarżany? - zapytała, zdobywając się na tak oficjalny ton, na jaki tylko była w stanie. Chyba tylko Ron widział jednak, jak kruche miała oczy, bo wszyscy czekali na to, co powie Harry Potter. Harry jednak się nie spieszył. Krew wrzała mu w żyłach tak, że nie był już w stanie nic powiedzieć. Odwrócił się z trudem, żeby spojrzeć na Dracona. Draco nie patrzył na niego - ale z pewnością utkwił zdezorientowane oczy w miejscu, gdzie siedział na środku sali. Jego przerażona, niewiele rozumiejąca mina w pewien sposób dodała Harry'emu uczucia zawziętości i poczuł się dużo pewniej.

- Nie - odparł tylko. Wszyscy spojrzeli po sobie w niedowierzaniu.

- Nie? - powtórzył po nim jeden z członków Wizengamotu. - Po zarzucie zabójstwa, które zostało ci przedstawione, kiedy masz czas na obronę, jedyne, co masz do powiedzenia, to "nie"?

- Nie - powtórzył, siląc się na spokój, przynajmniej w tonie głosu. - Jest wiele rzeczy, które chciałbym teraz powiedzieć. Ale odnoszę wrażenie, że jeśli nikt tutaj nie rozumie tak prostej imformacji jak "nie", tym bardziej nie załapie niczego bardziej złożonego. Nie mogłem być wtedy w domu Wood, bo byłem już we własnym z moim narzeczonym, dociera?

Ta sama kobieta, z którą Harry wcześniej prawie się posprzeczał, przeniosła wzrok na Dracona, oczekując jakiegoś potwierdzenia z jego strony.

- Panie Malfoy?

Draco tylko na chwilę podniósł wystraszony wzrok, zanim zacisnął dłonie jedna na drugiej i wpatrzył się w posadzkę. Pierwszy raz od dawna sprawiał wrażenie, jakby chciał zniknąć z oczu wszystkich. Oczu, które zawsze go oceniały, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta.

- To... To nie jest już mój narzeczony.

I nawet jeśli bardzo chciał powiedzieć coś jeszcze, to nie był w stanie. Nie chciał podnosić wzroku i wcale nie musiał - już wystarczająco mocno czuł gdzieś na swojej spuszczonej głowie rozczarowane, trochę zdradzone spojrzenie Harry'ego. Nawet jeśli powiedział prawdę.

- Tak, przepraszam - kontynuował po chwili Harry, za wszelką cenę starając się nie odwracać wzroku z powrotem do Dracona. Tak bardzo chciał porozmawiać z nim z dala od wszystkich innych. - Ale to nic nie zmienia!

Zebrani w sali podzielili się na dwie grupy - jedna wciąż badała wzrokiem Harry'ego, druga obserwowała już Dracona. Harry'ego uderzyła paląca, nieprzyjemna myśl - tym, że Draco się odezwał, włączył się jednocześnie do sprawy, która przecież wcale go nie dotyczyła.

- Jego w to nie wciągajcie - powiedział, mimo że czuł, że niewiele może to już zmienić. - Draco nie ma z tym nic wspólnego, przysięgam! I ja też nie! Mylicie się!

Ale widział, że była tylko jedna osoba, którą przekonał zdenerwowany, ale teraz też niemal proszący wyraz jego twarzy - Ron. Harry poczuł się nawet głupio, że wcześniej tak szybko podważył jego lojalność.

- On... - zaczął Draco pod naciskiem wielu spojrzeń, ale przerwali mu jednocześnie i Wizengamot, i Harry.

Harry skorzystał z tego drobnego nieporozumienia i pierwszy powtórzył to, co mu nagle przyszło do głowy.

- Mówicie o czymś, co miało się stać między mną i Draconem, co miało mnie skłonić do zabicia. Ale skąd wiecie, co to właściwie było? Bo chyba nie opieracie się na gazetach?

Sam jakoś nie przypominał sobie, żeby opowiadał o tym któremukolwiek z nich.

- Nie. Nie na gazetach. Nie zawsze są zupełnie wiarygodne.

Harry'ego nie do końca zadowoliła ta odpowiedź, bo była dość wymijająca. Złapał się jedynego logicznego wyjaśnienia, szukając go już bez zadawania pytań, które i tak zostałyby zbyte - spojrzał na Hermionę. Rumieniła się zawstydzona, ale wciąż patrzyła gdzieś przed siebie. Harry wiele razy widział już u niej tę minę. Miała ją zawsze, kiedy była pewna, że zrobiła dobrze, mimo że ktoś miał do niej o to pretensje.

No jasne.

Ale ktoś inny zdążył odezwać się już spokojnym, oficjalnym tonem, patrząc na niego, ale wskazując głową na Dracona.

- Kim jest dla ciebie świadek?

Harry wywrócił oczami. Głupie pytanie, na które oczekiwano odpowiedzi tak, jakby nikt jej już nie znał.

- Wszy...

Ron powstrzymał ochotę kopnięcia krzesła, na którym siedział Harry, i ograniczył się tylko do lekkiego potrząśnięcia jego ramieniem w nadziei, że nikt tego nie zauważy.

- To nie czas - mruknął trochę zdenerwowany tak, żeby tylko Harry to usłyszał.

Zachowywał się jak dziecko? Może i tak. Ale to, jak bez żadnych dowodów oskarżano go morderstwo, było tak niedorzeczne, że Harry nie widział powodu do poważnego zachowania.

- Narzeczonym - odparł, a zaraz znowu się poprawił: - Byłym narzeczonym. Chłopakiem. W gruncie rzeczy, jak mówiłem, wszystkim tym. Ale on nie ma z tym nic...

Parę osób uniosło dłonie na znak, żeby już nic nie mówił. Harry posłuchał w obawie, że Ron zaraz złamie mu bark.

- On... - zaczął znowu Draco, kiedy udzielono mu głosu. Mówił bardzo powoli i Harry był pewien, że to dlatego, że sam nie wie jeszcze, co dokładnie chce powiedzieć. Nie chciał kłamać i nie chciał mówić prawdy, bo nie zależało mu ani na jednym, ani na drugim, póki sam nie zdecydował, komu wierzy. A przecież tamtej nocy, nie będąc nawet w stanie utrzymać w ręce różdżki, nie patrzył na zegarek. - Jeżeli to stało się dopiero pół godziny po tym, kiedy można potwierdzić ostatnią minutę pobytu Harry'ego w jej domu... To on nie mógł tego zrobić. Był wtedy ze mną. Nie miałby jak - wyjaśnił, ważąc każde kolejne słowo. Nie miał już pojęcia, czy próbuje przekonać Wizengamot, czy siebie samego, ale po chwili mówił dalej: - Jeżeli to... Jeśli ona mogła zginąć wcześniej, ale odkryto to dopiero wtedy... W takim razie nie wiem, co mogło się tam stać.

Coś w szumie szeptów, który wypełnił salę, gdy wszyscy zrozumieli, że Draco nie ma już nic do powiedzenia, powiedziało mu, że doszedł do dobrych wniosków - ale w tym drugim przypadku. Tym, który pozostawiał ruchy Harry'ego z tamtego dnia pod znakiem zapytania.

A Draco... Chyba i jemu zaczynało bliżej być do myśli, że coś złego mogło się wtedy stać. Harry miał dobre serce - ale bardzo gorącą głowę. Ostatecznie przecież nie wzywanoby go na przesłuchanie, gdyby jedynym powodem do tego był bezpodstawny domysł.

- W porządku. A czy mógłby poświadczyć o tym ktoś bardziej... wiarygodny?

Draco w geście zdenerwowania splótł ze sobą dłonie. W jednej chwili poczuł na sobie wiele spojrzeń, szczególnie w swoim najsłabszym punkcie, gdzieś przy lewym przedramieniu.

Jego zachowanie można było mylić ze strachem - ale nie bał się już tak, jak na początku. W pewnym sensie wymuszony dystans między nim a Harrym jakoś go uspokajał, ale przez to czuł się tylko bardziej zagubiony.

Jeszcze dwie godziny temu miał w sobie tylko spokojne ciepło, kiedy rozmawiał z Harrym o rzeczach, które teraz wydawały mu się takimi bzdurami, że w ogóle wstyd było mu je przywoływać w pamięci. Teraz wcale bez własnej zgody siedział przed najwyższym czarodziejskim sądem, tym samym, który po wojnie i o jego losie decydował, a widok Pottera nie wywoływał w nim niczego jasnego - gdzieś za ufnością do niego czaiła się podejrzliwość, a za oskarżeniami nadzieja szeptała coś o niewinności. Najgorsze było to, jak nie dostał ani sekundy na zebranie myśli - dlatego jeśli czuł coś jednego, konkretnego, to okropne zdenerwowanie podsycone obawami, że bezmyślnie powie lub zrobi coś, czego po chłodnym przemyśleniu nie zrobiłby nigdy.

Co, jeśli serce zamroczy mu rozum lub odwrotnie?

- Oczywiście tylko ze względu na łączącą was relację - usprawiedliwiła szybko Hermiona - i bezsprzeczną chęć chronienia siebie nawzajem.

Draco prychnął pod nosem. Oczywiście.

- Ja - zawołał nagle Ron tak, jakby obawiał się, że gdyby powiedział to ciszej, zawahałby się i nie miałby odwagi powtórzyć tego głośniej. - Ja, oprócz Dracona Malfoya, mogę powiedzieć, kiedy Harry był już w domu. We własnym, znaczy się. Poszedłem wtedy do niego... tylko na chwilę... żeby sprawdzić, co u niego, bo, jak wiecie, miał ostatnio trochę problemów. Nie wiemy, kiedy dokładnie Wood zginęła. Ale jeśli zakładacie, że wtedy, gdy powiadomiono o tym Ministerstwo, to Harry nie mógł tego zrobić. Tak jak powiedział Draco, wtedy już go tam nie było.

3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro