14.
Kuchnia w Norze nigdy nie należała do cichych. Jeśli nawet nie podzwaniały w niej wesoło odkładane na stół szklanki, sztućce nie brzęczały przy obiedzie, stół nie trzeszczał od nadmiernej ilości potraw, a głośne rozmowy nie odbijały się od ścian, to sama Molly była w stanie sprostać zadaniu wypełnienia czymś ciszy. Dokładnie tak jak teraz.
Szmatka zawzięcie, chociaż już zupełnie niepotrzebnie tarła wciąż o ten sam talerz, druty głośno uderzały o siebie, tworząc jakiś wyjątkowo krzywy wzorek, nad którym już nikt nie panował, szklanki śmigały po całej kuchni, nie mogąc trafić do właściwych półek i jednej udało się już nawet rozbić, widelec walczył gdzieś z talerzem o miejsce w szufladzie, wywołując okropnie niemiłe dla ucha zgrzyty.
Atmosfera była bardziej gęsta od samo-mieszającego się sosu do kaczki, która była już na granicy przypalenia, co było dość niewiarygodne, biorąc pod uwagę, że w pomieszczeniu była tylko jedna osoba.
Molly Weasley nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była tak roztargniona i nie umiała zapanować nad własnym domem.
Była tak zdenerwowana, że pieczenie i gotowanie, które zwykle sprawiały jej radość, bo dawały poczucie, że niedługo zbiorą się goście, przychodziło jej z niemałym trudem.
Gdyby nie wiedziała, że przez to poczuje się jeszcze beznadziejniej, a przede wszystkim - gdyby na lunch nie była zaproszona również Hermiona z jej WESZ, poprosiłaby może o pomoc skrzata domowego.
W końcu na przykrytym kraciastym obrusem, doświadczonym już w wielu obiadch stole wylądowały paszteciki dyniowe i kanapki - po przejściu wnikliwego sortowania, bo w wyniku działań i zaklęć skupionej na czymś zupełnie innym pani Weasley niektóre paszteciki były wypchane pomidorami i sałatą, a niektóre kanapki obtoczone w dyni.
Parę innych talerzy z cichym brzękiem wylądowało jeszcze na stole, kiedy od szklanej tarczy zegara odbiło się zielone światło, rozległ się charakterystyczny dziwek płomieni, a Molly gwałtownie się odwróciła, sprawiając jednocześnie, że nóż, którym kroiła ciasto, przeleciał parę cali i wbił się w stos serwetek.
- Harry? - zawołała głosem pełnym nadziei, ale jeszcze bardziej zmartwionym, wychylając się do tyłu, aby lepiej widzieć kominek. Tylko ona wiedziała, jak dręczyły ją ostatnio myśli o swoim przyszywanym synu.
- Jasne, mamo, my też się cieszymy, że cię widzimy - rozległ się jednak głos Rona, w którym mimo wszystko nie było ani trochę złośliwości. Spojrzał tylko zatroskany o panią Weasley na Hermionę, której podał rękę, kiedy wyskoczyła z kominka.
- Och, nie wygłupiaj się, Ron - ucięła rozczarowana, bo uważała, że po ponad czterech tygodniach Harry mógłby w końcu pojawić się chociaż na parę minut. Miała tyle pytań, na które tylko on umiałby dostatecznie odpowiedzieć. Przecież to podłe, wyprawiać takie rzeczy, a potem nawet nie pokazać się na oczy ani nic nie wytłumaczyć! - Co go znowu zatrzymało?
Hermiona rzuciła ostatnie spojrzenie Ronowi, po czym wzruszyła bezradnie ramionami i ruszyła do kuchni z cichym Dzień dobry.
- Wyszedł parę godzin temu - odparł w tym czasie Ron. Pani Weasley zatrzymała ręce w połowie drogi do fartucha, w który zamierzała się wytrzeć, i spojrzała na nich wielkimi oczami.
- I jeszcze nie wrócił? - zaniepokoiła się. - I nie powiedzieliście mu o lunchu?
W gruncie rzeczy, jak na to patrzyli, to to był bardziej jakiś przedwczesny obiad niżeli lekki posiłek, jakim zwykle był lunch, ale Ron przecież nie narzekał, toteż się nie odezwał.
- Przecież na pewno jesteście głodni! - usprawiedliwiła się Molly trochę zbyt histerycznym tonem, widząc ich spojrzenia. - A Harry przez ten cały stres musiał na pewno stracić na wadze! Jak dalej tak pójdzie...
- To będzie go trzeba przywiązać do podłogi, kiedy zacznie unosić się nad ziemią jak Prawie Bezgłowy Nick - przerwał jej, mrucząc pod nosem, Ron.
- Ron, jak możesz z tego żartować! - krzyknęła, podobnie jak Ron robiąc się rumiana na twarzy. -To wcale nie jest śmieszne! Nawet nie wiesz, co Harry musi teraz przeżywać!
- A młody Malfoy?
Dopiero teraz zauważyli pojawienie się pana Weasleya, w którego stronę nagle zwróciły się wszystkie trzy głowy. Molly poczerwieniała jeszcze mocniej i zaczęła wyglądać na obruszoną, podczas gdy Artur skinął z uśmiechem głową Ronowi i Hermionie.
- Nikt nie wierzy tu w to, co wypisują w Proroku Codziennym ani w winę Malfoya, prawda? - zapytała powoli Hermiona, widząc minę pani Weasley na słowa męża. Jej ton i to, jak zaniepokojona zatrzymuje wzrok na wszystkich po kolei, wyraźnie wskazywało na to, jakiej odpowiedzi się spodziewa. Tylko pan Weasley pokręcił głową. Molly za to wzięła z blatu szmatkę, która akurat nawinęła się jej pod rękę, i głośno z powrotem ją na niego odrzuciła.
- Jak on mógł! - krzyknęła, a głos zadrgał jej ze zdwnerowania, stresu i wielu zmartwień, ale nie byli pewni, czy mówi o Harrym, czy o Malfoyu. - I znowu nie przyszedł!
Ron wymienił spojrzenia z panem Weasleyem, zanim odezwał się łagodnie, bo Hermiona już w razie czego, gdyby zapragnął być niedelikatny, na przypomnienie szturchnęła go lekko w ramię:
- Mamo, on ma teraz większe problemy niż to, że herbata mu wystygnie.
- Ale na pewno poczułby się lepiej! - zaparzyła się pani Weasley.
Hermiona westchnęła cicho i marszcząc brwi, spojrzała na Rona, jakby chciała zapytać, czy jeśli powie, Harry miałby jej to za złe.
- On chyba boi się tu przychodzić - powiedziała w końcu, rozglądając się tak, jakby spodziewała się zobaczyć gdzieś tu Harry'ego. - Nie wie, jak zareagujecie. Chyba myśli, że w ogóle nie będziecie chcieli go widzieć. Że rozczarował... czy coś w tym stylu. Sama nie wiem.
- Bzdury! - żachnęli się jednocześnie państwo Weasley. Molly wyglądała już, jakby miała zamiar rozpłakać się na myśl, że Harry ma tak głupie obawy.
- Molly, wszyscy się o niego martwimy - zaczął, uspokajając ją pan Weasley - ale...
Kominek znowu błysnął zielenią płomieni, z których wyjrzała kolejna ruda czupryna.
- O, Ron, widzę...
- Zamknij się, George - burknął od razu Ron, widząc uśmieszek brata i wiedząc, że nie ma on bynajmniej na celu skomplementować jego krawatu. George zmarszczył brwi.
- A wy co macie takie grobowe miny? Ktoś umarł czy Harry nie przyszedł na obiad?
- Och, cicho siedź, George - syknęła tym razem urażona pani Weasley. Nagłe, przedłużające się i niezbyt przyjemne milczenie spowodowało, że w końcu pan Weasley postanowił wziąć sprawy w swoje ręce:
- Molly, co tam przygotowałaś? Jestem ciekaw, jak mugole pieką ciasta w tych swoich pieczarach...
- Piekarnikach - poprawiła go Hermiona, uśmiechając się rozbawiona. - To się nazywa piekarnik.
****
Harry'emu drżały ręce i sam nie miał pojęcia, czy to z podekscytowania, czy ze strachu. W końcu mógł udowodnić przed Malfoyem, że mówił prawdę.
Niemal w biegu wpadając do swojego mieszkania, w jakimś stopniu cieszył się tym, co przed chwilą usłyszał, że wszystko od początku do końca było zaplanowane, specjalnie, bo dzięki temu czuł się odrobinę mniej winny, jako że był tylko częścią całego planu. Ale to uczucie szybko zostało zgaszone przez myśl, że był tak przewidywalny, że idealnie wpasowywał się w kolejne wymysły kobiety, która w gruncie rzeczy nawet go nie znała.
- Jesteś? - zawołał, powstrzymując się, żeby już w progu nie wykrzyczeć, czego się dowiedział. - Draco, muszę ci coś powiedzieć!
Nikt nie odpowiedział. Rozejrzał się po korytarzu i salonie, ale razem z nim zaglądał tam tylko pogłębiający się mrok. Zaczynało już robić się późno.
Przypomniawszy sobie o dniu tygodnia, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien raczej poszukać w Hogwarcie. Był piątek, na lekcje, nawet te popołudniowe, było już za późno, ale nie był pewien, czy w Wielkiej Sali nie trwała właśnie kolacja, albo czy Draco nie udziela jakichś korków, chociaż właściwie nie robił tego od paru lat. Rozejrzał się za zegarem, jakby nagle zupełnie zapomniał, że to jego dom, w którym znał każdy mebel, ale zamiast tego natrafił na blade światło z piętra padające na szczyt schodów i parę pierwszych stopni, rozgarniając szarawe cienie.
- Jesteś tutaj, Draco?
Znowu nie było odpowiedzi, toteż Harry umilkł i się przysłuchał. Dotarły do niego leniwe kapnięcia kropel wody, tak ciche, że ledwo je wyłapał, ale miał wrażenie, że nie tylko on wstrzymuje w tym mieszkaniu oddech.
Ruszył ku schodom, ale właściwe dopiero, kiedy wszedł na pierwszy stopień, zorientował się, jak powoli to zrobił, nie wiedząc właściwie dlaczego. Poprawił się, bo, na Merlina, nie miał się czego tutaj bać i bynajmniej nie spodziewał się, że z łazienki wyskoczy na niego uzbrojony w trójząb tryton. Albo sam nie wiedział już, czego się spodziewał.
Raz udało mu się nawet potknąć na schodach i mógłby przysiąc, że one zrobiły to specjalnie, zanim przez uchylone drzwi wcisnął głowę do łazienki, z której jako z jedynego pomieszczenia sączyło się światło.
Na krótką chwilę pierwszy rzucił mu się w oczy znajomy kształt różdżki leżącej na kranie, z którego niezakręcona woda powoli zaczynała cieknąć już na podłogę, ale jakiś gwałtowny ruch szybko odwrócił od tego jego uwagę i wzrok. To Draco, siedząc pod ścianą obok, na jego widok schował twarz w ramieniu, zanim Harry zdołał zauważyć niego. Nie mógł jednak już dłużej wstrzymywać oddechu, kiedy zresztą i tak było to już bez sensu, i Harry usłyszał, że bardziej przypominał świst.
On płacze?, przeleciało mu przez myśl, ale od razu skarcił się w duchu za tak głupie pytanie. Malfoy nie wyglądał przecież, jakby dmuchał świeczki na torcie.
Tylko raz widział go takiego i to w najmniejszym stopniu nie było dobre wspomnienie.
Parę chwil nie wiedział, co robić. Wyjść i dać mu trochę prywatności, czy zostać? Ryzykować przy tym niezręczną do bólu ciszę przerywaną jedynie szlochem, który skręcałaby mu wszystkie wnętrzności, czy próbować go pocieszyć, kiedy w głowie miał tylko beznadziejne Nie płacz? Nie pamiętał już nawet, dlaczego się tu znalazł. Jedynie to, że jeśli on zaraz się nie uspokoi, to przeklnie samego siebie czymś wyjątkowo paskudnym. Poczuł się tak ciężki od poczucia winy, jakby to zaledwie chwilę temu wybiegł przerażony z Dziurawego Kotła. Ciężar na ramionach skłonił go do tego, żeby przyklęknąć o krok obok Dracona. Nie śmiał nawet się odezwać, a co dopiero zacząć się kolejny raz tłumaczyć.
W ogóle nie czuł się już dobrze. Miał gdzieś taką prawdę, która najpierw tyle kosztowała.
Patrząc na niego, czuł się już tylko tak, jakby całej swojej radości jak głupiej poduszce własnoręcznie podciął najważniejsze szwy i teraz obserwował, jak pruje się do reszty.
Długo zastanawiał się, co zrobić, bo mówienie o sobie i własnych wiadomościach, podczas gdy Draconowi od płaczu kręciło się już w głowie, wydawało mu się wyjątkowo nietaktowne - a przynajmniej był pewien, że Hermiona tak by to nazwała, bo jemu samemu coś mówiło, że przecież gdyby ostatecznie dowiódł, że powód tego płaczu był kłamstwem, to przecież Draco by się uspokoił. Z tym że Harry sam nie wierzył już, że patrząc, jak Draco cierpi z jego powodu, będzie w stanie cokolwiek sensownego wydusić. Może myślał nad tym nawet zbyt długo i znów miał wrażenie, że to zadziałało na jego niekorzyść.
Ale Draco nie mógłby mu przyznać racji. Było lepiej, kiedy płakał. Lżej. Choć pod zdezorientowanym, zmartwionym do granic spojrzeniem zza okrągłych szkiełek czuł się wyjątkowo żałośnie.
Jeśli płakał z bezsilności, przecież nie mogło być już gorzej. Może to był ten moment, od którego zacznie być lepiej.
Marzył, żeby Harry się odezwał, wiedząc jednocześnie, że i tak nie będzie w stanie mu odpowiedzieć.
- Nie chcesz mi wybaczyć, ja rozumiem - zaczął cicho okularnik, po tym jak mruknął coś bezradnie pod nosem, takim tonem, jakby wciąż nie miał zupełnie nic do powiedzenia na swoją obronę. Zastanowił się chwilę, czy i jak fatalny błąd by popełnił, gdyby spróbował go dotknąć. - Ja też nie potrafię. Ale, proszę cię, nie płacz - ciągnął dalej, w duchu przykładając sobie w twarz. Przecież powtarzał sobie, żeby nie palnąć czegoś tak głupiego... Nie płacz, jasne, bo to na pewno załatwi sprawę. - Na Merlina, przecież ja nie jestem tego wart - jęknął jeszcze ciszej, jakby sam do siebie.
Usiadł na trochę wilgotnej podłodze, nie spodziewając się żadnej odpowiedzi, ale po minucie czy dwóch usłyszał niewyraźne mamrotanie w rękaw:
- A jednak ciągle za mną biegasz.
Harry podniósł na niego oczy, wyczekując czegoś jeszcze, ale on ani się już nie odezwał, ani nie podniósł nawet głowy.
- Naprawdę chcesz, żebym przestał?
Za wszelką cenę pragnął, żeby Draco chociaż pokręcił głową. Ten mocniej wcisnął twarz w wewnętrzną stronę zgiętego łokcia.
- Nie wiem, czego chcę - odszepnął krótko. Mógłby przysiąc, że jeśli naprawdę jeszcze raz będzie musiał się nad tym zastanawiać, głowa po prostu pęknie mu z tępego bólu.
Kiedy podniósł nagle do twarzy dłoń, którą Harry nieudanie w tej samej chwili postanowił ująć, był już gotów prosić Malfoya, żeby zamiast wylewać łzy, wyrzucił z siebie wszystko w formie najgorszych przekleństw. Harry był zdania, że byłoby lepiej, gdyby zaczął krzyczeć, a dzięki temu może i szybciej by się uspokoił. Na niego zawsze to działało.
Tylko czy w ten sposób nie doprowadziłby go do łez kolejny raz? Ostatecznie, po wybuchu ognia to wody zawsze się szuka.
- Możesz już iść - usłyszał znowu głos, który przywrócił go na ziemię. Miał wrażenie, że Draco próbuje jakoś niezauważenie otrzeć twarz, zanim podniósłby na niego wzrok. - Nie każ im na siebie czekać.
- Chcę zostać - oświadczył stanowczo, zanim dotarł do niego sens tych słów. - Co ty powiedziałeś?
- Przestań - zirytował się nagle Draco. - Dobrze wiesz, że obaj kłamiemy. Ja wcale sobie nie radzę, a ty...
- A mnie naprawdę nic nie łączy z tą dziewczyną ani jej dzieckiem - wszedł mu w słowo. - Przysięgam. Sam możesz zobaczyć.
Draco nagle poderwał głowę o parę cali, otwierając oczy i Harry z niepokojem stwierdził, że były tak zaczerwienione, że podobne widział w życiu tylko u Mundungusa Fletchera. Postanowił tym razem jednak tego nie komentować, wiedząc, że zamiast tego może będzie mógł coś na to zaradzić.
- Jak? - zapytał, ale Harry już podawał mu różdżkę.
Draco szybko domyślił się, o co mu chodzi. Wyglądał przez chwilę, jakby chciał odmówić, albo chociaż zapytać, czy Harry jest tego pewien, bo wiedział, jak źle znosił wdzieranie się w jego myśli i uczucia. Ale ostatecznie nic takiego nie powiedział i samemu będąc zbyt ciekawym, odebrał od niego swoją różdżkę. Przetarł dłonią mokre policzki.
- Spójrz na mnie - polecił, starając się opanować drżenie rąk.
Harry posłusznie to zrobił, chociaż zaczął się stresować. Bał się, żeby Draco nie zobaczył czegoś, co wiedział już od niego, ale czego lepiej, żeby nie oglądał na własne oczy. Przez chwilę skupił się na wieczorze w Dziurawym Kotle nawet bardziej niż na tym, co właściwie chciał mu pokazać, ale chyba udało mu się poprawić na sekundę przed tym jak usłyszał ciche Legilimens.
Draco nie od razu coś zobaczył i prócz rzeczywistego obrazu Harry'ego, który usilnie próbował nie zamykać oczu, jedynie coś poczuł. Harry nie stawiał najmniejszego oporu, nawet jeśli musiał się powstrzymać, żeby chociaż nie spróbować, toteż Draco przestał w ogóle mrugać, poddając się nieswoim emocjom. Uderzyło w niego jakieś oszołomienie, czuł, jak żal przebija się przez walczące ze sobą wściekłość i poczucie winy, zostawiając tylko odrobinę miejsca dla poruszenia i niejasnej namiastki ekscytacji.
Przekręcił delikatnie różdżkę, skupiając się na zobaczeniu, co te uczucia wywołało. One same były czymś zbyt małym. I Harry musiał poświęcić temu całą uwagę, chociaż nawiedziło go niemiłe wrażenie, że wcale już nie robi tego z własnej woli. Okropnie czuł się, kiedy ktoś szperał w jego głowie, przywodząc mu na myśl Snape'a i fatalne lekcje oklumencji z nim, a kiedy pomyślał o swojej zerwanej więzi z Voldemortem i koszmarach, jakie przez nią dręczyły go kiedyś niemal co noc, przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Wytrzymasz, powiedział sobie w duchu, znowu z tym okropnym uczuciem, że nie tylko on to usłyszał. Jesteś aurorem, na Merlina!
To nie był już ten ból, jaki wyrządzała mu blizna - ale czuł się tak, jakby nagle musiał podzielić swoje ciało z kimś drugim i to w żadnym wypadku nie było uczucie sympatyczne.
Draco pochłonięty odnalezionym wspomnieniem, o którym Harry nie przestawał myśleć, nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Najpierw jakiś zarys błysnął mu tylko przed oczami, kiedy widział przed sobą jednocześnie, jak prawdziwy Harry chowa twarz w dłoniach, a ten odrobinę rozmyty stał pod jakimś mieszkaniem - a przynajmniej tak coś Draconowi podpowiedziało, bo jedyne, co mógł zobaczyć, to pusty trawnik. Pomyślał, że Harry musi być pod peleryną niewidką i nie miał pojęcia skąd, ale wiedział po prostu, że to prawda.
Harry musiał znowu pomyśleć o Snapie, bo błysnęła mu przed oczami jego klasa. Draco nie odezwał się słowem, ale nakłonił myśli Harry'ego do powrotu do poprzedniego wspomnienia.
Teraz stał już w środku nieznanego mu mieszkania, słysząc krzyki, które układały się w niewyraźnie słowa. Milczał tylko siedzący na dywanie chłopiec o tej samej ciekawskiej twarzyczce, którą już kiedyś widział, ale o oczach i czuprynie zupełnie innych. Chciał przyjrzeć im się bliżej, ale wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Harry musiał pomyśleć już o czymś innym.
Zupełnie zgubił się w przebłyskach wydarzeń sprzed może godziny, zupełnie im nie wierząc. Harry nigdy nie był mistrzem oklumencji, prawda, i Draco nie rozumiał, w jako sposób miałby znowu coś kręcić. Albo nie rozumiał już nic.
Chciał podejść bliżej, samemu stać się częścią tego wspomnienia, zobaczyć, usłyszeć z bliska, dotknąć czegokolwiek, żeby móc mieć pewność, że to naprawdę się wydarzyło, podczas gdy ta sama chwila za jego sprawą wciąż i wciąż się powtarzała. Raz chłopiec był zielonookim blondynem, zaraz już złotowłosy z niebieskimi oczkami. Teraz już jego matka mierzyła różdżką w Harry'ego, zaraz on wybiegał już na ulicę. I znowu stali razem w korytarzu, cofnęli się do salonu, kiedy pokręciła głową, zaprzeczając, jakoby Harry miał mieć z nim cokolwiek wspólnego...
Opuścił rękę tak gwałtownie, że różdżka mu z niej wypadła, upadając i tocząc się głucho po zimnej posadzce, kiedy dobiegł go zduszony krzyk Harry'ego.
- To nic - wydyszał szybko Harry, mimo że Draco wiedział, że pozwolił sobie na za dużo. Powinien był zerwać zaklęcie zaraz po tym, jak poznał prawdę. Tylko co z tego, jeśli najchętniej jeszcze raz by to zobaczył?
Harry też z tego powodu poczuł do niego pewien uraz, ale powtarzając sobie, że sam o to prosił, nie odezwał się.
- Nie kłamałeś - usłyszał po chwili głos Dracona, który nie patrzył już na niego, ale zdawał się być czymś przestraszony. Harry wyprostował się, przeklinając się w duchu za swoją reakcję na to, że ktoś zobaczył jego jedno głupie wspomnienie, i energicznie pokręcił głową, w której wciąż trochę mu się kręciło.
- Nie.
Każdej reakcji się spodziewał i każdej wyczekiwał, ale na pewno nie pomyślał, że Draco tylko głośno zaklnie, jakby to teraz on był czemuś winien. Zbity z tropu tylko zmrużył oczy, a kiedy je otworzył, Draco bez słowa wpatrzył się już w podłogę. Czekał na to parę tygodni, ale teraz poczuł, że odrobinę się rozczarowuje. Liczył, że kiedy Draco go w końcu wysłucha, to powie... cokolwiek.
- Rozumiesz? - zapytał niepewny, czy do Malfoya dotarł sens tego, co zobaczył. - Draco, to nie jest mój syn!
Ale głupio było mu dodać, że blondyn powiedział kiedyś, że jeśli to faktycznie okaże się prawdą, może będzie w stanie wszystko mu zapomnieć. Poczuł, że to nie był na to dobry moment, szczególnie, że Draco znowu przycisnął dłonie do twarzy. Harry zmarszczył brwi, nie spuszczając z niego wzroku.
Wydawało mu się, czy jego klatka piersiowa znowu drgnęła jakoś niespokojnie?
- Draco... - szepnął, nie wiedząc, co więcej powinien powiedzieć. Zdziwił się trochę, kiedy Malfoy faktycznie uniósł głowę i na niego spojrzał. Harry znał ten wyraz oczu wdzięcznych, że mogą napotkać wzrok innych. Ale znowu zaczęły lśnić łzami i Harry zaczął się zastanawiać, czy na chwilę w ogóle przestały. Poczuł się jeszcze gorzej, niż zanim pokazał mu swoje wspomnienie.
Draco odwrócił głowę i Harry nie miał pojęcia, czy powinien, ale ostrożnie zagarnął jedno z jasnych pasemek w tył.
- Może teraz to okropny komplement, ale twoje oczy lśnią naprawdę pięknie. Choć osobiście wolę, kiedy to radość w nich iskrzy - postarał się uśmiechnąć, a kiedy dostrzegł krótkie, ale uważne spojrzenie szarych oczu, dodał: - Pamiętasz?
Usłyszał czyjeś kroki - kroki bardzo znajome, ale to nie powstrzymało go przed wciśnięciem się w zimną ścianę łazienki Jęczącej Marty, jakby chciał stać się jej niewidocznym elementem. Jeśli nawet w jego własnej głowie coś kpiło sobie z niego, że czarny jak bezgwiezdna noc Znak na jego ramieniu zbyt silnie odznaczałby się nawet na białych płytkach.
- Niepotrzebnie kazałem ci tu przyjść - zaczął, nie dając Gryfonowi dojść do słowa i nawet nie podnosząc na niego wzroku. I tak wiedział, że to on zatrzymał się tuż przed nim, odrzucając plecak pod ścianę. - Zachowuję się jak dzieciak, wybacz. Nie masz nawet obowiązku tu być. Możesz iść, jeśli miałeś inne plany. Poradzę sobie. Niepotrzebnie cię tu ściągnąłem - powtórzył, wyklinając się w duchu, za to, że bez pomocy tego przeklętego Pottera nie był w stanie poradzić sobie z przecież tylko jednym poleceniem, które pomogłoby całej jego rodzinie. Czuł się na to za słaby. Za słaby w ogóle na to, żeby spojrzeć na chłopaka, który przykucnął tuż przed nim i złapał go za ramiona.
- Draco - zaczął tonem, jakby Ślizgon rzucał jakimiś bezpodstawnymi oskarżeniami. - Po pierwsze, to nie kazałeś mi tu przychodzić, tylko prosiłeś, a ja się zgodziłem.
- Nie powinienem - stwierdził, za wszelką cenę chcąc uciec od świdrującego go spojrzenia jasnych, zielonych oczu. - To żałosne.
- I nie miałem żadnych planów - dokończył spokojnie Harry. - A nawet jeśli bym miał, chrzanić je.
Usiadł na podłodze dla potwierdzenia swoich słów. Gdzieś z korytarza dobiegł ich stłumiony dzwonek na zajęcia, ale Harry nawet się nie odwrócił. Przeciwnie - liczył, że Ron i Hermiona nie będą go szukać. Nie wiedział jeszcze, co wywołało taki stan u Ślizgona, ale nie chciał, żeby przeszkadzali. Racja, od paru tygodni często kłócili się o Mroczny Znak na ramieniu Dracona i zupełną wiarę Harry'ego w Dumbledore'a, przez ostatnie parę dni nie zamienili ze sobą nawet słowa po tym, jak Harry nie wytrzymał i wygarnął mu, że widzi, że coś przed nim ukrywa.
Ale przecież zależało mu na nim znacznie bardziej niż na wszystkim tym, co nagle ich podzieliło.
Serce boleśnie skręcało mu się w piersi, kiedy patrzył na jego bledszą niż zwykle twarz i rumiane z bezsilnego płaczu policzki. Jęcząca Marta, która musiała obserwować ich z najbliższej kabiny, wydała z siebie piskliwe O!, kiedy Harry przemógł w końcu żal do Dracona i podniósł obie dłonie, lekko przyciskając je gdzieś na granicy szyi i czerwonych policzków Ślizgona.
- Może teraz to okropny komplement, ale twoje oczy lśnią naprawdę pięknie. Choć osobiście wolę, kiedy to radość w nich iskrzy.
Mówiąc to, poczuł się trochę głupio. Jakby chwalił jego smutek. Ale wiedział, że Draco na pewno zrozumie, co miał ją myśli. Twarz Ślizgona jeszcze mocniej poróżowiała, ale Harry mógłby przysiąc, że w jakiś inny, niezwiązany z płaczem sposób.
I Gryfon uśmiechnął się uspokajająco, zachęcając go do podzielenia się z nim tym, co od początku roku tak go dręczyło, mimo że Draco tak naprawdę nie mógł tego zobaczyć - zamknął oczy, chwytając się chwili, w której w końcu poczuł, że nie jest w tym wszystkim sam.
- Kocham cię tak samo jak wtedy, Draco - kontynuował Harry. - I tak samo jak wtedy nienawidzę, kiedy płaczesz. Jeśli tego potrzebujesz, w porządku. Ale pozwól mi zostać i być ramieniem do łez.
W pierwszej chwili Draco odchylił tylko głowę do tyłu, bardzo słabo uderzając nią o ścianę. Harry znowu się zaskoczył, kiedy po paru ciężkich minutach blondyn nagle przechylił się do przodu, żeby oprzeć czoło na jego ramieniu. Ale to było dobre zaskoczenie.
Harry nie czuł się dobrze, klęcząc na zimnej podłodze i czując tylko, jak wilgotny materiał przylega mu coraz mocniej do ramienia, kiedy sam niewiele mógł zrobić. Obawiał się, że jego ruch przywróciłby Dracona do rzeczywistości i nie wątpił, że wtedy albo jemu by się dostało, albo to Draco z zażenowania nie chciałby w ogóle na niego spojrzeć. Dlatego może lepiej było w ogóle się nie ruszać, jeśli w ten sposób mógł mu jeszcze pomóc.
Kojące uczucie dłoni zastygniętych w bezruchu i tylko prawie niewyczuwalnie przyłożonych do jego boku i pleców, po długim czasie go uspokoiło. Ale wtedy zaczął się też czuć cholernie upokorzony. Płakał w ramionach osoby, która te łzy wywołała, jakby nic się nie stało, jakby jeszcze robiła mu tym wielką łaskę.
Ale mimo wszystko chciał w nich pozostać jeszcze chwileczkę dłużej.
Tak było dobrze, chociaż wiedział, że kiedy Harry w końcu się odsunie, on nie będzie w stanie ze wstydu spojrzeć mu w oczy.
4
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro