Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

Rozbrzmiał dzwonek i uczniowie wylali się z klas na chłodne korytarze lochów, w których mieli ostatnie lekcje. Na ten chłód narzekali jednak tylko ci, którzy skupiali uwagę na szarych murach, rzucających ponure cienie pochodniach przy ścianach i ogólnej świadomości, że znajdują się pod ziemią. Czyli między innymi nieobeznani z zamkiem pierwszoroczni, którzy opuszczali salę obrony przed czarną magią.

Jedni przepchali się przez resztę na korytarz dość szybkim krokiem - ale bynajmniej nie dlatego, że z klasy chcieli uciec, bo to podekscytowanie dyktowało im taki krok. Inni, wpatrzeni w podłogę albo twarz kolegi skołowanymi oczami, już z miny wyglądali na mniej optymistycznie nastawionych. I była też para chłopców, którzy jako ostatni wolnym krokiem opuszczali klasę, jakoś nie mogąc się dogadać w sprawie przeciśnięcia się przez drzwi, zbyt zajęci rozmową.

- A mówili, że na nikogo gorszego od Snape'a nie trafimy - rzucił jeden z nich, oglądając się przez ramię, żeby sprawdzić, czy ich nauczyciel wciąż zajmuje się pakowaniem swoich rzeczy, czy może to usłyszał i czas już wiać ile sił w nogach.

Drugi Ślizgon pokiwał gorliwie głową. Udało im się jeszcze raz zderzyć w drzwiach, zanim w końcu wyszli na korytarz, gdzie nachyleni do siebie poufnie zwolnili kroku tak bardzo, że prawie nie posuwali się do przodu.

- Prawda? Czasem trochę się go nawet boję.

- Tak, ja też - usłyszeli krok za sobą czyjś głos. Głos drżący od rozbawienia. Mało brakowało, żeby podskoczyli w miejscu na myśl, że ktoś mógł ich podsłuchać. Spojrzeli po sobie i obrócili w miejscu.

- O matko - wyrwało się jednemu. Drugi chłopiec szturchnął go w bok, ale Harry, który wyjątkowe dobrze się bawił, opierając się o ścianę z boku otwartych drzwi klasy, nie wiedział, czy po to, żeby się zamknął, czy była to niema forma powiedzenia "Kurczę, Harry Potter!". Można powiedzieć, że był już przyzwyczajony.

- Znaczy... - zająknął się Ślizgon, usiłując wszystko jakoś sprostować. Harry naprawdę bardzo nie chciał się roześmiać, więc zacisnął tylko dłonie w kieszeniach, z których z jednej sterczał koniec jego różdżki. - Miałem na myśli, że...

- Ja tam nic do niego nie mam - wpadł mu w słowo drugi chłopiec, któremu kolega zawtórował, zanim ten w ogóle skończył zdanie.

- Ja również.

- No... Nie jest taki zły... Znaczy... To ta jego... przenikliwość i...

- Doświadczyłem - zapewnił z uśmiechem Harry. - A jesteście pewni, że to, jaki profesor jest przerażający, nie wynika głównie z tego, że ma klasę w lochach?

Wymienili spojrzenia, ale zanim Harry zdążył dowiedzieć się, czy w uznaniu uczniów to, co powiedział, miało jakiś sens, ci znowu się wzdrygnięli na bardziej znajomy już głos.

- Mógłbyś, proszę, nie robić mi reklamy na środku korytarza?

- Do widzenia - rzucił szybko jeden z chłopców, nie musząc się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto za nim stoi. Pociągnął drugiego za rękaw i tyle Harry ich widział.

- Cześć - przywitał się po tym, jak posłał Draconowi jednocześnie przepraszający i rozbawiony uśmiech.

Harry widział, jak klatka piersiowa drgnęła mu jakby w niemym prychnięciu, ale kiedy nie odpowiedziało mu nic innego, wszedł za Draconem do klasy. W przeciwieństwie do korytarza przed nią, była już zupełnie pusta i Harry z przyjemnością się po niej rozejrzał. Okropnie skłamałby, mówiąc, że sam jest porządnicki, ale lubił schludność i praktyczność tego pomieszczenia, które tak bardzo pasowały mu do Dracona.

- Pierwszoroczni? - rzucił Harry, wskazując głową w stronę drzwi i kierunek, w którym przed chwilą odeszła para uczniów.

- Świecisz dziś intelektem - zauważył z udanym podziwem i kiedy kątem oka zerknął na Harry'ego, zobaczył, jak ostrożnie się uśmiechnął, wzruszając ramionami. Krótkim ruchem różdżki zmazał wszystko, co po zajęciach pozostało na tablicy, i przywołał do siebie swoją torbę. Uniósł jeszcze dłoń, żeby zasłonić lustra wypełniające całą jedną ze ścian, ale zobaczył, że Harry, który właśnie chował różdżkę z powrotem do kieszeni, już go w tym wyręczył. - Po czym poznałeś?

- Po tym, że to Ślizgoni, a jednak wciąż przeraża ich Snape. Drugoroczni zwykle doceniają już to, jak ich faworyzuje.

Bardzo ciche parsknięcie śmiechu wyrwało się Draconowi, kiedy Harry w międzyczasie zorientował się, że ta klasa to może jednak nie do końca była taka pusta. Parę kroków od niego, na niedużym stoliku, przykryte ciemnym materiałem stało coś, w czym Harry domyślał się klatki. Z ciekawości podszedł bliżej, nawet jeśli po tym, jak podziurawiony był aksamitny materiał, domyślał się, co było pod nim.

- I na mój widok się przestraszyli, zamiast się trochę ponabijać - dodał jeszcze, odchylając kawałek aksamitu. Czarne stworzonka momentalnie przylgnęły w to miejsce. Tak jak spodziewał - bahanki.

Draco na jego słowa tylko wzruszył ramionami. Czasy, kiedy blizna Harry'ego budziła śmiech, już minęły. Teraz bohaterem był już dla większości najmłodszych członków nawet tych rodzin, którym powiązań z Lordem Voldemortem nigdy nie brakowało. Ale z racji tego, że Draco sam kiedyś się z niego nabijał, na głos tego nie powiedział.

Harry zrzucił aksamit z klatki z bahankami, ale coś nagle za rękaw odciągnęło go krok w tył. Odwrócił się, napotykając spojrzenie Dracona.

- To tylko bahanki - powiedział trochę urażony, bo, na Merlina, przecież był aurorem. I mimo że spojrzenie Dracona wyraźnie powiedziało mu, że nie chodziło mu wcale o to, że by sobie z nimi nie poradził, to już się nie odezwali.
Draco odesłał klatkę na swoje biurko.

- Jesteś na czas - zauważył, ponownie spoglądając na Harry'ego.

Harry uśmiechnął się w niemym Jak obiecałem, choć z Nory naprawdę ciężko było się wyrwać. Po wyściskaniu go przez Molly i jej przesłodkim śniadaniu w domu rodziców pojawiła się Ginny, z którą długo zawzięcie dyskutował o quidditchu, jako że nie omieszkała pochwalić się, że Harpie z Hollyhed, gdzie od jakiegoś czasu grała, mają zamiar wykupić dla swoich zawodników te najświeższe miotły, które Harry oglądał ostatnio z Draconem na Pokątnej. Do tego na chwilę dołączył do nich George, który wyrwał się z Magicznych Dowcipów Weasleyów, ale tak czy inaczej Harry, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, pilnował czasu.

- Na obronę przed czarną magią akurat nigdy się nie spóźniłem - zażartował, ale bez większej reakcji ze strony Dracona, który jak coś najoczywistszego stwierdził tylko:

- Zawsze byłeś najlepszy. Możemy iść?

- Jasne - zgodził się, chociaż oczu z Dracona nie spuścił. Pochwałę puścił mimo uszu, bo miał niemiłe wrażenie, że Draco myślał już zgoła o czymś innym, co zaprzątało mu głowę. - Ale coś cię gryzie, prawda? - zagadnął, kiedy wyszli na korytarz. Obawiał się, że może wciąż chodzi o niego samego, bo dystans, jaki Draco do niego trzymał, dawał mu się we znaki. Mijał trzeci dzień, odkąd się pogodzili i ciężko było mu nie zwrócić uwagi, że ile razy nie skierowałby zupełnie szczerego Kocham cię w jego stronę, odpowiedzi nigdy nie usłyszał i tylko chwila ciszy musiała upłynąć, zanim zaczynał się jakiś inny temat.

- Któregoś z nas musi - mruknął Draco, wymownym spojrzeniem pokazując Harry'emu, że tym kimś bardziej sprawą zainteresowanym powinien być właściwie on. Harry chyba zaczął domyślać się, o co chodzi, a Draco po tym, jak zamknął za nimi drzwi, potwierdził to. - Rozmawiałeś z Weasleyem? O tym liście?

Harry pokręcił głową niezbyt zadowolony z takiego tematu. Tworzyło go zdecydowanie zbyt wiele niewiadomych, żeby rozważać go w tej chwili.

- Nie. Nie było go - odparł, a widząc, że Dracona taka odpowiedź zupełnie nie satysfakcjonuje, dodał: - Za to parę chwil temu pojawił się Percy. Szczerze mówiąc... wyrzucił mnie.

Draco uniósł brwi, a jakaś część powagi na chwilę zniknęła z jego twarzy.

- To dlatego się nie spóźniłeś?

Harry potrząsnął głową, kiedy Draco prowadził ich już korytarzem do tylko sobie znanego celu.

- Nie, przysięgam, że pamiętałem.

Draco mruknął coś pod nosem, kiedy skręcili za róg korytarza i gdy na chwilę utkwił oczy w złotym świetle pochodni, Harry zobaczył, że znowu były stanowcze i poważne.

- Co znaczy wyrzucił?

- No... niedosłownie - sprostował powoli Harry. - Ale załapałem, o co mu chodzi. Zaczynam się zastanawiać, czy nieumyślnie jakoś ich nie uraziłem.

- Myślę, że to coś innego. Powinniśmy zajrzeć do Ministerstwa i dowiedzieć się, o co chodzi. Najlepiej teraz.

- Nie kazali mi.

Draco rzucił mu spojrzenie spod uniesionych brwi, z delikatnie uniesionymi kącikami ust.

- A od kiedy to ty się słuchasz Ministerstwa?

Harry wywrócił oczami, nie powstrzymując się jednak od rozbawionego uśmiechu, którym przyznał Draconowi rację.

- Później, w porządku? Dziś, ale później. Ron na pewno skontaktowałby się ze mną, gdyby działo się coś naprawdę poważnego. A ja przecież nic nie zrobiłem.

Draco zatrzymał się przed jednymi z ciężkich drzwi, kładąc dłoń na klamce. Westchnął przeciągle i utkwił wzrok w Harrym, widząc, że niecierpliwie czeka na to, co powie.

- Nie podoba mi się to - wyznał w końcu. - Ale w porządku. Kilka godzin świata nam nie skończy.

****

Jeśli Molly wcześniej była zdenerwowana, to teraz, gdyby zaczęła krzyczeć, słuchacz padłby sztywny szybciej niż od mandragory.

Właściwie, to aż dziwne, że na wyjątkowym zegarze Weasleyów wskazówka stojącego obok niej Rona wciąż nie przesunęła się na śmiertelne zagrożenie.

- Macie to natychmiast skończyć!

Patrzyła na Rona tak, jak tylko oburzona matka była w stanie patrzeć na dziecko. Ron za to, mimo że przezornie trzymał bezpieczną odległość, wyglądał na raczej zażenowanego albo i zawstydzonego - jeśli Molly myślała, że on wciąż ma pięć lat, to może powinna to sobie przemnożyć przez cztery i jeszcze trochę dodać.

- Nie mogę - powtórzył niechętnie. -To szef całego Departamentu Przestrzegania. nie możemy...

- Właśnie, że możecie! Jak możecie w ogóle pomyśleć, żeby znowu wciągać w cokolwiek Harry'ego?!

Ron poczerwieniał i jego rude włosy nagle  prawie zlały się z odcieniem skóry. Starał się zdusić nagłą zazdrość, z którą nie czuł się wcale w porządku - ale mimo że Molly nie miała nawet pojęcia, w co takiego Harry znowu się zamieszał, bez namysłu obrała jego stronę, nie biorąc pod uwagę, że to Ron mógłby mieć rację.

Tylko że on sam był zupełnie zagubiony.

- Przecież nie powiedziałem ci, o co chodzi.

- I masz to w tej chwili zrobić, Ronaldzie Weasley! - zażądała. Ron poczuł się wyjątkowo beznadziejnie.

- Nie mogę - powtórzył, uciekając wzrokiem do zegarka na nadgarstku tylko po to, żeby się czymś zająć. Nie podobało mu się, jak jego ton śmiesznie się nagle podwyższył. - Dobrze, mamo, przyszedłem tu tylko, żeby powiedzieć ci, że nici z dzisiejszej kolacji - dodał szybko, chociaż z takim wytłumaczeniem czuł się po prostu głupio, a i wiedział w duchu, że tak naprawdę był tu po to, aby opóźnić jeszcze zrobienie czegoś, co zrobić musiał. - Jutro pewnie też. Albo w ogóle do... Sam nie wiem. Przepraszam. Naprawdę muszę już iść. Nie denerwuj się, wszystko musi się jakoś wyjaśnić.

Wydawało się, że powiedzenie, aby się nie denerwowała, jeszcze tylko bardziej wytrąciło panią Weasley z równowagi. Ruszyła za Ronem, kiedy ten zbliżył się do kominka.

- Co tu jest do wyjaśniania?! On tego nie zrobił! - zawołała, dobitnie oddzielając od siebie każde słowo.

- Mamo... - zaczął znowu, ale zrezygnował z powtarzania, że ona nawet nie wie, co takiego Harry miałby zrobić. - Ja też... Ja muszę iść. Czekają na mnie.

Molly, zdenerowana do granic możliwości, nie zauważyła nawet, kiedy Ron sięgnął po proszek Fiuu. Zielone płomienie błysnęły jednak w tak nieodpowiednim momencie, że ze złości ramiona niekontrolowanie jej drgnęły. Jeszcze nawet nie skończyła z nim rozmawiać!

- Ron! Ron! - zawołała za nim w kominek, jakby oczekiwała, że jeszcze to usłyszy. - To przeklęte Ministerstwo!

****

Harry rozglądał się po wszystkich kątach swojego salonu jak wędrowiec po naprawdę długiej podróży. Czuł się tak dobrze, jakby po wyjątkowo okropnych wakacjach u Dursleyów znalazł się wreszcie w wygodnym fotelu w przytulnym Pokoju Wspólnym Gryffindoru.

- Jesteś zbyt ckliwy jak na kogoś, o kim krążą plotki, że ma na piersi wytatuowanego rogogona.

Draco pojawił się dość niespodziewanie, ale Harry nawet nie drgnął. Może mimowolnie i choć nie przyłożył do tego uwagi, słyszał jego kroki - może tego głosu po prostu nie był już w stanie się przestraszyć.

Harry spokojnie odwrócił się tylko do niego, zanim się roześmiał. Wciąż jeszcze głupio się uśmiechał, kiedy poczuł specyficzny, ale delikatny i bardzo dobrze sobie znany zapach. Sok dyniowy - i Harry był tego pewny - tkwił w zaciśniętej dłoni Dracona i Harry'emu ciężko było już nie domyślić się, gdzie i po co ten chwilę temu zniknął. Nawet się ucieszył, że może wcale nie chodziło o to, że zanudził go długą opowieścią o swoich stosunkowo krótkich odwiedzinach u Luny i Weasleyów, którą Draco skomentował tylko krótkim:

- Harry, ty byłeś tam parę godzin czy tygodni?

Uroczy był jego wkład w zakopywaniu wywołanego przez Harry'ego sporu - a w tym wypadku różnica między słowami uroczy a drobny wydawała się Harry'emu największą różnicą pod słońcem.

Ale, cóż, Harry'emu życie było dziś wyjątkowo miłe, więc na głos tego nie powiedział. Skinął tylko głową w podziękowaniu, starając się jednak, aby w jego oczach błysnęła podejrzliwość.

- Zawartość arszeniku? - zapytał, kiedy Draco podrzucił lekko niedużą, ale kolorowo ozdobioną butelkę tak, że na chwilę zawisła w powietrzu, żeby powoli wylądować w rękach Harry'ego. Draco spuścił głowę, jakby był czymś wyjątkowo i oburzony, i rozczarowany.

- Łudisz się, że ja użyłbym czegoś tak banalnego? - mruknął niby sam do siebie, jakby chciał dodać Od czegoś jestem tym Mistrzem Eliksirów. A zaraz dodał głośniej: - W procentach czy promilach?

I Harry nie potrafił dłużej powstrzymać śmiechu, słysząc zresztą, że nie jego jednego to rozbawiło.

W każdym razie, Draco powoli podszedł do niego, trzymając w dłoni własną filiżankę.

- Nie musiałeś - zagadnął w międzyczasie Harry, bo tak naprawdę wcale o nic go nie prosił. - Dziękuję.

Draco w duchu wykonał coś, co możnaby porównać do wzruszenia ramion - właściwie zbytnio to się przy tym soku dyniowym nie wysilił, machając jedynie parę razy różdżką, ale zbywać w taki sposób komplementów czy podziękowań to akurat nigdy nie miał w zwyczaju.

Harry zaraz po tym z odruchu podparł się na dłoni na jednej z poduszek, żeby podnieść się o parę cali, zbliżając twarz do twarzy Dracona. On jednak miał oczy tak zdezorientowane, że sekundę później Harry speszony wrócił na swoje miejsce, orientując się, co robi.

- Przepraszam - powiedział szybko, unosząc dłoń w obronnym geście. - To... przyzwyczajenie.

Widział, że Draco chce coś powiedzieć, ale miał co do tego złe przeczucia i wolał go uprzedzić.

- Przepraszam - powtórzył zakłopotany, przecierając twarz dłońmi. - Zapomniałem. Odruch. Wiem, że chciałeś czasu.

Draco wywrócił oczami, na chwilę zatrzymując wzrok na suficie.

- Mogę coś powiedzieć?

- Na Merlina, tak, ja... - zaczął znowu, energicznie kiwając głową, ale Draco podniósł dłoń, żeby go uciszyć, zanim sam zajął miejsce w drugim rogu kanapy. Harry zamrugał kilka razy, obserwując, jak przygryza wargi, tak jakby spodziewał się, że to pomoże mu lepiej zobaczyć w tych szarych oczach, co Draco teraz myśli.

- Harry - zaczął, a Harry'emu wydało się, że już po tym jednym słowie się zawahał. Zniżył ton głosu. - Nie myśl, że to tak, że tylko ty... tęsknisz. Przysięgam, że ja też. I, jeśli zapomniałeś, nie zerwałem z tobą... tak zupełnie.

- Ani, jeśli zapomniałeś, nie powiedziałeś, że do siebie wróciliśmy - wtrącił. Myśli powoli uciekały mu z głowy. Nie miał pojęcia, kiedy ucichło dla niego nawet bicie zegara. Kiedy bezmyślnie odłożył gdzieś wszystko, co wcześniej miał w rękach, żeby nie musieć zwracać uwagi na coś tak głupiego. Kiedy poczuł chłodną dłoń unoszącą delikatnie jego twarz, jakby jej właściciel chciał mu koniecznie coś pokazać i udowodnić.
Może to było tylko przelotne muśnięcie ust. Ale Harry poczuł się tak, jakby minęło kilka naprawdę słonecznych dni.
Jak wzięcie oddechu po długim czasie spędzonym pod wodą.

Harry musiał wyglądać na bardzo skołowanego, że Draco po paru chwilach uniósł brwi, nie do końca takiej relacji się spodziewając. Harry się nie przejmował. Nie chciał mieć w głowie nic poza słodkim uczuciem do niego.

- Co? - zagadnął Draco. - Nigdy nie potrzebowałeś żadnego pretekstu.

Harry parsknął jakimś dziwnym śmiechem, bo jego na nowo rozbiegane myśli nie mogły zdecydować się na tylko jedną reakcję i odpowiedź.

- Dziękuję.

Może to nie było najlepsze, co mógł powiedzieć, sądząc po nieco kpiącym uśmieszku Dracona, ale widział przecież, że za tą drwiną kryje się coś naprawdę błogiego.

Draco pochylił się kolejny raz i nawet jeśli Harry był pewien, że wie po co, to on tylko wyciągnął dłoń po swoją filiżankę z herbatą. Harry się roześmiał, mając do tego wyjątkową ochotę.

- Kocham cię.

Draco cofnął filiżankę od ust, zanim w ogóle ich dotknęła. Czuł się z tym dość głupio, ale i tak odmrukął ciche:

- Tak?

Harry kiwnął głową.

- Kocham.

Przyłożył dłoń do piersi, czując, jak drugą Draco zamyka w swojej. Nie chciał innej odpowiedzi.

- Chcę pogadać - oznajmił chwilę po tym Draco. - O tym, jaka...

Ale urwał, oglądając się przez ramię w tej samej chwili, gdy Harry wychylił się w bok i spojrzał gdzieś za niego. Coś charakterystycznie zaszumiało po drugiej stronie korytarza.

- Sprawdzę - rzucił trochę ciszej Harry i wstał, rzucając Draconowi krótkie spojrzenie.

Niepokoiła go cisza, jaka padła na całe mieszkanie po tym, jak - Harry mógłby przysiąc - ktoś użył sieci Fiuu, żeby dostać się do środka. Nawet jeśli był odrobinę przewrażliwiony, to prawą dłoń trzymał za sobą, blisko różdżki spoczywającej w jego w kieszeni.

Zajrzał do kuchni. Ale przy kominku czekał tylko Ron.

Harry odetchnął głośno, chowając ręce do kieszeni.

- Ron - westchnął trochę oskarżycielsko. - Mogłeś coś powiedzieć, stary. Jeszcze trochę i bym się przestraszył - stwierdził, usiłując obrócić wszystko w żart. Uśmiechnął się, zanim zmierzył Rona wzrokiem. Wciąż miał na sobie szaty charakterystyczne dla aurorów. Jakoś nagle zatęsknił za Ministerstwem i własną pracą. - Co jest? Wszystko gra? - zapytał, zanim nagle przypomniał sobie, jak wcześniej bardzo chciał z nim porozmawiać.

Ron z jakiegoś powodu cały poczerwieniał.

- Harry, ja... - uprzedził go, zanim Harry zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć. Okularnik miał wrażenie, że Ron wkłada naprawdę wiele wysiłku tylko w to, żeby patrzeć mu w oczy. Kominek znowu błysnął zielenią. - Dziś nie przyszedłem tu na przyjacielską wizytę.

Dwie kolejne osoby pojawiły się w pomieszczeniu. Draco - i jeden, ubrany jak Ron, pracownik Ministerstwa, który stanął przy Weasleyu. Harry usilnie starał się zrozumieć, co się dzieje, ale jakoś niezbyt mu to szło.

- O co chodzi? - usłyszał tuż za sobą chłodny głos Dracona. Harry poczuł jego dłoń na swoim ramieniu, kiedy Draco delikatnie odsunął go od nich bliżej siebie.

Harry pomyślał, że parę razy spotkał już aurora, który otworzył usta, aby odpowiedzieć i którego Ron uprzedził.

- Daj mi wyjaśnić - poprosił, bo miało to dla niego wagę czegoś w rodzaju zachowania honoru. Auror nie wyglądał na zachwyconego, ale mruknął do niego coś pod nosem i skinął głową. - Mówi ci coś nazwisko Wood, Harry? Enid Wood?

Harry'emu serce zabiło zdecydowanie zbyt szybko. Odszukał dłoni Dracona i mocno ją ścisnął, kiedy wymienił z nim nerwowe spojrzenie.

- To ma coś wspólnego z tym listem, który mi wysłałeś? - zapytał, starając się zrozumieć te oficjalny ton i przebieg sytuacji.

Ron wykonał taki ruch zarumienioną do granic możliwości głową, że ani Harry, ani Draco nie mieli pojęcia, czy nią pokiwał, czy pokręcił w zaprzeczeniu.

- Przykro mi - odparł cicho. Tylko na chwilę spuścił wzrok z Harry'ego - żeby spojrzeć na Dracona i jego wyraz twarzy. Ale coś w nim tak go musiało przestraszyć, a może i zawstydzić, że momentalnie znowu utkwił niepewne oczy w Harrym. Co gorsza, to wcale niczego nie poprawiło i Ron czuł się tak samo podle. - Jestem pewien... że już znasz jej nazwisko. Prawdziwe nazwisko. Mam rację?

Brzmiał tak, jakby wcale nie chciał jej mieć. Harry skinął głową, czując, jak Draco również przestraszony mocniej zaciska dłoń na jego ramieniu. Miał naprawdę złe przeczucia.

- Wiesz, kim była - ciągnął dalej Ron. - Dla ciebie... między innymi.

- Nikim - dodał od razu Harry. - Dla mnie nikim. Ale co rozumiesz przez "była"?

Ron ściskał w dłoniach różdżkę tak mocno, że Harry był pewien, że lada chwila przełamie ją na pół.

- No... - odparł niechętnie, czując, jak jakiś okropny, rozgrzany do białości metal zaciska mu się na szyi.

Jak skończony zdrajca.

- Ona nie żyje, Harry.

Harry złapał Dracona za ramię ręki, której dłoń już ściskał w swojej. Nie miał jednak pojęcia, czy dlatego, że wydawało mu się, że Draco mocno drgnął, czy dlatego, że bał się, że sam nie utrzyma się na nogach.

- I... Wiemy, że tam byłeś, Harry. Chwilę przed tym, jak ktoś... sam wiesz.

- Appare Vestigium? - wydukał tylko Harry, nie umiejąc już nawet spojrzeć na przyjaciela. Wzrok zawisł mu gdzieś między podłogą a twarzą Dracona, na którą spojrzeć się bał. Wiedział, że to zaklęcie pozwalało odkryć czyjąś obecność po sile jego magii, choć nie dawało możliwości poznania jego dokładnych kroków. Ron kiwnął głową. - I wy myślicie, że ja... - zaczął powoli Harry, przerażony tym, o co chciał zapytać, ale zbyt zdezorientowany, żeby móc o tym myśleć. - Że ja ją zabiłem? Ron, zwariowałeś?! - krzyknął nagle, czując się wyjątkowo irracjonalnie.

- Nie wierzę, że mógłbyś to zrobić... naumyślnie. Ja... Sam już nie wiem, stary.

Harry czuł się tak, jakby Ron kopnął go w brzuch. Draco nie wiedział już nawet, czy bezpieczniej czuł się bliżej, czy dalej od Harry'ego.

- Ron, ja nie jestem wariatem, żeby zabić kogoś i o tym nie pamiętać!

Ron pokręcił bezsilnie głową. Widać było, że sam nie wie, co myśleć.

- Ja tu nie mam nic do gadania.

- Musisz iść z nami - oznajmił twardo ten drugi auror, który przyszedł tu z Ronem. Harry nie był w stanie się poruszyć, więc kiedy auror złapał go za ramię, to Draco musiał zmusić go do ruchu, szarpiąc go w tył.

- On nigdzie się stąd nie ruszy.

Nawet jeśli Draco nie miał pojęcia, co działo się wokół niego ani czy dobrze wszystko usłyszał - na pewno nie chciał, żeby oni gdziekolwiek zabrali Harry'ego, zanim z nim nie porozmawia.

- Nie ty będziesz decydował, Malfoy.

Draco rzucał Harry'emu wiele spojrzeń - każde coraz mocniej prosiło, żeby coś powiedział, żeby zaprzeczył, żeby obrócił wszystko w żart. Ale Harry milczał, a w głowie szumiało mu tak, że przez chwilę ani nic nie słyszał, ani nie widział, ani nawet nie czuł. I kiedy Draconowi zabrakło nagle sił, żeby dłużej trzymać go przy sobie, nie miał już pojęcia, co się z nim działo. Ostatnie znajome uczucie - dotyk znajomych dłoni - zniknęło i Harry niejako poczuł się nagle jak porzucony gdzieś z dala od wszystkiego, co dobrego kiedykolwiek poznał.

- Ty też powinieneś pójść, Draco.

2

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim.

Lepszego niż poprzedni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro