Rozdział Drugi
Ból głowy towarzyszący następnego dnia po imprezie występuje u każdego kto grubo przesadził z alkoholem.
Nazywany inaczej kacem dosłownie odbiera jakiekolwiek chęci do dalszego dnia.
W moim przypadku zapewnie też można tak byłoby powiedzieć jednak wczorajsza impreza zakończyła sie dla mnie niezwykle szybko kiedy jeszcze alkomat zapewne nie pokazywałby na moim osobie nawet promila.
Pamiętam wszystko z wczorajszego wydarzenia. Rozmowa z Roche'm, nasz prawie pocałunek oraz olbrzymi ból głowy I dziwne słowa mężczyzny w mojej głowie. Pamiętam że chłopak wniósł mnie do sypialni gościnnej na piętrze I poszedł zadzwonić po kogoś z mojej rodziny.
Jednak jestem na tysiąc procent pewna że znajduje się ani u siebie w pokoju ani w pokoju, w którym zostawił mnie brat Tessy.
Jasne niczym w kolorze nieba ściany, duże okna, które w momencie gdybym stała na parapecie mogłyby pomieścić jeszcze stojącego na dwóch łapach owczarka rasy Collie.
Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej probując zorientować się w sytuacji w jakiej się znalazłam.
Gdzie ja jestem?
To jeden z żartów Phoenixa?
Albo Richy'ego?
A może tym razem Virgo bądź Venus stwierdzili że mały prank mi nie zaszkodzi?
- Obudziłaś się. Wreszcie.
Ten głos. Ten męski głos, który słyszałam w szkole oraz w ostatnich chwilach mojej świadomości na imprezie Tess.
Tym razem miałam jednak wrażenie że nie brzmi on z mojej głowy. I jednak miałam rację.
Oparty o kolumne praktycznie obok drzwi. Ubrany w zielony,nietypowy dla znanych mi codziennych strojów mężczyzna o bladej karnacji, czarnych długich włosach I zielonych oczach wpatrywał się we mnie bez żadnej emocji.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Krzyknąć? Miałam dosłownie blokadę w głowie co nieznajomy od razu zauważył.
- Co, zdziwiona? Myślałaś pewnie że ten ten skurwiel co Cię niósł tu będzie. Niedoczekanie.-prychnął przewracając oczami.
- Kim... Kim ty jesteś?- zapytałam wpatrując się w nieznajomego z dezorientacją.
- Nie poznajesz mnie? - wzrok mężczyzny wyraził zaskoczenie.
- A powinnam?
- Jestem Loki, syn Laufey. - powiedział czarnowłosy powoli podchodząc do mnie.
- Loki? Jak bóg ognia I kłamstw?
- Nie inaczej, Melody.
- Skąd znasz moje imię?- zapytałam obserwując ruchy szaleńca.
Ciemnowłosy usiadł na krańcu łóżka przyglądając się mi uważnie. Zupełnie jakbym była eksponatem muzealnym.
- Kim musiałbym być gdybym nie znał imienia tej, która mnie zawezwała?
- Nie wzywałam Cię...
- Wzywałaś.- mężczyzna przerwał moją wypowiedź, a jego oczy zabłysnęły.
- Planowałem przybyć po Ciebie później, ale po twojej wczorajszej zabawie musiałem zmienić plany.
- Zabawie? Przecież nic złego nie zrobiłam...
- Nie kłam. - przerwał mi Loki mrużąc oczy.
- Widziałem Ciebie I tego chłopaka...
- I co w związku z tym? Podoba mi się i mam prawo...
- Nie. Nie masz żadnego prawa. Przyrzekałaś. Obiecywałaś. A tego się nie można tak łatwo cofnąć.- przerażający spokoj w głosie mężczyzny sprawił iż serce przyspieszyło bicia z strachu.
Cofnęłam się bliżej ściany modląc się w duchu by to się zakończyło. To był absurd.
- Nic Ci nie obiecywałam. - powiedziałam nienawiązując kontaktu wzrokowego.
Ciche westchnięcie wydobyło się z ust ciemnowłosego.
- Naprawdę nic nie pamiętasz, Melody?
Kiwnęłam przecząco głową. Niby o czym miałabym pamiętać? Jaką obietnice złamałam?
Mężczyzna znów westchnął, po czym pochylił się do mojego ucha niebezpiecznie blisko. Czułam jego oddech.
- Tej nocy przypomnisz sobie wszystko, moja muzyko.
Szybko przeniosł usta na moje czoło I złożył na nich pocałunek, a moje ciało spięło się na ten gest. Loki powoli odsunął się ode mnie.
Ledwie minęła chwila, a ja czułam że się rozluźniam, a oczy stają się ciężkie. Walczyłam bojąc się że zasnę i wydarzy się coś strasznego.
Niestety przegrałam.
~ ~ ~ ~ ~
Przez krótką chwilę dezorientacji nie byłam pewna gdzie się znajduje. Lecz widząc posąg boga życia - Apolla zaczęłam dostrzegać znajome miejsce.
Byłam w muzeum mitologii, które znajdowało się ledwie dziesięć minut drogi od mojego domu i było naprzeciwko KFC oraz Burger Kinga.
Rodzice oraz dziadkowie często nas tam zabierali, a przez wzgląd na to jakie były ich pasję sami właściciele muzeum często dzwonili i zapraszali nas do tego miejsca.
Muzeum dzieliło się na parę sektorów, a każdy z nich opowiadał o innej mitologii. Aż sama pamiętam jak uczyłam się o potworach z mitologii słowiańskiej po poznaniu Wiedźmina z Phoe. Albo bawiąc się z Venus w chowanego uciekłam do sektoru z mitologią celtycką.
Nagle niczym strzała między posągiem Artemidy, a Zeusa przebiegło dziecko. Czarne włosy związane w warlock niczym koń latał z dziewczynką pośród posągów.
- Melody! Kochanie nie biegaj proszę przy tych posągach!- głośny doskonale znany mi głos sprawił iż ruszyłam pędem za dzieckiem.
Wiele razy rodzice nas tu zabierali i nawet nie zliczę ile razy słyszałam te prośby, których i tak nie słuchaliśmy.
Dziewczynka dobiegła do sektoru mitologii nordyckiej. Nawet czerwnona bandana z białą kartką z napisem " Nie wchodzić. Wystawa nieczynna" nie odstraszył dziewczynki przed udaniem się w głąb zakazanego sektoru,a ja udałam się za nią.
Na podporze murowanej leżała gruba ciemno skórzona książka z złotawymi dobieniami. Nad nią na bladej ścianie wisiał w kolorze ciemnej zieleni gobelin z wydzieranym drzewem światów - Yggdrasil'em.
Dziewczynka weszła na kamienny schodek, na którym leżał dywan w kolorze gobelinu. Ostrożnie z zaciekawieniem otworzyła księgę na losowej stronie.
Stanęłam zaciekawiona za nią zaglądając do pożółkłych kartek.
Czerwonymi literami napisany był, piękną kaligrafią napis " Obiednica Kłamcy"
- Gdziekolwiek bedzięsz, zawezwij mnie,
A ja się zjawię,
W jakim kolwiek będziesz stanie, ranny czy nie,
Pomoge Ci,
Na dobrę czy złe,
W wojnie czy miłości,
W gniewie, smutku i radości,
Zawezwij mnie wołając imię moje,
A ja przybęde,
Przybądź po mnie, gdy będziesz gotów,
Ja będę czekać,
Przysięgam wierność kłamstwu i będę czekać aż mnie ono zawezwie...
Książka zamknęła się z głośnym hukiem, przez co ja i moja młodsza wersja odskoczyłyśmy gwałtownie.
Dziewczynka jednak upadła zdezorientowana wpatrując się miejsce gdzie znajdowała się jeszcze otwarta księga.
- Nic Ci nie jest?- głos mężczyzny sprawdził iż odwróciłyśmy się w stronę dźwięku.
Stał tam ON. Ciemnowłosy mężczyzna z zielonymi oczami. Nie ubrany w szaty, które miał na sobie gdy mi się przedstawiał.
Ubrany w czarny garnitur z czarną koszulą oraz zielonym podkreślającym jego oczy krawatem.
- Nie...wszystko w porządku.- powiedziała dziewczynka niezdarnie wstając, a ja przyglądałam się ciemnowłosemu.
To niemożliwe. Nie nabrał nawet ani jednego siwego włosa oraz nawet jednej dodatkowej zmarszczki. Nic się nie zmienił.
- Jestem Loki - mężczyzna wyciągną powoli dłoń w naszym kierunku.
- Loki? Jak syn Laufey?! Bóg ognia i kłamstw!- zapytała mała ja.
- Dokładnie.
- Jestem Melody Jones - powiedziała podekscytowana dziewczynka podając Lokiemu dłoń.
- Melody Diano Jones! Na wszystkie boskie skarby dziecko tutaj nie wolno wchodzić!- moja mama wbiegła do sektoru poprawiając szary żakiet.
- Ale mamusiu...
Spojrzałam w kierunku gdzie jeszcze chwilę temu stał Loki. Uniosłam zdziwiona brew kiedy okazało się że syn Laufey zniknął niczym duch pozostawiając dziewczynkę samą.
Moja mama dostrzegła książkę, z której jeszcze chwilę temu mała ja przeczytała tekst.
- Melody kochanie czy otworzyłaś tę książkę?- zapytała brązowowłosa, a widząc potwierdzając kiwnięcie z strony dziewczynki jej twarz zbladła o parę ton.
- Co przeczytałaś?
Kolejne pytanie zadała podchodząc ze mną do książki. Przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy jak mała ja przelatuje kartkami po stronach zatrzymując się na zboczonej liczbie.
- Cholera jasna. Spiritus! Spiritusie chodź tutaj proszę!- mama rzadko na nas krzyczała, więc kiedy usłyszałam podniesiony głos rodzicielki wołającej ojca dreszcze mignęły mi po ciele.
Chwila ciszy i mój ojciec wszedł w towarzystwie właściciela muzeum na zakazany sektor.
- Mine, kochanie co się stało? - zapytał zaskoczony ojciec podchodząc do nas.
- Melody chodź ze mną. Pójdziemy do automatu po pitną czekoladę. - głos właściciela sprawił iż dziewczynka od razu pobiegła w jego kierunku, aby udać się w stronę wspomnianej słodkości.
Zostałam sama z moim rodzicami w pomieszczeniu.
- Myślisz że to prawdziwe Minervo? Że po przeczytaniu książki syn Laufey przyjdzie po nią? Kochanie to niemożliwe. - powiedział tata po przeczytaniu obietnicy.
- Tą obietnice spisały Norny, a dokładniej Urd. Była ona dla Lokiego prezentem według mitu, dzięki któremu miał znaleźć partnerkę będącą jego przeznaczeniem...
- I sądzisz że wybierze dziecko?
- Nie wybierze. W księdze jest magia, która ma przywołać Lokiego do jego przeznaczonej. Inaczej Loki by miał tysiące oblubieńców i oblubienic.- powiedziała mama, dodając.
- A tak przybędzie kiedy gdzie mu powie że to Ona.
- Mine kocham Cię, ale to robi się szalone. Przecież gdyby nasza Melody miała być partnerką kłamcy to by się tu zjawił. A zobacz jesteśmy sami.- ojciec pokazuje wokół siebie gdzie faktycznie poza nami nie ma nikogo.
- Może masz rację...
- Mam rację. Poza tym żaden facet nie dotknie żadnej z moich córeczek. No może gej. Tak to jeszcze przeżyję. Swoją drogą wiesz że Virgo jest gejem? - przerwał jej ojciec zamyślając się.
- Peg - mama zaśmiała się na pytanie ojca.
- On ma trzynaście lat. Dopiero wchodzi...
- Właśnie wchodzi! - przerwał rozbawiony tata, a mama wybuchła śmiechem.
Czułam jak obraz się zamazuje, a głosy stają się przytłumione. Znikałam znów.
~ ~ ~ ~ ~
Ciemność zniknęła kiedy otworzyłam oczy. Byłam w swoim pokoju, w swoim łóżku przykryta kołdrą.
- No wreszcie się obudziłaś. Rodzice są wściekli. Spiłaś się do takiego stopnia że Virgo Cię tu wnosił. - głos Phoe sprawił że obróciłam głowę w stronę dźwięku.
Ja? Ja pijana?
- Która godzina?
- Za piętnaście dwunasta. Rodzice wraz z Leo pojechali po dziadków.
Cholera jasna....
Mam przejebane...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro