Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog I

Przysięgam, że Harry nie chciał tu być.

Przysięgam, że Harry całym sercem wolałby być teraz w swoim domu.

Kiedy jednak myślał o swoim... współlokatorze, coś boleśnie zakleszczało się wokół jego gardła, a w głowie jak echo zaczynała odbijać się myśl:

On już na ciebie nie czeka.

Pchnął stare, ciężkie drzwi, nad którymi wisiał równie lichy szyld. Dziurawy Kocioł. Wbijając otępiałe spojrzenie przed siebie, wszedł do środka pubu. Ci, którzy nie zwrócili na niego uwagi od razu, i tak skupili ją na nim, gdy już w progu potrącił jakąś drewnianą ławkę, wywołując okropny zgrzyt. Zupełnie jakby mebel chciał go za to okrzyczeć. Harry to zlekceważył.

Dziurawy Kocioł zdecydowanie nie był jego ulubionym miejscem.

Cicha muzyka przypominająca raczej skrzypienie dziurawej podłogi zawsze go drażniła, nie pozwalała zebrać myśli. A właśnie dziś, kiedy na tę niemoc skupienia się liczył, okropnie się zawiódł. Ostatnie promienie letniego, zachodzącego słońca nie docierały do wnętrza sali przez brudne, zakurzone szyby, tworząc ponurawy nastrój. Mimo wszystko każdemu z obecnych w Dziurawym Kotle czarodziejów czy każdej z czarownic rzucający żółte, ciepłe światło żyrandol z płonącymi świecami zdawał się to rekompensować.
Tom, czarodziej od lat dbający o lokal, dość ślamazarnie wycierał zabrudzone stoliki szmatką, której czystość również pozostawiała wiele do życzenia.

Gdyby on to widział, wyszedłby w mgnieniu oka.

Ale ile Harry by dał, żeby on też tu teraz był.

Żadna z tych rzeczy do dziś nie zdjęła jednak Dziurawego Kotła z pozycji najpopularniejszego pubu w czarodziejskiej Anglii. Może to Harry był ignorantem i nie dostrzegał jego uroku.

Odprowadzony wzrokiem kilku par oczu, których dziś nawet nie dostrzegał, myśląc uporczywie o tych jednych, szarych, zajął miejsce na wysokim stołku za barem. Oparł łokieć tuż przy na wpół wypalonej świecy, której ciepła płomyka nawet nie odczuwał.

Mruknął coś o Ognistej Whisky, wbijając wzrok w pozastawiany kubkami, fiolkami i kieliszkami blat. Nie dbał o to, czy stojący za barem czarodziej w ogóle go usłyszy, ale ten skinął głową tak, jakby Harry właśnie wszystko wyraźnie mu przeliterował. Najwyraźniej był już przyzwyczajony do pijackiego bełkotu. Nawet jeśli Harry nie był wcale pijany. Jeszcze nie.

Oparł policzek na dłoni, raz po raz czując okropne ukłucia, które pojawiały się w jego klatce piersiowej jakby wraz z każdym oddechem. Wrócił myślami do miejsca, w którym tak bardzo chciałby teraz być i do osoby, z którą tak bardzo chciałby teraz porozmawiać. Wrócił myślami do domu. Do domu swojego i Dracona.

Spotykali się już niemal pięć lat, więc jak to możliwe, że Harry'emu wciąż czasem wydawało się, że się nie znają, że są tak różni, zbyt różni?

- Ty potrzebujesz wiecznej adrenaliny, Potter. A ja nigdy ci tego nie dam.

Te słowa dręczyły Harry'ego jak uciążliwa choroba od przeszło dwóch tygodni, a on nadal nie rozumiał, co oznaczały. Wtedy w powietrzu wisiało zbyt wiele emocji, a on, wściekły, nie miał w głowie o to pytać. Teraz krążyły plotki, że Harry Potter i Draco Malfoy się rozstali. Bo co innego ludzie mieli pomyśleć, jeśli już od pół miesiąca nie sposób było zobaczyć ich gdzieś razem, a Harry wyglądał, jakby właśnie otrzymał pocałunek dementora?

A najgorsze było to, że gdy dziennikarze zaczepiali go na ulicy i pytali o jego związek, on sam nie potrafił odpowiedzieć.

Nie wiem, za każdym razem pojawiało się w jego głowie, choć nigdy nie przyznał tego na głos. Bał się, że ten wywiad dotarłby do Dracona, który źle by to zrozumiał. Zresztą, Draco już i tak nie chciał z nim rozmawiać. I mimo że ich dom był tak samo Malfoya, jak i jego, Harry miał okropne opory przed wróceniem tam po tym, jak najpierw to on trzasnął drzwiami, a potem Draco już w progu dał mu jasno do zrozumienia, że po prostu nie chce go widzieć. Choć, co prawda, było to już tydzień temu, a, przynajmniej w jego przypadku, złość opadła do zera, zastąpiona okrutną tęsknotą.

Harry'ego zapiekły policzki, toteż chwycił postawioną przed chwilą przed nim szklankę i przechylił ją ku ustom. Palące uczucie na języku i gorycz w gardle były nieprzyjemne, ale Harry wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż staną się błogosławieństwem.

Znowu do jego głowy wdarły się śliczne, szare tęczówki, zupełnie jakby ktoś na siłę wyświetlał mu je mugolskim projektorem tuż przed twarzą. To nie tak, że nie próbował z Draconem rozmawiać. Bo próbował, kilka razy, zawsze zostając wysłuchanym, ale na końcu otrzymując tylko chłodne:

- Coś jeszcze?

Harry doskonale wiedział, dlaczego Draco zadaje to pytanie i jakiej odpowiedzi oczekuje, ale on nie umiał jeszcze jej udzielić.

Zacisnął pięść, z bezradności uderzając nią we własne kolano.

Poszło o jego pracę. Dwa tygodnie temu pokłócił się z Draconem o to, co robił jako auror. Choć Draconowi z pewnością głównie chodziło właśnie o to, czego nie robił.

- Nie chcę ci zarzucać, że zupełnie mnie olewasz, bo sam nie byłem lepszy - zaczął jakimś drżącym głosem tak, że Harry nie wiedział, czy powstrzymuje się od krzyku, czy od płaczu. - Ale po prostu przyznaj, że nie wiesz, kiedy będziesz z powrotem, zanim wmawiać mi, że wrócisz za tydzień! Po prostu powiedz, że kiedy wrócisz, nie będziesz miał czasu, zamiast obiecywać mi niewiadomo co! Po prostu powiedz, że Ministerstwo jest teraz dla ciebie ważniejsze!

- Cały czas próbowałem ci to powiedzieć! - odparł bez namysłu, podniesionym głosem i zupełnie nie zauważając, jak głos Dracona złamał się przy ostatnim słowie.

Harry potrząsnął głową, wyrzucając wspomnienie z głowy, choć zdawał sobie sprawę, że ono i tak za chwilę wróci jak jakiś bumerang. Dla zajęcia myśli czymś innym rozejrzał się wokół. Obok niego siedział jakiś starszy czarodziej, w szmaragdowej, spiczastej tiarze, wystukując coś palcami na blacie, zza niego Harry widział tylko połyskującą w blasku płomyków świec czyjąś długą brodę. Niezbyt go to interesowało, ale mógłby przysiądz, że wygląda z niej para żabich oczu.

Na stołku z drugiej strony siedziała jakaś czarownica, ubrana raczej po mugolsku, której włosy przy blasku świec zdawały się wręcz złote, a jeszcze kawałek dalej jakiś tęgi mężczyzna rozmawiał z Tomem.

Harry w końcu wzruszył tylko ramionami, przestając studiować profile siedzących obok niego osób.

- Wszystkiego najlepszego, Harry - westchną cicho, biorąc swój kieliszek do ręki i zeskakując z drewnianego stołka, który nieprzyjemnie zaskrzypiał. Tak, zawsze marzył, żeby spędzić tak swoje dwudzieste urodziny. Merlinie, mieli z Draconem tyle planów na ten dzień...

Żołądek kolejny raz tego dnia skręcił mu się w supeł. Ruszył do stolika w najbardziej oddalonym od reszty czarodziejów kącie sali. Nienawidził tego, jak myśli ciągle wracały w jedno miejsce, czyniąc nawet przełykanie złocistej cieczy coraz trudniejszym. W końcu przyłożył tylko szklaną krawędź do zaciśniętych mocno ust, nie będąc w stanie zrobić nic więcej.

Tak poważne kłótnie były dla nich straszną rzadkością. Przecież zdążyli poznać się od najgorszej strony, zanim poznali się od tej dobrej i to w pewien sposób uodporniło ich na wiele.

- Ja cię kocham, Potter! Myślisz, że pokocham sobie przez tydzień i wystarczy mi na następny miesiąc?! Nie! Wolałbym, żebyś był tu zawsze, kiedy cię potrzebuję, kiedy po prostu chcę cię zobaczyć!

I Harry naprawdę nie rozumiał, jak po usłyszeniu czegoś takiego od ukochanego, mógł odkrzyknąć tylko:

- Nie jestem twoim psem, do cholery! Nie rzucę wszystkiego i nie będę całymi dniami za tobą łaził!

Nadal miał przed oczami, jak Draco nagle wstrzymał powietrze, jak zranienie odbiło się w jego oczach, kiedy pokręcił delikatnie głową.

- Nigdy, Harry. Nigdy nie nazwałbym cię psem.

Ale Harry już go wtedy nie słuchał. Nadal pamiętał, jak cały wrzał od czystej furii. Racja, często wyjeżdżał. Nierzadko nagle, bez zapowiedzi. I mimo że Draco powiedział mu kiedyś, że ostatecznie żaden z nich nie musi pracować, żeby pieniędzy wystarczyło im do końca życia, on przecież nie robił tego dla ogromnej krypty w Gringotcie. Zwyczajnie czuł potrzebę pomocy innym, przecież sam dobrze wiedział, jak to jest stracić wszystkich. Ale odpowiedź Dracona, kiedy mu o tym powiedział, choć wtedy go zirytowała, teraz przyoblekła się strachem i niepokojem:

- Nie straciłeś wszystkich, Harry. Jeszcze nie. Ale oby tak dalej i wtedy naprawdę przekonasz się, jak to jest, kiedy znikają ostatnie osoby, które zrobiłyby dla ciebie wszystko, chociaż ty nie robiłeś dla nich nic.

Zacisnął powieki. Znikają ostatnie osoby, który zrobiłyby dla ciebie wszystko. Bał się choćby powtarzać to zdanie w myślach. Tak jak bał się samotności, życia bez przyjaciół, bez ukochanego.

Kochał go, mógł przysiąc, że naprawdę tak było. Nawet kiedy Draco przez niego płakał.

- Co takiego złego widzisz w tym, że chcę w naszym świecie pokoju? - krzyknął, nic nie robiąc sobie z tego, że na zawsze bladej twarzy Draco teraz wyraźnie odznaczał się czerwony rumieniec. - Że nie chcę znowu, jak na wojnie, rozdzielać się z tobą na niewiadomo ile? Że nie chcę kolejny raz się z tobą żegnać, nie mogąc ci obiecać, że w ogóle jeszcze się zobaczymy?

- Powiedz jeszcze, Potter, że robisz to dla mnie! - żachnął się blondyn. - Wtedy już...!

- A myślisz, że dla kogo?! - przerwał mu, zaciskając dłonie tak mocno, że stały się niemal białe.

- Tyle że ja wcale tego nie chcę! Nie wymawiaj się miłością, Potter, to nie jest argument na wszystko!

- Nie możesz, do cholery, kazać mi wybierać między tobą a całą resztą świata!

Pamiętał, jak Draco przymknął wtedy powieki, odetchnął. I jak powiedział coś, co teraz łamało Harry'emu serce, kiedy ponownie otworzył oczy.

- Jeszcze miesiąc temu mówiłeś, że to ja jestem dla ciebie całym światem. To już? Tutaj postawiłeś kropkę na końcu bajki i postanowiłeś zacząć pisać jakąś słabą tragedię?

- Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Malfoy. A to nigdy nie była bajka. Może czas w końcu dorosnąć.

Merlinie, nie, nie chodziło mu o ich związek, mówiąc, że to w żadnym wypadku nie jest bajka. Miał na myśli życie ich obu już od dziecka, ale teraz wiedział już, że Draco nie tak to zrozumiał.

Czuł się tak podle, jakby ktoś rozerwał go na pół, a serce porozcinał na tyle części, ile niepotrzebnych i złych słów rzucił w gniewie. Chociaż, Merlinie, obaj powiedzieli trochę za dużo.

Draco miał do niego pretensje o coś, co Harry tak kochał. Wymagał odcięcia się od pasji, zostawienia jej dla niego. Ale przecież na Malfoyu zależało mu wcale niemniej.

A Draco czuł się ignorowany. Długo milczał na ten temat, bo może liczył, że Harry sam zauważy, że coś jest nie tak, a może nie chciał zabrzmieć jak zaniedbany dzieciak. Nawet jeśli czasem trochę tak się czuł.

Przecież też miał uczucia, które potrzebowały wzajemności. I psychikę, która potrzebowała czyjegoś wsparcia.

I kto miał rację?

Harry przygryzł wargi niemal do krwi, kiedy przetarł twarz dłońmi. Dźwięk przesuwania krzesła po posadzce tuż obok przywrócił go do rzeczywistości. Ułożył jedną rękę z powrotem na stoliku, wnętrze drugiej dłoni wciąż trzymając przy połówce twarzy i przeniósł nieprzytomne, zmęczone spojrzenie na jakiegoś chłopaka, który właśnie bezceremonialnie przysiadł się obok. Uśmiechnął się, zupełnie jakby nie widział, jak zaszklone były zielone tęczówki Harry'ego. Choć, trzeba przyznać, trochę nieporadnie. Okularnik bez żadnego zrozumienia wbijał w niego tępy wzrok, jakby chciał wypatrzyć w nim kogoś innego i w odruchu zabrał dłoń z drewnianego blatu, ukrywając ją w kieszeni, jak najdalej od tego... czarodzieja. Chłopak otworzył już nawet usta, ale zanim cokolwiek zdążyło się z nich wydobyć, niepewnie obejrzał się przez ramię, gdzie z kolei z drugiego końca pubu wbijał w niego wyczekujący wzrok ktoś w podobnym wieku, który pokiwał zachęcająco głową. Harry roześmiałby się, gdyby ściśnięte gardło tylko mu na to pozwoliło. Ile ten dzieciak miał lat? Szesnaście?

Zresztą, z tego co Harry mógł zobaczyć wilgotnymi oczami i w dość słabym świetle żyrandola, był szatynem i to z góry stawiało go na przegranej pozycji. Wolał blondynów. Szczególnie o pięknych, szarych oczach. I o nietypowym imieniu. Draco, dla przykładu. I kiedy znowu pomyślał o Malfoyu, jęknął cicho na wspomnienie ich ostatniej kłótni.

Harry zachwiał się delikatnie, kiedy znowu poczuł grunt pod stopami. Mimo późnego popołudnia na dworze wciąż było duszno, a gorące promienie padały na jego już i tak wyczerpaną twarz. Nie przejmując się tym, uśmiechnął się tylko spokojnie i zdążył tylko podnieść wzrok na niezbyt duże mieszkanie, kiedy ktoś nagle mu ten widok zasłonił. Zmrużył powieki, czując wokół siebie silny, pełen ulgi i przede wszystkim znajomy uścisk. Sam nie czekał długo, nim mocno objął szyję Dracona, mrucząc coś pod nosem.
Harry nie rozumiał sposobu, w jaki blondyn działał na niego jak porządna kawa o poranku na mugola. Niby po kilkutygodniowym pobycie na szkoleniu aurorskim nie marzył już o niczym innym, jak o zaśnięciu we własnym łóżku przy Draconie, ale właściwie to wcale by się nie obraził, gdyby ów materac nagle zamieniłby się w ogromną Potworną Księgę Potworów i zaczął ich gonić, próbując pożreć. Albo Harry był już tak zmęczony, że nie kontrolował własnej wyobraźni.

Zaśmiał się w jego ramię.

Harry uwielbiał te momenty, kiedy aportował się na ulicy przed ich domem po długiej nieobecności i nie mijało kilka sekund, kiedy otaczały go czyjeś ramiona, a on mógł w końcu osobiście powiedzieć Draconowi, że tęsknił. I kiedy znowu mógł poczuć, jak blondyn przyciska usta do jego czoła, do którego tak idealnie pasowały. Choć nigdy w życiu nie przyznałby się Draconowi, że to jego "górowanie" nad nim, jak Malfoy lubił to w żartach nazywać, o pięć cali, to wcale nie przeszkadzało mu aż tak, jak możnaby wnioskować po jego zwykle bazyliszkowym spojrzeniu.

Harry kochał to ciepłe spojrzenie i błąkający się na ustach Dracona uśmieszek, którymi zawsze go witał, w niemym Dobrze cię widzieć, Harry. Dokładnie tak jak teraz, kiedy okularnik w końcu odsunął się, na tyle jednak słabo, żeby tylko móc podnieść na niego wzrok. Harry mógłby przysiąc, że szare tęczówki Dracona pojaśniały w sposób zupełnie magiczny, zanim zniknęły za jasnymi rzęsami, a ich właściciel złożył na ustach okularnika kilka pocałunków. Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby czekał na to ostatni rok.

- Spóźniłeś się - wytknął mu Draco, ale znacznie mniej uszczypliwe, niż brzmiało to w jego głowie. Nie ważne. Wszystko zagłuszało ciepło rozchodzące się po jego klatce piersiowej, kiedy wodził wzrokiem po słodkiej twarzy Harry'ego, mimo że przecież znał już dokładnie każdy jej cal.
Brunet uniósł ręce w przepraszającym geście, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy.

- Myślę, że zdziwiłbyś się o wiele bardziej, gdybym w końcu pojawił się na czas.

Draco chyba nie uznał tego za nazbyt śmieszne, bo tylko przewrócił oczami.

- Tak, ale przynajmniej pozytywnie - odmruknął.

- Przepraszam - Harry poruszył ramionami trochę nieporadnie, jakby chciał powiedzieć Znasz mnie. Pocałował blondyna w policzek, do drugiego przykładając dłoń, na co od razu usłyszał:

- Na Merlina, ściągnij to cholerstwo.

Draco spojrzał z niesmakiem na dość grubą, szorstką rękawice na jego dłoni z różdżką, a ten ze śmiechem, ale przepraszającym wzrokiem, spełnił jego prośbę, zanim spojrzenie jego szarych oczu znowu złagodniało i Draco zamknął jego dłoń w swojej, kierując się w stronę ich mieszkania.

Koniec przedstawienia na środku ulicy. Nawet jeśli pewnie kogoś tym rozczarowali.

Harry obserwował chwilę profil Dracona, idąc tuż obok, bo ten wciąż niezmiernie go bawił. Był tak poważny i spokojny, jakby ostatnio widzieli się trzy godziny, a nie tygodnie, temu. Ale Harry i tak uniósł kąciki ust, bo zdawał sobie sprawę, że te wszystkie drobne uśmiechy i muśnięcia warg były niczym w porównaniu do tego, jaki Draco potrafił być po zejściu z oczu gapiów. Nie żeby to "nic" było nieprzyjemne.

Dwa kroki dzieliły ich od drzwi wejściowych, kiedy w głowie Harry'ego nagle powstało odpowiednie połączenie, które zapaliło w niej czerwoną kontrolkę. Okularnik delikatnie zacisnął nagle palce na ramieniu tej samej ręki Dracona, której dłoń trzymał już w swojej, żeby go zatrzymać.

- Zaczekaj - poprosił, kiedy jedyną reakcją blondyna na jego gest było pochylenie głowy w bok i ucałowanie wierzchu jego dłoni. Draco rzucił mu pytające spojrzenie, ale mimo to ułożył dłoń na klamce, uchylając drzwi. - Muszę jeszcze skoczyć do Ministerstwa - wyjaśnił, w odruchu wchodząc do środka, przepuszczony przez Dracona. - To nic wielkiego. Pół godziny i jestem z powrotem - zapewnił, kiedy Malfoy zamrugał kilka razy w niezrozumieniu, po czym spojrzał na niego jak na majaczącego wariata.

- O czym ty mówisz? - zapytał sucho, bo naprawdę mógłby przysiąc, że się przesłyszał. W przeciwieństwie do Harry'ego, który uśmiechnął się uspokajająco, jemu kąciki ust doszczętnie opadły, a nawet lekko się skrzywiły. Wszedł do korytarza chwilę po nim, ale brunet zamiast zamknąć za nimi drzwi, tylko je przytrzymał.

- Muszę podpisać papier, że wróciłem w jednym kawałku i teraz ty przejmujesz nade mną opiekę wychowawczą - odparł, niespecjalnie siląc się na powagę i przewrócił oczami. No, może tą ostatnią część sobie dopowiedział.

- Ktoś inny nie może o tym poświadczyć? - zasugerował Draco, niemal przez zaciśnięte zęby. Harry zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc jego reakcję. Wiedział, że Malfoy był ostatnio wyjątkowo cięty na słowo Ministerstwo, ilekroć padało z jego ust, ale, na Merlina, bez przesady.

- Tam nikt nie wierzy na słowo - stwierdził, lekko kręcąc głową na boki. Draco zacisnął wargi w wąską linię. - Draco, jeśli zaraz nie zjawię się w Ministerstwie, oni zaczną mnie szukać - dodał najspokojniej jak umiał, trochę mocniej ściskając dłoń blondyna, bo miał niemiłe wrażenie, że zaraz schowa ręce do kieszeni. - Chcesz, żeby wpadła nam tu Brygada Uderzeniowa?

Mina Dracona szybko zrzuciła lekki uśmiech z jego twarzy. Na Merlina, o co on się wściekał? O głupie pół godziny?

Ale Draconowi wcale nie chodziło o te parędziesiąt minut, bo one tylko przeważyły o powiedzeniu czegoś, co chciał powiedzieć od dawna. Tyle Potter był w stanie dać mu po trzech tygodniach nieobecności? Pięć minut?

- O co chodzi? - westchnął Harry. Wbijał spojrzenie w twarz Dracona, mimo że on już na niego nie patrzył. Malfoy długo szukał właściwych słów. Naprawdę nie chciał zabrzmieć tak żałośnie, jak czterolatek, któremu rodzice odmówili lizaka.

- Obiecałeś - syknął w końcu, podnosząc na niego oskarżycielski wzrok. - Obiecałeś, że wrócisz i zostaniesz.

Draco skłamałby, mówiąc, że Harry zupełnie przestał go zauważać. Kochał go i Malfoy o tym wiedział - ale wiedzieć o czymś a coś czuć, to dwie naprawdę różne rzeczy.

Na Merlina, nie mieli już po piętnaście lat. Drobne pocałunki w pustych kątach raz na kilka dni to było zbyt mało.

Może to on wymagał za wiele?

- Przecież wróciłem! - rzucił w odpowiedzi, a Draco wyrwał w końcu dłoń z jego uścisku, wykonał jakiś dziwny gest i schował obie ręce do kieszeni, zaciskając je w pięści. - Muszę tylko...

- Więc po co? - przerwał mu. - Po co w ogóle tu jesteś?

- Chciałem cię zobaczyć - przyznał, mimowolnie ściszając ton głosu, widząc chłodne spojrzenie szarych tęczówek. - Draco, przysięgam, że zaraz będę z powrotem.

Blondyn parsknął śmiechem. Ile razy rzucał wszystkie swoje zajęcia, pracę w cholerę, bo nagle okazało się, że Harry go potrzebuje?

Widocznie wciąż za mało, żeby dla niego to coś znaczyło.

- Twoje słowo jest coś warte tylko, jeśli obiecujesz coś Ministerstwu. Kiedy przychodzi do mnie, obiecujesz, przyrzekasz, przysięgasz, a potem... - urwał, zaciskając usta w jeszcze węższą linię, zanim podniósł na Harry'ego wzrok, który ten widział pierwszy raz. - Twoje słowo nic dla mnie nie znaczy.

Harry nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał oddech. Jego wzrok stał się dziwnie zagubiony, kiedy Draco kontynuował.

- Wiesz, po co od cholernego samego rana stałem przed oknem? Bo chciałem widzieć, że aportujesz się tu o własnych siłach! Bo chciałem zobaczyć ciebie, zamiast kolejnej sowy z listem, że jesteś w Mungu! Bo chciałem spędzić z tobą chociaż jeden wieczór, zanim znowu pobiegłbyś do Ministerstwa!

Nienawidził tego, co Ministerstwo robiło z ich związkiem, jak wielki miało na niego wpływ. Nawet jeśli widział entuzjazm w oczach Harry'ego, ilekroć mógł komuś pomóc, jego to męczyło. Nawet jeśli te dwa lata temu umiał cieszyć się tylko jego uśmiechem i był z niego dumny, zaczynał czuć, że potrzebuje tych roześmianych oczu tu, a nie czterysta mil stąd.

Mógłby przysiąc, że za każdym razem, gdy Harry znikał mu z oczu, coś okropnego pojawiało się w jego gardle i znikało dopiero, kiedy znów zamykał go w ramionach. I gorsze od tego było tylko uczucie rozgoryczenia, kiedy samotnymi wieczorami myślał o ich pierwszych miesiącach we wspólnym mieszkaniu, jeszcze na Grimmauld Place, jak o zupełnej sielance. Jasne, może idealizował swoje wspomnienia. Ale, na Merlina, mógłby zrobić wszystko, żeby ich życie znowu było pełne spokoju, czułości, żartów i głupich kłótni, a nie stresu, samotności, pracy i nieporozumień.

Może wszystko wyolbrzymiał.

Może tylko się martwił.

Może obaj chcieli czegoś zbyt idealnego.

Harry nie wiedział już, co powiedzieć, a nieznoszące sprzeciwu spojrzenie Dracona wcale nie pomagało. Nie miał pojęcia, czy gorszy był żal w ukochanych tęczówkach, czy niezupełne zrozumienie, jak sam do tego doprowadził.

- Przecież ty też pracujesz - powiedział w końcu, bo nic innego nie chciało przyjść mu do głowy. - Wiesz, jak to jest.

- Tak - przyznał blondyn tonem, który w uszach Harry'ego zabrzmiał jak zwykła kpina. - Ale ja wiem, co jest dla mnie ważniejsze. Wiele razy prawie wyleciałem, bo zostałem z tobą, gdy o to prosiłeś lub sam widziałem, że powinienem!

Harry poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Jak Malfoy mógł w ogóle mówić, że mu na nim nie zależy? Gdzieś na dnie jego do tej pory zagubionego serca niebezpiecznie zapłonęła pierwsza iskra.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mimowolnie zerknął na zegar. Od dwudziestu minut powinien być w Departamencie Przestrzegania Prawa. Śmiech Dracona, który wtedy usłyszał, był tak pusty, że Harry miał szczerą ochotę rzucić szklaną tarczą o ziemię.

- Idź. Idź, skoro to dla ciebie takie ważne. Podpis to przecież nie ja, nie może czekać.

Policzki Harry'ego w jednej chwili stały się tak czerwone, jak róże, których w pokoju za swoimi plecami nawet nie zauważył.

Harry'ego przywrócił do rzeczywistości odgłos przesuwania szkła po drewnianym blacie. Nie miał pojęcia, kto wywołał ten dźwięk, ale okularnik był mu naprawdę wdzięczny za wyrwanie z tego wspomnienia. Otarł pojedynczą łzę spływającą mu po policzku, który musiał być pokryty okropnym rumieńcem. Nie wiedział, czy to w pubie było tak parno, czy tylko jego ogarniały nieprzyjemne fale gorąca. Przeniósł zbolałe spojrzenie na miejsce obok, gdzie dalej siedział ten chłopak, bez pozwolenia pijąc resztę jego Ognistej Whisky i przy tym bezceremonialnie się w niego wgapiając. On był tak ślepy czy tak głupi?

Wynoś się, jęknął w duchu.

Wzrok Harry'ego prosił szatyna, żeby zostawił go w spokoju, ale on sam nie miał siły się odezwać. Ten dzieciak chyba źle zrozumiał jego reakcję.

Harry błagał Merlina, żeby ten dzień się już skończył, kiedy drugi chłopak dość głośno odstawił pusty kieliszek na stół. Okularnik patrzył tępo, jak otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle czyjeś ramiona owinęły się wokół jego szyi, a jasne pasemka opadły na druciane oprawki.

Mógłby przysiądz, że jego serce się wtedy zatrzymało, zszokowane tak, jak siedzący obok chłopak.

- Draco? - szepnął tak cicho, że nikt poza nim niczego nie usłyszał i odwrócił głowę w bok, kiedy obejmująca go osoba oznajmiła zupełnie stanowczo:

- Jest tutaj ze mną.

Ale to nie był Draco.

Harry poczuł się tak rozczarowany, że ramiona mu opadły, a oczy pobladły. Czy naprawdę wyglądał tak żałośnie, że nieznajomi musieli pomagać mu w pozbywaniu się natrętów?

To była... kobieta. Co więcej, Harry po chwili rozpoznał w niej tą samą blondwłosą czarownicę, którą widział przy barze. Teraz jednak jej złote włosy wydały mu się znacznie jaśniejsze, a niebieskie tęczówki raczej szare. Jasna cera i takie same brwi, szczupła twarz, blizna na lewym policzku i prosty, nieduży nos. Prócz niskiego wzrostu i mniej ostrych rysów była do niego tak podobna, że Harry długą chwilę nie potrafił zaczerpnąć oddechu, wodząc tylko wzrokiem po jej twarzy zwłaszcza, że była tak blisko. Jakby jego rozum nie przyjmował do wiadomości, że to nie jego Draco, a oczy widziały właśnie niego.

Ona tylko się uśmiechnęła, rzuciła okiem gdzieś ponad Harry'ego, który bezmyślnie podążył wzrokiem za jej tęczówkami, za których bliźniaczkami tak tęsknił. Widząc to, ułożyła palec na jego nieświadomie rozchylonych ustach i odsunęła od siebie. Harry obserwował, jak cofa się o krok, żeby nadal stojąc, oprzeć dłonie o drewniany blat. Dopiero wtedy zauważył, że nieznajomy chłopak gdzieś zniknął.

- Nic się nie zmieniło - stwierdziła z przekąsem, kiedy Harry nadal się zastanawiał, czy powinien wstać, czy poprosić ją, żeby usiadła i nie patrzyła na niego z góry. - Nadal, gdzie się nie pojawisz, masz swój fanklub.

Ale Harry nie zwrócił uwagi na jej słowa, które tylko przeleciały gdzieś obok niego. Zamiast tego przyglądał się jej prostym, mugolskim ubraniom.

- Mieszkam po mugolskiej części - wyjaśniła, najwyraźniej zauważając jego wzrok. Harry skinął nieprzytomnie głową. Zaczęło go dręczyć dziwne uczucie. Jakby jego ciało było przy stoliku w Dziurawym Kotle, ale rozbiegane myśli krążyły tylko gdzieś obok. - W porządku? - dodała po chwili tonem, który wskazywał na to, że już zna odpowiedź.

Harry był w stanie zrobić niewiele więcej, jak znowu podnieść pustą szklankę, która zanim dotknęła jego ust, znowu wypełniła się złocistą cieczą.

- Tak - odparł, ale sam nie poznał swojego głosu, dziwnie ochrypłego i cichego. - Relaksuję się, płacząc po kątach pubów.

Skrzywił się na własne słowa, ale ona parsknęła śmiechem, kiedy opróżnione szkło ponownie wylądowało na stoliku. I w tym śmiechu było coś, co kazało Harry'emu znów podnieść wzrok na czarownicę.

Nie umiał wyjaśnić sposobu, w jaki znał wzrok, którym na niego patrzyła. Taki prześwietlający na wylot, jakby chciała z miejsca znać wszystkie niewypowiedziane głośno myśli. Harry się tym nie przejmował. Wbijał tylko tęskne spojrzenie w jej szare, beznamiętne oczy. Może starał się sobie wmówić, że to Draco znowu patrzy na niego bez tych złości, żalu i rozczarowania. Nie chciał tego przerywać. Może alkohol zaczynał robić swoje.

Blondynka westchnęła w końcu, kiedy kolejny raz podniósł kieliszek do ust i zajęła miejsce obok. Nie odezwał się i w żadnym wypadku nie wyraził sprzeciwu wobec jeszcze kilku sekund możliwości widzenia go przed sobą.

- Terry.

****

10

Czy to nie jest tak, że prolog powinien być krótki? No, w każdym razie mój jest krótki na dwie części.

Ja wiem, bardzo optymistyczny początek, ale muszę zapytać: jak wrażenia?

Głupio przyznać, ale sama mam mieszane uczucia co do tej fabuły. Zanim zaczęłam to pisać, byłam super podekscytowana i wszystko mi się tu podobało, a teraz na zmianę albo się tym cieszę, albo mam załamkę, że wszystko jest zbyt oczywiste, ale jednocześnie nakomplikowane, jak dwugodzinny odcinek pewnego serialu paradokumentalnego.

Wydaję mi się, że przynajmniej przez te pierwsze rozdziały fabuła jest trochę oczywista. Tak jakoś. A nawet jeśli, to może później uda mi się czymś zaskoczyć. I jeśli nie, to usiądę w kącie i pokontempluję nad moją wątpliwą kreatywnością.

Właściwie to... Tak czytałam ostatnio kawałek mojej starej pracy i naprawdę  dość dziwnie jest mieć wrażenie, że nie dorasta się poziomem samemu sobie, ale mam nadzieję, że to faktycznie tylko wrażenie. I przepraszam, jeśli zabrzmiało to jak jedno wielkie samouwielbienie, bo nie to miałam na celu.

Nie wiem, ostatnio, poza one shotami, nie czytam raczej żadnego drarry, ale wydaje mi się, że kiedyś spotkałam się z motywem takiej kłótni. Nie mam pojęcia, jak aktualnie jest to "popularne", ale mam wrażenie, że o ile z "kanoniczną" Ginny praca aurora by przeszła, tak z Draconem niekoniecznie. W mojej głowie jest od niej jakiś... trochę wrażliwszy. Zresztą, to i tak wbrew pozorom nie będzie główny motyw, więc nie będę się nad tym rozczulać.

Ja wiem, że nie jestem mistrzem robienia okładek i dosłownie w każdym opowiadaniu mają one zupełnie inny styl, jeśli o stylu można tu w ogóle mówić, i wyszło zupełne pobojowisko. Nie bijcie za to. W razie czego mam jeszcze inne wersje okładki do tego opowiadania, więc może kiedyś dorosnę do tego, żeby ją zmienić. Ale nic nie przysięgam.

I okej, zdaję sobie sprawę, jaka jest aktualnie sytuacja i w żadnym wypadku nie chcę nikogo dobijać jakimiś smętnymi tragediami. Zapewniam, że całe to opowiadanie to nie będą same dramaty! Zresztą, jeśli ktoś czytał moje inne ff, wie, że jeszcze nie zdarzyło mi się napisać historii "smutek, złość, wściekłość, przerażenie, cierpienie, ból i śmierć wszystkich na końcu". A nawet jeśli nie czytał, to już wie.

Na koniec jeszcze dwie techniczne informacje: nie zwracajcie uwagi na te liczby na końcu rozdziałów, bo to moje, powiedzmy, notatki. Jeśli dobrniemy do końca tego opowiadania, może powiem, o co chodzi, ale narazie niech to będzie moja słodka tajemnica. A dłuższe, pisane pochyle fragmenty to zwykle wspomnienia.

W gruncie rzeczy to opowiadanie to jedno z, powiedzmy, wielkiej trójki. I nie, nazwa nie ze względu na ich ponadprzeciętną wytworność, tylko na to, że po prostu jestem na nie dość podeksctywoana.

Spokojnych wakacji wszystkim i (mam nadzieję) do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro