II
*
Draco nie był dla niego tym, czym był Ron. Czymś mniej w jednej, czymś więcej w innej kwestii. Ale coś na pewno tych dwóch jego przyjaciół różniło, nie tylko to, że jeden dał mu się poznać dopiero rok temu, a z drugim przeżył już tych lat cztery.
Ale Harry nie umiał tego wyjaśnić sam sobie, dlatego powiedzieć mógł tylko tyle - Malfoy był inny. Tak po prostu.
*
Delegacje Beauxbatons i Durmstrangu opuściły Hogwart wczoraj jeszcze przed zachodem słońca. W tej chwili i uczniowie Hogwartu, w nie tak dobrych nastrojach jak zwykle, wracali do domów na wakacje.
Harry uśmiechnął się ostatni raz i oddalił się trochę od Rona, Hermiony, Seamusa i Deana, zostając w tyle i mówiąc coś o tym, że zaraz ich dogoni.
Poprawił plecak na ramieniu i obejrzał się na miejsce, gdzie przed chwilą zauważył Dracona, który nie czekając na resztę Ślizgonów, wyszedł z zamku sam.
- Draco? - zaczął, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Ślizgon uniósł brwi jak w niespodziewanym zaszczycie, z dłońmi schowanymi w kieszeniach.
- Czym sobie zasłużyłem? - spytał, zrównując krok z Harrym, który raczej nie mówił do niego po imieniu, a już na pewno nie tak spokojnie.
Gryfon zignorował jego ironiczny ton i kiwnął tylko głową.
- Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale... Dziękuję.
Draco wzruszył ramionami, wpatrzony gdzieś przed siebie.
- W porządku. Przyjaciół trzyma się przy życiu, nie?
- Są potrzebni ciągle - dokończył za niego Harry, ten jeden raz wiedząc dobrze, co on chce powiedzieć.
W ciszy przeszli kolejny kawałek drogi do pociągu, a kiedy zaczęli się już do niego zbliżać, Harry, niewiele nad tym myśląc, znów się odezwał.
- Zobaczymy się na wakacjach?
Draco znów spojrzał na niego wyraźnie uhonorowany, skoro już widok Ślizgona był mu milszy od Dursleyów.
- Z pewnością - przytaknął od razu, na co Harry spojrzał na niego zaskoczony. - W Proroku było ostatnio parę naszych zdjęć, kup sobie, jak będziesz chciał na mnie popatrzeć.
- Dobra, dobra, Malfoy - wywrócił oczami, oczekując tej odpowiedzi bardziej, niż się początkowo spodziewał. - Pytałem poważnie.
Więc Ślizgon również spuścił z tonu, spoważniał, kiedy przestał się uśmiechać.
- Niczego ci nie obiecam. Wiesz, jak jest, Potter.
Draco uciekł gdzieś wzrokiem i tylko kątem oka spojrzał na Gryfona, kiedy ten zacisnął dłoń na jego ramieniu.
- Tak myślę.
Dotarli w międzyczasie do pociągu, więc Harry wszedł do jednego z wagonów, ale zatrzymał się jeszcze w wejściu. I spojrzał na Malfoya z myślą, że to był naprawdę długi i dziwny rok.
- To... Do zobaczenia, Malfoy.
- Do zobaczenia.
I gdzieś za sobą, z dalszego wnętrza pociągu, Harry usłyszał głos Hermiony:
- Harry, chodź! Musimy jeszcze znaleźć wolny przedział!
- W razie czego - dodał Ślizgon, ciszej, jak tylko do niego. - To Nott na pewno chętnie ustąpi ci miejsca. A nawet jeśli nie...
- Dzięki. Za wszystko. I... - zaczął jeszcze, roześmiany, ale dokończył, bardzo szybkim ruchem całując policzek Ślizgona, korzystając z tego, że był z nim chwilowo równy wzrostem. Pojęcia nie miał, co myślał, kiedy to robił, więc tak samo nie zastanowił się też, co zrobi potem. Dlatego rzucił jeszcze jedno Do zobaczenia i szybko odszedł, wpadając na kogoś po drodze.
A Draco nie wiedząc, co ma o tym myśleć, czy może jest to jakaś gryfońska maniera, która jakoś specjalnie mu nie przeszkadzała poza tym, że skręciła mu coś pod klatką piersiową, poczekał, aż Harry zniknie mu z oczu i dopiero wtedy odmruknął:
- Do zobaczenia, Potter.
I to w każdym razie nie był jeszcze dzień, kiedy Gryfon pierwszy raz przekonał się, jak łatwo blada cera potrafi się rumienić.
*
Harry korzystał z chwilowej wolności, bo Dursleyów nie było w domu. Nawet podziękował im za to w duchu, bo nie wyobrażał sobie, żeby mogli zrobić mu lepszy prezent niż wyjechać.
Do tego miał bardzo dobry dzień, jako że dostał od przyjaciół trzy torty na wyłączność. Nawet jeśli w jego pokoju oprócz Hedwigi nadal siedziały trzy inne sowy, od Hermiony, Weasleyów i Hagrida, i odpoczywały po dostarczeniu takich przesyłek. Były też przy tym dość głośne, toteż Harry, mając na ten moment cały dom dla siebie, czytał listy od przyjaciół na parterze, w najlepsze korzystając sobie przy okazji z telewizora Dudleya bez jego wiedzy.
Przerwał mu to dopiero dzwonek do drzwi, tak długi, że albo ktoś pojęcia nie miał, jak się go używa, ale sprawcą tego był Dudley, który wrócił wcześniej i mimo że miał oczywiście klucz w kieszeni, wolał pofatygować do drzwi kuzyna.
Dlatego Harry wstał tym szybciej, żeby przerwać wreszcie ten nieznośny dźwięk.
- Malfoy - rzucił zaskoczony na widok blondyna przed drzwiami i zamiast przywitania odjął wreszcie jego dłoń od dzwonka i opuścił z ulgą ramiona. I dopiero z tym krótkim dotykiem przypomniał sobie, jak ostatnio Ślizgona pożegnał. - Skąd się tu wziąłeś?
Draco tylko skrzywił się i zmierzył go całego wzrokiem. I skrzywił się jeszcze bardziej.
- Wyglądasz, jakby przez ten miesiąc twoje ubrania jadły za ciebie - stwierdził, bo koszula Harry'ego w przeciwieństwie do niego samego była po prostu duża.
Harry spuścił wzrok na siebie i wzruszył ramionami zaraz po tym, jak minęło krótkie uczucie, przez które pierwszy raz w życiu było mu z powodu wyglądu głupio.
- Wszystkiego najlepszego - dokończył Draco jak gdyby nigdy nic i równie bezceremonialnie, tak jak ostatnio w pociągu Harry, pochylił się i pocałował jego policzek.
Zrobił to z bardzo niewzruszoną miną, toteż Harry postarał się o coś podobnego, tyle że i tak przez chwilę po prostu nie słyszał, co Ślizgon do niego mówi.
Zaczekał więc, aż Draco skończy i minie chwila, żeby już żadna odpowiedź na cokolwiek mówił nie była zła.
- Nie spodziewałem się, że przyjdziesz - przyznał wtedy. - Dziś ani wcale.
- Tylko na chwilę - poprawił go, a kiedy Harry był już pewien, że wobec tego Ślizgon odwróci się zaraz i zniknie, wyjaśnił: - Zabieram cię stąd. Na parę długich godzin. Chyba że się mnie boisz, Potter.
Harry spojrzał dziwnie na jego kpiąco uniesione brwi.
- A ty niby spotkałeś kiedyś kogoś, kto bałby się fretek?
*
Może Harry trochę to wszystko idealizował, bo nie myślał raczej o wielu złych rzeczach. Jak o tych nieprzespanych nocach, kiedy zastanawiał się, co wyprawia i czy nie popełnia błędu, zadając się z Malfoyem, o kłótniach z przyjaciółmi i nieuzasadnionych podejrzeniach. Nie były ważne. Istotne było tylko to, co już wtedy nieustannie dbało o promyk nadziei i szczęścia w jego sercu, bo to zawsze będzie miało swój kącik też w jego pamięci. Ostatecznie wiatr, jakikolwiek by nie był, w końcu mijał, nie umiejąc tego płomyka zdmuchnąć.
I ostatecznie nie wyobrażał sobie wiatru tak mocnego, żeby mógł zgasić samo słońce.
*
Harry pierwszy raz siedział w przedziale całkiem sam, wracając do Hogwartu.
Ron i Hermiona zostali prefektami i mieli własne zajęcia, a on nie miał ochoty na towarzystwo Ginny i Neville'a. Dlatego w pustym przedziale opierał czoło na chłodnej szybie, znudzony i ponury, zaniepokojony myśląc ciągle o tym, jak końcem tych wakacji blisko było, żeby z Hogwartu wyleciał.
- Tu jest już komplet - powiedział niezbyt uprzejmie, kiedy usłyszał, że ktoś rozsuwa drzwi do tego samego przedziału. Nawet w tę stronę nie spojrzał, wpatrzony w szybko mijający obraz za oknem.
- Więc będziesz musiał kogoś wyrzucić.
Harry wtedy dopiero się odwrócił i to wyjątkowo szybko, kiedy zaskoczony poznał ten arogancki, nieprzejęty nikim innym ton. Draco uśmiechnął się i założył ręce na piersi na widok jego miny, stojącej gdzieś między Co ty tu robisz? a Przepraszam!
- Ciebie też dobrze widzieć - uprzedził go Ślizgon, wywracając oczami. - To jak? Mogę usiąść, czy twój umysł Złotego Chłopca już całkowicie wypełnił ten przedział? - spytał, mimo że drzwi już za sobą zasunął.
- Daj spokój, Draco. Jasne, siadaj - poprosił, a kiedy tylko Ślizgon to zrobił, dodał: - Właściwie... Chciałbym pogadać. Mam wiele pytań.
Chyba nawet cieszył się, że to Malfoy się tu pojawił. Czuł, że on jeden może mieć odpowiedź na choć część rzeczy, które ostatnimi tygodniami go zastanawiały. I że on jeden, jako syn śmierciożercy, zrozumie go najlepiej.
Draco skinął głową, czekając na to, co Gryfon dalej powie. I żaden z nich do końca drogi nie zwrócił uwagi na to, że Harry, kiedy wcześniej pytał, poszukał jego dłoni, żeby ściągnąć go na miejsce obok, i wciąż trzymał ją przy niej. To było tak prawidłowe, jakby na tą jedną chwilę zatarła się granica między wyobraźnią a rzeczywistością - a to, co w myślach, nagle przerzuciło się na coś realnego w taki sposób, że nawet tego nie odczuli.
*
Rok dopiero się zaczął, ale Hermiona i Ron nie chcieli już dłużej pozwalać na to, jak Umbridge okradała ich z niezbędnej wobec tego, co mogło nadejść, wiedzy - i dlatego musieli koniecznie porozmawiać z Harrym o swoim pomyśle.
Tylko, oczywiście, jak ostatnio zawsze towarzyszył im Ślizgon, przy którym o czymś tak sekretnym i ryzykownym nie chcieli słowem się zająknąć. Tolerowali go, ale nie umieli zaufać.
- Malfoy, możesz nas zostawić?
- Niech zostanie - odpowiedział za niego Harry. - I tak wszystko mu potem powtórzę.
*
- Draco...
- Tak, Pansy, ja wiem - przerwał jej poirytowany, ale nawet nie nią, tylko po prostu całym światem naraz. - Naprawdę codziennie mam to w głowie zbyt wiele razy, żebyś ty jeszcze musiała głośno to powtarzać.
Miał jedynie dziwne wrażenie, że im głośniejsze Nie mówił swoim myślom, tym stawały się bardziej realne.
Pansy dopiero teraz, w cztery oczy siedząc z nim w jego dormitorium, pierwszy raz głośno o tym powiedziała. A Draco od zdecydowanie zbyt wielu tygodni wiedział, że coś jest na rzeczy, ale wszystko było w porządku, dopóki nie zaczęło ciągnąć go do gapienia się w te jasne, uparte oczy i dopóki nie zaczął mieć ochoty całymi dniami nic nie robić, niż tylko przyciskać usta do jego policzków, skoro na to jedno Gryfon mu pozwalał. I to w zupełności wystarczyłoby, gdyby Potter, który ledwo zaakceptował go jako przyjaciela, znałby niejasną intencję, z jaką Ślizgon to robił.
*
A Draco powoli stawał się kimś, kto swoją wartością w głowie Harry'ego przykrywał cieniem nawet Rona.
*
Znów spotkali się na spacerze odkrytymi przez siebie ścieżkami przy Zakazanym Lesie i korytarzami tak starymi, a jednak to, że niedawno je znaleźli, czyniło je w pewien sposób nowymi.
*
Ślizgon nie dość, że siedział przy innym stole, to jeszcze do Harry'ego tyłem. Więc Gryfon podnosił czasem wzrok znad śniadania, żeby rzucić okiem na to, jak on rozmawia z Pansy, Crabem i Goylem, jak patrzy co chwila na któreś z nich, jak czasem się śmieje. Znaczy, pozostała trójka chyba też się śmiała i coś tam mówiła, ale nie tak.
Ron i Hermiona po obu jego stronach spojrzeli na siebie dziwnie. Nawet jeśli zaraz potem Rona bardziej zainteresowały już kanapki.
A Harry uśmiechnął się w sposób, który bez wiedzy swojej i Dracona przeznaczył wtedy tylko dla niego.
*
- Nie wiem, jak to robisz. Ale przysięgam, że nikt nigdy nie umiał zrozumieć mnie tak jak ty.
*
Draco pierwszy raz był w dormitorium Gryffindoru. Pustym poza jednym tylko Gryfonem. I pierwszy raz podniósł powoli drżącą lekko dłoń, żeby nietrwale odgarnąć Harry'emu pojedyńcze czarne pasemko za ucho.
Ślizgon wyglądał, jakby był bardzo skupiony, ale tak naprawdę to on gorączkowo nic nie wiedział.
- Jesteś... - zaczął Draco, ale urwał nagle, bo może brakło mu oddechu, a może miał jeszcze w sobie jakieś resztki samokontroli, które nie kazały mu dokończyć.
- Tak? - dopytał Harry, od paru chwil niezdolny już się ruszyć i zaciskając tylko coraz mocniej pięści na kocu swojego łóżka, na którym siedział.
Ciche Piękny cisnęło się Draconowi na usta, ale zamiast tego tylko się cofnął.
- Moim wspaniałym przyjacielem - dokończył jeszcze ciszej, jakby samemu chciał sobie to dobitniej powiedzieć.
Harry nic nie myślał - a gdyby nawet, to nie wiedziałby co.
- Ty też, Malfoy.
Każdy idący obok zauważyłby rozczarowanie w ich oczach i tylko oni jedni nie widzieli go ani wzajemnie, ani u samych siebie.
- Zrób coś z nimi - dodał po chwili Ślizgon, jeszcze raz rzucając Harry'emu krótkie spojrzenie i wskazując tak na jego żyjące własnym życiem włosy, żeby usprawiedliwić swój wcześniejszy ruch, zanim odwrócił wzrok już zupełnie. - Patrzyłeś ostatnio w lustro?
*
- Potter, czy mógłbym cię prosić, żebyś...
Prosić? Nie, on mnie prosił, to zły początek.
Harry patrzył na niego wyczekująco, stojąc na środku korytarza w środku dnia.
- Co jest?
Więc Draco odetchnął głęboko, a potem spojrzał gdzieś ponad niego i czymś poirytowany powtórzył:
- Mógłbyś się przesunąć, Potter? Spieszę się.
- Jasne - odpowiedział machinalnie, odsuwając się na bok. Draco odszedł szybkim krokiem, nie odwracając się ani raz.
Ślizgon doszedł do wniosku, że jest po prostu wybitnie głupi.
Z winy Pottera, oczywiście, żeby tradycji stało się zadość.
Harry też poczuł się podobnie zdezorientowany, ale on akruat nie szukał winnych daleko, bo przeczuwał, że to chyba on sam czegoś nie załapał.
*
Draco przechylił się w tył na ławce na błoniach Hogwartu, korzystając z ostatnich jako tako ciepłych dni tego roku.
- Jak to się stało, że znalazłem się tak blisko ciebie? - spytał z trochę poważnym, trochę żartobliwym tonem, patrząc gdzieś wysoko w niebo, zanim z uśmiechem przeniósł wzrok na Harry'ego.
Gryfon spojrzał na niego dziwnie i zmarszczył brwi, spuszczając wzrok na dzielącą ich odległość paru cali.
- Po prostu usiadłeś obok mnie - przypomniał, nie rozumiejąc, nad czym Malfoy się zastanawia, skoro to oczywiste i stało się dwie minuty temu.
Draco zdawał się najpierw być zdezorientowany równie co Harry, a Gryfon naprawdę zdurniał już do reszty, kiedy blondyn spojrzał nagle na niego i jego zmieszane szare oczy zmiękły w jednej chwili, zanim szczerze się roześmiał.
I Harry za Merlina nie wiedział dlaczego.
*
Draco siedział przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach, w towarzystwie Pansy i Blaise'a. Zdecydowana większość Hogwartu wyszła dziś do Hogsmeade.
Oni siedzieli tyłem do drzwi, blondyn naprzeciw nich, przy kremowym piwie. Ale Draco w końcu zastygnął z nim przy ustach, z pełnymi policzkami, kiedy oczy wbił w jedno miejsce gdzieś za Pansy, bardzo powoli to skupione spojrzenie przesuwając. A ona zauważyła to dopiero, kiedy z ust na twarz spłynęła mu słodka kropla.
W przeciwieństwie do Blaise'a nawet się nie odwróciła:
- Potter tu wszedł, zgadłam?
*
I wiedział już, dlaczego Draco był inny. Dlaczego rozmowy z nim, równie dobre, zaufane i szczere w śmiechu jak wszystkie inne, miały jednak inne kolory. Dlaczego przy nim bał się wygłupić, a przy innych swoich przyjaciołach o to nie dbał. Bo przyjaźń z nim go zauroczyła, a żadna inna nie. Bo kiedy do innych jego uczucia zatrzymywały się i mimo że mogły być coraz silniejsze, większe już nie, do niego szły gdzieś dalej i dalej i nie znalazły jeszcze swojej granicy.
*
Hermiona spojrzała na niego ostrożnie w rogu pokoju wspólnego Gryffindoru. Ron siedział obok w podobnie średnim humorze co Harry.
- Kochasz się w nim, Harry - zaczęła delikatnie. - To naprawdę widać.
Ron drgnął w miejscu i spojrzał na nią szczerze zaskoczony, kiedy Harry tylko wbił w nią wzrok zniecierpliwiony.
- Tak? A może powróżyłabyś coś mniej oczywistego, Hermiona? Może na przykład to, co on o tym wszystkim myśli?
I Harry nie wiedział, czy Ślizgom domyśla się czegoś, czego on nie potrafił jeszcze sam dobrze nazwać, czy nie, czy dawał mu to po sobie poznać, czy nie, bo Gryfon po prostu często się przy nim zapominał. Szczególnie na widok tego bystrego spojrzenia na sobie, tej mlecznej cery i niewymuszonej elegancji, którą Harry, samemu jej nie rozumiejąc, lubił u niego.
Hermiona westchnęła, ale nie odpowiedziała i zwróciła się do drugiego Gryfona, u niego szukając pomocy.
- Ron?
Ron wpatrywał się jeszcze parę sekund w przestrzeń, a w tym czasie na jego twarzy ułożył się wreszcie wyraz zrozumienia jak po rozwiązaniu jakiejś bardzo skomplikowanej sprawy.
- Wiecie, co ja o tym wszystkim myślę. I co myślę o Malfoyu - zaznaczył na początek. - Przyjaźnić się z nim to już był falatalny pomysł. Merlinie, nie wierzę, że to mówię, i to tylko ze względu na ciebie, Harry, ale... Trzeba idiocie przyznać, że czasem... że bywają takie urywki w jego życiu wrednego kretyna, kiedy... kiedy umie być całkiem w porządku. Przynajmniej wobec Harry'ego. Wiecie, o co mi chodzi - dokończył nieskładnie, krzywiąc się na własne słowa. Chcąc jednak jakoś pomóc Harry'emu, dodał: - Harry, czy kiedykolwiek przeszkadzało mu, jak robiłeś mniej więcej coś takiego?
- Co takiego, Ron?
Weasley zademonstrował więc, w powietrzu podpierając twarz na dłoni, i zaczął wgapiać się w Harry'ego z jakimś tak dziwnym uśmiechem, że ten się wzdrygnął. Hermiona się roześmiała.
- Ja się tak na niego nie gapię! - zaprzeczył od razu Harry, urażony do głębi i zażenowany tak, że prawie wstał.
Śmiech Hermiony temu przeczył.
Dopiero pod wpływem spojrzenia Harry'ego uspokoiła się i mruknęła rozedrgane wciąż Przepraszam.
- Nieważne - uciął Ron, machając niedbale ręką. - Zabujałeś się w nim, to jasne. Teraz pomyśl, co ci będzie łatwiej, Harry. Wybić go sobie z głowy, czy dyskretnie dowiedzieć się, czy Malfoy też... No, sam wiesz.
Harry odetchnął i opadł zrezygnowany na oparcie szkarłatnego fotela, podnosząc wzrok na sufit.
- Wrócić na arenę rogogona, Ron - odpowiedział. - Najłatwiej byłoby mi wrócić na arenę rogogona.
*
- Ale że on musi ślinić się do Malfoya? - powtórzył znowu Ron, bo było to ostatnio jego największe zmartwienie, szczególnie, kiedy Harry'ego nie było obok. Tak jak teraz, kiedy nerwowym korkiem szedł z Hermioną korytarzem. - Już lepsza byłaby Cho albo... on! - stwierdził, wskazując pierwszego lepszego ucznia po drugiej stronie korytarza.
- Przecież ty nawet nie wiesz, kto to jest! - zauważyła Hermiona, patrząc w tamtym kierunku. Ron uniósł lekko dłonie na znak, że dokładnie o to mu chodziło.
- I właśnie to daje mi pewność, że to nie Malfoy.
*
W październiku Harry zebrał w sobie wszystkie pokłady swojej gryfońskiej odwagi, której zwykle wystarczało na akromantule, wilkołaki i Voldemorta - i kolana się pod nim uginały, kiedy myślał, ze teraz musi przeciwstawić ją, kruchą, Malfoyowi.
Dlatego przekładając coś z ręki do ręki w swoim plecaku, jakby wciąż jeszcze się pakował, łapał ostatni oddech przed zdaniem się na łaskę jadowitego Ślizgona, który stał parę kroków za nim w jego dormitorium.
Zaproszenie kogokolwiek na randkę było już niemożliwością - a zagadnięcie Dracona było przedsięwzięciem równie pewnym co pamięć Neville'a, łatwym jak zmuszenie Snape'a do dodania Gryfonom punktów i bezpiecznym jak wszyscy podopieczni Hagrida.
Toteż Harry wyprostował się wreszcie, stojąc nadal tyłem do niego, i zaczął na rezerwach tlenu, zanim jeszcze spojrzał na przyjaciela:
- Draco, posłuchaj... Czy chciałbyś iść ze mną dziś do Hogsmeade... ze mną? Dziś?
Draco przechylił lekko głowę w bok w niezrozumieniu, a Harry nie mógł już dłużej znieść jego spojrzenia i trzech sekund bez odpowiedzi, więc znów odwrócił wzrok.
- Myślałem, że jesteśmy już umówieni - przypomniał Ślizgon, bo był w dormitorium Gryffindoru właśnie dlatego, że mieli za chwilę z Harrym wymknąć się na chwilę z Hogwartu.
- Tak, ale... - spróbował jeszcze raz Gryfon, nie wiedząc jednak, jak jeszcze raz, jaśniej, miałby to powiedzieć. - Masz rację, nieważne - westchnął, licząc, że przy tych bordowych zasłonach łóżka mniej będzie rzucało się w oczy, jak poczerwieniał na twarzy.
I dopiero, kiedy niechcący spojrzał przelotnie na Ślizgona, zobaczył, że on nadal się w niego wpatruje, oczekując wyjaśnienia.
- Ja... - zaczął znowu Harry. - Nie wiem, czy...
- Nie masz powodów, żeby nie wiedzieć - przerwał mu Draco, z pozoru spokojnie, ale gdyby tylko Harry lepiej mu się przysłuchał, usłyszałby, że głos delikatnie mu drży.
- Co?
Draco milczał chwilę i przez ten czas obaj niewiele się w ogóle poruszyli, zanim Ślizgon, podliczywszy ryzyko, stwierdził wszystkowiedząco:
- Chciałeś zapytać, czy nie pójdę tam z tobą na randkę.
- Nie! - zaprzeczył odruchowo Harry po tym, jak w pierwszej w chwili w ogóle odebrało mu głos. - A... Zgodziłbyś się? - spytał po chwili zastanowienia.
- Zgodziłbym, jeśli faktycznie byś zapytał - odpowiedział, uśmiechając się na koniec pół dla żartu, pół z własnej radości, kiedy i Harry odpowiedział mu tym samym.
Ale Gryfon, kiedy dotarli już do Hogsmeade, wcale nie był pewien, czy z każdym krokiem jest mu coraz lepiej, czy gorzej. Gardło tylko zaciskało mu się tym mocniej, to utrudniało jakąkolwiek rozmowę, a to z kolei sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej beznadziejnie głupio.
Nie wiedział, jak ma do Dracona mówić. Ani czego Ślizgon od niego oczekuje, bo Harry patrząc na niego, pewien był, że niemało.
Dlatego stali przez chwilę w miejscu na jednej z ulic Hogsmeade, aż w końcu Ślizgon się nad nim zlitował i położył dłoń na jego ramieniu.
- Słuchaj, Potter. To, że jesteśmy tu w innych okolicznościach niż zwykle, niczego nie zmienia. A to, że dziś zaprosiłeś mnie tutaj w innym charakterze niż zazwyczaj, nie sprawia, że nagle przestaliśmy się znać. Koniec podpowiedzi.
I odwrócił się, niezbyt pewnie uśmiechając się jeszcze do Harry'ego przez ramię, zanim odszedł kawałek, a Gryfon zaraz go dogonił.
*
Draco wrócił do pokoju wspólnego Slytherinu z niejednoznaczną miną. Niby jego serce dostało w końcu to, do czego ostatnio tak je ciągnęło, i przekonało się, jak to jest umówić się z Potterem, dlatego na pewno nie był rozczarowany. Ale Ślizgon czuł też, mimo że nadal podekscytowany, że coś poszło nie tak.
- I jak? - spytała Pansy, kiedy zamyślony powiedział jej, skąd wraca.
- Nie wiem - przyznał, zatrzymując się przed nią, bo siedziała na fotelu. - Jakoś nagle... przestaliśmy się dogadywać. Wydaje mi się, że bał się odezwać.
Pansy uśmiechnęła się złośliwie sama do siebie.
- Może nasz Wybraniec jest nieśmiały - podsunęła rozbawiona tą myślą, ale Draco tylko spojrzał na nią nieprzekonany.
- On? Przez cały rok nie był! Zresztą, jakie ktoś taki jak on ma powody do nieśmiałości?
Czy to możliwe, żeby Harry był energiczny, pewny siebie, wygadany i nieustępliwy w każdej sytuacji, tylko nie wtedy, gdy trzeba było zachować się przy kimś, kogo mógł lubić? Zresztą, Merlinie, z wzajemnością?
Mógł lubić, bo Draco nie był już pewien, czy przypadkiem wcześniej, w dormitorium Harry'ego, nie wcisnął mu w usta słów, których Gryfon wcale nie chciał powiedzieć, a jemu głupio się było wycofać.
Draconowi za to głupio się było poddać ot tak. Nie żeby to było wyłącznie winą Harry'ego, którego te próby krótkiego złapania go chociaż za rękę bywały nawet zabawne. Bo Ślizgon za to cały ten czas dawał się dręczyć myśli, czy dobrze robi.
- A może ja go zabiorę do Hogsmeade i dopiero na koniec powiem, że to była randka? - odezwał się nagle po zastanowieniu, trochę do Pansy i trochę do siebie. Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, czy on taki szok przeżyje, ale jeśli ci to nie przeszkadza...
Więc Draconowi opadły ramiona i oznajmił, że idzie do swojego dormitorium.
*
Lepiej im było przynajmniej z wiedzą, że nawet, jeśli nie są pewni, co czują - to i czuli to samo, i nie wiedzieli tego razem.
Dlatego kiedy po kilku dniach już po tej pierwszej randce ochłonęli, mogli spokojnie spojrzeć sobie w oczy, może tylko z jakimś nowym ciepłem i nadal razem chodzić korytarzami po przypadkowym spotkaniu w trakcie przerwy.
Zaskoczyło ich dopiero to, że w połowie drogi do szklarni na zielarstwo tuż przed Harrym pojawiła się nagle pergaminowa karteczka.
- Co to jest? - spytał, kiedy zatrzymał się, podniósł pergamin z powietrza i obejrzał go w rękach.
Draco nic nie mówił, z założonymi na piersi rękami uparcie wpatrzony tylko daleko przed siebie.
- Najwyraźniej ktoś ma na tyle kopnięty gust, że mu się podobasz - mruknął niechętnie, wiedząc już, że sprawa jest przegrana i Potter i tak zaraz się zorientuje.
Harry spojrzał na niego z uniesionymi brwiami, mimo że Ślizgon nadal go ignorował.
- Ale wiesz, Malfoy, że poznaję twoje pismo, tak?
- To coś zmienia? - żachnął się nagle, zmieszany i przez to poirytowany, kiedy spojrzał na Harry'ego. - Nie miałeś dostać tego teraz. Na Merlina, kretynie, nie czytaj tego - dodał szybko, kiedy Gryfon spróbował rozwinąć wiadomość. Harry odskoczył krok na bok.
- Bo co? I tak wiesz, co tam jest napisane.
- Co nie znaczy, że chciałem być przy tym, jak to otworzysz - odpowiedział przez zaciśnięte zęby, wyciągając rękę po pergamin. - Dawaj to.
Oczywiście, kiedy Harry mu go nie oddał, Draco sam spróbował mu ten liścik zabrać, ale Gryfon sprawnie go wyminął i chowając karteczkę za siebie, zatrzymał się parę kroków dalej, całkiem dobrze się przy tym bawiąc.
- Nie! Co jak obiecam, że zobaczę to wieczorem? Kiedy już wrócę do swojego dormitorium? I kiedy nikogo w nim nie będzie? - zaproponował Harry, chowając karteczkę do kieszeni.
Draco wzruszył ramionami niby lekceważąco, ale faktycznie nie dość, że próbował nie zarumienić się z zażenowania, to klął się w duchu, że po prostu się wygłupił.
- Bez znaczenia. Teraz i tak jest po całej niespodziance.
Ale Harry uśmiechnął się miękko i pewniej wziął jego dłoń w swoją, bo Ślizgon wciąż zakładał ręce na piersi.
- Dziękuję, Draco. Naprawdę.
A blondyn spojrzał na niego dużo łagodniej.
*
Cóż, znalazł się wreszcie sposób, żeby Harry umówił się z kimś i przy tym nie zemdlał.
Ron przeszedł właśnie obok tego sposobu na mniejszym dziedzińcu Hogwartu i oglądając się wciąż na niego, zatrzymał się przy Hermionie, która jak gdyby nigdy nic siedziała obok na kamiennej ławce i coś czytała. Może co najwyżej trochę zirytowana tym, że coś jej w tym przeszkadza.
- A oni o co się znowu pobili? - spytał Ron, znów obracając się przez ramię na Harry'ego i Malfoya. I wzdrygnął się zaraz po tym, bo Ślizgon odkrzyknął coś jeszcze głośniej, niż wcześniej odpowiedział mu Harry.
- Umawiają się do Hogsmeade - wyjaśniła Hermiona, nie odrywając wzroku od zdania, które czytała już trzeci raz. - Jest drobna różnica. Przysłuchaj im się.
- No i? - odmruknął Ron po paru sekundach. - Jakoś nie słyszę tu specjalnego... natężenia uczuć.
- Nie - sprostowała, podnosząc wreszcie wzrok najpierw na Rona, a potem na Harry'ego i Malfoya, kiedy wyjaśniła: - Kiedy się kłócą, to sobie grożą. Wtedy przynajmniej da się czytać. Teraz próbują się przekrzyczeć chyba do gabinetu Dumbledore'a.
Ron usiadł obok Hermiony nieprzekonany, kiedy ona zamknęła już książkę na kolanach, i przypatrując się jeszcze chwilę Harry'emu i Malfoyowi, doszedł do wniosku, że albo on pierwszy straci słuch, albo oni dwaj zleją się kolorem twarzy ze szkarłatnym szalikiem Gryfona. Ale wzruszył wreszcie ramionami:
- Umówić się z Malfoyem... Jak dla mnie to też jest groźba.
- ...Właśnie tak, Malfoy! To będzie najbardziej romantyczna randka w twoim życiu!
- Tak myślisz?
- Najbardziej!
- Będzie?
- Będzie!
*
Zająknął się zdenerwowany, zanim śmiesznie wysokim tonem szepnął:
- Lubię cię, Draco.
*
Musnął niepewnie jego usta delikatnie rozchylone tak, jakby nie mógł złapać oddechu, słabo jedynie przyciskając do nich własne. Z jakiegoś dość miłego rodzaju przerażenia nie był w stanie zrobić nic więcej, dopóki nie poczuł, jak on pierwszym ostrożnym ruchem odwzajemnia jego gest.
*
- Całowałeś się?! - wrzasnął Ron tak głośno, że tłum Gryfonów obecny w pokoju wspólnym podskoczył w fotelach.
Harry wciąż był w stanie tak ciężkiego szoku, że nawet nie zareagował i tylko wbijał w dywan spojrzenie, które zawiesiło się gdzieś między błogością a przerażeniem.
*
- Wracasz od niego? - spytała Hermiona, uśmiechając się pod nosem, kiedy tylko zobaczyła Harry'ego w przejściu za obrazem Grubej Damy.
- Czemu pytasz? - zapytał w odpowiedzi, nawet jeśli wiedział, że to oczywiste.
Mimo to Hermiona wcale nie wiedziała jeszcze, że on i Draco zostali parą, bo Ślizgon dopiero wczoraj go o to zapytał, a ledwie dwa dni temu poznał ciepły dotyk jego chłodnych ust - a razem ustalili, że lepiej będzie, jeśli nie będą się na razie z tym obnosić.
Hermiona wzruszyła ramionami, kiedy zatrzymał się przy jej stoliku, gdzie odrabiała pracę na jutro.
- Bo myślę, że nie od Umbridge, Harry. Ciekawi mnie twoja mina.
- Jaka?
Uśmiechnęła się zadowolona i dodała jeszcze wszystkowiedząco znad eseju:
- Tak myślałam. A teraz chodź, bo założę się, że nie przećwiczyłeś jeszcze ani jednego zaklęcia dla Flitwicka na jutro.
- Pamiętałem o tym - powiedział na swoją obronę, tak jakby to zupełnie wystarczało. Hermiona parsknęła śmiechem, a Harry zaraz po niej.
- Już kończę. Poćwiczymy razem.
Harry wahał się chwilę, oceniając, czy Draco by to poparł, aż nagle powiedział:
- Muszę wam coś powiedzieć, Hermiona. Gdzie jest Ron?
*
- Tyś chyba zdurniał, stary. Znaczy... Ten, gratulacje.
*
- Na Merlina, oby mój ojciec się o tym nie dowiedział...
- Co ja z tobą zrobiłem, Malfoy?
*
Harry, tak jak już wcześniej mu mówił, miał jeden swój warunek.
- Już dobrze, dobrze, Potter - westchnął Draco, stojąc na środku pokoju wspólnego Gryffindoru. Było bardzo późno i nikogo nie było w sali. To był akurat warunek Ślizgona. - Weasley, Granger... Muszę was przeprosić.
Draco nie miał pojęcia, jak się tu znalazł, ale Gryfon umiał jakoś tak wziąć jego twarz w dłonie, że nawet się nad tym nie zastanawiał.
- Wyluzuj, Malfoy - odmruknął Ron. - Nas też do tego zmusił.
- Ron! - upomniała go Hermiona. - W porządku, Malfoy. Przeprosiny przyjęte.
*
Draco, siedząc pod ścianą Wieży Astronomicznej, był dość pośrednio zainteresowany tym, co próbuje tłumaczyć im profesor Sinistra. Było bardzo późno, a na nocnym niebie przez ciemne chmury i tak nic nie było widać.
Dlatego otworzył przymrużone oczy dopiero, kiedy poczuł, że coś wspina się po nim na jego kolana. I kiedy zobaczył, że to złożony i zaczarowany kawałek pergaminu, rozejrzał się w półmroku, ale nie musiał nawet go rozkładać, żeby widzieć, że jeden z Gryfonów wciąż ściska w dłoni pióro, mimo że sam na niego nie patrzył.
Nie starali się jakoś specjalnie swojej relacji ukrywać - ale też nikomu się tym nie chwalili, więc niewiele osób o tym wiedziało i wciąż siedzieli w dwóch różnych częściach klasy.
Srebrny, lekko błyszczący atrament, wykorzystywany na astronomii do znaczenia poszczególnych zjawisk, czarująco połyskiwał w migotliwym blasku gwiazd. Uśmiech zabłąkał się na jego ustach, bo na wieży było ciemno i nikt i tak nie mógł tego zauważyć. To ten pergamin, który z tego powodu właśnie niemal czule ukrył w dłoni, przyciągał więcej ciekawskich spojrzeń. Mógłby przysiąc, że nigdy nie chciał wiedzieć niczego bardziej jak tego, w jaki sposób tylko taki drobny skrawek pergaminu umiał uczynić nocne niebo piękniejszym.
*
- Ja...
- Zakochałeś się?
- Co?
- Wybacz. To jedynie to, co chciałem usłyszeć.
Kiwnął głową, uśmiechając się w grudniowym słońcu.
Nie było łatwo, bo i sytuacja w Hogwarcie i na zewnątrz nie była pewna. Ale że obaj zaczynali być w to uwikłani, umieli dotrzeć do siebie lepiej od kogokolwiek innego.
Draco polubił to, jakim Harry był beznadziejnym przypadkiem, Harry zaczynał rozumieć jego skomplikowaną naturę. I chyba to, jak mieli w sobie i przyjaciela, i najgłośniejsze ostatnio uczucie, pozwoliło im dalej dzielić ze sobą swój czas, ignorując wszystko inne.
*
Szli we dwóch korytarzem w stronę Wielkiej Sali, nic nawet nie mówiąc, kiedy Draco cofnął się gwałtownie, gdy mieli skręcić za rogiem i szepnął;
- To Umbridge!
Więc Harry, niewiele myśląc i wiedząc jedynie, że Umbridge ze swoimi absurdalnymi zasadami jest szczególnie cięta na niego, złapał Ślizgona za rękaw i cofnął się tyłem w paru krokach do najbliższej klasy i zatrzasnął za nimi drzwi.
Tam poczekał, aż kroki Umbridge ucichną, nie chcąc się jej znowu z niczego tłumaczyć, bo pewien był, że nie dałaby mu spokojnie przejść. I dopiero wtedy wziął głębszy oddech i wymienił spojrzenie z Draconem, które nagle rozbawiło go na tyle, że się roześmiał. Może przez tę drobną ucieczkę.
I dopiero, kiedy obaj się uspokoili, a Harry bezwiednie nadal trzymał go za rękę, rozejrzeli się odruchowo, dokąd trafili. I napotkali milczące spojrzenie profesor McGonagall i dziennikarza z Proroka Codziennego, którego chyba próbowała wyrzucić, a z którym wcześniej musiała rozmawiać.
I kiedy, nadal stojąc bez ruchu i oddechu w miejscu, usłyszeli pierwszy dźwięk robionego zdjęcia aparatu skierowanego na siebie, wiedzieli, że za późno na tłumaczenia.
*
- Mój ojciec jest wściekły.
*
- Syriuszowi też się to nie podoba. Ale mówi, że mój ojciec zawsze uważał, że bez ryzyka nie ma zabawy.
*
Harry sam zajął miejsce w swojej ławce, bo Ron i Hermiona znowu kłócili się o coś jeszcze na korytarzu. A on nie miał ochoty kolejny raz słuchać ich sprzeczek o coś równie istotnego jak ilość książek w hogwarckiej bibliotece, więc poirytowany ich wyprzedził.
- Mogę się dosiąść?
I kiedy Gryfon zobaczył nad sobą szare, znające już jego odpowiedź oczy, wpatrujące się w niego spod uniesionych brwi, pomyślał, że właściwie cieszy się, że Ron i Hermiona spóźnili się tego dnia do klasy.
- Spodziewałem się po tobie mądrzejszych pytań, Malfoy.
*
- Harry, to kłamca, naciągacz i cynik.
- I dupek.
Harry patrzył na nich tak, jakby wcale nie słyszał tego dziesiąty raz. Bo słyszał pierwszy. Konkretnie to pierwszy raz w bibliotece.
- I jego chłopak - dopowiedział Draco, pojawiając się nagle przy ich stoliku. - Tak, to ja. Cześć, Potter - przywitał się, opierając się dłońmi o blat stolika po obu stronach zaskoczonego Gryfona. Harry miał wrażenie, że on nie mówi do niego, ale tak naprawdę do jego przyjaciół, kiedy przy tym ostentacyjnie pocałował bok jego twarzy i usiadł obok.
- I do tego podsłuchuje.
- Odniosłem tylko wrażenie, że to o mnie jest rozmowa - wyjaśnił całkiem niewinnie Ślizgon.
I zanim Harry zdążył się wtrącić, ktoś inny odpowiedział:
- Poznałeś po dupku czy cyniku?
*
- Ona nie może cię tak krzywdzić, Harry - szepnął, ostrożnie zamykając w swoich dłoń Gryfona ze świeżo pogłębionym Nie będę opowiadać kłamstw.
- Nic mi nie jest.
*
Harry zbiegł po schodach na parter mieszkania przy Grimmauld Place 12, gdzie w tym roku spędzał święta z Syriuszem i Draconem, który oficjalnie został w Hogwarcie.
Problemem było to, że Harry właśnie żadnego z nich nie mógł znaleźć od dłuższej chwili. I dopiero tutaj zastał ich razem przy rozmowie, która nie wyglądała na przyjazną, ale z której nie słyszał ani słowa. Obaj mówili bardzo cicho ze względu na zasłonięty portret matki Syriusza tuż obok.
Draco stał przy ścianie i chociaż jak zwykle dumnie wyprostowany i z zaciśniętymi pięściami, wyglądało jednak na to, że to Syriusz go pod nią postawił i nie dawał możliwości odejść, nie przestając czegoś mówić.
- Syriuszu - przerwał mu Gryfon, miłym, ale stanowczym tonem. - Zostaw go, proszę.
Syriusz wtedy dopiero go zauważył i wyglądał, jakby miał takie same pretensje i do Dracona, i do niego.
- Ty mu o wszystkim donosisz, tak, Harry?
- O niczym nikomu nie donoszę. Daj mu spokój, Syriuszu - powtórzył, a ten tylko teatralnie cofnął się pół kroku.
- On za dużo wie jak na kogoś tak niepewnego.
- Nie czepiasz się, kiedy o tym samym rozmawiam z Ronem i Hermioną! Draco udowodnił, że można mu ufać. Pomógł mi podczas Turnieju. A teraz jest tu z woli Dumbledore'a.
- Dumbledore nie zawsze podejmuje racjonalne decyzje - spróbował mu przerwać, ale zanim jeszcze Syriusz skończył, Harry już mu odpowiedział:
- To nie jest jedna z nich. Przysięgam ci, że wierzę w jego szczerość tak samo jak w twoją, Rona czy Hermiony.
- To syn śmierciożercy, Harry.
- A Lupin jest wilkołakiem! I to twój przyjaciel! Jego zdrady jakoś się nie boisz, chociaż większość wilkołaków jest po stronie Voldemorta!
- Nie mieszaj w to Remusa, Harry - poprosił dziwnie chłodno, jakby teraz dopiero Gryfon wyprowadził go z równowagi.
- Nie mieszaj w to Dracona. Jeśli nie ufasz jemu, to zaufaj mnie.
I Harry złapał za ramię Dracona, który pewny był już, że w ogóle o nim zapomnieli, i wyszli razem na piętro. Ale kiedy tylko oddalili się od Syriusza wystarczająco, Ślizgon wyrwał mu się i spojrzał na Harry'ego równie zimno co wcześniej Syriusz.
- Nie prosiłem cię o wstawianie się za mną, Potter.
- O co ci znowu chodzi? - spytał poirytowany zachowaniem ich obu. Jeszcze tego ranka rozmawiali przecież spokojnie. - Tylko ci pomogłem.
- To jest twoim zdaniem pomoc? Wciskanie mi w usta słów, których może wcale nie chciałem powiedzieć? Składanie obietnic w moim imieniu na temat czegoś, czego ja nigdy nikomu bym nie obiecał?
Harry spojrzał na niego łagodniej tylko dlatego, że nie rozumiał, o czym on mówi.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie wszystko wygląda i będzie wyglądało tak, jak ty to sobie wymyśliłeś, Harry.
- Draco, o czym ty mówisz? Kiedy coś się stanie, Draco - zaczął bardzo powoli, pierwszy raz patrząc na Ślizgona aż tak poważnie - staniesz po naszej stronie, prawda?
*
Może dlatego, że Gryfon nie taił przed nim Gwardii Dumbledore'a, on nie ukrywał przed nim dołączenia do Brygady Inkwizycyjnej Umbridge. Poniekąd zrobił to, bo powinien.
Ale jednym była powinność, drugim jego własne zdanie, a jeszcze czymś zupełnie innym niechęć poróżnienia z Harrym.
Ron i Hermiona patrzyli na Harry'ego jak na wariata, kiedy im o tym mówił - ale może właśnie przez tę szczerość Dracona Gryfon nawet na tę wiadomość nie drgnął.
*
Wychodzili właśnie z pierwszych tego dnia zajęć, kiedy Draco złapał nagle Gryfona za nadgarstek i bez słowa przyspieszył, zmieniając kierunek.
Harry tego nie wiedział, ale kawałek obok stała zdezorientowana Giny
*
Harry nie był pewien, czy nie pomylił dormitoriów, kiedy spojrzał na łóżko Rona.
- A ty co? - spytał, licząc, że Weasley jakoś racjonalnie wyjaśni mu to, że robi na drutach, zanim sam zagłuszy go w śmiechu.
Ron cały poczerwieniał, rzucając na materac wszystko, co trzymał w rękach.
- Zamknij się, stary - jęknął bezsilnie. - Ty poszedłeś sobie do Malfoya, a Hermiona zajęła się tymi swoimi czapeczkami dla wesz. Chciałem tylko spędzić z nią trochę czasu, więc... Nie miałem wyboru, Harry! I na koniec obiecałem jej, że poćwiczę i jutro do tego wrócimy...
To Harry przynajmniej już wiedział, co tak bawiło Hermionę, którą spotkał w pokoju wspólnym.
- Nie przejmuj się, Ron - odpowiedział na pocieszenie. - Ja ostatnie trzy godziny spędziłem na gapieniu się w niebo. Podobno patrzyliśmy na to samo, ale wydaje mi się, że on coś widział, a ja tylko patrzyłem. Ja nie wiem, co mu te gwiazdy mówią, ale to chyba nienormalne. Ale taki był tym zafascynowany, że... Musiałem, Ron - westchnął na swoje usprawiedliwienie, opadając na własne łóżko.
Ron spojrzał na niego tak, jakby podnosił właśnie oczy na akromantulę.
- Do czego nas ta miłość prowadzi, Harry...
*
I wiosną Harry naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego brzmiał tak, a nie inaczej, kiedy był naprawdę pewny swego, patrząc w dobrze już sobie znane, równie zdecydowane szare oczy:
- Ja... Ja to cię chyba nawet kocham.
*
- Draco! - zawołał za nim Harry, próbując go dogonić. I zanim jeszcze mu się to udało, Ślizgon odwrócił się do niego przez ramię.
- Wszystko gra?
- Mogę cię o coś zapytać?
- O zadanie z eliksirów?
- Przecież wiesz, że jesteś najlepszy na roku - usprawiedliwił taką możliwość, a Draco tylko uśmiechnął się pod nosem. - Ale nie o to mi chodziło, chociaż później z przyjemnością do tego wrócę. Co jest z tobą i Parkinson?
Ślizgon spojrzał na niego bez większego zrozumienia.
- Dlaczego pytasz?
- Co tak cię dziwi?
- To, że od siedmiu lat między mną i Pansy nic się nie zmieniło.
- Znaliście się jeszcze przed Hogwartem? - dopytał Harry, któremu wcale to jakoś nie pomogło. - Kończymy dopiero piąty rok.
- Spostrzegawczy jak zwykle. Więc o co ci chodzi? Z Pansy przyjaźnimy się od lat i wiesz o tym.
- Klei się do ciebie! - stwierdził nagle Gryfon, nie szukając już dłużej wymówek. - Na milę to widać.
- A co skłoniło cię, żeby powiedzieć mi o tym teraz? - spytał spokojnie w odpowiedzi.
- Słyszałem, że gdzieś dzisiaj wychodzicie.
Draco uniósł brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszał.
- Od kogo?
- No... - zaczął mniej pewnie. - W Wielkiej Sali, przy śniadaniu.
Draco zatrzymał się nagle z miną, jakby miał się zaraz roześmiać.
- To może następnym razem, Harry, zamiast mnie podsłuchiwać, to po prostu zapytaj. Pansy ma jutro urodziny, więc poprosiłem ojca, żeby załatwił mi coś dla niej na Pokątnej. To z nim mam się wieczorem spotkać.
- Nie wiedziałem - mruknął speszony, ale Draco pokręcił tylko głową.
- A ja wolałem, żebym tylko ja widział tą twoją zazdrość, a nie cały zamek - wzruszył ramionami, bo faktycznie sami raczej nie byli. - To zupełnie bezpodstawne, Potter. Ale skoro już o tym mówimy... Za dwa dni zaczyna się czerwiec.
- Nie bój się. Pamiętam.
Ślizgon wziął go na chwilę za rękę, zanim poszedł dalej w swoją stronę.
A Harry doskonale pamiętał o jego urodzinach. Szczególnie, że nie wiedział, jak wszystko się dalej potoczy, teraz, po powrocie Voldemorta i wśród problemów, jakie miała rodzina Dracona przez powiązania z Czarnym Panem, i kiedy Dumbledore zniknął z Hogwartu.
I naprawdę chciał ten jeden dzień zupełnie oddać jemu. Bo choć jeszcze wydawało mu się to nierealne, wciąż miał w głowie słowa Hagrida - nadchodziły naprawdę mroczne czasy.
- Draco - dodał jeszcze w nagłym impulsie, żeby mu o tym wszystkim powiedzieć. Ślizgon zatrzymał się, żeby znów się odwrócić. - Ja tylko... Dobrego dnia, Draco.
Ślizgon przez chwilę patrzył na niego badawczo, ale w końcu wyczytał na jego twarzy zwykłą troskę - i łatwo domyślił się, o co Harry'emu chodziło.
- Dobrego dnia.
*
Zbliżały się SUMy i Harry miał tak niesamowitą przerwę, że na to pół godziny zamiast słuchać wykładów Hermiony o goblinach, patrzył, jak Draco czyta o eliksirach.
Rozmawiali też co prawda przed chwilą, ale Gryfon miał nieodparte wrażenie, że on już od dłuższej chwili nie słucha. Więc zaczął w końcu pleść bzdury podobne tym, którymi próbował się wyratować na pytania na zajęciach Snape'a - wszystko się w zasadzie zgadzało, bo Harry i był otoczony eliksirami i podręcznikami do nich, i miał obok ich posępnego pasjonata.
Aż w końcu Draco odwrócił się bardzo powoli i popatrzył chwilę na Harry'ego jak na idiotę, zanim wrócił do swojego zajęcia. Gryfon krótko się roześmiał.
- Myślałem, że nie słuchasz - przyznał.
- To, że cię ignoruję, nie znaczy, że cię nie słucham.
Jakkolwiek to nie brzmiało, tak było - i Draco naprawdę lubił jego głos.
*
Draco był częścią Brygady Inkwizycyjnej Umbridge, która oczywiście utrudniała Harry'emu życie na wszelkie sposoby. Dlatego zdecydowana większość Hogwartu uważała, że Ślizgon przyjaźnił i spotykał się z nim, chociaż wcale mu na nim nie zależało.
Nie wyprowadzali ich z błędu. Draconowi taka opinia była nawet na rękę, bo wcześniej nie raz dzięki swojej znajomości z Umbridge był w stanie ostrzec Harry'ego, zanim ten wpadłby razem ze swoją Gwardią Dumbledore'a. Gryfonowi też zresztą nie zależało, żeby cokolwiek i komukolwiek udowadniać.
Ale w tej chwili Harry'ego zdawało się opuścić szczęście. Desperacka próba skontaktowania się z Syriuszem przez kominek w gabinecie Umbridge nie tylko się nie udała, ale wpakowała i Gryfona, i kilkoro jego przyjaciół w spore problemy.
Harry nie liczył się jednak z tym, co Umbridge zamierza zrobić z nim. I gorączkowo myślał jedynie o Syriuszu.
Dlatego kiedy znów nie odpowiedział na jej pytanie, a ona, pod okiem wyłącznie paru swoich ulubionych uczniów, spróbowała go uderzyć - Harry przekonał się, że jednak ma jeszcze trochę szczęścia.
Ale o tym, że Draco na krótką sekundę oderwał koniec różdżki od ramienia Neville'a, wiedział tylko Harry i przekonał się o tym dopiero wtedy, gdy ręka Umbridge zastygła w powietrzu parę cali przed jego twarzą.
*
- Twój ojciec próbował go zabić! - krzyknął Ron, wściekły na sam widok Ślizgona, wskazując na Harry'ego, żeby jeszcze go dobić. - Nas wszystkich!
Harry zbliżył się powoli do Dracona, który naprawdę wyglądał na przerażonego, bledszy niż kiedykolwiek. Ślizgon był przez chwilę pewien, ze Harry po tym, co wykrzyczał Weasley, po prostu przywali mu za Lucjusza i to będzie ostatni raz, kiedy Potter w ogóle na niego spojrzy. Ale zamiast tego to Draco musiał objąć go ramieniem, żeby ten się o niego oparł, bo Harry wydawał się tak słaby, jakby miał zaraz nie utrzymać się na własnych nogach, wpatrzony ślepo gdzieś przed siebie.
- Syriusz... - szepnął, jakby wcale nie mówił do Dracona.
Ron miał już ochotę po prostu tylko krzyczeć, ale na jego ramieniu ciągle zaciskała dłoń Hermiona.
I na nich Ślizgon nie zwracał już uwagi, wpatrzony przed siebie, kiedy przesunął się pół kroku, żeby móc mocniej otoczyć Harry'ego ramionami. Nic nawet nie powiedział. Nie wiedział nawet, czy Harry płacze, kiedy sam ukrywał wilgotną twarz w jego poszarzałych od pyłu włosach. I nie śmiał nawet głębiej oddychać, czując, jak Gryfon zaciska dłonie na koszuli na jego plecach.
Jego ojca zamkną, Black nie żyje, Czarny Pan oficjalnie powrócił i nikt nie mógł dłużej temu przeczyć, Potterowi groziło ogromne niebezpieczeństwo, właśnie kiedy on potrzebował go więcej i więcej. Nie chciał mówić, że mu przykro. To zbyt słabe. Nie chciał mówić, że wszystko będzie dobrze. Sam przestawał w to wierzyć.
Teraz... Wszystko musiało się zmienić.
3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro